-
Górny Śląsk był postrzegany jako region bogactwa, potem biedy, obecnie bywa postrzegany jako region ogromnej szansy, rozwoju wysokich technologii, turystyki biznesowej. Jak socjolodzy patrzą na Śląsk?
-
I przed wojną, i po wojnie, Górny Śląsk był najbardziej uprzemysłowioną częścią RP i jedną z bogatszych części Polski. Oczywiście po wojnie górnictwo stało się idylliczną branżą tego regionu - w szczytowym okresie w górnictwie pracowało 404 tys. osób - wyjątkowo uprzywilejowanych płacowo, ale i prestiżowo, bo matki, które wychowały 3 synów górników otrzymywały specjalne medale, górnicy mieli specjalne złotówki górnicze, mieli specjalne sklepy zwane giereksami, w których piętrzyły się towary stanowiące obiekt pożądania tych, którzy w górnictwie nie pracowali. Były też auta, talony, szybkie mieszkania. W okresie dekady gierkowskiej to było państwo w państwie, ale w ten sposób doceniano ciężką, wyniszczającą fizycznie i psychicznie pracę górników. Co więcej - w tamtym okresie górnicy nie tylko byli pracownikami kopalni, ale tragarzami misji rozwojowej Polski - nie kopali węgla tylko czarne złoto, czuli się właścicielami 66 kopalń. To był cały, kompletny świat, także świat kultury - bardzo ciekawej i bogatej, niezwyczajnej. Świat zamożny.
To się nie zmieniło w stanie wojennym, bo na pierwszych stronach pisano o wydobyciu węgla, który był znakiem stabilizacji stanu wojennego. I nagle przyszedł czas transformacji, w której okazało się, że węgiel nie jest czarnym złotem, ale normalnym towarem, że zalega czasem na zwałach - nawet i 7 mln ton, że w pewnym momencie za granicą tona węgla czy miału energetycznego ze Śląska kosztowała 19,9 USD, czyli poniżej rzeczywistych kosztów wydobycia. To wszystko spowodowało, że ten zawód i branża - podobnie jak i nasi regionalni hutnicy - stracili na znaczeniu. Najbardziej poważne zmiany górnictwo przeżyło między 1998 a 2001 rokiem, kiedy premier Buzek podjął decyzję o radykalnych zmianach w górnictwie, realizując tzw. plan Steinhoffa. Odeszło wówczas z tej branży ok. 100 tys. ludzi i to w sposób pokojowy, otrzymując odprawy w wysokości 55 tys. zł. brutto.
Wtedy był chyba najbardziej krytyczny moment dla górnictwa. Robiliśmy wówczas badania wśród licealistów i pytaliśmy, jaki zawód chcą wykonywać w przyszłości - wówczas żaden z chłopców nie odpowiedział, że chce być górnikiem. Był to moment refleksji dla nas wszystkich, bo sądziliśmy, że górnictwo jeszcze długo będzie podstawą bytu dla tysięcy ludzi, a tymczasem wyobrażenie o tym zawodzie tak szybko się zmieniło. I na szczęście, bo choć jestem daleko od utożsamiania Śląska z górnictwem, choć doceniam pracę górników i fakt, że kopalnie dają 115 tysiącom ludzi chleb plus ich rodzinom i kooperantom - w końcu ciągle ok. 500 tys ludzi żyje z węgla - to jednak nie jest to już ta ikona, to nie ten świat. Niemniej i nawet na mnie robi wrażenie zamykanie kopalni i staram się wówczas tam być, kiedy górnicy wydobywają ostatnie kęsy węgla, zabierają ze sobą na powierzchnię św. Barbarę, idzie z nimi 'farorz" - nasz arcybiskup, bo jest socjologiem i wie, jak ważne to jest zdarzenie. Idę w tym niemym kondukcie i zastanawiam się, czy wójt, burmistrz, czy prezydent ma świadomość, że jest to koniec pewnej epoki, koniec wspólnoty gospodarowania opartej kiedyś na ikonie górnika, czaku, kopalni, która była nie tylko miejscem pracy, ale i ośrodkiem kultury dla tych ludzi - czy znajdzie jakąś nową formułę gospodarowania, czy nie? Bo jeśli nie, to społeczność lokalna ulegnie degradacji.
