Z prof. Maciejem Nowickim, pierwszym, długoletnim prezesem EkoFunduszu rozmawia Anna Leszkowska
- Czy w 1992 r , kiedy tworzono EkoFundusz mechanizm ekokonwersji długów był już stosowany? Kto wpadł na pomysł, aby taki mechanizm zastosować w polskim przypadku? Jak politycy podchodzili do tego rozwiązania?
-
- Mechanizm ekokonwersji długów był znany już w latach 80., ale nie w stosunkach międzypaństwowych, tylko w obszarze długów komercyjnych. Stosowano go w państwach Ameryki Środkowej, zadłużonych w bankach komercyjnych.
Wielkie międzynarodowe organizacje pozarządowe wykupywały część tego długu za nieduże kwoty, ale z zobowiązaniem danego państwa, że powinno te środki przeznaczać na ochronę najcenniejszych walorów przyrodniczych. To nie były duże sumy - rzędu dziesiątek tysięcy dolarów. Czyli mechanizm ekokonwersji długu już stosowano, acz na bardzo małą skalę.
W 1991 r., kiedy Polska negocjowała z Klubem Paryskim redukcję naszego długu w wysokości 32 miliardów dolarów i uzyskała jego umorzenie w wysokości 50%, prof. Tomasz Żylicz podsunął mi myśl, jako ministrowi ochrony środowiska, żeby taki mechanizm zaproponować Klubowi Paryskiemu. Premier Bielecki, do którego udaliśmy się z tą propozycją, bardzo się zapalił do tego rozwiązania i polecił je naszym negocjatorom. Polska w latach 80. miała kryzys gospodarczy, galopującą inflację, więc mieliśmy wielkie trudności w naprawie wieloletnich zaległości w ochronie środowiska.
Klub Paryski w art. 5 porozumienia z Polską o redukcji długu zapisał, że istnieje możliwość zamiany długu na inwestycje w ochronę środowiska w wysokości do 10% oryginalnego długu, tj. z 32 mld USD, ale zostawił tę decyzję do uznania państw wierzycielskich. USA natychmiast to zaakceptowały i przekazały na ten cel w 1991 r. 382 mln USD - czyli 10% całego długu, jaki byliśmy im winni i przekonywały wspólnie z nami inne państwa do takiego rozwiązania. W 1993 r. Francja zgodziła się na przekazanie 1% długu na ten cel, a zaraz potem - Szwajcaria, która przeznaczyła 10%.
- Jakie były motywacje 11 z 17 państw, które nie zgodziły się na zastosowanie takiego mechanizmu?
- Były różne, np. w Japonii, wobec której byliśmy wysoko zadłużeni, usłyszeliśmy, że w kulturze japońskiej leży, iż długi należy spłacać. Z kolei np. Brazylia sama miała trudności gospodarcze - trudno było jej się zgodzić na to rozwiązanie. Hiszpania natomiast wychodziła z systemu frankistowskiego, zatem też nie zdecydowała się na takie rozwiązanie. Najbliżej były chyba Niemcy, ale one umorzyły Polsce dodatkowo tzw. jumbo-kredyt zaciągnięty w czasach Gierka. Z tych pieniędzy powstała Fundacja Polsko-Niemiecka, która przeznaczała pieniądze na cele kulturalne, cmentarze niemieckie w Polsce, zabytki, ale i na ochronę środowiska. To była też forma zamiany długu, dlatego Niemcy, choć wiele razy przekonywałem ich do ekokonwersji wskazując, że Fundacja Polsko - Niemiecka na ochronę środowiska przeznacza bardzo mało pieniędzy, jednak nie przystąpiły do tego. Uznały, że już dostatecznie dużo nam umorzyły. Różne więc były motywacje.
Zaczynaliśmy działalność EkoFunduszu w 1992 r., mając do dyspozycji ok. 450 mln USD i sądząc, że więcej nie będzie. Ale nasza praca oraz audyt, jaki zrobiło OECD w 1996 r., który pokazał, że pracujemy znakomicie, a także to, że w dużej mierze te pieniądze przeznaczaliśmy na zakupy urządzeń i technologii w krajach-donatorach spowodowały, że decyzje o ekokonwersji długu podjęły inne państwa. W 1997 przystąpiły do EkoFunduszu Włochy, przeznaczając na ten cel 10% naszego długu, później Szwecja i Norwegia. Do tego doprowadziła dobra praca całego zespołu EkoFunduszu i nasze negocjacje. Dzięki temu udało się zdobyć kolejne 170 mln USD na ochronę środowiska w Polsce.
- Czy w negocjacjach, bądź umowach, były jakieś zapisy obligujące nas do dokonywania zakupów przez beneficjentów tego programu w państwach donatorach?
- Nie, w żadnej umowie takich zapisów nie było. Natomiast my sami zadecydowaliśmy, że przeznaczymy około 30% środków na zakupy w krajach-donatorach, gdyż uważaliśmy nie tylko, że będzie to fair wobec tych państw, ale i z tego powodu, że ich firmy dysponują najlepszymi technologiami w ochronie środowiska. Oczywiście wszystkie zakupy dokonywane były w drodze przetargów międzynarodowych.
