Siergiej Karaganow - doktor nauk historycznych, politolog, dziekan Wydziału Gospodarki Światowej i Spraw Międzynarodowych Wyższej Szkoły Ekonomicznej (HSE University) na łamach czasopisma Rosja w Polityce Globalnej (Globalaffairs.ru) Nr 1 z 1.01.24 przedstawił pierwszy z zapowiadanego cyklu artykułów „Wiek wojen” dotyczący wyzwań, jakie stoją przed ludzkością. W obliczu groźby wojny światowej, która może unicestwić nasz świat, przedstawiamy obszerne fragmenty tego artykułu. (red.)
[…]
Głównym wyzwaniem jest wyczerpanie się nowoczesnego sposobu zarządzania gospodarką, kapitalizmu, opartego przede wszystkim na zysku i w tym celu zachęca się na wszelkie możliwe sposoby do niepohamowanej konsumpcji dóbr i usług, które są coraz bardziej niepotrzebne w normalnym życiu człowieka. Do tej kategorii zalicza się także fala bezsensownych informacji z ostatnich dwóch, trzech dekad.
Gadżety pochłaniają potworną ilość energii i czasu, który ludzie mogliby wykorzystać na produktywne działania. Ludzkość popadła w konflikt z naturą i zaczęła ją podważać – samą podstawę jej istnienia. Nawet tutaj wzrost dobrobytu oznacza przede wszystkim wzrost konsumpcji.
Drugie wyzwanie jest najbardziej oczywiste. Problemy globalne – zanieczyszczenie środowiska, zmiany klimatyczne, zmniejszenie zasobów słodkiej wody, grunty nadające się pod rolnictwo i wiele innych zasobów naturalnych – nie są rozwiązywane lub są proponowane przez tzw. rozwiązania „zielone”, mające na celu najczęściej utrwalenie dominacji uprzywilejowanych i bogatych zarówno w obrębie ich społeczeństw, jak i na poziomie międzynarodowym. Weźmy pod uwagę ciągłe próby przerzucania ciężaru walki z zanieczyszczeniem środowiska i emisją CO2 na producentów, z których większość zlokalizowana jest poza Starym Zachodem, a nie na samych konsumentów, gdzie nadkonsumpcja nabiera groteskowych cech. 20–30 procent populacji, skupionej głównie w Ameryce Północnej, Europie i Japonii, zużywa 70–80 procent zasobów pochodzenia biosfery [4] , a różnica ta tylko rośnie.
Jednak choroba konsumpcjonizmu rozprzestrzenia się na resztę świata. Sami wciąż cierpimy z powodu ostentacyjnej konsumpcji, która była tak modna w latach 90., która odchodzi (jeśli odchodzi) niezwykle powoli. Stąd narastająca walka o zasoby, wzrost napięć wewnętrznych, w tym na skutek nierówności konsumpcji, w wielu krajach i regionach.
Zrozumienie ślepego zaułka obecnego modelu rozwoju, ale także niechęci i niemożności porzucenia go, jest jedną z głównych przyczyn niepohamowanego wzrostu wrogości wobec Rosji i w nieco mniejszym stopniu wobec Chin (cena zerwania stosunków z Rosją jest znacznie wyższa).
Wróg jest potrzebny, aby odwrócić uwagę od nierozwiązywalnych wyzwań.
[…]
Równoległym procesem jest wzrost nierówności społecznych, który wybuchł po upadku komunistycznego ZSRR, który pogrzebał potrzebę państwa opiekuńczego. W rozwiniętych krajach zachodnich klasa średnia, podstawa systemów demokracji politycznej, kurczy się od półtora do dwóch dekad. Systemy te są coraz mniej skuteczne.
Demokracja jest jednym z narzędzi, za pomocą którego elitarni oligarchowie, posiadający władzę i bogactwo, zarządzają złożonymi społeczeństwami. Stąd wzrost, pomimo wrzasku o obronie demokracji, tendencji autorytarnych, a nawet totalitarnych na Zachodzie. Ale nie tylko tam.
