banner

 
sztumski4.jpg


Świadomość proekologiczna kształtuje się w wyniku wychowania, którego celem jest wpajanie zasad poszanowania środowiska życia i takiej hierarchii wartości, w której życie - przede wszystkim człowieka - zajmuje najwyższą pozycję. Chodzi o wpojenie i utrwalenie proekologicznego sposobu myślenia, zachowywania się i postępowania, czyli takiego, którego celem jest troska o utrzymanie dobrej jakości środowiska życia.


Zasady myślenia i postępowania proekologicznego, jak inne cele wychowawcze, można wpajać na siłę,
stosując przymus zewnętrzny, albo w taki sposób, żeby wynikały one z przymusu wewnętrznego, niejako z własnej woli lub poczucia obowiązku i odpowiedzialności.



W pierwszym przypadku
trzeba stworzyć odpowiedni system prawny i zmuszać do przestrzegania przepisów formułowanych w postaci nakazów lub zakazów pod rygorem nakładania stosownych kar - upomnień, nagan, mandatów, pozbawienia wolności itp.

Inaczej mówiąc, wymaga to korzystania z twardych środków wychowawczych, a czynnikiem najbardziej decydującym o efektach wychowania jest strach przed karą. Oczywiście, wtedy cele wychowawcze osiąga się stosunkowo szybko i niewielkim kosztem. To zdaje się przesądzać o powszechności stosowania kar i uzasadniać je. Zwłaszcza we współczesnym świecie, gdzie życie toczy się zgodnie z zasadą przyspieszania i dlatego z różnych powodów cele wychowawcze trzeba osiągać w bardzo krótkim czasie. Żyjemy przecież w „coraz szybciej przeżywanym i uśmiercanym czasie". Dobieramy więc takie środki i metody wychowawcze, jakie to gwarantują - przeważnie najprostsze, drastyczne i nie wymagające większego wysiłku ze strony wychowawców.



W drugim przypadku
trzeba korzystać z łagodniejszych, czyli miękkich instrumentów wychowawczych, ale to wymaga większego wysiłku związanego głównie ze specyfiką oddziaływania psychologicznego oraz dużej cierpliwości. Zamiast kar, trzeba wtedy korzystać z innych środków wywierania presji na wychowanków, przede wszystkim z perswazji i z ciągłego, aż do znudzenia i skutku powtarzania i przypominania obowiązków. Taka procedura wychowawcza obca jest kulturze zachodniej, która jest w istocie kulturą zakazów, gdyż jest kulturą monochroniczną, podporządkowaną presji postępu i czasu. A pod ciśnieniem czasu chce się coraz szybciej osiągać efekty wychowawcze.


Z tej racji tę metodę wychowania praktykuje się raczej w kulturach powinności oraz w kulturach polichronicznych, gdzie tempo życia, troska o postęp i szybkie osiąganie celów wychowawczych nie są aż tak ważne, żeby warto im było wszystko poświęcać. Procesy globalizacyjne, nowa forma kolonizacji i wytwory kultury Zachodu zmierzają coraz szybciej do uczynienia z niej kultury światowej. W związku z tym wychowanie przyszłych pokoleń długo jeszcze będzie musiało opierać się na strachu przed karą.


Ale czy taki sposób postępowania zapewnia skuteczność procesu wychowawczego i sprzyja osiąganiu długotrwałych efektów wychowawczych w postaci utrwalania społecznie pożądanych postaw i sposobów zachowania się? Sprawa jest dyskusyjna, ponieważ różne są kryteria i wskaźniki skuteczności. Jeśli mierzyć ją za pomocą czasu potrzebnego do osiągnięcia celu, to jest ona większa w przypadku stosowania kar i to tym większa, im bardziej odstraszające są kary. Jeśli zaś mierzyć ją za pomocą długotrwałości osiągniętego celu, to okaże się ona mniejsza. Rodzi się zatem pytanie o to, co lepiej: czy wychowywać do przestrzegania norm pod wpływem przymusu zewnętrznego i wtedy, gdy pozostajemy pod kontrolą, czy ze względu na przymus wewnętrzny, czyli powinność, z własnego przekonania, poczucia obowiązku i nakazu sumienia, nawet wtedy, gdy nikt nas nie widzi?


