Tylko 10% badanych mieszkańców Polski zadeklarowało, że w ostatnim roku brało udział w konsultacjach społecznych organizowanych przez gminy, jednocześnie 73% przyznało, że takie konsultacje są potrzebne. Zaledwie 2,5% współpracowało z władzami w komisjach roboczych. Z drugiej strony, aż 20% władz gmin samodzielnie podejmuje decyzje, bez zasięgania opinii mieszkańców.
Badania stanu partycypacji publicznej na poziomie gmin przeprowadzone zostały w ramach projektu Decydujmy Razem. Ich wyniki, pokazujące relacje między władzą samorządową a mieszkańcami i stopień zaangażowania mieszkańców w kształtowanie otaczającej rzeczywistości - muszą budzić niepokój. Gdzie leżą przyczyny braku otwartości na współpracę?
Dyktat czy uczestnictwo? - Instytut Spraw Publicznych opublikował raport sumujący te badania. Z dr Anną Olech z IPSiR UW, ekspertką ISP, pod której redakcją ukazała się diagnoza stanu partycypacji publicznej w Polsce, rozmawia Krystyna Hanyga.
- W obiegowej opinii, władze samorządowe lekceważą mieszkańców, uważają, że wszystko wiedzą lepiej, konsultacje są pozorowane, zdanie obywateli nie ma znaczenia.
-Czy Panią coś zaskoczyło w wynikach badań?
- Zaskoczyło mnie, że partycypacja jest przede wszystkim „wiejska”, we wszelkich jej wymiarach i formach. Z drugiej strony to, że poliarchia nie sprzyja partycypacji. Mieszkańcy dużych miast bardzo wyraźnie dystansują się, wycofują, nie są gotowi do udziału w podejmowaniu decyzji, a jeśli są gotowi, to tylko w sprawach, które nie bardzo ich angażują. Przedmiot decyzji nie jest istotny. Na pytanie, czy byłby pan/pani gotowy wziąć udział w konsultacjach, współpracy, delegowaniu decyzji, mieszkańcy dużych miast znacznie częściej niż inni odpowiadają, że tak, ale pod warunkiem, że nie będzie się to odbywało kosztem jakichś ich ważnych spraw. To jest gotowość do partycypacji tylko okazjonalnej.
>Staraliśmy się zidentyfikować modele partycypacji publicznej.
Oczywiście zaskoczyło mnie to, że aż 20% władz gmin poprzestaje wyłącznie na informowaniu, ewentualnie wyjaśnianiu swoich decyzji. Włodarze gmin nie są gotowi angażować mieszkańców. Bardzo interesujący jest także kształt i skala partycypacji publicznej w rozbiciu na regiony Polski.
- Ciągle widać spuściznę po zaborach?
- Okazuje się, że te wpływy kulturowe, pozaborowe są bardzo żywe i bardzo wyraźne. Najciekawsza jest dawna Galicja, mieszkańcy byłego zaboru austriackiego są najbardziej chętni i najbardziej uczestniczący we współpracy, nie tylko deklarują gotowość, ale także mają doświadczenia w tej dziedzinie. Władze są także bardzo otwarte, ale tylko do pewnego momentu. Niewiele zatrzymuje się na informowaniu i wyjaśnianiu, są otwarte na konsultacje, wspólne podejmowanie decyzji, tworzenie zespołów. Interesujące jest natomiast to, że nie pozostawiają mieszkańcom swobody w samodzielnym podejmowaniu decyzji.
Mieszkańcy Mazowsza, centralnej Polski, czyli dawnego zaboru rosyjskiego, należą do najmniej aktywnych. Ziemie Zachodnie i Północne, które nazwaliśmy osiedleńczymi, są nijakie, nie wybijają się ani dodatnio, ani ujemnie.
- Od czego właściwie zależy otwartość władz na współpracę i gotowość mieszkańców do współpracy – oprócz tych historycznych i kulturowych czynników? Partycypacja jest elitarna – kto należy do tej elity?
