Z prof. Jerzym Kleerem wiceprzewodniczącym Komitetu Prognoz PAN „Polska 2000 Plus”, autorem raportu Dokąd zmierza Europa, rozmawia Anna Leszkowska
Panie Profesorze, Brexit, żółte kamizelki w Paryżu, imigranci, islamiści, nastroje nacjonalistyczne – czy na Europę przyszła kryska?
- Te niepokoje i zjawiska rozpadu pojawiły się znacznie wcześniej - od co najmniej pięciu dekad obserwujemy spadek ekonomicznej pozycji Europy w świecie. Za kryterium oceny przyjmuje się z reguły udział w światowym produkcie brutto, bo jest to jedyny wskaźnik mierzalny.
Otóż w 1970 roku, kiedy wszyscy jeszcze dobrze w Europie funkcjonowaliśmy, udział Europy w światowym PKB wynosił ponad 40%. W 2016 roku jest to tylko 24%.
Przyczyn tego jest kilka.
Po pierwsze, spadek populacji europejskiej, czyli tej, która się rodzi w Europie. Według wszystkich prognoz, w 2050 roku Europa będzie liczyć ok. 700 -710 mln ludności, czyli mniej o ok. 40 mln. Tymczasem Chiny mają ludności dwa razy więcej, Indie – podobnie. Zaczyna nas więc otaczać świat wielkim boomem demograficznym, który – czy chcemy tego, czy nie – będzie najeżdżał Europę. Może nie jako Wizygoci, ale jako poszukujący zatrudnienia, lepszych warunków bytu. To jest zjawisko dzisiaj już obserwowane.
Drugą sprawą, też już odczuwaną przez Europę, jest ocieplenie klimatu i skutki tego. Jest to tego typu zagrożenie, że co byśmy nie robili, jak nie dbali o ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, i tak będzie postępować z uwagi na boom demograficzny. Ludzie sami niszczą środowisko, a przyspiesza to postęp techniczny.
Trzecim, bardzo istotnym zagrożeniem jest zmiana cywilizacyjna. Europa to 46 państw o różnym stopniu rozwoju i różnej wielkości, ale funkcjonujących w modelu państwa tradycyjnego, zrodzonego w cywilizacji przemysłowej. Dzisiaj, w warunkach globalizacji, powszechności gospodarki rynkowej, dominacji korporacji ponadnarodowych, ten tradycyjny model państwa załamuje się. Rodzi to postawy obronne państw, próbujących utrzymać stan dotychczasowy.
W sukurs tej obronie przychodzą zróżnicowane systemy kulturowe, czyli różne języki, tradycje, historie, religie i stosunek do państwa. Wszystkie te czynniki są konfliktogenne w stosunku do innych. Np. język dzisiaj to nie tylko narzędzie komunikacji, porozumienia, ale emocje, szkalowanie, obrzucanie błotem, pokazywanie, kto swój, kto wróg, itd. Z tradycji wyciąga się to, co daje chwałę danemu narodowi, a jednocześnie pokazuje, kto jest przeciwko nam. Historia używa głównie faktów pokazujących jak cudowny jest dany naród, czy dane społeczeństwo. Z kolei stosunek do państwa jest zależny przede wszystkim od jego ciągłości. Czymś innym jest ciągłość Wielkiej Brytanii, czy Francji, a nawet Niemiec, a czymś innym jest ciągłość Polski.
Od czasów Konstytucji 3 maja co najmniej 5 razy została zerwana ciągłość państwa, a odbudowa ciągłości to odbudowa zaufania społeczeństwa do państwa. Problem odbudowy zaufania społecznego jest niesłychanie trudny, bo składa się nań wiele czynników: np. relacje między aparatem państwa a społeczeństwem, umiejętność zaspokajania podstawowych potrzeb, model polityczny, model ekonomiczny. Jeśli popatrzeć na te 46 państw europejskich – każde ma inną historię. A dzisiaj podstawowym problemem jest zjednoczenie, bo ono daje w warunkach globalizacji siłę.