Trzecim wyzwaniem jest degradacja człowieka i społeczeństwa, przede wszystkim na relatywnie rozwiniętym i bogatym Zachodzie. On (ale nie tylko on) staje się ofiarą cywilizacji miejskiej z jej względnym komfortem, ale także izolacją człowieka od tradycyjnego środowiska, w którym został historycznie i genetycznie ukształtowany. Rośnie niekończąca się konsumpcja informacji, która rzekomo powinna była doprowadzić do masowego oświecenia, ale w coraz większym stopniu prowadzi do masowej głupoty, wzrostu zdolności manipulowania masami nie tylko ze strony oligarchii, ale także ze strony społeczeństwa samych mas – do ochlokracji na nowym poziomie.
Ponadto oligarchie, które nie chcą dzielić się swoimi przywilejami i bogactwem, celowo ogłupiają ludzi, przyczyniają się do rozpadu społeczeństw, próbując pozbawić je możliwości przeciwstawienia się coraz bardziej niesprawiedliwemu i niebezpiecznemu dla większości porządkowi rzeczy. A antyludzkie lub postludzkie ideologie, wartości i wzorce zachowań, które zaprzeczają naturalnym podstawom ludzkiej moralności i prawie wszystkim podstawowym wartościom, są nie tylko polecane, ale także narzucane.
Na falę informacyjną nakładają się stosunkowo dostatnie warunki życia – brak głównych wyzwań, które napędzały rozwój ludzkości – głód, strach przed gwałtowną śmiercią. Strach jest zwirtualizowany.
Ograniczenie świadomości grozi ogólną degradacją intelektualną.
Już teraz widzimy niemal całkowitą utratę myślenia strategicznego wśród elit europejskich, których w tradycyjnym, merytokratycznym sensie po prostu nie ma. Na naszych oczach dokonuje się upadek intelektualny elity rządzącej Stanami Zjednoczonymi, krajem o gigantycznym potencjale militarnym, w tym nuklearnym. Przykłady się mnożą. O jednym z tych ostatnich już wspomniałem, co mnie zdumiało. Zarówno prezydent Biden, jak i jego sekretarz stanu Blinken argumentowali, że wojna nuklearna nie jest gorsza od globalnego ocieplenia [5] . Ale taka choroba zagraża całej ludzkości i wymaga zdecydowanych działań. Nasze myślenie staje się coraz mniej adekwatne w stosunku do coraz bardziej złożonych wyzwań. Aby odwrócić uwagę od nierozwiązywalnych problemów i odsunąć je od siebie, lansuje się modę na sztuczną inteligencję. Mimo wszystkich możliwych użytecznych zastosowań nie wypełni próżni inteligencji, ale niewątpliwie niesie ze sobą dodatkowe, ogromne niebezpieczeństwa. Więcej o nich później.
Czwarte wyzwanie. Najważniejszym źródłem rosnącego ogólnego napięcia od półtora dekady jest bezprecedensowo szybka w historii redystrybucja sił ze Starego Zachodu na korzyść wschodzącej większości światowej. W poprzednim systemie światowym płyty tektoniczne zaczęły się poruszać i rozpoczęło się ogólnoświatowe długoterminowe trzęsienie ziemi o charakterze geopolitycznym, geoekonomicznym i geoideologicznym. Jest tego kilka powodów.
Najpierw ZSRR z lat 50.-60. XX w., a następnie Rosja, która podniosła się po piętnastoletniej porażce, wytrąciła swoją podstawę – przewagę militarną – spod pięćsetletniej dominacji Europy i Zachodu. I – powtórzę po raz kolejny – na tym fundamencie zbudowano dominację w światowej polityce, kulturze i ekonomii, która umożliwiła narzucanie własnych interesów i porządków, a co najważniejsze, pompowanie PKB na swoją korzyść. Utrata pół tysiąca lat hegemonii jest podstawową przyczyną wściekłej nienawiści Zachodu do Rosji i prób jej zmiażdżenia.
Po drugie, błędy samego Zachodu, który uwierzył w swoje ostateczne zwycięstwo, odprężył się, zapomniał o historii, popadł w euforię i lenistwo myślenia. Rozpoczęła się seria fantastycznych błędów geopolitycznych.
