- „Papierowe skrzydła" to tytuł pana najnowszej książki, która już niedługo trafi do księgarni. Zajął się pan w niej...
- Ideami i praktyką polityki aktywizacji Polsce. Podjąłem próbę pokazania, czy rzeczywiście idee - bardzo piękne i nośne - zawarte w rozlicznych dokumentach, które produkują instytucje państwowe i samorządowe, są tylko hasłami, czy mają szanse przełożyć się na pożądane zmiany w życiu społecznym. Traktuję tę książkę, w dużej mierze teoretyczną, jako głos w dyskusji na temat perspektyw spójności w polityce społecznej. Pokazuję, w jaki sposób autorzy dokumentów pojmują ową spójność. Nadto, na podstawie różnych ujęć spójności (społeczna, ekonomiczna, poznawcza itd.) sprawdzam, co i ile da się z tych koncepcji „wyprowadzić" do praktyki, ponieważ spójność nie może być celem samym w sobie, ale można i trzeba ją traktować także jako środek prowadzący do celu.
- Jakim materiałem empirycznym Pan dysponował?
- Egzemplifikacje niespójności aktywizacji w Polsce płynęły z różnych sfer. Przede wszystkim podjąłem się analizy treści dokumentów, jakie w tej chwili tworzy się w urzędach i na forum samorządów. Zainteresowałem się przede wszystkim - na poziomie województw - strategiami polityki społecznej, na poziomie powiatów - strategiami rozwoju i na poziomie gmin - strategiami rozwiązywania problemów społecznych. Interesuje mnie: w jakim stopniu są one użyteczne, a na ile jest to sztuka dla sztuki...
- Ile Pan przeanalizował dokumentów?
- W badaniu zaprezentowanym w książce „Papierowe skrzydła..." wylosowałem 3 województwa (mazowieckie, warmińsko-mazurskie i łódzkie), w ramach każdego województwa po jednym powiecie i w ramach powiatów - po jednej gminie. W sumie 9 dokumentów. Około 1500 stron. Ale wiele strategii analizowałem także w ramach innych projektów badawczych
- Co się okazało?
- Że te strategie nie mają cech konstruktywnych. Że to takie „papierowe skrzydła", które nie są w stanie polepszyć bytu ludziom tkwiącym w ubóstwie, bo dają im tylko pozorne szanse na zmianę sytuacji życiowej. Zresztą, jak wykazała analiza, treści tych dokumentów są często mechanicznie „produkowane", nie uwzględniają powiatowej czy gminnej specyfiki. Nie ma w nich odpowiedzi na podstawowe pytanie: co i kiedy będzie realizowane oraz kto i za co jest odpowiedzialny. Nadto, często nie są definiowane wskaźniki monitoringu efektów strategii, bywa, że diagnoza i plan działania są sprzeczne, część diagnostyczna jest rozbudowana a część prognostyczna zawstydzająco skromna. Nierzadko strategie nie stwarzają podstaw do lokalnej, instytucjonalnej problemowej integracji. Nie uwzględniają przykładów dobrych praktyk, nie ma w nich hierarchizacji problemów, wskazania zasobów, które będą wykorzystane... Itd., itd...
- Dlaczego tak się dzieje?
- W mojej opinii ci, którzy piszą owe strategie stosunkowo nie zawsze pojmują istotę tego, co robią, na czym ma polegać ich praca i użyteczność tego dokumentu. Trzeba dokumenty tworzyć, to je tworzymy. Tymczasem warto zadać sobie pytanie, ile razy dokument później będzie wyjęty z przeszklonej gabloty?
- Nie wiedzą jak to robić?
- Wiedzą, albo mogą wiedzieć, jeśli zechcą. Przykładowo, w ubiegłym roku ukazała się książka „Strategie w polityce społecznej" - swoisty instruktaż. Zawiera opinie wielu ekspertów. Zawiera odpowiedź na pytania: co w strategii powinno być uwzględnione, jakich błędów nie popełniać i jak trzeba to sformułować, aby idee przenieść na konkretne działanie. Najważniejsze jednak, aby skrupulatnie zaplanować działania. Tyle, że (o czym nie można zapominać) trzeba mieć na to szansę, co nie jest takie oczywiste, jeśli dokument przygotowują przeciążeni innymi obowiązkami pracownicy. {mospagebreak}
- Czy tworzenie ładnie brzmiących dokumentów to tylko polski grzech?