W moim przekonaniu, lepsza jest druga opcja. Dlatego postuluję stopniowe przechodzenie od kultury zakazów do kultury powinności i zastąpienie przymusu zewnętrznego pochodzącego ze skodyfikowanych norm przez niepisany przymus wewnętrzny, wywodzący się z głosu własnego sumienia i własnego przekonania. To wymaga odpowiedniego czasu oraz spełnienia koniecznych warunków społeczno - ekonomicznych. Dlatego nie sposób tej substytucji kultur już teraz dokonywać wszędzie, lecz tylko tam, gdzie to możliwe.


                            Ekoświadomość - lokalnie czy globalnie?


Od blisko pół wieku troska o stan naszego środowiska życia jest powszechnym obiektem zainteresowania specjalistów i elit rządzących - ekologów, polityków, medyków, filozofów, ekonomistów - i coraz częściej zwykłych ludzi. Dzięki upowszechnianiu wiedzy o zagrożeniach ekologicznych, stała się ona pilnym wyzwaniem. Na ogół ludzie mają już świadomość tego, że „ekologiczne", czyli zdrowe środowisko życia, jest warunkiem sine qua non ich egzystencji - jednostek, społeczności i gatunku ludzkiego - teraz i w przyszłości.

Wiedzą też o tym, że zdegenerowane i skażone środowisko przyrodnicze, społeczne, kulturowe i duchowe zagraża zdrowiu fizycznemu lub psychicznemu i że w miarę postępującej degradacji będzie jeszcze bardziej szkodzić zdrowiu następnych pokoleń, zmniejszając ich szanse na przeżycie. To właściwie jest już truizmem, ale warto go przypominać tak długo, dopóki nie stanie się powszechną oczywistością, jak amen w pacierzu.

Ale troska o środowisko życia nie powinna funkcjonować wyłącznie w warstwie świadomościowej, ani aksjologicznej, ani pozostawać w sferze życzeń. Trzeba ją przenieść z obszaru świadomości do praktyki, z płaszczyzny aksjologicznej do pragmatycznej. To zaś wymaga ukształtowania odpowiednio wysokiego poziomu ekoświadomości u szerokich rzesz ludzi, zwłaszcza tych, którzy z niewiedzy, niedbalstwa, albo zwykłego niechlujstwa niszczą własne środowisko życia.

Można to robić na dwa sposoby, o których wcześniej była mowa, albo stosując oba na raz. Przede wszystkim ekoświadomość i sumienie ekologiczne powinno się kształtować na poziomie jednostek lub małych grup społecznych, a troska o środowisko powinna być skierowana na lokalne otoczenie. Dopiero później może ona stać się ekoświadomością ogólnoludzką i być skierowaną na środowisko globalne. Ale z początku lepiej koncentrować się na sprawach małej wagi o zasięgu podwórkowym, aniżeli na wielkich o zasięgu światowym. Tym bardziej, że świadomość ekologiczna społeczeństwa (ekoświadomość społeczna) jest czymś abstrakcyjnym i funkcjonuje w świecie pojęć, podczas gdy realną i konkretną jest świadomość ekologiczna jednostek, a środowisko lokalne, w przeciwieństwie do globalnego, leży w zasięgu wzroku.

Chodzi przecież o to, by poszczególni ludzie, a nie abstrakcyjna ludzkość, mieli dostatecznie rozwiniętą świadomość ekologiczną i na co dzień wykazywali dbałość o swoje najbliższe otoczenie. A kiedy ten cel osiągnie się, to ta jednostkowa i zawężona do warunków lokalnych ekoświadomość pojedynczych ludzi będzie mogła przełożyć się na świadomość społeczeństwa światowego i na troskę o cały świat.
Wychowanie proekologiczne musi koncentrować się na jednostkach i w stosunku do nich trzeba stosować odpowiednie, bardziej zindywidualizowane środki i sposoby wychowawcze.


Krótko mówiąc, wychowanie proekologiczne, które ma przynieść długotrwały efekt w postaci nawyku dbałości o środowisko, wymaga żmudnej, konsekwentnej i długotrwałej pozytywistycznej pracy od podstaw, skierowanej na konkretnych ludzi. Nie da się jej zastąpić sporadycznymi akcjami podejmowanymi z różnych okazji, np. Dnia Ziemi, i raczej na pokaz; musi to być działanie systematyczne i systemowe, w którym uczestniczą wszystkie organizacje wychowawcze oraz instytucje społeczne, mające na celu poprawę stanu naszego środowiska życia - od rodzin do ministerstw.

