banner

PrandeckiDnia 20 stycznia 2025 r., podczas inauguracji swojej drugiej kadencji na stanowisku Prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, Donald Trump ogłosił wycofanie USA z Porozumienia paryskiego. Decyzja ta, podobnie jak szereg innych ogłoszonych tego dnia, wywołała liczne kontrowersje. Wielu komentatorów twierdzi, że może ona nie tylko spowolnić, ale wręcz zatrzymać dotychczasowe wysiłki na rzecz powstrzymania zmiany klimatu.

Porozumienie paryskie

Porozumienie paryskie to dokument końcowy 21 konferencji stron konwencji klimatycznej (COP-21), która odbywała się w dniach 30 listopada – 12 grudnia 2015 r. Jego idea, w dużym uproszczeniu, sprowadza się do podstawowego celu, jakim jest osiągnięcie neutralności klimatycznej w połowie XXI w. Poprzez neutralność klimatyczną należy rozumieć taką ilość emisji gazów cieplarnianych generowaną w państwie, jaka jest równa jego zdolności do pochłaniania.
Najbardziej ambitne państwa oraz Unia Europejska zadeklarowały osiągnięcie neutralności klimatycznej w 2050 r.; inne, np. Chiny i Ukraina wskazały na rok 2060. W praktyce, Porozumienie paryskie i oparte na jego założeniach deklaracje, np. wycofanie się z energetyki węglowej do 2050 r., to jedyne obowiązujące globalne zobowiązania w ramach współczesnej polityki klimatycznej.


Decyzja Donalda Trumpa nie powinna być zaskoczeniem


Donald Trump już od dawna zapowiadał wycofanie się z Porozumienia paryskiego, a więc jego działanie nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Podobnie postąpił on w swojej poprzedniej kadencji, kiedy to w lipcu 2017 r. ogłosił decyzję o wycofaniu się z tego porozumienia. Jednakże, ze względów formalnych stało się to dopiero w listopadzie 2020 r., czyli już po kolejnych wyborach prezydenckich w USA. Nowy prezydent – Joe Biden kilka miesięcy później ponownie ratyfikował Porozumienie paryskie.
Obecna decyzja prezydenta USA jest więc deklaracją kontynuowania działań, które były już wcześniej przez niego podejmowane. Prezydent Donald Trump zobowiązał amerykańską administrację do jak najszybszego złożenia w ONZ odpowiednich dokumentów. Rzecznik ONZ potwierdził już, że taka rezygnacja wpłynęła i wejdzie w życie 27 stycznia 2026 r.

Ponadto, na mocy decyzji prezydenta USA, państwo to w trybie natychmiastowym ma wycofać się ze współpracy z sekretariatem konwencji klimatycznej (UNFCCC). To oznacza również wstrzymanie wszelkich przepływów finansowych. W ciągu 30 dni, przedstawiciele, wymienionych w piśmie, najważniejszych instytucji amerykańskich mają przedstawić raport potwierdzający wstrzymanie wszelkich działań, w tym przede wszystkim finansowych, aby była pewność skutecznego wycofania się USA z tej współpracy.

Podejście USA do Porozumienia paryskiego pokazuje chwiejność w kontekście polityki klimatycznej. Co więcej, Donald Trump podjął swoją decyzję mając świadomość, że poprzednie wycofanie się z Porozumienia paryskiego spotkało się z dużym niezadowoleniem licznych grup społecznych, w tym przedstawicieli biznesu. Niemniej zdecydował się na ten krok argumentując go interesami USA, które stawia na pierwszym miejscu ponad problemami globalnymi.
Jak wskazano w decyzji z 20 stycznia 2025, państwo ma się kierować efektywnością ekonomiczną, promocją amerykańskiego dobrobytu, wyborem konsumentów i powściągliwością fiskalną. Oznacza to podejście do gospodarki pomijające efekty zewnętrzne w celu redukcji kosztów i nastawienie tylko na krótkookresowe korzyści. Problemy społeczno-gospodarcze wywołane zmianą klimatu, jak np. brak dostępu do wody podczas niedawnych pożarów w Los Angeles wydają się być niezauważane.

W praktyce decyzja Donalda Trumpa oznacza brak wiążących międzynarodowych zobowiązań USA w zakresie przeciwdziałania zmianie klimatu. W jej wyniku Stany Zjednoczone dołączyły do grona trzech państw, które nie są sygnatariuszami Porozumienia paryskiego, czyli Iranu, Jemenu i Libii.