- Wiele dokumentów unijnych również składa się z pięknych haseł. Wystarczy przyjrzeć się np. odezwom Komisji Europejskiej do społeczeństw Unii w związku z dorocznie obchodzonym Światowym Dniem Ubóstwa. Zawierają słowa: zachęcić, zainspirować, wysłuchać, nawiązać, promować, stymulować... Dobrze, że Komisja Europejska uruchomiła duże środki finansowe dla realizacji tych haseł. Źle, że brakuje pomysłu na to, jak te środki przekładać na wymierne rezultaty.
- Wiadomo, że ubóstwo jest pojęciem relatywnym. Czym innym jest bieda w Anglii, czym innym w Polsce. Jaka jest polska bieda?
- Polska jest krajem z realną gettoizacją biednych (w obszarach kraju, miasta, w domach przy ograniczonych kontaktach z innymi ludźmi). Jest krajem, gdzie występuje feminizacja i juwenalizacja biedy (mamy szczególne role i problemy biednych kobiet i nadreprezentację dzieci wśród ludzi ubogich). W Polsce jest rozbudowana kategoria biednych-pracujących, którzy za pracę otrzymują grosze, co nie pozwala im wyjść ponad zdefiniowane granice ubóstwa. Polsce ciąży bieda wiejska, bieda chroniczna, która ma tendencję do utrwalania się (dziedziczenie biedy z pokolenia na pokolenie).
- Czy Polska jest krajem ubóstwa drastycznie odstającego od standardów europejskich?
- I tak, i nie. Według danych Eurostatu, 17% polskich obywateli uzyskuje dochody poniżej granicy wyznaczonej na poziomie 60% średniego dochodu w społeczeństwie. Około 9% lokuje się poniżej granicy wyznaczonej przez minimum egzystencji (poziom, który pozwala utrzymać się w zdrowiu i zdolności do pracy). Tu dygresja. Przygotowywałem na zjazd socjologów w Zielonej Górze referat na temat aktywności konsumpcyjnej osób ubogich. Poraziła mnie informacja, którą znalazłem w statystykach GUS, że w 2005 r. średni poziom wydatków gospodarstw domowych, które lokowały się poniżej minimum egzystencji, a więc w strefie tzw. skrajnej biedy, wynosił 300 zł miesięcznie! Reasumując - w świetle liczb Polska, na tle najczęściej wskazywanych danych statystycznych dla innych krajów unijnych, nie poraża dramatyzmem problemu, choć dla każdego jest jasne, że nijak nam się równać do bogatych państw unijnych. Na przykład, biedy mieszkańców Torunia nie da się porównać do biedy mieszkańców Groningen w Holandii, gdzie radni uchwalili, że w ich mieście każdy ubogi musi mieć możliwość zrealizowania potrzeby dostępu do telewizora plazmowego. I refundują zakup telewizora wszystkim tym, których na to nie stać.
Bo na biedę można patrzeć nie tylko poprzez pryzmat dochodów. Można przyjąć, że bieda to brak możliwości, aby wieść życie zgodnie z tym, co uznaję za wartościowe. I wtedy procenty są zupełnie inne. Odpowiedź na pytanie: jak żyją ludzie i jak chcieliby żyć, jest wyzwaniem dla badań pogłębionych. Komisja Europejska przyjmuje, że o biedzie można mówić w ramach kontekstu społecznego i kulturowego, w którym odwołujemy się do tego (dochody) co powszechne, uśrednione. I to jest najczęściej stosowana miara biedy w Unii Europejskiej.
- Dlaczego polscy politycy tak często mówią o wykluczeniu społecznym a rzadko o biedzie?
- Bo zgodnie z ugruntowanymi przekonaniami, za biedę to oni są odpowiedzialni lub realnie współodpowiedzialni. Dlatego nie lubią tego słowa. Natomiast wykluczenie społeczne, słowo bardziej modne niż bieda, sugeruje, że społeczeństwo nie jest w stanie zintegrować się ze wszystkimi osobami, że to społeczeństwo wyrzuca poza nawias lub ludzie sami nie podejmują walki o zintegrowanie z innymi. Jeśli osoba nie chce, to ją trudno przymusić! Dlatego obecnie częściej walczymy z wykluczeniem a nie z biedą.
- Jak ma się ubóstwo do wykluczenia?
