banner

Statystycznie wiemy, jaka jest polska bieda. Według danych GUS, ponad 16% mieszkańców Polski żyje bardzo skromnie, ponad 6% poniżej minimum egzystencjalnego. Po transformacji gospodarczej bieda dotknęła głównie mieszkańców popegeerowskich wsi, bezrobotnych, ludzi młodych, nisko wykształconych, rodziny wielodzietne. Dziś bieda demokratyzuje się, może być doświadczeniem każdego.

Z prof. Elżbietą Tarkowską, dyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej rozmawia Krystyna Hanyga.

 

tarkowska- Jak się zmienia polska bieda? Kim są biedni? Od pewnego czasu coraz częściej mówi się, że bieda ma twarz dziecka.


- W opinii publicznej bieda ma ciągle twarz osoby starej. To jest dziedzictwo przeszłości, w PRL rzeczywiście ludzie starzy, emeryci, renciści należeli do najuboższej kategorii społeczeństwa. Wizerunek starego biednego człowieka towarzyszy nam przez cały czas transformacji do dziś, ale nie jest to prawdziwy obraz. Emeryci mają niewielki wprawdzie, ale stały dochód. 

Natomiast problem biednych dzieci jest nowy, choć już na początku lat 90. w Instytucie Pracy i Spraw Socjalnych powstały prace pokazujące biedę i wykluczenie dzieci. To zjawisko z trudem przebijało się do opinii publicznej i jest często instrumentalnie traktowane przez polityków, czego przykładem był słynny raport fundacji Maciuś o głodujących polskich dzieciach.

Jeśli chodzi o badania naukowe, też były pewne bariery. Prof. Wielisława Warzywoda–Kruszyńska w swoich pracach pisała od dawna, że w badaniach ubóstwa – i to nie tylko w Polsce – dzieci były traktowane jako obciążenie rodziny: rodzina z dziećmi jest biedna, bo ma dzieci. Natomiast potrzeby tych dzieci, spojrzenie na nie jako podmiot działań, bardzo wolno przebijały się również do świadomości naukowej.

Widzę tu także inną prawidłowość w badaniach ubóstwa – przez długie lata, jeszcze w latach 80., jednostką badania była rodzina, gospodarstwo domowe, a nie składające się na nie jednostki. Dopiero z nurtu feministycznego przyszła inspiracja, żeby postawić problem biedy kobiet i biedy dzieci w rodzinie. Nie chodzi tu o sytuacje patologiczne, biedę w zamożnej rodzinie, ale o generalne zjawisko, że w biednej rodzinie jest zróżnicowany dostęp do dóbr i zróżnicowany poziom zaspokojenia potrzeb poszczególnych jej członków. W tradycyjnych rodzinach na pierwszym miejscu były zawsze potrzeby męża i ojca rodziny, który ciężko pracował, więc jedynie on musiał na przykład dostawać mięso.

Pierwsze badania, które przeprowadziłam z moim zespołem i przedstawiłam w książce „Zrozumieć biednego”, dotyczyły biedy w trzech pokoleniach rodziny. To było w połowie lat 90. i dziadkowie, którzy opowiadali swoją „biografię biedy”, sięgali prawie do początków XX wieku, kiedy panowały te bardzo tradycyjne wzory i ojciec był tym, który dostawał najlepsze kąski. We współczesnych biednych rodzinach dostają je raczej dzieci i decydują o tym przede wszystkim matki. To jest ten wymiar genderowy: kobiety są filarami biednej rodziny i są odpowiedzialne za to, żeby domknął się bardzo skromny budżet i żeby nikt nie był głodny.

Nie jest to zresztą tylko polska prawidłowość. Bardzo ciekawe brytyjskie badania opisują na przykład oszczędności na ogrzewaniu mieszkań. Mąż rano wychodzi do pracy, dzieci idą do szkoły i wtedy kobieta wkłada trzy swetry i wyłącza ogrzewanie, żeby zmniejszyć wydatki. To pokazuje pewną rewolucję w spojrzeniu na biedę, nie jako biedę całej jednostki rodzinnej, tylko poszczególnych osób składających się na tę rodzinę.

