“Czas przypomnieć ojców dzieje” - jakże aktualnie brzmią te słowa Guślarza w roku dwóchsetnej rocznicy urodzin naszego narodowego wieszcza! I jakie budzą refleksje: historyczne, polityczne, społeczne, wreszcie - te najmocniejsze - osobiste, u tych, dla których ziemia nowogródzka była ojczystą...
Oni też najbardziej przeżywają peregrynacje do stron ojczystych wieszcza w Roku Mickiewiczowskim, jaki obchodzimy. Podobnie jak i Polacy mieszkający na Białorusi, zwłaszcza na Grodzieńszczyźnie, którzy w przypominaniu nie tylko ojców dziejów, ale i poety widzą szansę przypomnienia też o sobie, żyjących tam i teraz, w jakże trudnych warunkach. Stąd pomysł utworzenia przez Biuro Turystyczne Izby Przemysłowo - Handlowej Związku Polaków w Grodnie “Szlaku Mickiewiczowskiego”, na którym znalazły się miejsca związane z wieszczem. Pierwszymi, którzy ten szlak przecierali byli, oczywiście, dziennikarze, a za nimi - nauczyciele.
“I ja tam z gośćmi byłem”
“Kto nie dotknął ziemi ni razu, Ten nigdy nie może być w niebie” - pisał Mickiewicz, a wers ten można z powodzeniem odnieść do sytuacji na przejściu granicznym w Kuźnicy. Kto tamtędy nie przejeżdżał, ten nie wyobraża sobie trudów podróżowania we wschodnim kierunku. Kilkanaście kilometrów przed granicą - sznur tirów, które czekając na odprawę stoją w kolejce po 50-70 godzin. Auta służą kierowcom za domy, stołówki, łazienki, bo już wc mają “ekologiczne” - w szczerym polu, pod przydrożnymi drzewami.
Akurat trafiamy na blokadę drogi, bo wcześniej jakiś Niemiec przejechał bez kolejki. Po krótkim czasie puszczają nas - może z powodu naszej profesji, a może z powodu pojawienia się policji. A na przejściu już czeka na nas polski konsul w Grodnie, Sylwester Szostak, aby przeprowadzić nas przez granicę.
To jednak, mimo jego obecności, nie idzie szybko, zwłaszcza że musimy wypełniać deklaracje w języku rosyjskim, a nie wszyscy dają sobie z tym radę. W końcu ustalamy wzór i wszyscy piszą tak samo. Jak słusznie przypuszczaliśmy, pies z kulawą nogą tego nie sprawdzał. Dwadzieścia parę kilometrów do Grodna jedziemy pilotowani przez konsula po doskonałej i pustej drodze. Po takich dobrych drogach będziemy się poruszać przez następnych kilka dni spędzonych na Białorusi.
“Niemnie, domowa rzeko moja”
Nim przejdziemy gościnne progi nowoczesnego budynku konsulatu grodzieńskiego próbujemy mimo ciemności oglądać miasto oraz rzekę Mickiewicza i Orzeszkowej.
Także rzekę 418 tysięcy Polaków żyjących na Białorusi, z których większość - ok. 300 tysięcy mieszka w Grodzieńskiem. Jest to największa Polonia na terenach dawnego ZSRR, znacznie przekraczająca liczebnością Polonię wileńską i ukraińską (obie liczą poniżej 300 tysięcy każda). Równie liczny (ponoć największy w Europie) Związek Polaków - ma 30 tysięcy członków, choć mało z nich płaci składki. Trudno się temu dziwić, skoro na Białorusi jest duże bezrobocie, ogromna inflacja, a miesięczna pensja wynosi ok. 30 dolarów. Starcza to zaledwie na chleb i mleko. Mieszkańcy ą sobie uprawiając przydomowe ogródki, niemniej ich dochody dodatkowe są na tyle marne, że nie stać ich na kupowanie towarów bardziej luksusowych.
W mniejszych miasteczkach, takich jak Nowogródek, w sklepach jest niezłe zaopatrzenie w mięso, ryby, owoc. Z wyglądu tych ostatnich można się jednak domyślać, że jest to towar nie na przeciętną kieszeń, choć jego cena jest tylko niewiele wyższa niż w Polsce. Oczywiście, są też i wszystkie braki, które i nam doskwierały kilkanaście lat temu. W ośrodku wczasów, w którym nocujemy ( z bazą hotelową jest bardzo kiepsko) brakuje papieru toaletowego i środków czystości. Ten pierwszy zamierzają produkować rodacy z grodzieńskiej izby przemysłowo - handlowej, o ”spopularyzowaniu” drugich na razie nie ma co marzyć z ich cen.
Niemniej, mimo dużego zaniedbania ośrodka, bielizna pościelowa jest czysta, a w łazienkach - choć trudno z nich korzystać - nie ma śladu robactwa, jak to niekiedy bywa w dobrych hotelach. Poza tym jest ciepło, co ważne zimą, gdyż na tych terenach pora roku daje się we znaki.