Najnowsze badania pokazują jednak, że w ostatnich latach Polacy znów dowartościowali zawód górnika - umieszczając go na 4 miejscu, po profesorze uniwersytetu, strażaku i lekarzu. Przypomnę, że w tych badaniach OBOP-u 82% uczestniczących odpowiedziało, że górnik musi się cieszyć szczególnymi i większymi przywilejami niż do tej pory, a Śląsk jest narodowym skarbem, sercem gospodarki.
Z całą pewnością jednak Górny Śląsk jest najbogatszym po Warszawie (ale nie województwie mazowieckim) regionem Polski, oczywiście z wielkimi problemami i wyzwaniami, zmieniającymi się. Rdzeniowa część Śląska to część zamożna o niskim bezrobociu, z dużymi perspektywami, zwłaszcza ta ulokowana w Specjalnej Strefie Ekonomicznej. Oczywiście lepiej byłoby, gdyby rozwijano tam nie działalność motoryzacyjną, tylko np. IT, najwyższych technologii. Bo motoryzacja jest masową produkcją, a tu chodziłoby o taką dziedzinę, gdzie liczą się wielkie umysły, intelekt, pomysły, idee.
-
Czy na Śląsku obserwowano - mimo bogactwa regionu - dysproporcje między zamożnością a wykształceniem?
-
Dotyka pani najbardziej bolesnych zakamarków mojej duszy. Kiedy obroniłem doktorat, okazało się, że moja pensja była niższa niż stypendium ucznia zasadniczej szkoły górniczej. Totalny brak związku między wykształceniem a pracą. To zmieniło się radykalnie w latach 90. a przełomowym był rok 1997. Opublikowane wówczas wskaźniki GUS - także dla Śląska - pokazały wyraźną już korelację wykształcenia z płacą. Do tego czasu te dysproporcje były rażące, można powiedzieć: im mniejsze miałeś wykształcenie, im więcej wykorzystywałeś siłę mięśni - tym lepiej zarabiałeś. Górnik zarabiał wówczas 2,5 średniej krajowej plus inne uprzywilejowania, a doktor - średnią krajową. To się radykalnie zmieniło. Byłem poruszony, kiedy w 1990 r. dotarłem do prawdziwych statystyk wykształcenia w tym regionie - 18,9% uczniów kończących szkołę podstawową szło do liceum, gdy w Warszawie było to 2,5 raza więcej. Byliśmy zbulwersowani poziomem wykształcenia ludzi na Śląsku, choć rozumieliśmy, że to wynikało z tradycji. Chłopiec w rodzinie górniczej był kształcony na górnika, zjeżdżał do kopalni po szkole i wyjeżdżał z niej jako emeryt. Chłopiec miał zarabiać, a dziewczyna - prowadzić dom. To się dramatycznie zmieniło. Obecnie mamy na Śląsku „cichą rewolucję feministyczną" oraz rewolucję edukacyjną - w ławach szkolnych jest 200 tys. ludzi, a w początkach lat 90. było 40 tys. Edukacja stała się czymś pożądanym dla chłopców i dziewczynek. Niedawno pytaliśmy dziewczynki z rodzin górniczych z „Bolesława Śmiałego" z Łazisk - jaką chcą mieć rodzinę? Otóż chcą mieć rodzinę partnerską, żadnego patriarchatu. Odchodzi się od modelu rodziny tradycyjnej.
-
Ale to młode pokolenie - czy były badania pokoleń starszych?