Znaczenie USA w polityce klimatycznej

Powstaje pytanie o skutki decyzji prezydenta USA. Co oznacza wycofanie się tego państwa z Porozumienia paryskiego? Czy, jak twierdzą niektórzy, może to spowodować załamanie się międzynarodowej współpracy w tym zakresie?
USA są drugim co do wielkości emitentem gazów cieplarnianych w świecie. Największym emitentem są Chiny (29% światowej emisji w 2022 r.). USA emitują prawie trzy razy mniej niż Chiny, czyli około 11% globalnej emisji. Trzecie w kolejności są Indie (około 7,3%) a czwarta jest Unia Europejska (6,7%). Pierwszą piątkę zamyka Rosja z udziałem 4,8% (dane na podstawie bazy EDGAR). Chiny są więc kluczowym elementem polityki klimatycznej. Bez aktywnej roli Chin niemożliwe jest osiągnięcie skutecznej polityki klimatycznej, ale rola USA, jako najbardziej rozwiniętego i najbardziej emisyjnego państwa Zachodu jest olbrzymia.

Ma to szczególne znaczenie w kontekście dotychczasowych wysiłków na rzecz redukcji emisji. Od roku 1992, kiedy to podpisano konwencję klimatyczną, światowa emisja gazów cieplarnianych wzrosła o około 60%, a więc z globalnego punktu widzenia wszelkie działania redukcyjne są nieskuteczne. Co więcej, nie widać oznak spowolnienia lub odwrócenia tego trendu. W dodatku pomiary temperatury pokazują, że Ziemia nie tylko ociepla się coraz bardziej, ale również w coraz szybszym tempie.

W tym kontekście, biorąc pod uwagę przewidywane przez naukowców katastroficzne skutki długookresowego utrzymania się dotychczasowych trendów, redukcja emisji powinna być przedmiotem najwyższej uwagi. Tak nie jest i prawdopodobnie nie będzie ze względu na partykularne interesy poszczególnych państw i myślenie w kategoriach krótkookresowych.

Decyzja Donalda Trumpa i jego hasło „America first” wyraźnie wpisują się w narrację pomijającą długookresowe skutki zmiany klimatu. W efekcie, działania USA najprawdopodobniej spotęgują postawę wyczekiwania pośród wielu państw rozwijających się. Skoro największe mocarstwo Zachodu rezygnuje z polityki klimatycznej to dlaczego biedne państwa rozwijające się mają stosować drogie, niskoemisyjne rozwiązania, skoro ich mieszkańcy w znacznie mniejszym stopniu przyczyniają się do zmiany klimatu?

Co więcej, taka postawa jest również zgodna z założeniami koncepcji zrównoważonego rozwoju, która zgodnie z definicją zawartą w raporcie Brundtland miała ograniczać presję środowiskową państw rozwiniętych, ale umożliwiać rozwijającym się nadrabianie zaległości rozwojowych. Z tej argumentacji korzysta część państw rozwijających się, w tym Chiny i Indie, argumentując wolniejsze tempo redukcji emisji koniecznością osiągnięcia odpowiedniego poziomu rozwoju, umożliwiającego zastosowanie nowoczesnych technologii. Należy przy tym podkreślić, że w przypadku Chin prowadzonych jest wiele projektów redukujących emisję, ale ze względu na skalę tego państwa i różnice rozwojowe pomiędzy chińskimi regionami, nie jest to takie proste. Wręcz wydaje się wątpliwe, czy uda się Chinom osiągnąć neutralność emisyjną w 2060 r.

W efekcie trudno oczekiwać, że najbiedniejsze państwa będą zwiększać swoje wysiłki redukcyjne. Należy spodziewać się okresu wyczekiwania, narastającej presji ze strony państw najbardziej zagrożonych zmianą klimatu, ale niewielkich działań praktycznych.
Unia Europejska zapewne będzie próbowała utrzymać swój kurs, ale będzie to coraz trudniejsze wobec narastającego oporu wewnętrznego. Raport o innowacyjności Mario Draghi’ego, z września 2024 r., nie pozostawia złudzeń. Dotychczasowe działania na rzecz innowacyjności nie dają szans na realizację celów środowiskowo-klimatycznych.

