Dla mieszkańców polskiego Roztocza dzień zaczyna się 10 minut wcześniej niż w Warszawie i aż ponad pół godziny wcześniej niż w Szczecinie. Krótkie pory przejściowe: wiosna i jesień powodują, że lato i zima są „jak dawniej”, czyli jedno suche, słoneczne i ciepłe, drugie – też suche, ale i mroźne. Czy przyszli turyści dostrzegą te i inne walory tej krainy łączącej Polskę i Ukrainę?
Według definicji geografów, Roztocze to wyżynne pasmo wzniesień o szerokości od kilku do 25 km biegnące łukiem z zachodu na południowy wschód – z okolic Kraśnika aż po Lwów, czyli na długości ok. 180 km. Do Polski należy prawie 2/3 jego obszaru, a administracyjnie najwięcej mają z niego zamojszczanie, niewiele mieszkańcy tarnobrzeskiego i przemyskiego. Na Ukrainie największy obszar Roztocza znajduje się w obwodzie lwowskim. Geograficznie nie jest to teren jednolity: wydzielono z niego Roztocze Zachodnie (Gorajskie) z długimi dolinami i lessowymi wąwozami, Środkowe (Tomaszowskie) z rozległymi płaszczyznami oraz Wschodnie (Rawskie) z największymi wysokościami.
Już w samej nazwie Roztocza – wprowadzonej do literatury dopiero w drugiej połowie XIX w. - zawiera się informacja, czym ono jest geograficznie i przyrodniczo: obszarem roztaczającym rzeki w różne strony ( dopływy Wisły, Sanu i Bugu), a przez to i żłobionym przez ich koryta. Ale i obszarem ciągle „ruchliwym”, bo rozgradzającym prekambryjską platformę wschodnioeuropejską od płyty zachodnioeuropejskiej. Wskutek tego co roku Roztocze Wschodnie podnosi się o 1 mm nad Kotlinę Sandomierską! Efektem tych uniesień są wielkie atrakcje przyrodnicze: progi skalne na Tanwi, Sopocie, Jeleniu i Szumie noszące nazwę „szumów”. Najciekawsze i najbardziej znane – choćby z powodu liczby (24 na odcinku 400 m) można podziwiać nad Tanwią, rzeką, która przez 99 lat była granicą miedzy Galicją a Królestwem Polskim.
Dzieli, ale i łączy
Roztocze Wschodnie to jeden z nielicznych regionów w Europie, w którym granice przyrodnicze krzyżują się z odwiecznymi podziałami etnicznymi, kulturowymi, politycznymi i gospodarczymi. W czasie zaborów przebiegała tu granica miedzy Galicją a Królestwem Polskim, w latach 1939 – 41 biegła tędy linia demarkacyjna miedzy Związkiem Radzieckim a Generalną Gubernią, od 1944 roku jest to wschodnia granica Polski; od 1991 – z Ukrainą.
Granice kulturowe, także etniczne - w przeciwieństwie do politycznych – nie muszą dzielić. I tak je wspominają przedwojenni mieszkańcy pogranicza wschodniego, na którym przenikały się kultury łacińska i bizantyjska, akceptowały się społeczności różnych wyznań, obrządków, religii, tradycji i obyczajów. Mieszkali tu – przecież bezkonfliktowo - Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Tatarzy, Ormianie, Niemcy. Ślady ich kultur istnieją do dzisiaj w postaci cerkwi (np. w Bełżcu, Tomaszowie Lubelskim), kościołów katolickich (np. w Żółkwi, we Lwowie), ormiańskich (Lwów), protestanckich (Lwów) i na ... cmentarzach. Dziś tak bogatej mozaiki narodowościowej nie ma już po żadnej ze stron granicy. Na polskim Roztoczu coraz mniej jest prawosławnych. Pop, który przyjeżdża odprawiać nabożeństwa do Tomaszowa Lubelskiego uważa, że znaczna ich część została wchłonięta przez kościół katolicki, do którego świątyń znacznie łatwiej dotrzeć niż do nielicznych cerkwi. Wskutek tego, w tomaszowskiej cerkwi często przychodzi mu odprawiać mszę dla góra 20 osób.
