>
>
>Perpetuum mobile dla każdego
W sieci nie ma materii. Żadne materialne składniki nie powinny być włączane do bogactwa sieci. Także energia, potrzebna do jej zasilania, nie należy do porządku sieci i nie jest z jej wnętrza widzialna. Substancją wewnętrznej rzeczywistości sieci jest tylko informacja. W niej też musi wyrażać się bogactwo sieci, a przynajmniej jakoś się z nią wiązać, bo przecież w sieci pustej, pozbawionej informacji, nie byłoby żadnego bogactwa.
Granice pojemności sieci odsuwają się mniej więcej tak szybko, jak do nich zmierzamy. Z punktu widzenia internauty, granice te są iluzoryczne niczym horyzont na Ziemi. Dlatego można przyjąć, że redundancja – czy zewnętrzna, polegająca na wielości kopii, czy wewnętrzna, polegająca na rozwlekłości zapisu – nie zmienia bogactwa sieci. Z informacyjnego punktu widzenia, bogactwo tworzyłyby tylko oryginały, w mierze pozostałej po maksymalnej bezstratnej kompresji. Inaczej mówiąc – treść.
Treść jest esencją informacji, tworzy wyższe piętro abstrakcji. Treści jest mniej niż informacji, bo każda treść jest informacją, nie każda zaś informacja niesie nową treść. Jest to bardziej skondensowana miara bogactwa, całkowicie konieczna do jego zaistnienia: bez treści sieć byłaby logiczną próżnią.
Same jednak treści, nie propagujące się, swoją obecnością nadawałyby sieci status tylko pamięci, niepustej, lecz martwej. To mało. Taka pamięć byłaby obojętna na wyłączenie zasilania i odcięcie wszystkich łącz. Nie potrzebowałaby też ludzi. Sieć musi być czymś więcej.
Może powróćmy do najprostszych kategorii zewnętrznych: po co sieć istnieje, dlaczego i jak? Tu odpowiedź nasuwa się sama: istnieje i po to, i dlatego, i w ten sposób, że ludzie się komunikują. Sieć jest medium. A co z tego miałoby wynikać? Ano, kultura, czyli to, co różni milion albo miliard ludzi izolowanych od ludzi połączonych – przez to medium właśnie.
>
Bogactwo = kreacja * czasCentralnym problemem ekonomii jest rozumienie źródeł bogactwa. Wywodzono je z ziemi, kruszcu, pracy, kapitału, ostatnio też z wiedzy. Jak to ma się do bogactwa sieci? Co stwarza to bogactwo? Ziemia raczej nie, sieć jej prawie nie potrzebuje. Praca w sieci występuje, choć w większości jest świadczona w sposób niezorganizowany i nierynkowy, poza porządkiem znanym ekonomii. Kapitał też tam jest: routery, serwery, hosty, łącza, protokoły i programy są niezbędne dla sieci i formalnie można by je zaliczać do kapitału. Tylko jak?
Kto to finansował, kto amortyzuje, kto i gdzie to spisał, kto to umie zliczyć? Czy to w ogóle jeszcze jest kapitał w rozumieniu finansów? Nawet gdyby był, to ma tak rozproszoną i tak zmienną tożsamość, wartość, własność, że nie można go zlokalizować w żadnym rejestrze, księdze ani spisie inwentarza.
Nawet, gdyby każdemu elementowi infrastruktury sieci przypisać konkretną wartość, wciąż nie będzie to możliwy do jednoznacznego określenia ułamek ogólnej wartości sieci. Jego wyjęcie nie zmienia wartości sieci o jakąkolwiek obliczalną część. Podobnie, wyjęcie tysiąca czy miliona takich elementów, gdyż na tym właśnie polega filozofia Internetu, że jest on odporny na utratę dowolnych części infrastruktury. Oczywiście, nie wszystkich naraz, bo w końcu, pomniejszana i ograniczana, sieć kiedyś traci swoją funkcjonalność.