Biorąc pod uwagę, że w polityce międzynarodowej zauważalny jest renesans XIX-wiecznej ideologii imperialnej, co jest coraz bardziej widoczne w polityce Chin, Rosji i USA, to bardziej prawdopodobne jest narastanie drapieżnej konkurencji pomiędzy różnymi międzynarodowymi grupami interesu, a nie pokojowej współpracy. W tej układance, Unia Europejska ze swoimi ideami pokojowego współistnienia i dbałości o środowisko kosztem konsumpcji i krótkookresowego dobrobytu, nie ma wiele do zaoferowania.

Wycofanie się USA z Porozumienia paryskiego oznacza konsekwencje finansowe w postaci braku amerykańskiej składki do Zielonego Funduszu Klimatycznego. Formalnie USA zadeklarowały wpłatę 3 mld USD rocznie, ale w praktyce w ciągu dziesięciu lat istnienia tego funduszu wpłaciły do niego jedynie 2 mld USD, co daje im piąte miejsce wśród fundatorów. Wycofanie się USA będzie miało znaczące konsekwencje, ale biorąc pod uwagę dużą nieregularność wpłat (2 wpłaty po 1 mld USD), to raczej nie spodziewano się wpływów ze strony USA za kadencji Donalda Trumpa.

Zapowiedź obecnego Prezydenta USA o natychmiastowym wycofaniu się ze wszelkich płatności na rzecz ONZ związanych z polityką klimatyczną oznacza, że państwo to wstrzyma również swoją składkę na rzecz działania sekretariatu konwencji klimatycznej. Coroczna wpłata w wysokości około 96,5 mln USD to około 22% budżetu tego sekretariatu. W praktyce najprawdopodobniej poskutkuje to spadkiem liczby badań nad zmianą klimatu finansowanych ze środków ONZ. Byłoby to dość zaskakujące, ponieważ formalnie decyzja Donalda Trumpa nie wskazuje na wycofanie Stanów Zjednoczonych z konwencji klimatycznej a jedynie z Protokołu paryskiego. Wydaje się jednak, że dla prezydenta USA nie ma różnicy z jakim zobowiązaniem wiążą się środki przeznaczane na politykę klimatyczną.

Takie podejście pośrednio potwierdzają słowa Michaela Bloomberga, który 27 stycznia br. Stwierdził, iż jego organizacja charytatywna Bloomberg Philanthropies weźmie na siebie część obowiązków finansowych USA związanych z polityką klimatyczną, w szczególności z monitoringiem emisji na terenie kraju. Taka postawa skłania do przekonania, że Stany Zjednoczone całkowicie wykluczają siebie ze społeczności międzynarodowej dbającej o klimat.

Z powyższych powodów należy przyjąć, że amerykańskie cele redukcyjne wyznaczone na 2035 r., tj. ograniczenie emisji gazów cieplarnianych do poziomu 60% emisji z 2005 r., nie będą realizowane, a być może zostaną zniesione. Jednocześnie wycofanie się z tych działań nie musi oznaczać gwałtownego wzrostu emisji w Stanach Zjednoczonych. Donald Trump z jednej strony zapowiedział ułatwienia dla rozwoju przemysłu naftowego, a z drugiej zapowiedział ograniczenia m.in. dla sektora energetyki wiatrowej, ale wydaje się, że pewnych procesów społecznych nie jest już w stanie zatrzymać. Zwłaszcza w sytuacji, gdy biznes zainwestował już środki w niskoemisyjne technologie.

Skutki dla Polski

W kontekście powyższych informacji warto zastanowić się jak decyzja prezydenta USA może wpłynąć na politykę klimatyczną w Polsce. Wydaje się, że jej skutki będą minimalne, ponieważ Polska prowadzi bierną politykę klimatyczną. Oznacza to, że w przeważającej mierze instytucje jedynie dostosowują się do wymagań unijnych, ale nie mają własnych propozycji w tej sferze. Takie zachowawcze podejście jest niezależne od rządzącej partii politycznej. W efekcie Polska od początku swojego członkostwa w UE jest postrzegana za hamulcowego polityki klimatycznej. W tym zakresie nic się nie zmieni. Z bardzo dużym prawdopodobieństwem postawa USA spowoduje, że na forum UE głos przeciwników polityki klimatycznej będzie silniejszy, ale nie należy spodziewać się znaczącego spowolnienia tej polityki w UE. Wycofanie się z rozwiązań takich jak ETS2 jest mało prawdopodobne, a jako państwo powinniśmy nastawiać się na nieuchronność tej polityki.
Konrad Prandecki