Pewną przeszkodą w badaniach było również przekonanie, że szanując prywatność rodziny nie należy wnikać, co się w niej dzieje. Wszystko to sprawiło, że w nauce problem biedy dzieci został stosunkowo późno rozpracowany. W dostrzeżeniu biedy dzieci pomogły nam nasze programy związane z przystąpieniem do Unii Europejskiej i europejska ideologia w zakresie polityki społecznej.

Niemniej, jeśli chodzi o media i opinię publiczną, ich zainteresowanie problemem gwałtownie wzrasta, gdy pojawiają się doroczne raporty UNICEF na temat biedy, w okolicach Wigilii, a także przy okazji jakichś dramatycznych wydarzeń. Media koncentrują się na skrajnej biedzie, bo taka zwykła, codzienna bieda i niekończące się starania kobiet nie są malownicze, medialne, sensacyjne, więc nie budzą zainteresowania.

- Bieda jest czymś innym niż była kiedyś, odbiega od tradycyjnych wyobrażeń. W świecie konsumpcyjnym nabiera innego wymiaru. We współczesnej europejskiej cywilizacji to raczej nie głód, ale wykluczenie, nierówność szans, wynikająca też z sytuacji materialnej…

- W Polsce można mówić o niedożywieniu, głód to co innego. Oczywiście jest problemem, że w skrajnym ubóstwie żyje ponad 6% społeczeństwa, tym ludziom ledwie wystarcza na przeżycie. Natomiast problemem niedostrzeganym jest ta inna bieda, kiedy brakuje pieniędzy na książki dla dzieci, na bilet, żeby dojechać do szkoły, o kinie już nie mówiąc. Dziecko w szkole wstydzi się, że zamiast podręcznika ma tylko kilka skserowanych stron, że rodziny nie stać na taki wydatek.

Żyjemy w społeczeństwie, które wpadło w kulturę konsumpcyjną i oczywiście dzieci też porównują się, tu bardzo ważne są aspekty godnościowe. Opinie nauczycieli bywają takie – dziecko niby jest niedożywione, rodzina żyje z zasiłków pomocy społecznej, a ma telefon komórkowy. Ale dzisiaj taki telefon nie jest elementem luksusu, podobnie jak używany samochód, kupiony za małe pieniądze, wyreperowany i służący do wożenia dzieci do szkoły.

- Kto jest w Polsce biedny?

- Podział geograficzny jest nadal aktualny. Polska ściana wschodnia zawsze była biedniejsza i nadal jest biedna, ale w sensie społecznym oczywiście bezrobocie to jest bieda. Jest także bieda osób pracujących. To współczesne zjawisko – w wielu rodzinach, gdzie jedna osoba pracuje i są dzieci, panuje bieda, choć nie skrajna i nie ma głodu.

Nadal wykształcenie chroni przed biedą; w sensie statystycznym wśród osób biednych jest mało z wyższym wykształceniem, natomiast najwięcej z podstawowym czy zasadniczym zawodowym. W najlepszej sytuacji są mieszkańcy dużych miast, z biedą jest związane zamieszkiwanie na wsi, zwłaszcza tych ludzi, którzy nie mają ziemi i to niekoniecznie muszą być nawet ci z dawnych PGR-ów.
Ale trzeba też zwrócić uwagę, że mieszkańcy wsi, a także badający wieś socjologowie oburzają się, kiedy mówi się o biedzie na wsi. Dlatego, że bieda to jest stygmat, oznacza, że są niezaradni, czy leniwi, lekkomyślni, przepuszczają pieniądze.
Podobnie protestują organizacje rodzin wielodzietnych, gdy mówi się o biedzie takich rodzin; wskazują, że są przecież w Polsce rodziny wielodzietne zamożne. Jednak statystyki mówią, że znaczna część rodzin, które mają czworo i więcej dzieci, żyje w bardzo złych warunkach. Odmawiają określania rodzin wielodzietnych jako biednych ze względu na ten wyłączający, stygmatyzujący element.