Początkowo aspiracje większości rosyjskiej elity końca lat 80. i 90. Żeby zintegrować się z Zachodem zostały arogancko odrzucone (zapewne dla nas na szczęście). Chciano, żeby było to na równych zasadach, ale odmówili. Skutek jest taki, że z potencjalnego partnera, a nawet sojusznika, dysponującego ogromnymi zasobami przyrodniczymi, militarnymi, intelektualnymi, mniejszymi, ale jednak znaczącymi możliwościami produkcyjnymi, Rosja stała się przeciwnikiem i stała się wojskowo-strategicznym rdzeniem nie-Zachodu, który najczęściej nazywa się Globalnym Południem, a dokładniej - Większością Światową.
Po trzecie, wierząc, że nie ma alternatywy dla modelu liberalno-demokratycznego globalistycznego kapitalizmu, Zachód nie tylko tęsknił, ale także wspierał rozwój Chin, mając nadzieję, że wielki kraj - cywilizacja pójdzie drogą demokracji, co oznacza, że stanie się gorzej rządzony i dopasuje się do wzorców Zachodu. Pamiętam moje zdumienie, gdy zobaczyłem, że fantastycznie opłacalna oferta rosyjskiej elity lat 90. została odrzucona. Myślałem, że Zachód postanowił wykończyć Rosję. Okazało się, że kierowała nim po prostu mieszanka arogancji i chciwości. Odtąd polityka wobec Chin nie budziła już takiego zdumienia. Poziom intelektualny zachodnich elit stał się oczywisty.
Po czwarte, Stany Zjednoczone zaangażowały się w serię niepotrzebnych konfliktów – w Afganistanie, Iraku, Syrii – i, co było do przewidzenia, przegrały je, wypaczając postrzeganie swojej dominacji militarnej i bilionowych inwestycji w siły ogólnego przeznaczenia. Bezmyślnie wycofując się z Traktatu ABM, być może w nadziei na przywrócenie przewagi w dziedzinie broni strategicznej, Waszyngton ożywił w Rosji poczucie samozachowawczości. Spełniono nadzieje na osiągnięcie polubownego porozumienia. Pomimo biedy, Moskwa uruchomiła program modernizacji swoich sił strategicznych, co umożliwiło to pod koniec 2010 roku po raz pierwszy w historii nie tylko wyrównać, ale także wyjść, choć chwilowo, na prowadzenie.
Piąte wyzwanie - źródło rosnącego napięcia w systemie światowym – wspomniana już, niemal natychmiastowa jak na standardy historyczne, lawinowa zmiana równowagi sił światowych, gwałtowne zmniejszenie zdolności Zachodu do pompowania globalnego PKB na swoją korzyść – wywołało jego wściekłą reakcję. W sferze gospodarczej prowadzi to do zniszczenia samego, przede wszystkim Waszyngtonu, jego niegdyś uprzywilejowanej pozycji w sferze gospodarczej i finansowej. Dzieje się to poprzez militaryzację powiązań gospodarczych – użycie siły w celu spowolnienia, osłabienia własnej pozycji i wyrządzenia szkody konkurentom. Fala sankcji, ograniczeń w transferze technologii i dóbr high-tech, zerwanie łańcuchów produkcyjnych. Bezwstydne drukowanie dolarów, a teraz euro, przyspieszająca inflacja i rosnący dług publiczny. Próbując utrzymać swoją pozycję, Stany Zjednoczone podważają system globalistyczny, który same stworzyły, ale który zaczął dawać niemal równe szanse ożywionym, lepiej zorganizowanym i pracowitym konkurentom Światowej Większości.
Rozpoczęła się deglobalizacja gospodarcza, regionalizacja i kurczenie się starych instytucji globalnego zarządzania procesami gospodarczymi.
Współzależność, która wcześniej była postrzegana jako narzędzie rozwoju i wzmacniania współpracy i pokoju, w coraz większym stopniu staje się czynnikiem podatności na zagrożenia i podważa jej stabilizującą funkcję.