Korzyści były więc obustronne: dla państw-donatorów była to promocja ich firm na polskim rynku, dla nas - zakup najbardziej nowoczesnych technologii i urządzeń, których sami nie produkowaliśmy. Polskie firmy wykonywały wszystkie inne prace związane z realizacją ponad 1400 inwestycji, jakie były zrealizowane przy finansowym wsparciu EkoFunduszu.
- Niektórym państwom ten mechanizm się bardzo opłacił...
- Najwięcej skorzystały na tym firmy włoskie, szwedzkie i francuskie. Najmniej skorzystali na tym Amerykanie - przetargi bowiem opiewały zwykle na stosunkowo małe kwoty, co nie spotykało się z zainteresowaniem koncernów, natomiast mniejsze firmy amerykańskie nie były zbyt aktywne na rynku europejskim, stąd też w przetargach nie startowały.
- Czy po 18 latach funkcjonowania EkoFunduszu z tak dobrymi wynikami próbowali państwo zainteresować tym mechanizmem np. państwa obecne na szczycie klimatycznym w Poznaniu? Przecież zadłużenie i klimat to dwa największe problemy na świecie...
- Robiliśmy to wiele razy - pomagaliśmy w stworzeniu podobnej instytucji w Bułgarii - dla nich środki przekazała Szwajcaria. Interesowały się też inne państwa: Gruzja, Kazachstan, Uzbekistan, ale dotychczas nic konkretnego z tego nie wyszło. Na wielu spotkaniach międzynarodowych, konferencjach, przekazywałem informacje o tym, jak funkcjonuje EkoFundusz i dla jakich krajów może być atrakcyjny. W promocję tego rozwiązania zaangażował się też Prezydent Kwaśniewski, kiedy pojechał w roku 2002 na Szczyt Ziemi w Johannesburgu. Pokazywał tam na przykładzie EkoFunduszu, jakie korzyści dla niektórych krajów może przynieść ekokonwersja długu. W Poznaniu, na konferencji klimatycznej w 2008 r., także przedstawialiśmy dorobek EkoFunduszu.
Uważam, że ekokonwersja długu może być korzystna dla krajów silnie zadłużonych, ale nie dla najbiedniejszych - musi bowiem istnieć tam pewna kultura techniczna i kadra ludzi wykształconych. Bo można się spodziewać powodzenia takiego mechanizmu tylko wówczas, kiedy powstanie instytucja złożona z lokalnych fachowców nadzorowanych przez wierzycieli, niezależna od rządu.
- Czy były z państwa strony próby włączenia tego rozwiązania do polityki zagranicznej MSZ jako naszej inicjatywy w skali międzynarodowej? Czy MSZ zna osiągnięcia EkoFunduszu?
- Zna, przez wszystkie te lata wiedziało o Ekofunduszu i jego dobrej pracy, ale niestety zbyt rzadko wykorzystywało to w swoich inicjatywach politycznych.
- Mówił pan o niezależności - jakie siły sprawiały, że po pierwsze, EkoFundusz dostawał pieniądze, jakie miał zapisane, a po drugie - że nie ulegał naciskom w sposobie ich wydawania, bo zapewne takie były?
- Jeśli chodzi o sprawy finansowe - nigdy nie mieliśmy żadnych kłopotów, bo pieniądze dla nas były sztywno zapisane w corocznym budżecie krajowym jako spłata długu zagranicznego. Zatem nikt nie mógł ruszać tego fragmentu budżetu. Środki te bardzo regularnie napływały z Ministerstwa Finansów.
A co do nacisków - wiadomo, że politycy usiłują szukać pieniędzy, aby spełnić obietnice dane swoim wyborcom, jednak w EkoFunduszu liczyła się jedynie merytoryczna wartość każdego projektu i nigdy nie ulegliśmy jakiemukolwiek naciskowi politycznemu. Wiedzieli o tym politycy i nawet nie próbowali wywierać takiego nacisku aż do rządów PIS, kiedy to złamano prawo, bo w trakcie kadencji wyrzucono wszystkich „niewygodnych" członków rady i zmieniono ich na swoich. Ci natomiast głosowali zgodnie z oczekiwaniami PiS za odwołaniem zarządu, który w całości miał być odwołany. W Ministerstwie Skarbu, który pełni rolę fundatora, działania te podejmował wiceminister Szałamacha.
- Co się udało w działalności EkoFunduszu, a co nie wyszło?