W książce Dokąd zmierza Europa przedstawiam cztery modele jednoczenia Europy: poprzez wojny, nakaz duchowy i podporządkowanie papieżowi, (papież nie tylko był reprezentantem duchowym części społeczeństwa, ale miał wpływ na namaszczanie królów, książąt, związki dynastyczne, co zmieniła dopiero reformacja), eksperymenty ustrojowe jak komunizm i faszyzm. Wszystkie trzy modele były bardzo konfliktogenne, dopiero czwarty – Unia Europejska - ma charakter pokojowy, choć i w niej odzywają się wszystkie dawne animozje.
A jeśli spojrzymy na Europę szerzej, to z jednej strony mamy Rosję, która nie jest potęgą ekonomiczną, ale jest potęgą militarną, a jej celem politycznym jest uzyskanie statusu Związku Radzieckiego. Z drugiej strony mamy Turcję, która jest powiązana z UE, a jednocześnie jej ekspansja jest skierowana na Bliski Wschód z próbą odbudowy Imperium Osmańskiego.
Jeżeli ponadto uwzględnimy w wielu państwach dojście do władzy partii czy grup antysystemowych, populistycznych, zarówno prawicowych jak i lewicowych - oznacza to, że przyszłość Europy nie jawi się jako droga usłana różami – wręcz przeciwnie.
- A czy sytuacja, w jakiej znajduje się dziś Europa nie jest efektem dobrobytu, od którego „ludziom się w głowach poprzewracało”?
- Powiedziałbym inaczej: zróżnicowanego dobrobytu. Bo jeśli się spojrzy na zróżnicowanie dochodowe mierzone współczynnikiem Giniego, to w Europie na tle świata nie jest największe, wynosi 0,35, a np. w Chinach - 0,50. Ale w Chinach na ten wskaźnik trzeba patrzeć inaczej z uwagi i na system jest autorytarny i na fakt, że ludność Chin wychodzi z biedy, z cywilizacji agrarnej (która obejmuje prawie 2/3 świata) wprost do cywilizacji cyfrowej, z pominięciem epoki przemysłowej. Problem tego przeskoczenia jest skomplikowany, mało kto się tym zajmuje, ale wiadomo, że przemysł jest niezbędny. Cywilizacja cyfrowa nie rozwiąże wielu problemów, np. związanych z energią, żywnością.
Za żartobliwym stwierdzeniem, iż „ludziom się w głowach poprzewracało od dobrobytu” kryje się zresztą też zjawisko, które nazywam wizualizacją życia, związanym z nowymi technologiami. Fakt, iż w każdej chwili możemy zobaczyć, jak żyją ludzie w bogatych miejscach na świecie powoduje oczekiwanie, iż „tu i teraz” – niezależnie od naszych możliwości i warunków historycznych, gospodarczych - powinno być tak samo.
- Czy zatem można przewidzieć na podstawie dotychczasowych dziejów Europy, jej dalszy los?
- Zacznijmy od scenariusza pesymistycznego, czyli wojny, którą trudno sobie dziś wyobrazić, skoro „klub atomowy” liczący kiedyś tylko dwa państwa powiększył się do 9 „członków”. A też jest wielu, którzy do niego aspirują. Poza tym nie wiemy, jakimi innymi rodzajami nowoczesnych broni dysponują państwa wysoko rozwinięte, bo prace takie są objęte tajemnicą. W dodatku w przypadku użycia broni atomowej, są możliwości jednoczesnego ataku na wiele celów. To jest ten najgorszy scenariusz i miejmy nadzieję, że nie spełni się.
Drugi scenariusz będzie charakteryzował się licznymi konfliktami, po części zbrojnymi. W Afryce np. z powodu spuścizny kolonialnej i sztucznego podziału terytoriów wspólnot etnicznych będą kształtować się państwa (nie wiadomo jakie), a w Azji będzie problem rywalizacji dwóch wielkich potęg – Chin i Indii.
- Czyli bardzo krucha równowaga na świecie… Ale skoro Europa rozwijała się poprzez wojny, a rozwój cywilizacji jest linearny, to konflikt zbrojny w Europie trzeba dziś brać pod uwagę?