Szóste wyzwanie. Rozpoczynając desperacki kontratak, przede wszystkim na Rosję, ale także na Chiny, Zachód rozpoczął niemal bezprecedensową kampanię propagandową w czasie wojny, satanizując konkurentów, zwłaszcza Rosję, i systematycznie zrywając więzi ludzkie, kulturalne i gospodarcze. Tworzy się żelazna kurtyna, czystsza niż wcześniej. Umacnia się obraz wroga totalnego. Po naszej i chińskiej stronie wojna ideologiczna nie ma tego samego totalnego i złego charakteru. Ale sprzeciw rośnie. W rezultacie wyłania się sytuacja polityczno-psychologiczna, w której Zachód odczłowiecza Rosjan i częściowo, ale jak dotąd znacznie mniej (zerwanie więzi jest droższe) Chińczyków, a my patrzymy na ludzi Zachodu z coraz większą pogardą. Dehumanizacja toruje drogę do wojny. Wygląda na to, że na Zachodzie jest to część jej przygotowań.
Nasza odpowiedź stwarza warunki wstępne do bezwzględnej walki.
Siódme wyzwanie. Przesunięcie płyt tektonicznych, powstanie nowych krajów i kontynentów, odmrożenie starych konfliktów, które zostały stłumione przez system zorganizowanej konfrontacji zimnej wojny, nieuchronnie (jeśli temu trendowi nie przeciwdziała aktywna polityka pokojowa ze strony nowych przywódców) doprowadzi do serii starć. Możliwe jest również, że sprzeczności „międzyimperialistyczne” pojawią się nie tylko między starymi i nowymi, ale także między nowymi. Pierwsze wybuchy tego typu konfliktów są już widoczne na Morzu Południowochińskim, pomiędzy Indiami a Chinami. Jeżeli konflikty będą się nasilać, a na razie jest to bardziej prawdopodobne, doprowadzą do reakcji łańcuchowych, które zwiększą zagrożenie wojną światową. Na razie głównym zagrożeniem jest wspomniany już ostry kontratak Zachodu.
Jednak konflikty mogą nieuchronnie pojawić się niemal wszędzie. W tym na peryferiach Rosji.
Jak można było przewidzieć, na Bliskim Wschodzie konflikt izraelsko-palestyński eksplodował, grożąc przekształceniem się w ogólny konflikt bliskowschodni. W Afryce toczy się seria wojen. Małe konflikty nie kończą się na terytoriach zdewastowanego Afganistanu, Iraku i Syrii. Po prostu wolą nie być zauważane na Zachodzie, który wciąż dominuje w środowisku informacyjno-propagandowym. Ameryka Łacińska i Azja nie są historycznie regionami tak wojowniczymi jak Europa – są wytworem większości wojen i dwóch wojen światowych w ciągu jednego pokolenia. Ale zdarzały się też wojny, a wiele granic jest sztucznych, narzucone przez dawne potęgi kolonialne. Najbardziej oczywistym przykładem są Indie-Pakistan. Ale przykładów są dziesiątki.
Biorąc pod uwagę trajektorię rozwoju Europy, która dotychczas nieuchronnie prowadzi w dół pod względem spowolnienia gospodarczego, rosnących nierówności, pogłębiających się problemów migracyjnych, rosnącej dysfunkcji wciąż relatywnie demokratycznych systemów politycznych, degradacji moralnej, z bardzo dużym prawdopodobieństwem można spodziewać się rozwarstwienia, a następnie upadku Unii Europejskiej w perspektywie średnioterminowej, wzrostu nacjonalizmu, faszyzmu systemów politycznych. Podczas gdy nasilają się elementy liberalnego neofaszyzmu, wyłania się już prawicowy faszyzm narodowy.
Subkontynent powróci do swojego zwykłego stanu niestabilności, a nawet stanie się źródłem konfliktu. Nieuchronne odejście Stanów Zjednoczonych, które tracą zainteresowanie stabilnością na subkontynencie, pogłębi tę tendencję. Musimy poczekać dziesięć lat. Chciałbym się mylić. Ale na to nie wygląda.
