banner

 

dyr.jpg

                    fot. archiwum

Żyjemy w czasach, kiedy najważniejszy jest efekt ekonomiczny. Lasy są wielkim przedsiębiorstwem, ale mają też wiele zadań, które kosztują, a zyski z nich są niewymierne. W dodatku lasy podległe Dyrekcji Regionalnej w Katowicach, wcześniej zatruwane przez przemysł, ostatnio nękają wszelkie kataklizmy. Porządkowanie i odnowienie uszkodzonych drzewostanów wymaga wieloletnich kosztownych zabiegów.

Panie dyrektorze, czy lasy sprostają wymogom ekonomicznym?


- Kiedy kończyłem studia, głównym celem leśnictwa, i to nie tylko polskiego, ale w ogóle europejskiego, była produkcja drewna. Wychowaliśmy się na szkole krajów niemieckojęzycznych tzw. modelu lasu normalnego, gdzie wszystko jest uporządkowane. Małą wagę przywiązywano do naturalności lasu a dużą do produkcyjności i jakości drewna. Stąd rozległe monokultury lub drzewostany o ograniczonej strukturze gatunkowej i wiekowej, zdolne jednak do zaspokajania potrzeb człowieka w budownictwie, przemyśle celulozowo- papierniczym, meblarstwie itp. Okazało się jednak, że lasy o tego rodzaju strukturze są bardziej podatne na różnego rodzaju klęski - wiatry, burze, pożary itd., niż lasy dostosowane swoim składem do siedliska, gleby, na której rosną, do wysokości nad poziomem morza. Tyle tylko, że lasy zbliżone strukturą do naturalnych nigdy nie dadzą podobnej produkcji, takiej renty gruntowej z hektara, jak te oparte na monokulturze, a to przecież było głównym celem leśnictwa. Ale my dzisiaj, kierując się troską o przyszłość, przebudowujemy te lasy.

W połowie lat 50. ub. wieku już zaczęliśmy odkrywać, że drewno to tylko część pożytków z lasu, że o wiele ważniejsze niż produkcyjne są inne funkcje lasu, ale to uświadamiamy sobie zawsze wtedy, gdy czegoś brakuje. Kiedy lasy zaczęły zamierać i nie mogliśmy po nich spacerować, cieszyć się ich widokiem, zaczęliśmy zastanawiać się, co zrobić, żeby jednak wypełniały te funkcje rekreacyjne, turystyczne. Kiedy z kolei zaczęło nam brakować wody i stawała się ona coraz droższym towarem, zaczęliśmy też doceniać retencyjną rolę lasu. Kiedy pojawiły się wielkie powodzie, zwróciliśmy uwagę, że góry są w znacznej części wylesione, przez co woda bardzo szybko stamtąd spływa. A kiedy wybudowaliśmy wielkie bloki mieszkalne i większość czasu spędzaliśmy w niewielkich metrażowo mieszkaniach, poczuliśmy mocniej potrzebę kontaktu z przyrodą i formułowaliśmy różnego rodzaju oczekiwania wobec tych najbliższych lasów. I tak powoli doszliśmy do tego, że ta produkcyjna funkcja to zaledwie niewielka część pożytku, jaki las nam daje.

Dzisiaj sformułowaliśmy ponad 150 różnego typu funkcji lasu, od społecznych, kulturowych, historycznych, środowiskowych po te produkcyjne. I chcemy prowadzić takie leśnictwo, które w sposób zrównoważony - jak to często mówimy nadużywając zresztą tego określenia - umożliwi wypełnianie przez las wszystkich pozaprodukcyjnych funkcji i jeszcze da drewno.


- Czy uda się to pogodzić?


- Przy samofinansowaniu się leśnictwa i coraz większych ograniczeniach w użytkowaniu - wątpię, tym bardziej że na leśnictwo nakłada się coraz to nowe zadania, coraz bardziej kosztowne, a teraz doszły jeszcze następne - chociażby w postaci obszarów Natura 2000.

Ludzkość nagle odkryła, że w lasach jest zawarta największa różnorodność gatunkowa, że nie ma już takiej na łąkach, na polach, bo przecież tam stosujemy wyselekcjonowane gatunki roślin, nawożenie, środki chemiczne. Te uprawy nie przetrwałyby bez pomocy człowieka.