- W badaniach wyszło nam kilka istotnych cech. Jeśli chodzi o mieszkańców, to duże znaczenie ma wiek; największą gotowość do partycypacji publicznej wykazują osoby w średnim wieku, w okresie dużej aktywności, 40-59 lat, wyżej wykształcone, zamieszkałe w mniejszej miejscowości – bo ta gotowość maleje im większe jest miasto.
Z gotowością do partycypacji mocno skorelowana jest na przykład religijność, częstotliwość uczestnictwa w praktykach religijnych. Myślę, że tu chodzi bardziej o doświadczenia wspólnotowe niż kwestię udziału w podejmowaniu publicznych decyzji.
Z cech indywidualnych, partycypacji sprzyja dobra ocena działań władz, która w naturalny sposób jest związana w wyższym poziomem zaufania w ogóle do władzy. Poza tym aktywność społeczna i bliskie relacje z sąsiadami.
Z badań wiemy także, że zaangażowaniu bardzo sprzyja posiadanie ważnych kontaktów społecznych, jeśli ma się na przykład wśród znajomych przedstawicieli władzy, wójta, burmistrza, kogoś z urzędu, a już najlepiej – parlamentarzystę. Generalnie ważna jest aktywność społeczno-polityczna, startowanie w wyborach samorządowych, doświadczenie w pełnieniu funkcji kierowniczych, zainteresowanie sprawami społeczno-politycznymi, czytanie dzienników ogólnopolskich. Sprawdzaliśmy również, czy jakiś wpływ ma posiadanie nieformalnego źródła wsparcia – osób, które mogą nam pomóc w różnych sytuacjach życiowych.
Szczególnie wyraźnie ujawniły się dwa typy wsparcia ważne dla postaw partycypacyjnych - jeśli ma się kogoś, z kim można założyć firmę lub kogoś, kto pomoże w przygotowaniu jakiegoś ważnego wydarzenia, imprezy, festynu. Ale wspólne założenie firmy to jest aktywność ekonomiczna, postawa zaradności życiowej, w tym drugim przypadku to jest orientacja na sprawy lokalne.
To były zmienne indywidualne, które wpływają na gotowość do partycypacji, ale patrzyliśmy także na zmienne kontekstowe związane ze środowiskiem. Badania pokazały, że najbardziej gotowi do partycypacji są mieszkańcy gmin wiejskich. Dalej, że gotowość do partycypacji maleje wraz z zamożnością gminy.
Dużym zaskoczeniem było to, że mieszkańcy ubogich gmin deklarują większą gotowość do aktywności, ale jeszcze większym, że gmin z wysokim poziomem bezrobocia, wbrew naszemu przekonaniu o ich całkowitej bierności.
- Z waszych badań wynika, że inaczej oceniają sytuację władze, inaczej obywatele. Znamienne jest choćby to, że 87% badanych władz gminnych uważa, że mieszkańcy mają wpływ na ich działania; a opinię tę podziela tylko 30% mieszkańców. Jak by Pani zdefiniowała problemy w tych relacjach władza lokalna – mieszkańcy?
- Moim zdaniem, pierwszy problem polega na tym, że władze często nie wiedzą, kim rządzą, nie znają po prostu tych społeczności. To ma swoje konsekwencje.
Przedstawiciele władz, przekonani o gotowości mieszkańców do współdziałania, będą czekali aż oni sami zgłoszą się, nie będą podejmowali propartycypacyjnych działań. Powstanie spirala, która w konsekwencji może powodować coraz niższy poziom partycypacji. I co z tego, że przeprowadzi się konsultacje uchwały, jednego czy drugiego rozwiązania, skoro oddźwięk będzie zerowy. Można powiedzieć, władze rządzą jakimiś swoimi wyobrażeniami, a nie rzeczywistymi ludźmi.
- Mieszkańcy mogą także protestować, ale niezbyt często z tego korzystają. Zwykle są to małe grupki, które walczą o swoje partykularne interesy.
