banner

 

Niewątpliwie największymi klęskami był pożar w Kuźni Raciborskiej oraz zamieranie świerków w Beskidzie Śląskim i Żywieckim.

Pożar był w aspekcie i przyrodniczym, i materialnym, i emocjonalnym zdarzeniem tak tragicznym, niczym wojna. W ciągu zaledwie 5 dni (od 26.08. do 30.08.92) spłonęło (od iskry z pociągu towarowego) ponad 9 tysięcy hektarów lasu i straciło życie dwóch strażaków. Przygotowywano się na najgorsze - gotowy był plan ewakuacji ludności części śląskiej aglomeracji, gdyż zagrożone były magazyny chemikaliów w Kędzierzynie Koźlu.

Gdyby po tych pięciu dniach nie zmieniła się pogoda - skala zniszczeń byłaby niewyobrażalna. Na ratunek płonącym lasom ruszyły tysiące ratowników: nie tylko zastępy strażaków - prawie 5 tysięcy ludzi, ale i ponad 3 tysiące żołnierzy, 650 policjantów, 1220 osób z obrony cywilnej, 1150 pracowników służby leśnej i mieszkańcy okolicznych miejscowości, którzy spontanicznie włączali się do akcji gaśniczej i pomocy samym ratownikom. Do gaszenia pożaru użyto też 27 samolotów gaśniczych i 4 helikoptery. O wielkości tej akcji świadczy i to, że jednocześnie pracowało 5 różnych niezależnych systemów łączności radiowej - wszystkie były pomocne, choć jak twierdzą leśnicy - najlepiej sprawdził się ten, jakim dysponowały Lasy Państwowe.

 

 

P5250074.jpg

 
 Miejsce tragedii w 1992 roku       fot. Anna Leszkowska

Po pożarze, który dogaszano jeszcze przez następne 3 tygodnie, krajobraz wyciskał łzy z oczu nie tylko leśnikom, z których wielu ten las sadziło, ale każdemu wrażliwemu człowiekowi. Martwe drzewa tworzyły ponury pejzaż, którego najbardziej przygnębiającą cechą była cisza i bezruch. Żadnych szumów, żadnych ptaków, żadnych zwierząt. Wysoka temperatura wysterylizowała glebę - wypaliła się próchnica, brak pokrywy roślinnej spowodował zmianę stosunków wodnych. W sferze materialnej straty oszacowano na ok. 100 mln zł.

Nie tylko iskra

Choć przyczyna bezpośrednia pożaru była znana, to jednak leśnicy zastanawiali się, czy jego skala wynikała tylko z lokalnego zaprószenia ognia? Czy czasem lasy na tym obszarze nie były za słabe, skoro pożar mógł się tak szybko rozprzestrzenić? Po analizie tej tragedii uznano, iż przyczyn powstania i rozwoju wielkiego pożaru lasu było kilka. Przede wszystkim - osłabienie drzewostanów wskutek ogromnej emisji SO2 i NOx na tym terenie przez dziesiątki lat. Tak wielkie stężenia tych gazów w atmosferze spowodowały zamarcie domieszki świerka, obniżenie zadrzewienia, zwiększenie dostępu światła do dna lasu, co zmieniło niekorzystnie runo leśne (pojawiły się w nim trawy i paprocie).{mospagebreak}

Oprócz żrącej atmosfery, na lasy położone na północ od rzeki Rudy miał wpływ 1000-hektarowy lej depresyjny kopalni piasku Kotlarnia, gdzie stałe wypompowywanie wody z dna wyrobiska spowodowało przesuszenie gleb leśnych (wody gruntowe obniżyły się nawet o 4 m!) na powierzchni wielu tysięcy hektarów. Ponadto, wskutek zniszczenia przez tlenki siarki i azotu gleb leśnych oraz niedoboru wody, suche trawy i paprocie nie ulegały rozkładowi i odkładały się na dnie lasu, tworząc 20- centymetrową warstwę bardzo podatną na zapalenie. Na domiar złego, na tych terenach dominującym gatunkiem była łatwopalna sosna z domieszką świerka, zatem las palił się błyskawicznie (dlatego zginęli dwaj strażacy, którym szybko rozprzestrzeniający się pożar odciął drogę ewakuacji). Ostatnim powodem były warunki meteorologiczne - wyjątkowo gorące lato.