Lasu nie da się tak prowadzić. Ten ekosystem rządzi się prawami naturalnymi. Coraz częściej zastanawiamy się, ile drewna można z lasu pobrać, a ile w nim zostawić, żeby ten ekosystem był trwały, żeby chronić różnorodność gatunkową.
Zdajemy sobie sprawę, że rozwój cywilizacyjny człowieka niesie zniszczenie wielu gatunków; nawet nie wiemy, ile ginie z naszej przyczyny, na naszych oczach. Rozwoju jednak nie powstrzymamy i wiemy, że nawet przy obecnej świadomości nikt nie zrezygnuje np. z energii elektrycznej, chociaż przy jej produkcji emitowany jest dwutlenek węgla. Chyba nie ma takiej sfery działalności człowieka, która nie szkodzi środowisku. Wobec tego staramy się tak gospodarować w lesie, w tym ekosystemie, który zachował jeszcze naturalne gatunki, żeby nie dopuścić do ich zagłady.


- Jednak te szczytne cele z zasadą samofinansowania leśnictwa trudno pogodzić...


- Coraz częściej dochodzi właśnie do rozterek i konfliktów. Zaczynamy ograniczać funkcje produkcyjne chcąc chronić te gatunki. Uważamy jednak, a to wynika z naszej wiedzy i doświadczeń, że dotychczasowe leśnictwo nie zagrażało różnorodności gatunkowej. Z lasu można również czerpać drewno w umiarkowany sposób, pod pełną kontrolą, tak, żeby mieć za co chronić bioróżnorodność. Ścierają się dwa trendy w odniesieniu do lasów: jeden to jest ochrona bierna z tendencją do objęcia różnymi formami ochrony jak największej powierzchni lasów, ograniczając użytkowanie wg. zasady: nie ingerujmy, zostawmy, jak jest, a przyroda sama będzie wiedziała, co ma robić. Ale nie ma takiego zakątka na ziemi, gdzie nie byłoby wpływu działalności człowieka, może być on pośredni, np. poprzez imisję przemysłową. I druga to ochrona czynna, wielkopowierzchniowa, to takie prowadzenie gospodarki leśnej, które zapewnia ciągłość istnienia lasu, jego użytkowanie i ochronę.

To, co niepokoi, to coraz bardziej rozwierające się nożyce między takim modelem leśnictwa, jaki przyjęliśmy, a możliwościami samofinansowania. Wiemy, że wobec licznych potrzeb społecznych nie znajdą się w budżecie pieniądze na las. Polskie leśnictwo jest jednym z nielicznych w Europie, które samo się finansuje. Myślę, że powinniśmy być wstrzemięźliwi w pędzie tworzenia nowych obszarów ochronnych i ograniczeń w ich użytkowaniu oraz dokonywać przed każdą decyzją dokładnych rachunków zysków i strat, zarówno tych przyrodniczych, jak i ekonomicznych, bo bez ekonomii nie ma dzisiaj gospodarki leśnej.


- Czy uważa Pan, że obowiązujące w Polsce przepisy dotyczące ochrony środowiska, bioróżnorodności są zbyt rygorystyczne i nadmiernie rozbudowane?


- Uważam, że nie było potrzeby tak głębokich ograniczeń. Dowodem jest to, że 38% lasów państwowych znalazło się w obszarach Natura 2000, a to świadczy, że ten model gospodarki leśnej wcale nie zagraża bioróżnorodności.

Zmierzamy do tego, żeby rozwój cywilizacyjny nie zagrażał środowisku. Proszę popatrzeć, jakie etapy rozwoju przechodziliśmy w Europie. W Anglii wycięto praktycznie lasy, rozbudowano ich kosztem przemysł. Podbój świata odbył się także kosztem lasów, zniknęły w pewnym momencie lasy francuskie, holenderskie, belgijskie, bo na wybudowanie jednego statku trzeba było zużyć często i dwa tysiące metrów sześciennych drewna. Na wytopienie 1 tony stali zużywano i 20 ton drewna, stąd w tych krajach jest inna sytuacja, są inne doświadczenia, nie ma już takich lasów, jak w Polsce. Ten okres mamy już za sobą, dzisiaj są inne nośniki energii, szukamy również takich, które nie pochodzą z zasobów wyczerpywalnych.
Las dzisiaj spełnia inna rolę, jego główną wartością nie jest drewno, chociaż jest nadal olbrzymią wartością, a na dodatek jest to jedyny surowiec naturalny i odtwarzalny.