Przynajmniej w początkowej fazie będzie można się obyć bez stosowania takich kar, które odstraszać będą rzeczywistych oraz potencjalnych trucicieli i zaśmiecających otoczenie. Ani łagodne czy symboliczne kary, które wzbudzają śmiech i wręcz prowokują do nieprzestrzegania porządku (u nas za zanieczyszczanie i zaśmiecanie środowiska grozi nagana albo grzywna do 500 zł.), ani samo tylko przemawianie do rozsądku lub sumienia nie dadzą spodziewanych efektów.


Nikomu i nigdzie dotychczas nie udało się zaprowadzić porządku ani ładu społecznego bez uciekania się do drastycznych kar.
Na szczęście, wkrótce i u nas kary za zanieczyszczanie środowiska zostaną znacznie zaostrzone, zgodnie z wymogami Unii Europejskiej. Oprócz tego, wzbudzanie strachu przed karą i respekt przed prawem wspomaga perswazję i przemawianie do rozumu, rozsądku oraz sumienia.


Wychowanie za pomocą strachu daje szybkie efekty, a o to właśnie chodzi, albowiem degradacja środowiska życia postępuje bardzo szybko i trzeba ukształtować świadomość ekologiczną mas społecznych zanim nie będzie za późno. Żeby proekologicznym efektom wychowawczym zapewnić długotrwałość, należy utrzymywać ludzi i instytucje w permanentnym strachu przed karą za zanieczyszczanie środowiska i jednocześnie prowadzić stałą i intensywną akcję uświadamiania o szkodliwych dla ludzi i innych istot żywych skutkach jego degradacji.


A tak na marginesie, warto zauważyć, że w naszym prawie o ochronie środowiska za zanieczyszczenie uznaje się skażenie wody, gleby i powietrza, które zagraża zdrowiu, a nie nadmierny hałas, który szkodzi mu w nie mniejszym stopniu.


                                      Brać przykład z innych


Są kraje, gdzie świadomość ekologiczna jest tak powszechna - niezależnie od wieku i grupy społecznej - i na tak wysokim poziomie, że budzi ogólny zachwyt i zazdrość. Wśród nich są Stany Zjednoczone AP. Nie jestem wprawdzie zwolennikiem amerykanizacji świata, ale uważam, że warto bardziej eksponować i naśladować to, co tam jest dobre. Sposoby i skutki wychowania proekologicznego w USA widoczne są na każdym kroku: czyste powietrze, domy, obejścia, podwórka, ulice, samochody, autobusy, ciężarówki, pociągi, parkingi, toalety (nota bene bezpłatne), rzeki, jeziora i plaże; zadbane i wypielęgnowane tereny zielone - trawniki przy ulicach i domach (strzyżone i sprzątane przynajmniej raz w tygodniu), parki i lasy; niezwykle przyjazny stosunek do zwierząt żyjących w domach i na wolności; szacunek dla zabytków przyrody i kultury materialnej (brak głupich graffiti, napisów i „rzeźb" upamiętniających pobyt turystów).

Oczywiście, pomijam wygląd niektórych slumsów, dzielnic i osiedli, gdzie mieszkają męty oraz migranci, którzy jeszcze nie chcą zresocjalizować się, albo nie zdążyli przyswoić sobie nawyków ludności tubylczej utrzymywania ładu; zresztą w wielu przypadkach ci ludzie w innych miejscach niż na terenie swoich osiedli zachowują się przyzwoicie i przestrzegają porządku. Jest to zjawisko marginalne w granicach błędu statystycznego.

Zastanawiałem się, jak Amerykanie do tego doszli i pytałem ich o wychowanie ekologiczne. Odpowiedź była prosta: system drakońskich kar, np. kilkusetdolarowy mandat za zaśmiecenie drogi i często na dodatek obowiązek pracy bezpłatnej przez kilka dni w zależności od wykroczenia przy oczyszczaniu drogi (widziałem grupy takich skazańców pracujących pod opieką policjanta na autostradach), a przede wszystkim odpowiednia edukacja ekologiczna - głównie w rodzinach i szkołach. {mospagebreak}

Systemowy program edukacji ekologicznej w USA zawarty jest w National Environmental Education Act, uchwalonym przez Kongres w 1990 r.
Zgodnie z nim, elementy wychowania proekologicznego są wkomponowane w każdy przedmiot nauczania na każdym poziomie edukacji szkolnej, a czystość i porządek konsekwentnie egzekwuje się od uczniów wszędzie - w klasie, na dziedzińcu, na wycieczkach itp. (Obserwowałem wycieczki szkolne w różnych miejscach i nigdy nie zauważyłem śladów po nich w postaci śmieci.)