Właściwa wartość sieci nie jest sumą wartości elementów jej infrastruktury. Sieć jest tym, co powstaje ponad jej składnikami. Jest emergencją. Nadwyżka wartości sieci nad sumą składników jej infrastruktury jest gigantyczna. Nikt rozsądny nie zamieniłby sieci na sto miliardów osobnych komputerów i tyleż niepołączonych zwojów drutu oraz kopii oprogramowania. Na sto bilionów zresztą też. A sieć tworzy przecież jakiś miliard komputerów. Ten jeden miliard okazuje się jakby większy od stu. To tylko wskazuje, jak małym ułamkiem wartości sieci jest zamknięty w hardwarze i softwarze kapitał, teoretycznie policzalny, chociaż praktycznie nie do podliczenia.
Sama infrastruktura techniczna sieci musi być traktowana bardziej jako środowisko niż kapitał, jako dobro wolne, publiczne, niepodzielne, niekonkurencyjne, którego konsumpcji niepodobna uniknąć. To uniwersalne dobro wspólne, niezbędne dla internautów, funkcjonuje poza siecią, bo opiera się na materii. Jest to dobro zewnętrzne, które razem z zasilaniem sprzętu i zaopatrzeniem organizmów internautów, gospodarka sieci musi importować, gdyż sama nie umie go wytwarzać.
>
A co z wiedzą? To źródło bogactwa pasuje do sieci najbardziej, lecz wcale nie w tym rozumieniu, do jakiego przyzwyczaja nas dzisiejsza ekonomia, która przez kapitał wiedzy, kapitał intelektualny, rozumie przede wszystkim różne tajemnice i monopolistyczne zastrzeżenia: patentowe, autorskie, licencyjne. W sieci praktycznie tego nie ma, panuje tam – na razie – kultura otwarta, mniej więcej taka, jak kiedyś w nauce, zanim zdominowała ją komercja. Zdominowała i prawie całkiem zatrzymała badania podstawowe, bezwartościowe w sensie i w czasie zrozumiałym dla finansów. Trudno powiedzieć, co komercja może zrobić z siecią. Stworzyć jej nie umiała, ale czy nie potrafi zniszczyć?
No to może odwróćmy problem: co by zubażało sieć? Z pewnością, ubytek internautów i ubytek treści. Zatem to oni oraz one muszą tworzyć bogactwo sieci. Oryginalne dzieła oraz nowi ich użytkownicy, a także w pewnym stopniu kolejne użycia przez wcześniejszych użytkowników. Bogactwo sieci mogłoby zatem być liczone w jednostkach informacji, mierzących (efektywną) objętość dzieła, zwielokrotnianych przez liczbę i krotność rozpowszechnień, z jakimiś zapewne współczynnikami. Sieć wzbogacałaby twórczość oraz jej percepcja, mniej więcej mnożone przez siebie.
>
>Stwarzanie bez tworzywa, używanie bez zużywania
Wielka encyklopedia sprzed ery sieci, Britannica, definiuje ekonomię jako naukę badającą produkcję, dystrybucję oraz konsumpcję bogactwa. Produkcja stwarza dobra, dystrybucja czyni je dostępnymi, konsumpcja je pożytkuje. Jak to się ma do gospodarki sieci?
Niewątpliwie, odpowiednikiem produkcji byłaby twórczość, wnosząca do sieci oryginalne dzieła. Nie kopiowanie, które błędnie bywa traktowane jako produkcja masowa, bo dowolne dzieło jest takie samo, jego wytworzenie kosztuje tyle samo i jego dostępność jest podobna, niezależnie od tego, w ilu istnieje egzemplarzach. Kolejne kopie tylko zwiększają redundancję w warstwie technicznej sieci, w ramach zwykłej fizyki i ekonomii.
Gdyby kopiowanie zwiększało bogactwo sieci, zbożnym dziełem byłoby piractwo, a wirus komputerowy byłyby niczym kamień filozoficzny, przemieniający bity w złoto. Produkcją jest stwarzanie nowych treści i nic innego.
