Wymowa liczb jest jednoznaczna: miejsce Polski w świecie systematycznie obniża się - pomimo zmian geopolitycznych i ustrojowych. Nawet wyjątkowo korzystne warunki zewnętrzne ostatniego 20-lecia i fundamentalne reformy lat 90., nie zdołały odwrócić tej tendencji.
Najdalszą granicą spadku może być oczywiście zanik, do którego zdaje się zmierzać nasza demografia. Wykreślona linia trendu osiąga zero w 2072 r. Czyżby miała wtedy zniknąć Polska? Zniknąć oczywiście może, już to się nieraz zdarzało, ale raczej nie w wyniku demografii, która rzadko podąża po liniach prostych. Chociaż, przez ostatnie pięćdziesiąt lat, jakby próbowała.)../.../
perspektywie roku 2050, podobnie zresztą, jak w każdej innej perspektywie zakładającej kontynuację, nasza pozycja w świecie powinna stale spadać, prawdopodobnie w tempie od 0,3 do 3,7 miejsca na dziesięciolecie. Ten najmniejszy spadek powtarzałby rewolucyjne dziesięciolecie Wałęsy i Kwaśniewskiego, ten największy - czarną dekadę Jaruzelskiego. Półwieczna średnia, dla Polski Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego, Wałęsy, Kwaśniewskiego i Kaczyńskiego, to 1,75. Można by zatem się spodziewać, że w ciągu najbliższych czterech dziesięcioleci miejsce Polski obniży się o co najmniej 1-2 pozycje, najwyżej o 15, najpewniej o 7 - do 29. Szczegółowe rozważania pozwalają oczekiwać lepszych wyników: co prawda, dalszy spadek pozycji Polski wydaje się nieunikniony, ale oczekiwany spadek do 2050 r. wynosi 4 pozycje - w okolice miejsca 26./.../
Nie zmienia to faktu, że gospodarka Polski rzeczywiście rośnie, odbudowując się po katastrofalnej dekadzie Jaruzelskiego. W 2007 r. odzyskaliśmy udział w światowym PKB z 1970 r., nieco gorzej jest z analogicznym miejscem Polski, lecz ogólnie można przyjąć, że - w rozumieniu wskaźników GUS, dotyczących PKB i wymiany gospodarczej - powróciliśmy do czasów wczesnego Gierka... Czy się tym cieszyć, czy smucić, to raczej nieprzesadnie, bo oznacza to tylko awans z czwartej do trzeciej dziesiątki państw świata./.../
Spadanie swobodne?
Stojąc w miejscu, względnie się cofamy, gdy świat pędzi naprzód. Lecz ten rozwój świata nie musi być pod każdym względem pozytywny. Niektóre globalne procesy zdają się już przekraczać granice rozsądku, a jeszcze nie hamują. Nie w każdym biegu warto się ścigać. Nie każda też niska lokata musi być złą nowiną. Ale nieświadomość własnego położenia może być wielorako groźna: i wtedy, gdy wzbudza urojenia o potędze, i wtedy, gdy paraliżuje wszelką myśl państwową.
Jeśli Polska pozostanie na obecnej trajektorii, jej marginalizacja będzie postępować, chociaż sytuacja Polaków może się przy tym poprawiać, gdyby tak nas nadal niósł nurt globalizacji. To rozleniwia i usypia, dlatego też nie należy się spodziewać, aby istotne zmiany mogły być podjęte bez jakichś silnych impulsów zewnętrznych lub bez poważnego kryzysu wewnątrz. Te zaś trudno planować. Ale przygotować się do nich trzeba.
Niestety, potencjał umysłowy Polski zdaje się maleć jeszcze szybciej niż ten ludnościowy. Jednym z najdobitniejszych tego przejawów jest samozadowolenie elit, upojonych własnymi komplementami, opromienionych samouwielbieniem, poczuciem potęgi, przyznających sobie za to coraz liczniejsze ordery, nagrody, tytuły honorowe, których liczba rośnie chyba jeszcze szybciej i optymistyczniej od wskaźników skolaryzacji, europeizacji, cywilizacji, uzasadniając tym samym wiarę w opiekuńczą, niewidzialną rękę dziejów, która zawsze sprawi, że świat zadba o nas lepiej niż my sami... To raczej nie sprzyja budowaniu planów.
Jeśli spadania nie można zatrzymać, trzeba się do niego dostosować. Nawet w warunkach malejącej pozycji, ograniczonej autonomii i słabnącej siły, Polska wciąż może szukać dla siebie jakiejś nowej specjalizacji czy nowej tożsamości. Chociażby i skromnej. Nie musimy od razu stawać się naukowym czy technologicznym centrum kontynentu. Możemy być na razie europejską ostoją przyrody, źródłem najemników dla europejskich armii i policji, dostarczycielem piastunek i mamek, możemy też zostać północną ojczyzną Żydów, centrum kulturalnym słowiańszczyzny czy chińskim przyczółkiem w Europie.
Istnieje wielka przestrzeń między patetyczną mocarstwowością a planktonicznym fatalizmem. Aby w niej nawigować, potrzeba jednak jakiejś myśli państwowej. Choćby i kulawej. Dziś, jak się zdaje, nie mamy żadnej./.../
My, plankton
/.../ Dane dotyczące długoterminowych prognoz dla Polski ujawniają dwa przełomy XX wieku - rok 1939 i 1990. Nawet gdyby ktoś z Polaków przypisywał tu sobie rolę sprawczą - czy w rozpętaniu II wojny światowej, czy w obaleniu bloku komunistycznego - głównych przyczyn obu tych wydarzeń trzeba jednak szukać poza Polską. Jeśli mielibyśmy się uważać za podmiot światowej polityki, byłby to jednak podmiot zdania podrzędnego.