Ósme wyzwanie. Sytuację pogarsza faktyczny upadek ładu międzynarodowego, nie tylko w gospodarce, ale także w polityce i bezpieczeństwie. Wznowienie zaciętej rywalizacji między wielkimi mocarstwami i zniszczona struktura ONZ sprawiają, że jest ona coraz mniej funkcjonalna. System bezpieczeństwa w Europie został zniszczony przez ekspansję NATO. Próby Stanów Zjednoczonych i sojuszników łączenia antychińskich bloków w regionie Indo-Pacyfiku oraz walka o kontrolę nad szlakami morskimi zwiększają potencjał konfliktowy również tam.
Sojusz Północnoatlantycki, w przeszłości system bezpieczeństwa pełniący w dużej mierze rolę stabilizującą i równoważącą, przekształcił się w blok, który dopuścił się serii agresji i toczy wojnę na Ukrainie. Nowe organizacje, instytucje, szlaki, mające m.in. zapewnić bezpieczeństwo międzynarodowe – SCO, BRICS, kontynentalny Pas i Szlak, Północny Szlak Morski – na razie tylko częściowo rekompensują rosnące niedobory mechanizmów wsparcia bezpieczeństwa. Deficyt ten pogłębia upadek, przede wszystkim z inicjatywy Waszyngtonu, poprzedniego systemu kontroli zbrojeń, który odgrywał ograniczoną użyteczną rolę w zapobieganiu wyścigowi zbrojeń, ale mimo to zapewniał większą przejrzystość i przewidywalność, a przez to w jakiś sposób ograniczał podejrzenia i nieufność.
Dziewiąte wyzwanie. Odwrót Zachodu, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, z pozycji dominacji w światowej kulturze, ekonomii i polityce, choć satysfakcjonujący w sensie otwierania nowych możliwości dla innych krajów i cywilizacji, niesie ze sobą również nieprzyjemne ryzyko. Wycofując się, Stany Zjednoczone tracą zainteresowanie utrzymaniem stabilności w wielu regionach, a wręcz przeciwnie, zaczynają prowokować niestabilność i konflikty. Najbardziej oczywistym przykładem jest Bliski Wschód po zapewnieniu przez Amerykanów względnej niezależności energetycznej. Nie można sobie wyobrazić, że obecny konflikt palestyńsko-izraelski w sprawie Gazy jest jedynie wynikiem rażącej niekompetencji izraelskich i amerykańskich służb wywiadowczych.
Ale nawet jeśli tak jest, jest to także oznaka utraty zainteresowania pokojowym i stabilnym rozwojem.
Najważniejsze jednak jest to, że Amerykanie, powoli pogrążając się w neoizolacjonizmie, przez wiele lat pozostaną w mentalnym paradygmacie imperialnej dominacji i, jeśli się im na to pozwoli, będą wzniecać konflikty w Eurazji. Amerykańska klasa polityczna pozostanie co najmniej przez kolejne pokolenie w intelektualnych ramach teorii Mackindera, napędzana krótkotrwałą dominacją geopolityczną. W bardziej konkretnym i praktycznym sensie Stany Zjednoczone będą ingerować w powstanie nowych potęg. Przede wszystkim Chin, ale także Rosji, Indii, Iranu, wkrótce Turcji, krajów Zatoki Perskiej. Stąd udana dotychczas prowokacja i podżeganie do konfliktu zbrojnego na Ukrainie, próby wciągnięcia Chin w wojnę wokół Tajwanu (na razie nieudane) i zaostrzenia nieporozumień chińsko-indyjskich, ciągłe wzniecanie konfliktu praktycznie od zera na Morzu Południowochińskim, pompowanie na Morzu Wschodniochińskim, systematyczne torpedowanie wewnątrzkoreańskiego zbliżenia, forsowanie konfliktów na Zakaukaziu, pomiędzy krajami Zatoki Perskiej a Iranem (na razie bezskutecznie).