“To rzecz ważna, narodowa”
Życzenie poety, aby jego księgi trafiły pod strzechy nigdzie chyba nie jest spełniane z taką gorliwością, jak właśnie tutaj. Zarówno w Grodnie, jak i Nowogródku, Lidzie, a także w Wilnie - spotykają się z nami nauczyciele i uczniowie, dzielą swoimi problemami, pokazują z dumą osiągnięcia. Wzruszająca atmosfera, której w Polsce ani się domyślamy, przypominająca bardziej czasy walki o polskość szkół w zaborach, czasy strajków we Wrześni, wozów Drzymały etc. Jakbyśmy się przenieśli w minione stulecia. Mimo woli przychodzi na myśl pytanie wieszcza: ”A wiesz ty, co będzie z Polską za lat dwieście?”
Polacy w Grodnie maja piękną, nową szkołę z polskim językiem nauczania. Jeszcze nie całkiem wyposażoną, brakuje nie tyle ksiąg, które już są pod strzechą, ile urządzeń do okazałej sali. Środków audio-wideo oraz zasłon, co pozwoliłoby na prowadzenie w niej działalności kulturalnej i oświatowej dla wszystkich Polaków z Grodna i okolic. Tak dużej sali nie ma bowiem w Domu Polonii - małym, choć nowocześnie urządzonym budynku w środku miasta.
Gorszą sytuację pod tym względem maja rodacy w Nowogródku: władze nie przeznaczyły dotąd działki pod budowę polskiej szkoły, stąd dzieci język ojczysty poznają głównie z przekazów rodzinnych. Nie zawsze jest to dobry sposób, gdyż coraz rzadziej spotyka się rodziny rdzennie polskie. Zwykle są to małżeństwa mieszane, a językiem codziennego porozumiewania się jest białoruski lub rosyjski. Osobliwie też przedstawia się znajomość języka polskiego w pokoleniach: znają go albo starsi, albo młodzi, nie zna pokolenie średnie.
Starsi - pamiętają jeszcze swój język ojczysty, wśród młodych panuje swoista moda na polskość, natomiast w średnim pokoleniu nie było i nie ma żadnego bodźca do pielęgnowania języka przodków. Może, gdyby łatwiej było przekraczać granicę z Polską, gdyby ożywił się handel. Możliwe, że tymi, którzy podtrzymają polską mowę będą ich dzieci, tak chętnie ciągnące na studia do Polski? Z tych, którzy przyjeżdżają do nas po nauki zostaje w Polsce połowa. Reszta wraca, często po to, aby po jakimś czasie zabrać stamtąd swoją rodzinę do Polski. Taka sytuacja jest również wśród Polonii wileńskiej.
“Zamek na barkach nowogródzkiej góry”
Niewiele już zostało z zamku - kilka malowniczych ruin grożących zawaleniem. Z wyrwy w jednej z nich pięknie wygląda fara, w której Mickiewiczowie chrzcili Adama, z tablicą upamiętniającą ten fakt. No i słuszny kopiec usypany ku czci poety obok wzgórza zamkowego w latach 1-31 z inicjatywy prezydenta Wojciechowskiego. Obok kopca -wielkiej urody pomnik wieszcza z 1992 r.(autorstwa Walerego Januszkiewicza), przepowiedziany przez poetę w liście do Ignacego Domeyki: ”Żegoto, jeżeli za co, to za “Pana Tadeusza” muszą kiedyś postawić mi nowogrodzianie pomnik na placu w Nowogródku”. Pomylił się co do miejsca lokalizacji: na centralnym placu miasta stoi pomnik Lenina, choć za nim, na skwerze widoczne jest popiersie poety. Przed jakże doświadczonym przez los dworkiem państwa Mickiewiczów.
Dziś jest to odbudowany nie tylko dom, w którym Mickiewicz spędził niespełna sześć lat ( w Nowogródku - 16), ale i inne budynki z jego otoczenia. Razem tworzą Muzeum Mickiewicza, w którym ponoć jedynym autentycznym eksponatem są jego okulary. Nie zły się bowiem - wskutek zniszczeń, pożarów, żadne przedmioty należące do rodziny poety. Współczesne wyposażenie muzeum, nawiązujące do ducha epoki, jest w dużej mierze depozytem dwóch muzeów warszawskich: Muzeum Literatury i Narodowego.
“Jakiż to chłopiec piękny i młody?
Jaka to obok dziewica?” - nie sposób nie zapytać, jeśli się dotarło do jeziora Świteź, w drodze do Zaosia i Tuchanowicz. Tylekroć opiewane przez poetę, zimą nie zdaje się tak tajemnicze, jak je opisywał. Ogromna (ok. 175 ha), płaska połać pokryta śniegiem, na której w oddaleniu widać kilku mężczyzn łowiących ryby w przeręblu. Żadnej świtezianki, podziemnego miasta, ani bicia dzwonów. Także gwiazd “nad tobą i pod tobą”,ani dwóch księżyców. Ci, którzy byli przygotowani na spotkanie z genius loci zawiedli się. Zimą widocznie opuszcza Świteź..