Dzisiaj gospodarka leśna coraz więcej kosztuje, musimy bilansować przychody z wydatkami, ale jeśli kto inny określa nam wydatki, kto inny determinuje nam ograniczenia i nie robi bilansu - to może doprowadzić do zapaści tego modelu leśnictwa. Krótko mówiąc, kto inny decyduje a kto inny odpowiada.


- Pana zdaniem, lasy nie powinny być poddawane tak ścisłym ograniczeniom? Powinny mieć większą swobodę działania?


- Trzeba zachować zdrowy rozsądek i doskonalić regulacje i, aby nie być hipokrytą, z ograniczeniami zacząć od siebie. Uważam, że przesadziliśmy w pewnym momencie w mnożeniu form ochrony i to jest jedno z większych zagrożeń dla lasów państwowych, bo koszt ich prowadzenia jest coraz wyższy. My rewidujemy własne koszty, ograniczamy zatrudnienie, doskonalimy struktury, by móc nadal prowadzić takie leśnictwo. Do tej pory rozwój leśnictwa wielofunkcyjnego finansowaliśmy z przyrostu możliwości pozyskania drewna, a to jest wynikiem powojennych zalesień, wreszcie prowadzenia w poprzednich latach takiej gospodarki, żeby nie zmniejszały się zasoby drewna na pniu. One ciągle powiększają się, bo odkąd istnieje organizacja gospodarcza Lasy Państwowe pobieraliśmy z lasu zawsze o 30-40% mniej niż corocznie przyrasta.


- Skoro te przebudowywane dziś lasy nie dadzą już tyle drewna, co np. dawne monokultury sosnowe, świerkowe...


- I to jest zagrożenie obecnego modelu leśnictwa polskiego, bo przecież prawie wszystko w tym modelu finansujemy ze sprzedaży drewna. Nie wierzę, żebyśmy kiedykolwiek dostali pieniądze z budżetu na rozwój pozaprodukcyjnych funkcji lasu, zawsze będą pilniejsze potrzeby, a las rośnie powoli, nie woła jeść, nie krzyczy. Z dnia na dzień oczywiście nie zginie, zapłacą nasze wnuki, może prawnuki, ale u nas się myśli kategoriami od wyborów do wyborów.


- Czy da się w ogóle określić wartość pozaprodukcyjnych funkcji lasu?


- Takie próby były czynione w wielu ośrodkach naukowych w państwach UE, gdzie są zbliżone uwarunkowania przyrodnicze. Wynika z nich, że funkcja produkcyjna to zaledwie 5% wartości wszystkich funkcji lasu. Czyli 95% wartości przypada na funkcje pozaprodukcyjne, z tego do końca nie zdajemy sobie sprawy, bo kto z nas przelicza np. wartość różnorodności gatunkowej, jaka jest w ekosystemach leśnych, ile kosztuje świeże powietrze, jak wycenić piękno lasu itp. Największym obecnie zagrożeniem na Ziemi jest tempo ginięcia gatunków jako efekt antropopresji. Dla przyrody to żaden problem, dzisiaj występuje przecież zaledwie kilka procent tych wszystkich gatunków, które kiedyś występowały. Życie na ziemi będzie trwało, może w innych formach- straci człowiek.


- Panie dyrektorze, czy należałoby coś zmienić w podejściu do obszarów Natura 2000, w koncepcji ich ochrony?


- Na obszarach Natura 2000 w bardzo dużym stopniu stawiamy na zatrzymanie czasu, czyli utrwalenie tego, co jest. W jakimś miejscu występuje gatunek uznany za naturowy, podlegający ochronie, więc ograniczamy czy wręcz zakazujemy tam działalności człowieka. Ale my w lasach mamy inną filozofię ochrony, ochrony wielkopowierzchniowej - przyjmując, że pewne zjawiska w przyrodzie są naturalne, że gatunki ustępowały, przenosiły się, a na ich miejsce wkraczały inne. Ziemia nie jest pod kloszem, przyroda fluktuuje bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie. To, że w jednym miejscu giną gatunki chronione, a w innym się pojawiają jest procesem naturalnym i wbicie tablicy, ogłoszenie tego obszaru obszarem chronionym nie daje gwarancji ich zachowania. Może przez 10-15 lat. Sądzę wobec tego, że nasz sposób gospodarowania, ochrona gatunków na dużych powierzchniach, a nie pojedynczych egzemplarzy, jest bardziej efektywna i bardziej racjonalna niż wprowadzenie na tak dużą skalę obszarów Natura 2000. My w nich upatrujemy zagrożenie dla bioróżnorodności. Idea tej formy ochrony powstała w zupełnie innej rzeczywistości, nie polskiej rzeczywistości . To się stało na zachodzie Europy, tam, gdzie już niewiele pozostało do ochrony, więc chcą te resztki chronić za wszelką cenę. Przeniesiono ten model do Polski, w zupełnie inne uwarunkowania. Uważam, że w znacznej mierze niesłusznie.