- To prawda, aczkolwiek, jeśli mieszkańcy deklarują gotowość do partycypacji, to w największym stopniu są gotowi do zgłaszania swoich uwag i opinii – nie do udziału w konsultacjach, wspólnego podejmowania decyzji, do przyjmowania delegowania. To jest dla nich satysfakcjonujące. Można interpretować na dwa sposoby, czy to jest większa czy mniejsza gotowość partycypacyjna. Udział w konsultacjach polega na tym, że ktoś mnie o coś pyta i ja na to pytanie odpowiadam, natomiast zgłaszanie uwag i opinii oznacza, że mówię nie pytana, wykazuję aktywność. Drugi sposób interpretacji będzie taki, że zgłaszanie uwag i opinii jest bardziej związane właśnie z partykularnymi interesami: odezwę się wtedy, kiedy mi osobiście nie będzie coś pasowało.
- W miastach wprowadzane są różne instytucjonalne formy wciągania mieszkańców do współpracy, komisje dialogu, specjalne wydziały, pełnomocnicy. Nowe rozwiązania testowane są w części dzielnic Warszawy. Dlaczego obywatele są tak nieskłonni do tej partycypacji? Gdzie leżą przyczyny? Czy to jest mentalny spadek po PRL-u i ponad 40 latach odgórnego administrowania?
- Przyjęliśmy taką hipotezę, że na kształt, poziom, formy partycypacji mają wpływ wzory kultury politycznej, jakie w danym miejscu istnieją, trzeba więc sięgnąć do tradycji. Jeszcze inaczej odpowiadając na pytanie, ludzie są nieskorzy do partycypowania, ponieważ nie widzą w tym żadnej korzyści, nie utożsamiają publicznych decyzji z własnym interesem, własnymi potrzebami, sytuacją. Wciąż jeszcze publiczna decyzja to nie jest moja decyzja, po co więc mam podejmować aktywność, żeby na nią wpływać.
- Równocześnie obserwujemy powstawanie stowarzyszeń lokalnych, które podejmują różne problemy. Jaką rolę pełnią organizacje pozarządowe, które w pewnych sprawach uczestniczą w tym współrządzeniu, nawet wyręczają obywateli, opanowują pewne dziedziny?
- To prawda, zawłaszczają, jeśli mogę użyć takiego określenia. Stwierdziliśmy ciekawą rzecz, że w urzędach gmin znacznie częściej są przedstawiciele ds. kontaktów z organizacjami pozarządowymi niż ds. kontaktów z mieszkańcami. Absolutnie nie chcę powiedzieć, że w Polsce jest za dużo organizacji pozarządowych i że działają zbyt aktywnie. Chodzi tylko o to, by dostrzegać i by wartością była aktywność i działania ludzi pojedynczych, niekoniecznie stowarzyszonych, działających w ramach jakiegoś formalnego ugrupowania.
- Bardzo szybko następują zmiany w sposobach komunikowania, zwiększa się tempo i możliwości. Duże szanse daje wykorzystanie Internetu, choć oczywiście można się tu obawiać, że spowoduje wykluczenie pewnej grupy obywateli.
- Może się tak zdarzyć, ale władze gmin wcale nie tak chętnie korzystają z Internetu, niewiele informacji zamieszczają na swoich stronach. Wydaje mi się, że forma komunikacji jest wtórną sprawą, bo duża część gmin nie korzysta nawet z tego, co już ma, ze swoich papierowych biuletynów, by poinformować o podjętych uchwałach czy zastosowaniu takich czy innych rozwiązań. Nie są potrzebne środki na uruchamianie jakichś nowych sposobów komunikowania się z mieszkańcami. Nie przeceniałabym też skuteczności tych nowych elektronicznych form.
- A rola lokalnych mediów? Są postrzegane jako te, które krytykują, atakują lokalne władze, nie tworzą natomiast pozytywnych wzorców partycypacji.
- To zależy, czy mówimy o mediach zależnych czy niezależnych. Media niezależne mogą iść za newsem, a nie przedstawiać spraw istotnych i w sposób rzetelny, ale media zależne od władzy też mogą nie dotykać spraw niewygodnych dla tej władzy.