Jeśli za dystrybucję uznać dostarczenie utworu odbiorcy, to taka działalność nie jest niezbędna, bo sama sieć jest dystrybucją. Ponieważ jednak sieć łatwo miesza dobra wartościowe ze śmieciami, oddzielenie jednych od drugich, jak praca Kopciuszka, już samo w sobie staje się pożyteczne dla świata, zmniejszając jego entropię.
Poza tym, z uwagi na konkurencyjność po stronie odbiorcy, dysponującego ograniczonym czasem, może i nawet musi istnieć akwizycja treści przy pomocy reklam, odsyłaczy czy wyszukiwarek.
Sektor zarządzania informacją tworzy w sieci odpowiednik wyrafinowanej dystrybucji, i bez wątpienia wzbogaca sieć, porządkując treści, personalizując je i kierując tam, gdzie mogą przynosić większy pożytek. Tu pojawia się miejsce na rozmaite usługi i aplikacje, których wartość przekłada się wprost na rozsiewanie bajtów oraz na oszczędność czasu internautów.
Także sama konsumpcja, czyli po prostu otwarcie się odbiorcy na treści, bez wątpienia wzbogaca i tego odbiorcę, i całą sieć. Bogactwo powstaje zatem na wszystkich etapach procesu ekonomicznego. Koszty zresztą też. Kosztem produkcji jest wysiłek twórcy oraz jego czas. Kosztem dystrybucji jest czas oraz inwencja, włożone w przetwarzanie strumieni informacji – bezpośrednio przez internautów lub za pośrednictwem aplikacji. Kosztem konsumpcji jest czas odbiorcy i jego uwaga. Każdy z tych czasów jest w jakimś sensie rzadki i podlega konkurencyjności.
Z punktu widzenia tradycyjnej ekonomii, produkcja jest w sieci paradoksalna, choćby dlatego, że nie wymaga surowców. Podobnie konsumpcja, która nie zużywa bogactwa, a nawet, przeciwnie, pomnaża je. Dystrybucja też nie jest klasyczna, bo odbywa się przy darmowych procesach logistycznych. Trudno tu stosować starą ekonomię.
Dzieło raz stworzone, może wzbogacać sieć wielokrotnie, upowszechnianie rozmnaża jego wartość bez dalszego angażowania twórcy. Samo rozpowszechnianie też może się odbywać automatycznie i praktycznie za darmo. Tylko konsumpcji nie da się bezkosztowo mnożyć czy substytuować. Mimo, że treść nie zużywa się w trakcie konsumpcji, bezpowrotnie wydatkowany jest czas – najrzadsze dobro sieci.
Wycena i wymiana dóbr
>
Miarami wartości w sieci i naturalnymi dla niej jednostkami monetarnymi są informacja oraz czas. Są one powiązane ze sobą fizycznie, choćby przez przepustowość zmysłów: skoro człowiek nie może przyjąć więcej informacji, niż jakiś terabit na sekundę, to z antropologicznego punktu widzenia ta sekunda nie mogłaby być więcej warta. Ale to mało dogodny punkt odniesienia.
Minuta minucie nierówna. Człowiek bywa w różnych stanach podatności na wrażenia. Wrażenie wrażeniu też nie będzie równe. Inaczej odbiera się treść oryginalną, inaczej powtórzenie, jeszcze inaczej coś niezrozumiałego lub szokującego. A i odbiorca odbiorcy nierówny, inną wartość ma uwaga mędrca, inną prostaka.
Podobnie jest z bajtami. Ten sam utwór, powiedzmy że literacki, zapisany jako strumień wideo, może zająć gigabajt danych, jako strumień audio dziesięć razy mniej, jako obraz ze sto razy, a jako tekst już tysiące razy mniej. Tysiąckrotna rozpiętość objętości między jednym a drugim zapisem, niosącym tę samą treść, wynika tylko ze sposobu kodowania i nie ma nic wspólnego z wartością przekazu.