Na brak tradycji, korzeni u przeważającej części społeczności lwowskiej uskarżają się też sami lwowiacy. Według mieszkających tam Polaków ( a jest to mała Polonia, licząca 15 – 20 tys. mieszkańców Lwowa i ok. 40 tys. w województwie) mało kto na Ukrainie jest Ukraińcem, a we Lwowie – lwowiakiem. Wskutek polityki władz radzieckich, Ukraińców wywieziono w głąb ZSRR, a na te tereny przyjechali głównie Rosjanie. Podobnie było i po polskiej stronie Roztocza: walki z UPA musiały się skończyć przesiedleniami.
Okres po drugiej wojnie, choć był to czas zmniejszania różnorodności w każdej, także kulturowej, dziedzinie – niestety nie został wykorzystany do zmniejszania różnic gospodarczych po obu stronach roztocza. Co byśmy nie mówili o urawniłowce socjalizmu, warto przekroczyć granice w Hrebennem, Medyce, czy Krakowcu, aby się przekonać, że znacznie się różnimy. I nie chodzi tu tylko o stan sanitariatów, czy brak wody w hotelach w godzinach nocnych, a nawet braki w dostawach prądu. Problem w tym, że przez kilkadziesiąt lat po wschodniej stronie ludzie żyli inaczej. Dzisiaj natomiast muszą dołączyć do Zjednoczonej Europy.
Przyrodniczy pomost
W Żółkwi, położonej zaledwie 40 km od granicy, są dobrej myśli: jest trudno, ale jesteśmy otwarci na kontakty ze światem, co powinno nam przynieść korzyści. Starosta Władymir Gierycz zna ścieżki prowadzące do integracji z Europą. Wie, że atutem powiatu liczącego 110 tys. mieszkańców o charakterze rolniczym, w którym 255 powierzchni to lasy, może być tylko przyroda i zabytki. A tych w Żółkwi nie brakuje, choć są w opłakanym stanie. Powstał więc projekt rewitalizacji miasta: odkopano fundamenty zniszczonych w czasie wojny kamienic na rynku, aby je wykorzystać przy odbudowie. Odnawia się żółkiewski zamek (ze środków zagranicznych dostali na to 30 mln USD), synagogę (1 mln USD z zagranicy), odbudowuje resztę z zachowanych (w 40%) murów obronnych, zamierza stworzyć Muzeum Historii i Sztuki. Pełną parą idą też prace w zwróconym do potrzeb kultu kościele dominikanów z XVII w., założonym przez Marysieńkę Sobieską, który został bardzo zniszczony przez stacjonujące tu jeszcze w latach 80. wojska ZSRR.
Nie brakuje też inwestycji w turystykę i ochronę środowiska. Aby przyciągnąć turystów potrzebne są i hotele, i oczyszczalnie ścieków, a z tymi sprawami na całej Ukrainie jest źle. O tym, aby znaleźć hotel pięciogwiazdkowy nie ma co marzyć. W bogatym (jak na Ukrainę) Lwowie są dwa hotele z czterema gwiazdkami – i to mocno „naciąganymi”. W Rawie Ruskiej, stanowiącej wrota zachodnie na Ukrainę są dwa hotele trójgwiazdkowe. Z kolei ośrodki wczasowe są tak zdewastowane, że trudno byłoby je polecać turystom zagranicznym. Hotel w Żółkwi dopiero się buduje.