- To były chyba najwspanialsze lata w moim życiu - udało się bowiem stworzyć instytucję nie tylko unikalną, bo już sam projekt ekokonwersji długu był unikalny - ale też pokazać, że może istnieć instytucja, która pracuje wyłącznie merytorycznie, która bardzo po gospodarsku wydaje pieniądze, dokładnie kontrolując wykonanie każdego projektu, począwszy od wyboru technologii. Z tych pieniędzy nikt nie mógł kupować „złotych klamek". Znaliśmy ceny na rynku i najlepsze dostępne technologie, pilnowaliśmy, żeby cała dokumentacja była zatwierdzona przez wszystkie instancje, aby były zagwarantowane wszystkie potrzebne środki finansowe - dopiero wówczas decydowaliśmy o przyznaniu dotacji. I inwestycje szły błyskawicznie. Na przykład, niewielkie oczyszczalnie ścieków budowano - i to przez polskie firmy - w trzy miesiące. Średniej wielkości oczyszczalnie - w jeden sezon. Największa nad Bałtykiem oczyszczalnia gdańska budowana była 30 miesięcy.
To była ogromna radość z takiej pracy. Kontrolowaliśmy etap po etapie i po ukończeniu każdego z nich przekazywaliśmy pieniądze w ciągu 2 tygodni. Zapewniało to wykonawcom płynność inwestycyjną. Oczywiście, na końcu musiał być osiągnięty efekt ekologiczny. Cały ciąg był tak pomyślany, żeby pomagać inwestorom, choć wielu utyskiwało, że EkoFundusz jest wymagający. Dawaliśmy jednak dotacje bez zabezpieczenia, co było ryzykowne, a mimo to przez 18 lat nikt nie zdefraudował tych pieniędzy.
Ważna była też inna wartość, o której pisze w swoim audycie wykonanym w tym roku firma Ernst & Young - nauka, jaką wynosili beneficjenci z takiej realizacji projektów, zdyscyplinowanej i terminowej, a także umiejętność zdobywania pieniędzy na inne projekty. Boli mnie jednak to, że nie udało się przedłużyć życia tej instytucji.
- Jak powinna być zakończona działalność EkoFunduszu?
- W żadnym wypadku nie powinna się zakończyć. Polska lekką ręką zlikwidowała bardzo wartościową instytucję, których przecież wielu nie mamy. Nie udało się doprowadzić do tego, żeby po wygaśnięciu ekokonwersji długu EkoFundusz mógł zarządzać innymi środkami. Najprostszą kontynuacją byłoby, gdyby pieniądze, które już są w kraju, pochodzące ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2 byłyby zarządzane przez EkoFundusz, który robiłby to z marszu, bo się na tym dobrze zna.
- Czy istnieją jakieś pieniądze, których można byłoby użyć na funkcjonowanie EkoFunduszu?
- Teraz już nie. Były pieniądze norweskie, potem szwajcarskie - zostały one użyte inaczej, mimo naszych starań.
- A czy z organizacjami pozarządowymi nie można było stworzyć innej formy działania?
- Chcieliśmy, żeby 20-30 mln zł, które zostawały z ekokonwersji, ulokować na lokacie bankowej i z odsetek finansować te zadania, które wspaniale realizują polskie organizacje pozarządowe. To byłoby 2-3 mln zł rocznie, co dla tych organizacji jest kwotą znaczącą na zadania w ochronie przyrody. Ale na to nie zgodzili się przedstawiciele donatorów w radzie Fundacji. Stwierdzili, że zgodnie ze statutem, konwersja długów wygasa i te pieniądze trzeba wydać. Resztówka - zgodnie z decyzją rady EkoFunduszu - zostanie przekazana NFOŚ, który będzie za tę kwotę realizować jakieś projekty.
- Smutne, że na koniec naszej rozmowy wyłania się konkluzja, iż profesjonalizm i wielka uczciwość nie są w Polsce doceniane..
- Uważam że są cenione przez Polaków, ale w mniejszym stopniu przez klasę polityczną.
- Czy jako były minister i prezes EkoFunduszu zamierza pan wykorzystywać swoje doświadczenie w innych państwach?
- Jeśli byłyby takie propozycje - to tak, ale w Polsce niczego nowego nie zamierzam organizować. Mam zresztą ogromną satysfakcję z tego, że cały czas funkcjonuje inicjatywa, którą rozpocząłem w 1996 roku, kiedy to otrzymałem wielką nagrodę „Deutscher Umweltpreis". Pieniadze z tej nagrody przeznaczyłem na wspieranie rozwoju najlepszych absolwentów polskich uczelni. Jest ich około 200 osób. Co roku grupa 15 laureatów ogólnopolskiego konkursu otrzymywała 6-12 miesięczne stypendium w Niemczech. Moje pieniądze, jakie na to przeznaczyłem, już się skończyły, ale byli stypendyści utworzyli stowarzyszenie „Środowisko dla Środowiska" i są partnerem największej niemieckiej fundacji DBU, która w dalszym ciągu finansuje tę akcję stypendialną, którą rozszerzyła na 10 innych krajów. To wszystko jest moją wielką radością.
- Czyli Niemcy nie niszczą tego, co dobre. Czy nie powinno tak być z EkoFunduszem?
- Choć to pytanie retoryczne, to odpowiem: powinno.
Dziękuję za rozmowę.