- Bieda jest głównym źródłem, powodem wykluczenia. Wykluczenie społeczne jest doświadczaniem deprywacji (deficytów) w sferze zasobów, praw i uczestnictwa. Deficyty w jednym obszarze przekładają się na deficyty w innym obszarze. Można to rozpatrywać w różnych konfiguracjach. Pochodną braku pieniędzy są niskie kwalifikacje, ograniczony dostęp do wiedzy, ograniczone uczestnictwo w życiu publicznym, a tym samym - ograniczone możliwości korzystania z przysługujących praw, wreszcie dziedziczenie biedy. Jeśli zatem chcemy budować skuteczną strategię polityki społecznej, nie możemy zwiększać tylko i wyłącznie zasobów, albo tylko i wyłącznie szans na uczestnictwo, albo tylko i wyłącznie praw. Co z tego, że fundujemy kobietom szkolenie w zakresie zwiększenia kwalifikacji zawodowych, skoro nie zadbamy o to, aby kobieta mogła uczestniczyć w tym szkoleniu, a potem, aby pracę znalazła, albo sama sobie stworzyła warsztat pracy. Każde działanie można przecież tak przeprowadzić, aby dawało realny skutek. Jest zresztą na to wiele naprawdę dobrych przykładów w Polsce.
- Czy mówiąc i pisząc o biedzie, wie Pan o czym mówi i pisze?
- Jeden z moich kolegów mawia, że po tym, czym kto się zajmuje, można zrekonstruować jego biografię. Pochodzę ze środowiska popegeerowskiego. Dzieciństwo spędziłem 30 km od Suwałk w PGR-ze w Olecku. Był to wprawdzie dość specyficzny PGR, bo na obrzeżach miasta, rodzice piastowali stanowiska kierownicze (mama poza PGR-em). Ale byłem, i myślę, że wciąż jestem, częścią tego świata. Wychowałem się na podwórku, w którym identyfikowałem się ze swoją grupą rówieśniczą - dziećmi pracowników-robotników PGR-u. Na co dzień widziałem i pracę w PGR-ze, i czas wolny po pracy, życie rodzinne mieszkańców PGR-owskich osiedli i wsi. Kiedy na studiach zacząłem czytać książki Oscara Lewisa o kulturze biedy, specyficznych jej cechach, reprodukowaniu się tej kultury, postanowiłem przyjrzeć się światu, w którym wzrastałem. Napisałem pracę magisterską na temat obecności cech kultury biedy w społecznościach popegeerowskich, a w pracy doktorskiej próbowałem wyjaśnić, na czym opiera się mechanizm reprodukcji biedy.{mospagebreak}
- Jaka zatem wiedzie droga od PGR do underclass?
-
W przypadku polskiej underclass mamy do czynienia z adaptacją ludzi, których predyspozycje kulturowe kształtowały się przez dziesięciolecia. Właściwie korzeniami tkwią w Polsce folwarcznej, przetrwały i utrwaliły się w specyficznym rezerwacie, jakim były PGR-y. W wyniku gwałtownej zmiany społecznej związanej z transformacją po 1989 roku, ludzie zaadaptowali się do nowej rzeczywistości nie tak, jak tego od nich oczekiwano. Spodziewano się, że staną się graczami rynkowymi kształtującymi nową etykę pracy. To było niemożliwe. Oni próbowali oswoić rzeczywistość na swoich zasadach, zgodnie z predyspozycjami ukształtowanymi w przeszłości, w konsekwencji koncentrując się na przetrwaniu biologicznym każdego dnia. Obserwowałem jeden z PGR-ów w czasie tzw. transformacji ustrojowej i wiem, że ci ludzie zostali mocno skrzywdzeni. Nie chcieli brać majątku w swoje ręce. Nie byli przygotowani do życia w warunkach rynkowych. Oni chcieli po prostu przychodzić co rano do pracy w tym samym miejscu - w ich PGR-ze. Całą nadzieję pokładali w tych, którzy nimi dotąd zarządzali. Ale PGR-y, jako symbol socjalizmu, decyzją polityków zniknęły. Pozostawiły w spadku poczucie krzywdy oraz rzeszę ludzi zakwalifikowanych przez socjologów do tzw. podklasy, z której ucieczka staje się z pokolenia na pokolenie coraz mniej możliwa. Dlatego potrzebne są rzetelne dokumenty - np. strategie, których autorzy pamiętają, że polityka społeczna jest działaniem kompleksowym, a nie zbiorem haseł i markowanej niespójnej praktyki. Ważna jest też świadomość, że wiele znakomitych socjalnych inicjatyw może się dokonać bez strategii - z realnej obywatelskiej troski o innych. Warto się zatem rozejrzeć dookoła...
- Dziękuję za rozmowę.