Jesteśmy planktonem globalnego świata. Ale nawet plankton może mieć racjonalne strategie przetrwania. Nie mając wpływu na unoszące go prądy, może je mimo to wykorzystywać. Podobnie zachowują się też ludzie: żeglarze czy szybownicy.
Nie zawsze trzeba mieć siłę albo władzę, czasem wystarcza rozum, a nawet instynkt. Dotyczy to również polityki. Wszak nawet gdyby się miało tylko zdolność podnoszenia i opuszczania rąk, to też nie jest całkiem obojętne, komu i kiedy się poddać.
Polska ma oczywiście pewien wpływ na swoją sytuację, miała go zawsze, ale sąsiedzi miewali większy. Najpotężniejsi, Niemcy oraz Rosja, niejednokrotnie w historii współdziałali w sprawach Polski, a także wpływali różnymi metodami na naszą politykę własną. Również jedni i drudzy miewają większy wpływ na decyzje innych mocarstw w stosunku do Polski niż Polska sama.
Najważniejsze interesy Polski bywały często sprzeczne z interesami Rosji i Niemiec. Polska była wtedy tym słabsza, im mocniejsi byli jej więksi sąsiedzi, i zresztą na odwrót. W przestrzeni wschodnioeuropejskiej czasem istniało jak gdyby o jedno znaczące państwo za dużo. Wejście Polski do Unii Europejskiej, mimo wszystkich wad i absurdów Unii, ograniczyło sprzeczność interesów Niemiec oraz Polski, co prawda częściowo przez podporządkowanie jednych drugim, ale na razie w sposób dla nas dość korzystny. Sprzeczność interesów z Rosją utrzymała się, ale Rosja realizuje dzisiaj swoje cele pokojowo, często przy pomocy lub z wykorzystaniem naszych własnych elit, a przed nadużywaniem wpływów Rosji zaczyna nas trochę chronić Unia Europejska.
Wszędzie znacząca jest rola światowego hegemona - USA. W Polsce aktywność Stanów Zjednoczonych jest mała, a jej obecna rola niejednoznaczna, ale sama Polska znacznie ją przewartościowuje swoją dyspozycyjnością, dlatego wpływ USA można uznać za porównywalny z wpływem własnym Polski. Poza tym, Ameryka odgrywa niezwykle ważną rolę w geopolityce, dla nas stosunkowo korzystną, choć rzadko bezpośrednią.
Uwzględnić można by jeszcze Izrael z żydowską diasporą, Chiny, może łącznie z całym Dalekim Wschodem, i może także Watykan, Francję, Ukrainę czy nawet Bliski Wschód. Jednak sytuacje, w których ich wpływy na sytuację Polski mogłyby być znaczne, trzeba uznać za raczej wyjątkowe i mogące się ujawniać tylko w niektórych scenariuszach dotyczących aktorów głównych: Unii, Rosji, USA i Polski. /.../
Do wszystkich rozważanych oraz pomijanych wpływów politycznych, można doliczyć nieintencjonalne zdarzenia nadzwyczajne, przyrodnicze, kulturowe czy technologiczne. Tych jednak się nie da w ogóle antycypować, dlatego nie będą uwzględniane. Trzeba jednak o nich pamiętać przy interpretacji wyników, do których wniosą pewną nieokreśloność.
Co by tu jeszcze...
Obecna pozycja Polski w świecie, określona jako średnia z rankingów GUS, jest 22. Teoretycznie może się ona poprawić o 21 punktów, wtedy Polska w większości rankingów zajmowałaby pierwsze miejsca, należy to jednak uznać za całkowicie nierealne. Samych państw przeszło stumilionowych jest dziś jedenaście, w tej liczbie Chiny, Indie, USA, Brazylia, Rosja, Japonia, a także Indonezja, Pakistan, Meksyk.
Wejście czy nawet zbliżenie się Polski w 2050 r. Do pierwszej dziesiątki państw świata trzeba by uznać za tak fortunne, że aż cudowne, dlatego więc maksymalny rozważany postęp pozycji Polski można - bez posądzenia o defetyzm - ograniczyć do około 10-12 punktów.
Prognoza miejsca Polski w świecie do 2050 r.
Polska należy do krajów rozwiniętych i wydaje się, że jej ogólne miejsce w świecie nie skaluje się wprost populacją i może się zmieniać inaczej niż ona. W ciągu ostatniego 40-lecia spadki wyniosły w punktach: 13 ludnościowy i 7 ogólny. Najszybszy spadek ogólnej pozycji, za Jaruzelskiego, był osiągnięty przy utrzymaniu miejsca w rankingu ludnościowym. Miejsce Polski obniżyło się wtedy z 17,85 na 21,58 - o 3,73 punktu. Cztery podobne dekady oznaczałyby prawie 15 punktów spadku./.../
Dominacja ścieżek negatywnych jest jednak przytłaczająca. Dalsze spadki pozycji Polski wydają się pewne. Perspektywa jest taka, że za 40 lat, w 2050 r., Polska będzie relatywnie mniejsza niż teraz, kiedy też jest mniejsza niż 40 lat wcześniej. Za to będzie pewnie większa niż za kolejne 40 lat, chociaż to raczej ponura pociecha. Bez uruchomienia nowych potencjałów, bez rzetelnej wiedzy, bez mądrych programów i bez śmiałych wizji - będziemy nadal dryfować, pomniejszając swoją relatywną rolę w świecie i rolę u siebie, swoją wielkość, pozycję, powagę. Oczywiście, żadna wiedza, żadne programy i żadne wizje nie zagwarantują powstrzymania tendencji schyłkowych. Ale ich brak gwarantuje kontynuację.
Coś by można zmienić. Poza statystyką.
Marek Chlebuś