- Coraz częściej słyszy się narzekania, że ideę Natury 2000 przytłaczają procedury, ogromna biurokracja i nieustanne szkolenia, niepotrzebnie pochłaniające niemałe środki, które można by wykorzystać z większym pożytkiem, właśnie na ochronę bioróżnorodności.


- Nie chcę w czambuł wszystkiego krytykować, bo rozumiem, że musi być jakaś kontrola nad ochroną przyrody w Polsce i nad racjonalnością wydatkowania na nią środków. Tu chyba jednak forma przerosła treść. Dostęp do tych pieniędzy jest obwarowany takimi procedurami, szkoleniami, audytami, ekspertyzami, że być może będą programy, plany, oceny oddziaływania na środowisko, ale już nie starczy pieniędzy na ochronę. Może to wynika z przekonania w UE, że Polska jest krajem, gdzie wszystko trzeba zaczynać od zera, szkolić w procedurach, które nie mają praktycznego znaczenia, są tylko narzędziem. Czy ta droga musi być tak kosztowna?

Bardzo często jednak okazuje się, że to my w Polsce sami komplikujemy te sprawy. Uczestniczyłem w wizycie Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych na Słowacji. Zapytaliśmy tamtejszych leśników, jakie oni mają problemy z Naturą 2000. Nie wiedzieli, o czym mówimy. Dla przykładu: my musimy poddawać plany urządzania lasu ocenie oddziaływania na środowisko, u nich uznano, że gospodarka leśna z natury rzeczy chroni a nie zagraża. Odbieramy to tak, że w gospodarce leśnej upatruje się zagrożenia, wobec tego stosuje się z różne ograniczenia itp. Na Słowacji, w Czechach tego nie ma, a więc nie jest to narzucone przez UE, ale po prostu wprowadzone przez silne środowiska ekologów w Polsce. Myślę, że zamiast poddawać każdy plan urządzania lasu ocenie, poddajmy tej ocenie zasady, wg. których to planowanie się odbywa.


- Wszystkie klęski, jakie dotknęły śląskie i beskidzkie lasy, niewątpliwie zmusiły do szukania nowych rozwiązań i przyspieszyły postęp w gospodarce leśnej. Przyczyniły się do zacieśnienia kontaktów z nauką. To jest bardzo korzystny układ, że praktyka stawia problemy i zamawia konkretne opracowania.


- Myślę, że to jest najbardziej efektywne, kiedy praktyka formułuje nowe problemy, chociaż niektóre zagadnienia wymagają długich i żmudnych badań. Szukaliśmy np. wyjaśnienia, dlaczego na terenach po pożarze zamierały nam pierwsze nasadzenia .Okazało się, że nałożyły się dwa negatywne czynniki: trwające wiele lat imisje przemysłowe, które zatruły środowisko, i pożar, który wysterylizował glebę. Ta gleba została pozbawiona naturalnych symbiontów, bez których las nie może żyć. Polscy naukowcy opracowali nam nowe biotechnologie, dzięki którym szczepimy systemy korzeniowe sadzonek tymi symbiontami (jest to kilka gatunków grzybów tzw. mikoryzowych) i rewitalizujemy glebę; oczywiście trzeba było znaleźć środki na sfinansowanie badań. To znowu pchnęło praktykę leśną do przodu.
Drugi przykład, to cała sfera szkółkarstwa. W tej chwili mamy najnowocześniejsze szkółkarstwo i nie jest to kwestia tylko wyposażenia, laboratoriów, ale kwestia technologii, opanowania procesów - jak przygotować nasionko, jak przerwać mu wieloletni sen, żeby określonego dnia wykiełkowało, żeby w krótkim czasie można było wyhodować sadzonki, nie zmieniając nic w genotypie, a tylko dobrze podpatrując naturę. To wymagało badań naukowych i dzisiaj jesteśmy w stanie tak zaprogramować prawie wszystkie gatunki. Kolejne klęski, które nawiedziły tutejsze lasy, zmuszają nas do dochodzenia przyczyn, dlaczego tak się stało, dlaczego na tak dużym obszarze. Jak powinniśmy kształtować las, żeby był bardziej odporny, co powinniśmy zmienić.
Wiemy już, jakie błędy popełniono 100, 150 lat temu, że nie powinno się zakładać takich formacji roślinnych. Z pomocą nauki weryfikujemy swoje zasady, doskonalimy je. Badania są finansowane w znacznej części przez Lasy Państwowe, przez Dyrektora Generalnego. My tu na Śląsku współpracujemy w szczególności z Instytutem Dendrologii PAN w Kórniku, z IBL, wydziałami leśnymi SGGW, Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie i Przyrodniczego w Poznaniu, bo tu koncentruje się wiele cywilizacyjnych problemów.