- Rozwój Europy poprzez wojny skutkował głównie rozwojem nowych technologii, postępem w przemyśle. Na ile dzisiaj wojna jest big pushem, katalizatorem dla rozwoju cywilizacji cyfrowej – tego nie wiemy.
- Ale z drugiej strony, każda wojna straszliwie pustoszyła Europę…
- Spustoszenia były dotkliwe z punktu widzenia tradycyjnego modelu państwa i ludności. Niemniej wojna była jednak kołem napędowym rozwoju, bo po pierwsze, wiele państw ukształtowało się jako mocarstwa poprzez wojnę – wystarczy spojrzeć na Niemcy, Austrię, Francję. My także zagarnialiśmy Litwę, Białoruś, Ukrainę, podchodziliśmy pod Moskwę, tyle że nie umieliśmy tego wykorzystać do własnego rozwoju. Polacy są bowiem bardzo bitni w starciu, natomiast nie potrafią przetworzyć osiągnięć w coś bardzo twórczego. Patrząc na okres przedwojenny możemy oczywiście się pochwalić Gdynią, COP-em, ale nie zmienia to faktu, iż byliśmy narodem niezwykle skonfliktowanym wewnętrznie jak chyba żaden naród w Europie. Moim zdaniem, jest to związane z systemem kulturowym.
- Gdyby spełnił się scenariusz wojenny, trudno sobie po takim kataklizmie wyobrazić Europę...
- Tak, bo trzeba pamiętać, że to, iż Europa rozwijała się kiedyś poprzez wojny, nie oznacza, że tak będzie zawsze. Konflikt na naszym kontynencie jest trwały i może mieć różną postać – zbrojną, ale i gospodarczą, jak np. ostry protekcjonizm - niekiedy groźniejszy niż konflikt zbrojny. Mamy paru takich przywódców w świecie, którzy kochają tego typu rozwiązania. Co gorsza, mają naśladowców i zwolenników.
- Może to rozwiązanie tańsze niż konflikt zbrojny? Wojny można prowadzić siedząc przy komputerze.
- Tego nie wiemy i nie da się tego policzyć, bo kosztów broni nie można porównać z ceną ludzkiego życia. Dzisiaj, żeby zniszczyć najlepsze rozwiązania ekonomiczne, techniczne, edukacyjne, wystarczy dostatecznie dobra inwigilacja. Do XVIII czy połowy XIX wieku zagarnięcie przestrzeni nie mogło się odbyć inaczej jak poprzez wojnę, tymczasem dzisiaj jest to możliwe. Można nawet część kraju sprzedać, jak to się stało w Grecji.
- Gdyby w Europie zdarzył się kataklizm wojenny, o co z pewnością zadbalibyśmy, aby nie uległo zniszczeniu?
- Więzów starego z nowym nie można rozerwać - na pewno pozostanie znaczna część infrastruktury twardej i miękkiej, bo nie wyrzuci się przeszłości z głów ludzi. Przeszłości rozumianej szeroko, nie tylko jako historii, ale i zasobu wiedzy. Bo ważne jest nie tylko przyswoić sobie coś nowego, ale i wiedzieć jak do tego doszło. Na pewno jest parę gałęzi przemysłowych, które muszą funkcjonować, jak energetyka, będąca kręgosłupem współczesnej gospodarki, oczywiście nie bazująca na takich surowcach kopalnych jak węgiel, ale OZE. Potrzebna będzie część nowoczesnego rolnictwa, bo żywności dla kilkuset milionów ludzi nie da się wytworzyć z drukarki. A za 20 lat będzie ok. 10 mld ludności na Ziemi, która musi mieć dostęp do białka.
Zostaną też wszystkie przemysły związane z infrastrukturą twardą jak budowa dróg, miast, jakieś formy transportu. Musza też być wydobywane niektóre surowce potrzebne nowoczesnym przemysłom, jak miedź, metale rzadkie, szlachetne. Jednak nad problemem co zostanie w przyszłości z tego, co mamy dziś - nikt się nie zastanawia.
Dziękuję za rozmowę.