- Jak świat ludzi zamożniejszych odnosi się do biednych? Rozumie problem biedy czy go marginalizuje? Widać pewną tendencję do przypisywania biednym winy za ich sytuację.

- Badaliśmy rozmaite instytucje, jakim wizerunkiem biedy operują różnego rodzaju media, kultura popularna, np. seriale, jak bieda jest przedstawiana w gazetach codziennych. I wreszcie, jakimi konstrukcjami biedy operują instytucje istotne dla życia ludzi biednych, czyli ośrodki pomocy społecznej, organizacje pozarządowe o profilu dobroczynnym.

Trudno zrozumieć, dlaczego szkoła nie interesuje się problemem biedy uczniów uważając, że od tego jest ośrodek pomocy społecznej. Jedynie pedagog szkolny orientuje się, które rodziny objęte są pomocą, rozdaje bloczki na bezpłatne obiady itp. Czyli ta bieda jest marginalizowana, niedostrzegana, bądź dostrzegana tylko okazjonalnie. Z dostrzeganiem często wiąże się wątek stygmatyzujący, łączenie biedy z patologią.

Badania dyskursu pomocy społecznej pokazują jednak zmiany, jakie dokonały się zwłaszcza w warstwie językowej. To samo zjawisko było widoczne w organizacjach pozarządowych, które badaliśmy w ramach praktyk studenckich w 2008 roku. Był tam wątek stosunku tych organizacji do beneficjentów. Znając inne badania, zwróciliśmy uwagę, że pojawił się język podmiotowości, pełen szacunku, zrozumienia ludzi biednych. W przeprowadzonych obecnie badaniach rzeczywiście ten język podmiotowości pojawia się, ale czy i jak przekłada się na praktykę, to już inna sprawa.

My nie zdajemy sobie nawet sprawy ze znaczenia niektórych określeń wartościujących. Takich, jak bezradność społeczna, termin, wydawałoby się, neutralny, a który robi z człowieka biednego pasywną ofiarę, która sobie nie radzi i wymaga prowadzenia za rączkę, infantylizuje go. A to jest w tej chwili powszechnie używane. Także termin bieda, ubóstwo jest bardzo stygmatyzujący. Z kolei w moich badaniach, które były częścią naszego kompleksu badań, ludzie biedni sami o sobie mówili, że są po prostu mniej zamożni. Określenie jest tu bardzo ważne, oni nie chcą przyjąć tożsamości człowieka biednego.

- Są jednak różne postawy życiowe …

- Oczywiście, ale w naszym badaniu pokazujemy właśnie rolę pewnych zwrotów, języka w dyskursie medialnym, dyskursie publicznym, akademickim, bo część dotyczyła też tego, jakimi kategoriami operuje nauka. Niekiedy są one bardzo obciążone, wartościujące, wręcz stygmatyzujące, jak np. polskie fawele, rozumiane jako siedlisko patologii.

Zupełnie inną częścią naszego kompleksu badań były moje trzy wywiady grupowe. Ludzie, którzy doświadczyli w przeszłości lub obecnie ubóstwa opowiadali, jak odczuwają stosunek świata niebiednego do biedy. Na pytanie, co jest najtrudniejszym doświadczeniem w biedzie, w dwóch grupach powiedziano, że „ci bogaci”, poniżanie przez tych, którzy czują się lepsi, wyśmiewanie, lekceważenie.
Ludzie biedni mają poczucie gorszego traktowania w urzędach, na policji, w służbie zdrowia, a nawet w sklepie. Wydaje mi się, że to badanie powinno dać do myślenia społeczeństwu - urzędnikom, nauczycielom, księżom, pracownikom socjalnym, ekspedientkom, ochroniarzom w centrach handlowych – że ludzie ubodzy czują się wszędzie gorzej traktowani, mają poczucie krzywdy i osamotnienia.