Nie jest lepiej w inwestycjach związanych z ochroną środowiska, choć ono jest niezwykle atrakcyjne i niezniszczone. W Żółkwi oczyszczalnia ścieków sprzed 15 lat pracuje na granicy możliwości, Lwów ma problemy z wysypiskiem śmieci, generalnie brakuje sieci kanalizacyjnej i wodociągowej na wsiach. Mimo to, coraz więcej powstaje gospodarstw ekologicznych, nastawionych na agroturystykę. Jak na polskie warunki są to liczby może śmiesznie małe (ok. 20 w powiecie żółkiewskim), ale pokazują, że mieszkańcy Wschodniego Roztocza – także i po polskiej stronie – widzą w tym przyszłość. Oczywiście, pewnie trudno byłoby porównywać standard np. gospodarstwa pp. Anny i Stanisława Jachymków z Guciowa (na trakcie Zwierzyniec – Krasnobród) z gospodarstwami ukraińskimi. W zagrodzie Guciów dokonano bowiem cudu technologicznego: w skorupę starej, drewnianej chaty wpasowano najnowocześniejsze rozwiązania techniczne tak, że pokoje o charakterze rustykalnym nie różnią się standardem od dobrego europejskiego hotelu. Jednak to, co łączy polskie i ukraińskie zagrody to przyrodnicze walory Roztocza i rolniczy charakter gospodarki. Na Ukrainie – znacznie biedniejszej choćby z powodu braku infrastruktury do obsługi rolnictwa indywidualnego (ziemia z kołchozów została rozdana jego pracownikom, z których ok. 10% usamodzielniło się, a reszta oddała ją w dzierżawę spółdzielniom rolniczym) – i w bogatszej Polsce, gdzie rzeczywiste bezrobocie w przygranicznych powiatach jest podobne (ok. 20%). W obu przypadkach jedynym sposobem poprawienia bytu na wsi staje się agroturystyka.
Małe Bieszczady
Kiedyś uciekano przed cywilizacją w Bieszczady. Dziś – można się zaszyć na Roztoczu, po obojętnie której stronie granicy, gdyż jest to obszar mało zamieszkały. Polskie przewodniki ostrzegają turystów przed trudami pokonywania Roztocza, nawet jeśli idą znakowanymi szlakami. Zalecają dobrze wypchane ubraniem i prowiantem plecaki, bo o noclegi i wyżywienie tu niełatwo. Jeszcze gorzej po drugiej stronie granicy państwowej, także w otoczeniu utworzonego dwa lata temu Jaworowskiego Parku Narodowego (liczącego ponad 7 tys. ha). Cóż z tego, że stosunkowo blisko są takie atrakcje jak bazyliański klasztor – twierdza w Krechowie, skoro nie ma gdzie się przespać a i z komunikacją nie jest najlepiej? Owszem, można już zanocować w Szkle – uzdrowisku słynącym z wody mineralnej „Naftusia” (na drogi moczowe), przeznaczonym dawniej dla wojska, ale standard pokoi hotelowych bywa tam różny. W każdym razie daleko mu do jednego z najlepszych ośrodków hotelowo – wczasowych („Roztocze”) po naszej stronie Roztocza – w Suścu, czy hotelu „Laureat” w Tomaszowie Lubelskim. Może utworzenie Jaworowskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej w pobliżu Narodowego Parku Jaworowskiego zmieni tę sytuację na lepsze? Może pojawią się tam i polscy inwestorzy, którzy mimo kłopotów gospodarczych, jakie ma Ukraina zaczną tam budować także bazę turystyczną?
Lwowscy urzędnicy magistraccy zdają sobie sprawę z trudności, skali nakładów finansowych i możliwości społeczności lokalnych oraz władz centralnych w dopasowaniu standardów ukraińskich do europejskich. Rozmowy o nakładach na infrastrukturę miejską i wiejską – po obu stronach Roztocza są podobne. Na brak pieniędzy, trudności w ich pozyskiwaniu z różnych źródeł, narzekają zarówno władze Zamościa – głównego ośrodka turystycznego dla polskiego Roztocza, jak i Lwowa. Oba miasta łączy wpis na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO i ... podobne problemy „skąd wziąć pieniądze” na rozsypujące się zabytki, na kanalizację, wodociągi, kulturę, oświatę, etc. Najmniej narzekań słychać w dwóch dynamicznie rozwijających się miastach położonych najbliżej granicy państwowej: Żółkwi i Tomaszowie Lubelskim. Zdaje się, że władze obu powiatów i miast wybrały drogę cierpliwego przecierania ścieżki z zachodu na wschód i z powrotem, aby w jak najbliższej przyszłości mógł powstać w tym miejscu wygodny trakt, pozwalający na swobodne poruszanie się i współpracę gospodarczą na całym Roztoczu. A może i dalej?
Anna Leszkowska
6.11.2000.