Bez wątpliwości

 

P5250076.jpg

 Nowy las                                 fot. Anna Leszkowska

Po chwilowej rozpaczy z powodu utraty tysięcy hektarów lasu, podjęto decyzję o jego odbudowie, choćby ona miała być prowadzona przez całe pokolenie leśników. Odtworzenie lasu poprzedziły liczne opracowania dotyczące jego urządzenia - określanie gatunków zdolnych tam rosnąć, regulacji stosunków wodnych, systemu zabezpieczenia przeciwpożarowego, rozwoju szkółkarstwa leśnego. Tak, że już w lutym 1993 r. (w 5 miesięcy po ugaszonym pożarze) gotowy był program zagospodarowania pożarzyska Rudy-Rudziniec-Kędzierzyn pod każdym względem: rzeczowym, czasowym i finansowym.

Program zakładał odbudowę zniszczonego lasu do 2000 roku, czyli zaledwie w trzy lata! Wychodząc z założenia, że przez dziesiątki lat teren ten - z uwagi na brak próchnicznej gleby i siedliska traw i wrzosowisk - będzie podatny na pożary, zaprojektowano na całym obszarze sieć dróg - pasów przeciwpożarowych o długości 98 km. Oprócz dróg zbudowano też dostrzegalnie, lądowisko dla samolotów gaśniczych, ujęcia wodne. Z powodu wypalenia się warstwy próchnicy, przyjęto zasadę nie spalania żadnych gałęzi na tym terenie - rozdrabniano je mechanicznie i pozostawiano na miejscu do naturalnego rozkładu, aby odtworzyła się gleba próchniczna. Spieszono się też z posadzeniem nowego lasu - leśnikom zależało, aby sadzonki zdołały podrosnąć zanim te tereny zasiedlą trawy i wrzosy. Do końca 1997 r. cale pożarzysko było już obsadzone ponad 60 mln sadzonek drzew i krzewów.

Problemy, jakie leśnicy musieli rozwiązywać przy odtwarzaniu lasu na tak wielką skalę były wyzwaniem do tworzenia nowych rozwiązań, zwłaszcza technologicznych. Wielkim postępem jest szkółkarstwo leśne - po pożarze opracowano technologię produkcji sadzonek z zakrytym systemem korzeniowym, o zwiększonych możliwościach adaptacyjnych i odpornościowych. I wybudowanie w Nadleśnictwie Rudy Raciborskie największej w kraju nowoczesnej szkółki kontenerowej., która od 1995 r. dostarczała już sadzonek dla zalesiania pożarzyska. W dwa lata później technologię rozwinięto (bazując na doświadczeniach francuskich) - sadzonki szczepiono także grzybami wzmacniającymi ich odporność. Od 2002 r. Lasy miały już swoją technologię wytwarzania preparatu mikoryzowego i kontrolowanej mikoryzacji sadzonek.{mospagebreak}

Jest nieźle, mogłoby być lepiej

 

P5260139.jpg

 Zniszczone stoki Beskidów       fot. Anna Leszkowska

Dzisiaj po pożarzysku zostały tylko wspomnienia i pamięć o tych, którzy tam zginęli. Las odbudowano - kosztowało to 240 mln zł (wg dzisiejszych cen), ale jak popatrzeć na rezultat i wziąć pod uwagę, że leśnicy poświęcili temu 15 lat pracy - nie jest to dużo. W młodym lesie 20% drzewostanu to odnowienia samoistne, 80% - sztuczne. Także i obecnie przeważa sosna (inne gatunki z uwagi na ciągle ubogą glebę tu nie rosną), z domieszką brzozy i modrzewia.

Ta monokultura gatunkowa i wiekowa nie satysfakcjonuje leśników, prawdopodobnie przez następne dziesiątki lat ten nowy las trzeba będzie dalej przebudowywać, wcześniej sprawdzając, czy powstały już warunki do zasiedlania przez inne gatunki. Ale powoli wraca szata roślinna charakterystyczna dla runa leśnego, choć ciągle obserwuje się ekspansję wrzosowisk i zahamowanie wzrostu młodników z powodu zakwaszenia (popioły!) gleb, braku w nich składników odżywczych. Najbardziej dokucza to brzozie.

Na obszarze pożarzyska panują jednak niekorzystne warunki klimatyczne - przymrozki w czerwcu i wrześniu, wiatry, wysokie wahania dobowe temperatury. To nie są warunki do bujnego rozkwitu lasu. Ale to ciekawe pole obserwacji naukowych dla leśników i przyrodników, nawet dla strażaków, którzy tutaj wdrożyli krajowy system ratownictwa gaśniczego, wykorzystany następnie przy innej klęsce - powodzi w 1997. Mimo, że las wyrósł już pięknie - leśnicy ciągle jeszcze nie wpuszczają do niego ludzi - drzewa muszą jeszcze podrosnąć.

Jak nie pożar, to inna zaraza...