-
Tak, w pokoleniu starszym dominuje uczucie rozgoryczenia tym, co się stało. Na przykład mój przyjaciel górnik nigdy nie zrozumiał, dlaczego kiedyś kopał czarne złoto, a teraz jakiś tam węgiel, że kiedyś górników szanowano, były Barbórki, spotkania, pamiętali o nich, a teraz nie. Jak to jest możliwe - pytają, że tyle kopalń zamknięto, jak Balcerowicz mógł to zrobić? Wielu ludzi nie jest w stanie zrozumieć tego - państwo się nie spisało, ale i kopalnie nie stanęły na wysokości zadania, a mogły ich uhonorować. Ludzie ci żyją w ewidentnym poczuciu skrzywdzenia, upokorzenia, deprywacji. Natomiast dzieci tych ludzi szukają już zupełnie innych światów - albo w Polsce, albo poza nią. Niektórzy studiują, niektórzy wyjechali do RFN.
-
Czy rozpad wspólnot nie przyczynił się do powstania zjawisk patologicznych?
-
Wspólnota gospodarowania w wielu miejscach się rozpadła i jeśli nie została zastąpiona inną, to sytuacja jest rzeczywiście groźna i to widać w wielu miejscach. Badałem tych, których odprawiono z kopalń - było ich 33 tysiące. Każdy z nich otrzymał odprawę 44,4 tys. zł brutto na początku a na końcu - 55 ,5 tys. zł. Ale z każdej setki odprawionych 25 wróciło na garnuszek państwa - nie poradzili sobie w nowej sytuacji. Tu bardzo wiele zależało od kobiet tych górników. To byli przecież młodzi ludzie, zwykle 40-latkowie. I mądrość tych kobiet polegała na tym, że one znajdowały im jakiekolwiek zajęcia - byle pracowali. Wówczas ci ludzie byli uratowani. Ci, którzy nie mieli żadnej pracy - pogrążali się w patologii, alkoholizmie.
-
Mimo środków jakie dostali? Przeciecz takich pieniędzy nie otrzymywały np. łódzkie szwaczki, którym zamknięto większość zakładów, czy pracownicy PGR-ów... Kobiet władza się widocznie nie bała, a ci z PGR-ów byli w rozproszeniu, więc też nie zagrażali. Co innego Śląsk...
-
Większość rządów RP woli „pudrować" węgiel i pielęgnować ciszę nad nim. Bo jeśli jest cisza nad węglem, to i jest cisza na salonach władzy. Węgiel przez długi czas się „pudrowało", tymczasem należało już dawno podjąć program pilotażowy prywatyzacji, choć nie twierdzę, że 30 kopalń trzeba prywatyzować. Bo to, co kopalniom jest potrzebne to konkurencyjność - przynajmniej trzeba sprawdzić jak funkcjonuje prywatna kopalnia. Problem polega jednak na świadomości górników. Tutaj także zresztą nastąpił przełom - po raz pierwszy w referendum w KHW 52% z nich było za prywatyzacją poprzez giełdę!
W górnictwie pracuje 115 tys. ludzi i konieczna jest wyobraźnia co do ich przyszłości, przyszłości kopalni - czy będą konkurencyjne, czy państwo się w nie zaangażuje, czy je sprywatyzuje. Bo za 40 lat ten węgiel będzie prawdopodobnie sczerpany. „Pudrowanie" nie jest dobrą formą, pielęgnowanie ciszy - też nie. Ale idą wybory i pewnie przez ten rok nic się nie zdarzy, to będzie czas stracony dla prób reformy.
-
Zwiększający się nabór do szkół górniczych wskazuje, że górnictwo jednak nie traci na znaczeniu.
-
W ostatnich 3 latach zatrudniono w górnictwie 11 tysięcy nowych ludzi. Kończymy teraz badania nad tą grupą. Chcemy wiedzieć skąd są, dlaczego przyszli do tego zawodu? Do klas górniczych istotnie jest po 2-3 kandydatów na 1 miejsce. Pytałem starych górników, dlaczego posyłają swoje dzieci wciąż do takich szkół - powiedzieli, że dlatego, iż jest to państwowa kopalnia, bezpieczna egzystencjalnie, tj. wypłacająca regularnie pensje. A to gwarantuje pewność egzystencji rodziny. Prywatne nie jest w cenie. W Sosnowcu robiliśmy badania w nieistniejącej już kopalni i sztygar pytany o niechęć do prywatnego pracodawcy przytoczył mi rysunek Mleczki, na którym dwaj faceci stoją z toporami w ręku, a w dymku widnieje napis: kierownikiem zostanie ten, kto zabije drugiego. Tak sobie ludzie wyobrażają kopalnię prywatną.