Pożądana byłaby równowaga między tymi typami mediów, wtedy można się spodziewać, że czytając jedne i drugie będziemy mieć w miarę obiektywny ogląd sytuacji. Oczywiście, niezbędna jest bezpośrednia komunikacja, której jest więcej w mniejszych ośrodkach. Na wsi władze mogą konsultować decyzje przy przysłowiowym płocie, kontakty są bliższe i łatwiejsze.
W miastach i większych ośrodkach częściej prowadzi się konsultacje, ale ludzie niechętnie biorą w nich udział, co znowu może pokazywać taki pozorny, sztafażowy charakter tej partycypacji, raczej zniechęcający do uczestnictwa. W niektórych dzielnicach Warszawy pojawiły się nowe sposoby informowania, jak np. relacjonowanie na bieżąco obrad sesji rady w Internecie albo w telewizji lokalnej.
- W ostatnich latach pojawiły się nowe ruchy miejskie, już konsolidują się, w październiku odbył się ich drugi kongres. One wyrosły z krytyki działalności władzy, braku zaufania, z niemożności porozumienia się. Czy te ruchy miejskie utworzą nowe kanały dialogu z władzą, wpłyną na uspołecznienie procesu podejmowania decyzji? Wzmocnią ten model partycypacyjny?
- Osobom zaangażowanym w ruchy miejskie chodzi o uspołecznienie decyzji, ale jak przeczytałam po kongresie, także o wywarcie presji na przedstawicieli władz, którzy podejmują decyzje. Partycypacja może być znacznie szersza i znacznie głębsza, jest to choćby wspólne decydowanie czy przyjęcie delegowania. Obywatele mogą przecież podejmować decyzje sami, przy odpowiedniej relacji z władzami, które wprowadzą je w życie. Wydaje mi się, że nowe ruchy miejskie są jeszcze za mało partycypacyjne.
- Są to ruchy oddolne, ale elitarne. Jaka będzie ich przyszłość?
- Wydaje mi się, że będą elitarne, bo z jednej strony mamy mieszkańców miast, którzy nie chcą specjalnie angażować się, a z drugiej pojawia się grupa ludzi rzeczywiście aktywnych, grupa powiększająca się. Siłą rzeczy musi to być ruch elitarny i pewnie taki pozostanie. Mam jednak nadzieję, że się mylę.
- Badania stanu partycypacji publicznej, czyli otwartości na współrządzenie w gminach, przeprowadzone zostały po raz pierwszy.
- Tak dużych badań dotąd nie robiono i z tak różnych perspektyw nie patrzono na partycypację publiczną. Tam jest wiele ciekawych wątków pokazujących, że ta problematyka jest bardzo istotna. W trakcie naszych prac powstało także narzędzie do badania poziomu partycypacji – licznik partycypacji, który będzie wkrótce dostępny na stronie internetowej Instytutu Spraw Publicznych i każdy będzie mógł sprawdzić, jak to wygląda w jego gminie. Jesteśmy ciekawi, na ile sami mieszkańcy będą tym zainteresowani i na ile władze lokalne. Może przed wyborami wójt będzie sprawdzał poziom partycypacji, żeby mieć argument dla wyborców…
- Na razie były to badania ilościowe, na jakościowe trzeba poczekać. Obejmą te same gminy?
- Badania jakościowe będą jeszcze w tym roku. Zwrócimy się do tych gmin, gdzie był najwyższy i najniższy poziom partycypacji, gdzie była najlepsza i najgorsza komunikacja między władzą a mieszkańcami, gdzie była najwyższa i najniższa aktywność mieszkańców i gdzie była najlepsza i najgorsza pozycja organizacji pozarządowych. I będziemy patrzeć, co z tego wynika, szukać czynników warunkujących ten stan.
- Dziękuję za rozmowę.
* Badanie objęło 200 gmin różnego typu i 1 tys. dorosłych mieszkańców tych gmin. Zostało zrealizowane przez firmę Quality Watch w okresie październik 2011 – styczeń 2012.