Z prof. Jadwigą Staniszkis rozmawia Justyna Hofman - Wiśniewska
- Kilka lat temu mówiła Pani o tym, że nasze społeczeństwo nie rozumie samo siebie. Czy nadal tak jest?
- Myślę, że dzisiaj wygląda to odmiennie w różnych środowiskach, różnych pokoleniach. Myślę też, że obecnie nawet silniejszy akcent położyłabym na środowiska władzy, które nie rozumieją na czym dzisiaj polega władza i jak w związku z tym konceptualizować problemy, jak próbować je rozwiązywać. A społeczeństwo? Czym w ogóle dzisiaj jest to coś, co w różnych krajach i kulturach funkcjonuje jako „społeczeństwo"? Coś, co nazywamy „społeczeństwem"?
- To obecnie nazwa czysto umowna czegoś nie do końca określonego?
- Pozornie wszyscy wiemy, czym jest społeczeństwo, jakie treści rozumiemy pod tym określeniem. Pozornie też wszędzie jest tak samo. Społeczeństwo to ogół ludzi funkcjonujących w danym państwie i podlegających mu organizacyjnie. Ogólnie można powiedzieć, że tak jest. Ale... Jeżeli spojrzymy na społeczeństwo historycznie i nieco głębiej współcześnie, to stwierdzimy, że wcale tak nie jest. Społeczeństwo funkcjonuje bardzo różnie w różnych państwach, gdyż koncepcja jednostki i tworzenie przez jednostki wspólnoty jest specyficzne dla każdego kręgu kulturowego. W państwach słabych społeczeństwa ulegają fragmentacji, bardzo głębokim rozwarstwieniom.
Społeczeństwo... To nie to określenie staje się czymś umownym, chociaż określa i znaczy już co innego niż jeszcze 50, a nawet 20 lat temu, lecz „państwo". Państwo, w którym coraz więcej procesów zależy od mechanizmów wylewających się poza nie. Państwo służyło m.in. do utrzymywania iluzji jedności społeczeństwa. W tej chwili widać, że to jest ciągle jeszcze całość, ale tak wielowymiarowa, wielowarstwowa i oglądana z wielu perspektyw, że to zaowocuje także pewnym, jak myślę, świadectwami kulturowymi.
- A na gruncie Polski?
- Myślę, że bywają takie momenty, które katalizują, przyspieszają, krystalizują to myślenie. Jednym z nich był np. konflikt wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Padło tam szokujące stwierdzenie, że prawo zaczyna się tam, gdzie kończy się obyczaj. To jakieś przechylenie w stronę fundamentalizmu. Oczywiście, nie tak, jak w islamie, gdzie obyczaj jest prawem, ale było to postawienie na tym samym poziomie prawa i obyczaju, zrównanie tych pojęć, a to jest myślenie niebezpieczne. Myśląc o tym zdaniu, uświadomiłam sobie, że ten konflikt, który się na naszych oczach rozgrywał był różnie odbierany w różnych pokoleniach. Na tym tle tworzyły się jak gdyby nieco odmienne społeczeństwa, można powiedzieć. Podobne zderzenie spontanicznego obyczaju ze zinstytucjonalizowanym obyczajem kościoła w Europie Zachodniej wystąpiło w... średniowieczu. To przebudowało i społeczeństwo i kościół, stając się przedsionkiem do reformacji.
W tym sporze o krzyż był także drugi wymiar: kolizja między takim bardzo homogenicznym, naturalnym przeżywaniem jednego kodu wartości a demokracją, rządami prawa, które musi być obyczajowo czy światopoglądowo neutralne. Był to wyrazisty obraz tego, jak polskie społeczeństwo fragmentaryzuje się ze względu na zupełnie odmienne sposoby przeżywania świata. Młode pokolenie - starsze pokolenie, ludzie wykształceni - niewykształceni, rozwarstwienia w tych grupach itd., itd.
To, czego jesteśmy świadkiem, jeśli chodzi o przebudowywanie się społeczeństwa, jest momentem bardzo interesującym. Słyszymy jakby ostatnie echo tradycjonalnego przeżywania wartości jako istnienia jednego kanonu.
- Czy nie odnosi Pani wrażenia, że pokolenie starsze, średnie i młode żyją w różnych czasach choć niby w tym samym?
- Tak, dlatego nie ma pokoleniowej więzi, nie ma płaszczyzny porozumienia ani zrozumienia. To wzbudza niepokój, chociaż, jak powiedziałam, dla badacza, ale i obserwatora, jest to zjawisko fascynujące. Niby wszyscy żyjemy w tym kraju: tu i teraz, a pewne płaszczyzny tego społeczeństwa żyją już, w sensie myślowym, w innych czasach historycznych. W innej rzeczywistości. Oczywiście, na to nakłada się polityzacja naszego życia obejmująca coraz większe jego obszary, ale o tym nie chcę tu mówić. Nie można już mówić o rozpadzie społeczeństwa, ale o pogłębiającym się rozwarstwieniu. To, co się dzieje, wymusi istotne zmiany wielu elementów, także instytucji, także kościoła. To się gdzieś tam w polityce już wyraża, ale jak gdyby pokazuje także, jak daleko jesteśmy. To jest inne doświadczenie niż Zachodu.
W tym naturalnie przeżywanym świecie wartości zostaliśmy z różnych powodów. To pomogło nam przetrwać komunizm i potem w walce, końcówce Solidarności itd. W tej chwili jednak widać jak trudno jest nam uznać, że prawo nie jest ochroną pewnego obyczaju, ale czymś od obyczaju niezależnym i zasadą, która tworzy ramy dla różnych obyczajów jako równoprawnych.
- Na Zachodzie były wojny religijne...
- Tak. Oczywiście, w dobie współczesnej przebiega to inaczej, ale... To, czego byliśmy ostatnio (krzyże) i jesteśmy obecnie świadkami (np. sprawa katastrofy) świadczy dobitnie o stanie naszego społeczeństwa.
- Czym więc dzisiaj jest społeczeństwo?
- Niektórzy mówią, że coś takiego jak społeczeństwo zanika. Wszystko przekształca się w system sieci i każda sieć np. zawodowa, kontaktów, pokoleniowa, ma często różny światopogląd, żyje nawet w innym czasie kulturowo - historycznym, co innego uznaje za racjonalne i wartościowe. Zanika też jednoznaczność przestrzeni. Jest albo fragmentaryzacja, albo zamykanie się w takich małych jednostkach, albo próba, często histerycznego, odbudowywania tego społeczeństwa w sytuacjach nadzwyczajnych. Społeczeństwa zachodnie są społeczeństwami przede wszystkim z powodu naturalnemu wychyleniu się ku współpracy. Niekoniecznie formalizowanej. U nas ten wymiar jest bardzo słaby, co było widać choćby podczas klęsk żywiołowych.
- Rozpadł się świat wartości...
- Tak, ale też nie ma poczucia, że trzeba być czujnym, bo nie ma wyraźnego przeciwnika, czarno - białego widzenia świata. W tej sytuacji ludzie zaczynają indywidualnie, albo tylko w pewnych środowiskowych ramach, inaczej przeżywać świat. To jest wyjście ku czemuś nowemu. Nie wiadomo tylko ku czemu, bo nie wiadomo, co powstanie.
- Dziękuję za rozmowę.