Bajt nie jest idealną miarą treści. Co gorsza, użyteczność treści jest zależna od kontekstu i dodatkowo od odbiorcy. Ten sam ciąg liter może być dla jednego niezrozumiałym bełkotem, a dla drugiego, znającego właściwy język, pięknym wierszem. Ten sam ciąg cyfr będzie albo pustym szumem, albo kodem dostępu do pełnego pieniędzy konta, kiedy się wie, w którym go szukać banku. Jak zatem wyceniać dzieła oraz ich recepcję?
>
Sieciowa działalność ludzi odbywa się w środowisku cyfrowym, deterministycznym, przynajmniej z technicznego punktu widzenia. Sieć jest wielkim, wiecznie aktywnym komputerem, najpotężniejszym z wszystkich, kontrolującym i rejestrującym wszystko, co tylko się w niej i wokół niej dzieje.
Może by uznać sieć za ten superkomputer, o którym marzył Oskar Lange, tak dalece rozbudowywany i udoskonalany, że w końcu doskonalszy od rynku i efektywniej od niego organizujący gospodarkę? Podążając za tą wizją, czemu by sieć, rozwijana dalej, nie miała spełnić także marzenia Laplace'a i stać się superumysłem, zdolnym zarejestrować cały stan Wszechświata w pewnej wybranej chwili, i mogącym potem, przy pomocy równań fizyki, obliczać ten stan w dowolnym innym momencie?
Cóż, świat nie jest ani w pełni deterministyczny, ani w pełni obliczalny. Uczciwie mówiąc, rzadko taki bywa, przynajmniej poza laboratoriami. Nawet sama sieć, mimo że utkana z bitów i zrozumiałych procesów fizycznych, z racji swojej złożoności, podlega procesom, wymagającym (dla pełnego ścisłego opisu) mocy obliczeniowej rosnącej szybciej niż ona sama. Zatem, rośnie szybciej jako przedmiot poznania niż jako poznający mózg. Ten cyfrowy maltuzjanizm wyklucza w ogóle samopoznawalność sieci. Wynikałoby z tego, że jednak nie unikniemy cyber-rynku, zresztą, prawdę mówiąc, po co?
>
>Podstawowa zasada rynku, prawo popytu i podaży, nie całkiem działa w sieci, a raczej działa skrajnie, bo w sytuacji, kiedy podaż jest właściwie nieskończona, cena zmierza do zera. Mimo to, jakkolwiek niska byłaby cena, nie zaburza to istotnie barterów, bo jeden równa się jeden – i po podzieleniu, i po pomnożeniu obu stron równania przez tysiąc. W obu przypadkach, tylko zmienia się jednostka miary, dostając przedrostek mili, albo kilo. Równoważność nie jest przy tym zaburzana.
>
>Płacenie bajtem za bajt może być regulowane przez rynek także w sytuacji zróżnicowanej wartości bajtów. Różne treści można gorzej lub lepiej skategoryzować, a najłatwiej dać ich dysponentom prawo samodzielnej wyceny. W końcu to oni pierwsi poniosą jej konsekwencje, jeśli przeszacują lub nie doszacują wartości swoich dzieł, w każdym wypadku zmniejszając swój dochód.
>Jak rozliczyć twórcę z konsumentem? Właściwie to nic prostszego, skoro prawie każdy twórca jest konsumentem treści, a prawie każdy konsument twórcą. Każdy coś do sieci wnosi, każdy coś z niej bierze. Każdy też płaci za dostęp do sieci jakiś abonament. Mamy więc naturalny rynek barterów i także stały strumień pieniędzy.
>
>W sieci i tak powstają rejestry stron, rejestry internautów oraz powiązań stron z internautami (jako ich dysponentami lub konsumentami). Nie potrzeba żadnych nowych technologii ani instytucji, aby rozdzielić wszystkie abonamenty za dostęp do sieci między tych, których strony są czytane, powiedzmy, po potrąceniu jakiejś kwoty na dystrybucję przez sieć. Jeśli potrzebne będzie zróżnicowanie treści oraz czasu, łatwo je zapewni rynek.
>Marek Chlebuś
>
>
Całość tekstu - http://chlebus.eco.pl/CYBER/EkonomiaSieci.htm