- Dlaczego nie lubimy biednych?

- Z różnych powodów. Może sami nie bardzo siebie cenimy i jak kogoś poniżymy, to czujemy się bardziej dowartościowani. W średniowieczu biedny był kimś wyróżnionym, bo był łącznikiem człowieka, tego ziemskiego życia z Bogiem, z lepszym światem.

Współczesna kultura konsumpcyjna, zmiany ogólnocywilizacyjne, doprowadziły do tego, że miernikiem wartości człowieka stało się zdobywanie pieniędzy, sukces materialny. Zygmunt Bauman, który poświęcił tym procesom wiele uwagi, pisze, ze biedniejsi są „konsumentami z usterką”. Jeśli nie są w stanie dorównać, sami czują się gorsi i tak są traktowani przez innych. Tak więc tu jest ogromne pole do działania na rzecz solidarności międzyludzkiej, społecznej, tymczasem jesteśmy indywidualistami, ważne stają się indywidualne dążenia i indywidualny sukces.

Szkoła nie uczy solidarności i zrozumienia dla znajdujących się w gorszej sytuacji. Lewica zajmuje się czymś zupełnie innym. Oczywiście są środowiska, organizacje pozarządowe, które starają się traktować ludzi biednych w sposób podmiotowy, bardzo otwarty, nie narzucający się, bez paternalistycznego podejścia.

- Jak mówić o biedzie? Jaki wpływ ma język, tworzony przez niego wizerunek na sposób traktowania, a może nawet sytuację biednych?

- Uważam, że trzeba mówić, przebijać się z tą wiedzą, ale właściwie nie wiadomo, jakim językiem mówić, żeby nikogo nie urazić. Bieda to jest złe słowo. Wykluczenie, które szeroko przyjęło się, ma trochę inne znaczenie, było też stygmatyzujące, ale teraz trochę zneutralizowało się. Bezradność, niezaradność? Wydaje mi się, że najważniejsze jest spokojne pokazywanie złożoności i różnorodności problemu biedy, unikanie negatywnych stereotypów, które są u nas powszechne.
Mamy też tendencję do uogólniania jednostkowych doświadczeń. Duże znaczenie przypisuję bezpośrednim, osobistym kontaktom ze środowiskami ludzi biednych i potrzebujących, tak z dziećmi, jak i dorosłymi.


W Polsce w małym stopniu jest rozwinięty wolontariat, najlepsza forma pracy na rzecz biednych i potrzebujących. O ile jeszcze istnieje w szkołach i na uczelniach, to nie mamy właściwie wolontariatu ludzi starszych, jak to jest w innych krajach. Być może, emeryci opiekują się wnukami i są zajęci, ale jako wolontariusze byliby bardzo potrzebni, bo starszy wolontariusz ma lepsze dojście do starych, chorych ludzi. To trzeba propagować.

- Co robić, żeby zmniejszyć te obszary biedy?

- Bardzo ważna jest odpowiednia polityka społeczna i miejsca pracy. Zaczęłabym właśnie od rozwiązywania problemów z pracą i aktywizacji ludzi chętnych do działania na rzecz innych. W warunkach bezrobocia młodzież, ale także ludzie w wieku przedemerytalnym, zawsze byli w trudnej sytuacji. Teraz młodzi z nadziejami kończą szkołę, studia, niektórzy bardziej zaradni pracują już w trakcie nauki i by mieć pracę, muszą godzić się na umowy śmieciowe. Jest ogólny kryzys, trudności w szerszej skali, ale to, co się dzieje w tej chwili, to jest dramat.
- Dziękuję za rozmowę.


Od Redakcji:
Pod redakcją prof. E. Tarkowskiej ukazała się ostatnio książka „Dyskursy ubóstwa i wykluczenia społecznego”.