- Obecny model gospodarowania w lasach ma zmierzać do przywrócenia im stanu bliskiego naturalnemu, ale przecież ta nowoczesna hodowla szkółkarska jest prowadzona metodami przemysłowymi... A ponadto te lasy już wielokrotnie przekształcano, to jest proces, którego szybko odwrócić się nie da.


- Ale przecież mówimy o gospodarce leśnej, a nie o pasywnym i ograniczonym korzystaniu z lasów, biernym w tym sensie, że pobieramy, pobieramy, a nic do tego lasu nie przynosimy. Oczekujemy szybkich efektów, najczęściej za życia jednego pokolenia. Oczywiście, w stosunku do lasu nie da się tego zrobić. Te lasy, którymi dzisiaj gospodarujemy, nie są lasami naturalnymi, są mocno przekształcone przez człowieka i jeśli je przebudowujemy...

- ...to jest kolejne przekształcenie.


- Tak, ale to przekształcenie ma zbliżyć ten ekosystem do naturalnego, zbliżyć, bo on nigdy nie będzie taki, jak ukształtowałaby go przyroda. Musimy mieć szkółki, bo wprowadziliśmy np. monokulturę sosnową i nic innego tam nie wyrośnie, jeśli ptaki nie przyniosą gdzieś z daleka nasion innych gatunków. Wprowadziliśmy w Beskidzkie Śląskim i Żywieckim monokultury świerkowe, eliminując całkowicie jawora, jodłę, buka itd. To skąd tam te gatunki się wezmą? Musimy wyhodować sadzonki innych gatunków właściwych dla gór i je zasadzić, oczywiście używając nowej wiedzy, jaką mamy np. o regionalizacji nasiennej. Nie przenosimy nasion ze Szczecina do Wisły i z Wisły do Gdańska, te ekosystemy przystosowały się do odmiennych warunków klimatycznych i z innych kierunków przywędrowały te same gatunki po ostatnim zlodowaceniu. Kiedy już przebudujemy lasy, to być może za 50-100 lat w szkółkach będziemy produkowali połowę tego, co dzisiaj, a może jeszcze mniej, bo wtedy poprzez regulowanie poboru masy drewna, dostępu światła do dna lasu itd. będziemy mogli stymulować również i te procesy naturalnego odnawiania się. Nie ma co się okłamywać, będziemy w tym procesie uczestniczyć, nie zostawimy lasów samej przyrodzie, bo musielibyśmy znaleźć coś innego zamiast drewna.


- Być może niedługo ktoś następny opracuje i uzasadni naukowo nową koncepcję przebudowy lasu.


- To możliwe. W ciągu ostatnich 40 lat na Śląsku przebudowaliśmy ponad 200 tys. ha lasu i część z tego wymaga ponownej przebudowy, bo m.in. wprowadzaliśmy gatunki obce, upatrywaliśmy remedium na imisje przemysłowe w sośnie czarnej, dębie czerwonym. Dzisiaj wiemy, że to był błąd, po 30-40 latach przyroda sama już je też eliminuje. Wtedy jednak nie mieliśmy takiej wiedzy, jak obecnie. Gdybyśmy jednak wówczas nie przebudowali lasu wokół Katowic, Chorzowa, Zabrza, Świętochłowic itd., Śląsk nie byłby dzisiaj tak zielony. Pomimo błędów, te lasy jednak tam są, one wymagają ponownej przebudowy i będziemy to robić. Tak, że jest to proces, który będzie długo towarzyszył człowiekowi, a leśnik wyposażony w nową wiedzę i odpowiedzialność będzie miał pracę.


-Dziękuję za rozmowę.

oem software