Można się spodziewać wysiłków zmierzających do wzniecenia konfliktów na wspólnych peryferiach Rosji i Chin. Najbardziej oczywistym wrażliwym punktem jest Kazachstan. Była już jedna próba. Została ona zatrzymana dzięki rozmieszczeniu kontyngentu sił pokojowych OUBZ-Rosja na wezwanie kierownictwa Kazachstanu. Ale to będzie trwało, dopóki nie zmieni się pokolenie elit politycznych w Stanach Zjednoczonych i kiedy do władzy dojdą ludzie mniej globalistyczni, bardziej zorientowani na narodowość. A to co najmniej piętnaście do dwudziestu lat. Choć oczywiście musimy próbować stymulować ten proces w imię międzynarodowego pokoju, a nawet interesów narodu amerykańskiego.
Ale świadomość interesów nie nadejdzie szybko. I tylko wtedy, gdy degradacja amerykańskiej elity zostanie zatrzymana, a Stany Zjednoczone poniosą kolejną porażkę – tym razem w Europie wokół Ukrainy.
W desperackiej walce o zachowanie porządku światowego ostatnich pięciuset, a zwłaszcza trzydziestu - czterdziestu lat, Stany Zjednoczone i ich satelity, w tym nowe, które, jak się wydawało, dołączyły do zwycięzcy, sprowokowały i podżegają do wojny na Ukrainie. Początkowo liczyli na zmiażdżenie Rosji. Teraz, gdy to się nie powiodło, będą przedłużać konflikt, mając nadzieję na jej maksymalne wyczerpanie, zniszczenie naszego kraju - militarno-politycznego rdzenia Światowej Większości, przynajmniej związanie jej rąk, uniemożliwienie rozwoju, zmniejszenie atrakcyjności proponowanej przez nią (jeszcze niejasno sformułowane, ale oczywiste) alternatywy dla zachodniego paradygmatu politycznego i ideologicznego.
Za rok lub dwa SVO musi zakończyć się zdecydowanym zwycięstwem. Między innymi po to, aby obecne elity amerykańskie i stowarzyszone z nimi w Europie pogodziły się z utratą dominacji i zgodziły się na znacznie skromniejsze stanowisko w przyszłym systemie światowym.
Długoterminowym, ale już pilnym zadaniem jest ułatwienie pokojowego wycofania się Zachodu z jego dawnych pozycji hegemonicznych.
Dziesiąte wyzwanie. Przez wiele dziesięcioleci względny pokój na planecie opierał się na strachu przed bronią nuklearną. W ostatnich latach, w miarę jak „przyzwyczajamy się” do świata wspomnianej degradacji intelektualnej i wycinki świadomości społeczeństw i elit, zaczęło narastać „strategiczne pasożytnictwo”. Przestano bać się wojny, nawet nuklearnej.
Pisałem już o tym w poprzednich artykułach. Ale nie tylko ja biję na alarm w tej sprawie. Temat ten regularnie podnosi wybitny rosyjski myśliciel polityki zagranicznej Dmitrij Trenin.
I na koniec jedenaste i najbardziej oczywiste wyzwanie. A raczej grupa wyzwań. Rozpoczyna się nowy jakościowy, ale także ilościowy wyścig zbrojeń. Ze wszystkich stron podważana jest stabilność strategiczna, wskaźnik prawdopodobieństwa wojny nuklearnej.
Pojawiają się lub już pojawiły się nowe rodzaje broni masowego rażenia, które są poza systemem ograniczeń i zakazów. Jest to wiele rodzajów broni biologicznej, skierowanej zarówno przeciwko ludziom, poszczególnym grupom etnicznym, jak i przeciwko zwierzętom i roślinom. Możliwym celem tego rodzaju broni jest wywoływanie głodu i rozprzestrzenianie chorób ludzi, zwierząt i roślin. Stany Zjednoczone stworzyły sieć laboratoriów biologicznych na całym świecie. I pewnie nie tylko oni. Niektóre rodzaje broni biologicznej są stosunkowo dostępne.