Lasy, nad którymi ma pieczę RDLP w Katowicach, nie pozwalają leśnikom spać spokojnie. Jakby mało było tego traumatycznego doświadczenia po raciborskim pożarze, na południu kraju w 2003 roku pojawiły się nowe kłopoty - zamieranie beskidzkich świerczyn na wielka skalę (pisaliśmy o tej klęsce kilkakrotnie - p. odnośniki). I tutaj też przyczyna klęski nie była jedna - zanieczyszczenie środowiska (gleba tak kwaśna jak stężony kwas siarkowy, w dodatku za dużo w niej glinu, a brak wapnia i magnezu), niewłaściwy skład gatunkowy lasów, genotypy z całej Europy, w rezultacie - ataki owadów (kornika drukarza) i grzybów (opieńki). A do tego - zmiany klimatyczne, wzrost temperatury, coraz mniej opadów i huragany (1986, 2004).

 

P5260140.jpg

 Beskidzka tragedia                  fot. Anna Leszkowska

Choć klęska nie wyglądała tak spektakularnie jak pożar, jej zakres terytorialny był większy, a możliwości szybkiego uporania się ze skutkami - mniejsze, choćby z racji trudno dostępnego terenu. W 2003 roku, kiedy leśnicy zaobserwowali wzmożone wydzielanie posuszu, przypisywali to wyjątkowo niesprzyjającym warunkom pogodowym - zimy, wiosny, a także lata. Jednak rok później pogoda była łaskawsza, a zjawisko obumierania świerczyn nasilało się. W 2006 roku widać było wyraźnie, że drzewostany świerkowe usychają w błyskawicznym tempie i trzeba coś robić, aby nie powtórzyła się sytuacja jak w górach Izerskich, gdzie po lesie został w latach 80. tylko księżycowy krajobraz. Problem był poważny, gdyż zamieranie lasów świerkowych zaobserwowali u siebie Słowacy, a Czesi na Szumawie oraz Niemcy w górach Harzu oglądali już tylko kikuty suchych drzew. Uznali bowiem, że klęska jest tak spektakularna, że człowiek sobie z nią nie poradzi. Czy zdać się na siły natury? Zostawić na dziesiątki, setki lat umarły las i czekać na jego naturalna odnowę, czy też leczyć to, co chore?

Reakcja leśników (i naukowców) była szybka. W połowie 2006 r. dyrektor RDLP w Katowicach powołał zespól antykryzysowy, którego zadaniem było opracowanie metod oraz całej skomplikowanej logistyki walki z niekorzystnymi zjawiskami. Świerki uschnięte, zaatakowane grzybami lub owadami, trzeba było wyciąć i wywieźć z lasu. O ogromie tych prac świadczą nie tyle wielkości wywiezionego z lasów posuszu, czy tysiące ustawionych pułapek feromonowych, ile liczba ludzi (leśnicy z całej Polski!) zaangażowanych w ratowanie beskidzkich lasów: w 2006 roku pracowało 2288 osób, w 2007 - 2330, w 2008 - 1790, a w 2009 -1530. Pomagały im konie, których „zatrudniono" ok. 600. Tej znakomicie przygotowanej akcji ratunkowej (chwała, że mamy lasy państwowe!) towarzyszyły przemyślane i skuteczne ogólnopolskie działania informacyjne, w których leśnicy tłumaczyli co się dzieje z beskidzkimi lasami i dlaczego muszą wycinać świerki.

Był to prawdziwy bój o lasy i jak pokazują tegoroczne dane - zwycięski. Dzisiaj, po czterech latach wielkiego wysiłku tysięcy ludzi, kiedy sytuacja jest opanowana, a leśnicy przystępują do przebudowy gatunkowej lasów Beskidu Śląskiego i Żywieckiego, widać, że podjęte działania miały sens. Że na zboczach Pilska, Skrzycznego, czy Czantorii za naszego życia, i życia następnego co najmniej pokolenia, nie będą straszyły kikuty martwych drzew, ale będzie zielono. Bo gdyby lasy beskidzkie zostawić same sobie, aby dokonało się ich całkowite zniszczenie, jak to się stało u zachodnich sąsiadów - Polacy by tego leśnikom nie darowali - twierdzi dyrektor katowickiej dyrekcji LP, Kazimierz Szabla. Znając naturę Polaków, nie ma wątpliwości, że to prawda.

Anna Leszkowska


Teksty o tej tematyce, jakie ukazały się w „Sprawach Nauki":

Krystyna Hanyga - Siła złego - http://www.sprawynauki.edu.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=427&Itemid=35

Tomasz Kowalik - Czy Beskidy będą bezleśne? http://www.sprawynauki.edu.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=619&Itemid=35

Anna Leszkowska - Las, jaki jest, każdy widzi - http://www.sprawynauki.edu.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=886&Itemid=35

Tomasz Kowalik - Nauka prosto z lasu - http://www.sprawynauki.edu.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=582&Itemid=35


 

oem software