Genius loci nie spotkaliśmy także w Zaosiu - rekonstruowanym z racji Roku Mickiewiczowskiego folwarku stryja Mikołaja, w którym wieszcz się urodził. Z dawnych zabudowań nie zostało nic i gdyby nie obelisk upamiętniający fakt urodzin Adama wzniesiony w 1927r. przez polskich żołnierzy z Baranowicz i gdyby nie stały już nowo pobudowane cztery domy - miejsca tego nie można byłoby znaleźć. Któż bowiem umiałby zidentyfikować jedyne drzewo, jakie rośnie jako to, które pamięta tę datę? Zaosie jawiło nam się tej zimy jako “Kraina pusta, biała i otwarta”, czyli taka, jak Rosja widziana oczami autora “Dziadów”.
Czucie i wiara silniej mówiły też do nas w Tuchanowiczach, gdzie stał ongiś dworek Wereszczaków i gdzie w zdziczałym parku rosną jeszcze cztery z sześciu lip, pod którymi pewnie spotykała się para romantycznych kochanków: Adam i Maryla. O subtelnościach tej nieszczęśliwej miłości niezwykle barwnie opowiada Zofia Boradyn - niestrudzona propagatorka twórczości Mickiewicza,nauczycielka znająca dogłębnie historię jego życia nie tylko na nowogródczyźnie, gdzie spędziła 70 lat!
Ona też opowiada smutny koniec życia Maryli, której grób odwiedzamy w Bieniakoniach, tuż nad granicą Białorusi z Litwą.
Wcześniej jednak zajeżdżamy do Lidy, aby podziwiać wspaniały Dom Polski (wybudowany przez “Wspólnotę Polską według projektu prof. Haliny Skibniewskiej), którego kierownictwo ma problemy z wyposażeniem przybytku. Niestety, jak to z nami, Polakami, bywa “kłócimy się nad obrokiem, godzimy się pod batem”. Gdybyż Mickiewicz wiedział, jak prorocze napisał słowa w odniesieniu do całej Polonii rozproszonej po świecie! Także tej lidzkiej, ale i wileńskiej, grodzieńskiej, etc.,etc.
“Wilija, naszych strumieni rodzica”
O Muzeum Adama Mickiewicza w Wilnie nikt z przechodniów litewskich nic nie umie powiedzieć. Drogę do położonego w centrum miasta Zaułka Bernardyńskiego wskazuje nam Rosjanin. W tym domu, gdzie dziś pielęgnuje się pamięć o poecie studiującym na wileńskim uniwersytecie, jednym z filomatów, nie ma pamiątek będących osobistymi rzeczami Mickiewicza, jedynie sztychy, rysunki, wydania jego dzieł. Jest to jedno z mieszkań, jakie zajmował podczas pobytu w Wilnie, może najważniejsze, gdyż tutaj przygotowywał do druku “Grażynę” i pisał II oraz IV część “Dziadów”.
Niedaleko stąd do ojców Bazylianów, gdzie był więziony podczas procesu filaretów. Uwieczniona w III części “Dziadów” cela Konrada, czyli miejsce, które Mickiewicz znał z autopsji znajduje się na pierwszym piętrze byłego klasztoru. Gdyby nie tablica z napisem : “DOM/ GUSTAVUS/OBIIT MDCCCXXIII/ CALENDIS NOVEMBRIS HIC NATUS EST/ CONRADUS/MDCCCXXII/CALENDIS NOVEMBRIS.” któż by przypuszczał, że tutaj właśnie siedem miesięcy przebywał wskrzesiciel narodu?Przebudowana w połowie XIX wieku cela to dziś duża sala z dość niskim stropem, płaskim, zupełnie nie pasującym do okiennych łuków. Nawet tym, którzy usilnie zechcą zobaczyć tu wydarzenia opisane przez poetę trudno przyjdzie pogodzić wyobraźnię z rzeczywistością. Także wówczas, kiedy znajdą się na organizowanych w tym pomieszczeniu Środach Literackich.
“Czas ucieka, życie mija” - ta refleksja towarzyszy nam nie tylko w tym szczególnym miejscu, ale na całej trasie wędrówek, dziś białorusko - litewskich, śladami wieszcza. Których jakże zostało niewiele, ale też jakże są pieczołowicie strzeżone i pielęgnowane. Nie tylko przez Polaków, bo z Mickiewicza dumni są też i Białorusini.
Nieodparcie jednak w tych bliskich mu z dzieciństwa i młodości miejscach powraca pytanie: “Gdzież dusza jego? - W krainie pamiątek”. A te rozsiane są po świecie.
Dusza jednak żyje w jego dziełach i jak pieśń, uchodzi cało.
Anna Leszkowska
17.03.98.