-
Są już na tyle liczne wykształcone kadry na Śląsku, żeby mogły stworzyć region innowacji, czy go powiększyć? Czy jest dostatecznie duży kapitał społeczny?
-
O ile znakomicie nam się powodzi, jeśli chodzi o kapitał ludzki (czyli indywidualne, formalne wykształcenie), znacznie gorzej jest z kapitałem społecznym (zaufaniem, zdolnością do współpracy). Ta rewolucja edukacyjna, 500% wzrost liczby studentów, też z jednej strony cieszy, a z drugiej - idzie w parze z obniżeniem poziomu nauczania. Bo wzrost liczby profesorów tytularnych i zwyczajnych to tylko 7% - ta proporcja 500:7 pokazuje jakość i skalę degradacji dyplomu szkoły wyższej. Ale między tymi kapitałami - ludzkim i społecznym - jest absolutny rozbrat - i to zresztą w całej Polsce. Z badań, jakie robiłem w czterech krajach Europy wynika, że 80% Polaków nie ufa innym Polakom. W Szwecji jest dokładnie odwrotnie.
I choć z kapitałem społecznym mamy kłopot i to poważny (bo to problem zaufania, więzi, budowania związków), to mimo to Śląsk jest przygotowany - choć nie w takim stopniu jakbym chciał - do stworzenia Doliny Krzemowej nad Rawą, o czym od dawna mówię. Wiem, że my tutaj nie powtórzymy Kalifornii, ale chodzi mi o to, żebyśmy zmienili kierunek rozwoju tego regionu - zamiast górnictwa - wysokie technologie, kultura, sztuka, bo to wszystko mamy.
-
Przy braku kapitału społecznego będzie to jednak trudne...
-
Tak, ten rozwój będzie ułomny, bo bardzo wysokie będą koszty transakcyjne. To jest sprawa społeczeństwa obywatelskiego, które nie powstanie szybko. Bo jak mi powiedział pewien Anglik - takie społeczeństwo jest jak angielski trawnik - może powstać po minimum 200 latach pielęgnacji.
Mamy jednak dobrze przygotowaną grupę ludzi młodych, którzy nie znajdują dotąd dla siebie przestrzeni działania na Śląsku, jaki jest obecnie. Śląsk jest ważnym regionem, oczekującym też wsparcia, ale najważniejsze, żeby w głowach 4,8 mln mieszkańców woj, śląskiego utrwaliło się przekonanie, że bez potu, męki i katorgi nie zmienimy tego regionu. To zależy od nas, od naszego wysiłku. We wszystkich regionach przemysłowych Europy zmiany wprowadzali głównie mieszkańcy tych regionów. Oczywiście, przy wsparciu rządów centralnych. Tymczasem z każdych 100 mieszkańców mojego regionu tylko 11 zrobiło coś dla swojego otoczenia. Sprawdziłem, gdzie ulokowali swoje namiętności prometejskie: okazało się, że w parafii, szkole swoich dzieci oraz wspólnotach mieszkaniowych. To ostatnie miejsce było dla mnie zaskakujące, ale jasno z tego wynika, że błędem jest prosta likwidacja istniejących struktur społecznych. Trzeba umiejętnie przekształcać tam, gdzie to konieczne, to, co spółdzielcze, związkowe, co jest związane kapitałem społecznym, zrzeszeniowym. Te wartości bowiem wymagają kultywowania, choćby dlatego, że trudno się je buduje.
-
Dziękuję za rozmowę.