To nie wszystko. Jest jeszcze sprawnie działający i tani system wywozu śmieci i rzeczy niepotrzebnych (mebli, telewizorów itp.). Wszystkie śmieci (odpady, gałęzie, skoszoną trawę, liście itp.) wywozi się raz w tygodniu, a koszt tej usługi jest wliczony w podatek miejski lub od nieruchomości, niewielki zresztą, chyba mniejszy niż u nas. Drożej kosztowałoby wywiezienie śmieci gdzieś do lasu, albo na dzikie wysypisko.


                             Polakom wystarczają uchwały


U nas, niestety, jest inaczej. Dlatego nasz kraj jest obrzydliwie zaśmiecony - ludzie śmiecą, gdzie się da i kiedy się da, zwłaszcza młodzież, która bezkarnie lekceważy wszelkie normy porządku i zachowania czystości. I trudno się nawet temu dziwić, skoro nauczyciele, wychowawcy, ludzie dorośli i rodzice, a także stróże porządku nie reagują na nieporządek, bo albo zobojętnieli, albo boją się zwrócić komuś uwagę.

Śmieci wyrzuca się gdzie bądź - na ulicy, w lesie, w parku, na plaży, na szlaku turystycznym, wywozi do lasów, na dzikie wysypiska itp. Wskutek tego faktycznie żyjemy w brudzie i na śmietniku. I w zasadzie nikomu to nie przeszkadza. Występuje swoisty paradoks estetyczno - ekologiczny: z jednej strony, ludzie dbają o to, by ładnie wyglądać w miejscach publicznych, a z drugiej - nie troszczą się o estetyczny wygląd tych miejsc.

Za to chlubimy się pięknymi i licznymi ustawami o ochronie środowiska, odpowiednimi zapisami w Konstytucji i mamy pełną gębę frazesów na temat tej ochrony. (Liczba ustaw, nota bene byle jakich, wieloznacznie interpretowanych i sprzyjających różnym lobbystom, ciągle jeszcze jest miernikiem efektywności pracy naszego parlamentu.)

Szczycimy się też tym, że podpisaliśmy wiele apeli, ustaw i uchwał gremiów międzynarodowych (np. Szczytów Ziemi). Mamy dość dobrze rozwiniętą ekofilozofię i sozologię systemową, a także bioetykę, ekopolitykę, ekoteologię i jeszcze inne dziedziny z przedrostkiem eko. W teorii ochrony środowiska i w odpowiednim ustawodawstwie jesteśmy dość dobrzy, o wiele gorzej w praktyce.

Wysoki poziom ekologii w warstwie teoretycznej może stwarzać wrażenie o równie wysokim stopniu rozwoju świadomości ekologicznej naszego społeczeństwa; ale to jest nieprawda. Wydaje się też, że nasze władze są przekonane o tym, że ekoświadomość społeczeństwa można odgórnie zadekretować.

Niestety, ani liczne ustawy, ani wiedza teoretyczna nie przekładają się na powszechne przestrzeganie norm ochrony środowiska w życiu codziennym. Brak między innymi odpowiednich i skutecznych stymulatorów zachowań proekologicznych (również sankcji) i tego, co robią władze samorządowe, stanowe i federalne oraz wszyscy obywatele USA dla faktycznej, a nie pozorowanej tylko ochrony środowiska. Dlatego jest ono tam zadbane, mimo że rząd USA nie podpisał Protokołu z Kioto w sprawie redukcji emisji dwutlenku węgla, co niektórzy nasi ekolodzy niesłusznie zarzucają Amerykanom. Z pewnością były ku temu istotne powody polityczne (np. zbyt łagodne potraktowanie Chin, które są największym emitentem dwutlenku węgla na świecie) oraz to, że chyba słusznie nie uznano za wiarygodne naciągane ekspertyzy naukowe dotyczące ocieplania klimatu w wyniku rosnącego stężenia dwutlenku węgla.
Niedorzecznością jest posądzanie władz USA o ignorowanie ochrony środowiska w skali globalnej. Rząd Polski podpisał ten Protokół i co z tego wynikło? Nie ubyło nam śmieci, nie przestaliśmy się lekceważąco zachowywać wobec swego środowiska i w stosunku do zwierząt, a także nie przestrzegamy zasad zachowań proekologicznych, choćby tak elementarnych, jak te, które umieszczone zostały w katechizmie ekologicznym. W kraju, o którym mówi się, że jest w 95% katolicki, nagminnie i na co dzień popełnia się ciężkie grzechy ekologiczne.

Wiesław Sztumski

 

 

oem software