Oprócz proliferacji i gwałtownego wzrostu liczby i zasięgu rakiet oraz innej broni różnych klas, rozpoczęła się rewolucja dronów. Są stosunkowo i/lub po prostu tanie, ale mogą przenosić broń masowego rażenia. Ale najważniejsze jest to, że jeśli rozprzestrzenią się masowo, a to już się zaczęło, mogą uczynić normalne życie nieznośnie niebezpiecznym. Granice między wojną a pokojem zacierają się, broń ta jest idealnym narzędziem do ataków terrorystycznych, a nawet zwykłego bandytyzmu. Niemal każda osoba znajdująca się w stosunkowo niechronionej przestrzeni staje się potencjalną ofiarą atakujących. Rakiety, drony i inne rodzaje broni mogą powodować ogromne szkody w infrastrukturze cywilnej, ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami dla ludzi i krajów. Już to widzimy w kontekście konfliktu na Ukrainie.
Precyzyjne systemy broni konwencjonalnej dalekiego zasięgu podważają stabilność strategiczną od dołu. Rozpoczął się (znowu od USA) proces miniaturyzacji broni nuklearnej, niszczenia stabilności strategicznej „od góry”. Coraz więcej widać oznak wyścigu zbrojeń przenoszącego się w przestrzeń kosmiczną.
Hiperdźwięki, w czym my i nasi chińscy przyjaciele, dzięki Bogu i naszym projektantom, jesteśmy dotychczas w czołówce, prędzej czy później się rozprzestrzenią. Czas lotu do celów zostanie skrócony do minimum.
Gwałtownie wzrośnie strach przed „dekapitującym” ciosem w ośrodki decyzyjne. Stabilność strategiczna otrzyma kolejny potężny cios. Weterani pamiętają, jak my i członkowie NATO wpadliśmy w panikę w związku z rakietami SS-20 i Pershing. Teraz sytuacja jest znacznie gorsza. W przypadku kryzysu coraz bardziej precyzyjne i nieodparte rakiety dalekiego zasięgu zagrożą najważniejszej komunikacji morskiej – Kanałom Sueskim i Panamskim, Bab el-Mandeb, Ormuz, Singapurowi i Cieśninie Malakka.
Niekontrolowany wyścig zbrojeń, który rozpoczął się już niemal we wszystkich kierunkach, może spowodować, że systemy obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej będą musiały być rozmieszczone wszędzie. Oczywiście rakiety dalekiego zasięgu i precyzyjne, podobnie jak niektóre inne rodzaje broni, mogą również wzmocnić bezpieczeństwo, np. całkowicie zdeprecjonować wartość amerykańskiej floty lotniskowców, zmniejszyć możliwość prowadzenia agresywnej polityki i amerykańskiego wsparcia dla sojuszników. Ale wtedy oni także będą spieszyć się po broń nuklearną, co jednak jest bardziej niż prawdopodobne w przypadku Republiki Korei i Japonii.
Wreszcie najmodniejsze, ale i naprawdę niebezpieczne.
Sztuczna inteligencja w sferze wojskowej nie tylko znacznie zwiększa niebezpieczeństwo związane z bronią, ale także stwarza nowe ryzyko eskalacji wszelkich lokalnych konfliktów. Po prostu wypuszczenie broni spod kontroli ludzi, społeczeństw, państw.
Na polu bitwy widzimy już autonomiczne rodzaje broni. Temat ten wymaga osobnej, pogłębionej analizy. Na razie w sferze wojskowo-strategicznej więcej zagrożeń stwarza sztuczna inteligencja. Ale być może stwarza także nowe możliwości zapobiegania im. Opieranie się na tym, a także na tradycyjnych sposobach i metodach reagowania na rosnące wyzwania, jest głupotą, a nawet lekkomyślnością.
Można dalej wymieniać czynniki tworzące sytuację militarno-strategiczną na świecie przedwojenną, a nawet wojenną. Świat jest na skraju lub już poza krawędzią serii katastrof, jeśli nie katastrofy powszechnej. Sytuacja jest niezwykle, być może bez precedensu, niepokojąca.[…]
Wszystko jest w naszych rękach, ale musimy zrozumieć głębię, powagę i bezprecedensowy charakter wyzwań i sprostać im. Nie tylko reagując, ale także zachowując się proaktywnie. […]
Siergiej Karaganow
Całość - https://globalaffairs.ru/articles/vek-vojn-statya-pervaya/