-
Kiedy zaczynała pani swoją pracę tłumacza z języka rosyjskiego w Polsce był szczyt nastrojów antyrosyjskich. Czy nie miała pani obaw, że nie znajdzie odbiorców dla „literatury wroga" - jak mówi pokolenie zindoktrynowane przez prawicę?
- Wcześniej, zanim do tego szczytu doszło, przetłumaczyłam kilka sztuk teatralnych, ale to były teatralne zamówienia. Niemniej, książki rzeczywiście zaczęłam tłumaczyć nie licząc się z brakiem szansy na dotarcie do czytelnika. Przypadek sprawił, że zafrapował mnie temat i osoba, którą była Nina Molewa z Moskwy - pisarka i historyk sztuki polskiego pochodzenia,. Zaczynała właśnie pisanie książki o dziejach inteligencji polskiej na emigracji w Moskwie w XX wieku. Rzecz zaczyna się od wybuchu I wojny światowej i ewakuacji z Warszawy urzędów carskich i ich pracowników z rodzinami, gimnazjów i nauczycieli wraz uczniami, naukowców i wykładowców wyższych uczelni, których ewakuowano głównie do Moskwy. To zapomniany fakt historyczny, który sprawił, że wiele polskich rodzin z różnych przyczyn już do Polski nie powróciło. Poprosiłam autorkę o przysłanie pierwszej części jej pracy i kiedy przeczytałam kilkadziesiąt stron zrozumiałam, że całość koniecznie trzeba udostępnić polskim czytelnikom. Kilka lat trwało, zanim znalazł się wydawca i wreszcie ukazał się liczący ponad 600 stron „Wiek XX widziany z Moskwy. A jednak - niech będzie pochwalony!" I od niego się zaczęło.
- Do tłumaczenia ponoć namówiła panią Halina Auderska?
- Nie, ona tylko przymusiła mnie do czytania cyrylicy. Miałam robić duży wywiad z pisarką, oczywiście musiałam się do niego przygotować, czyli: przeczytać wszystko, co Auderska napisała. Jednej ważnej pozycji, „Miecza syreny" nie można było nigdzie dostać, a w bibliotekach wszystkie egzemplarze były w czytaniu. I kiedy Auderska zapytała, które z jej książek znam, musiałam przyznać, że wszystko poza „Mieczem syreny". Autorka zaproponowała, że pożyczy mi książkę, ale dysponuje tylko wersją angielską i rosyjską. Poprosiłam o rosyjską i przez dwa tygodnie musiałam przebrnąć przez dwa tomy powieści. To była najlepsza lekcja czytania i rozumienia języka literackiego, jaką można wymyślić. Udało mi się nie zatracić tej umiejętności.
- Jak to - do czytania? Przecież pani zna rosyjski, choćby z tradycji rodzinnych...
- Znam, ale nigdy nie byłam zawodowym tłumaczem. Moja rodzina - rdzennie polska - pochodzi z zaboru rosyjskiego. Przed rewolucją jej część mieszkała w głębi Rosji m.in. w Orle i Petersburgu. W tamtych czasach w głębi Rosji zamieszkiwało wiele polskich rodzin, jako że - zgodnie z zasadami polityki carskiej - na karierę zawodową Polacy mogli liczyć głownie poza etnicznie polskimi terenami. Zresztą w zaborze pruskim czy austriackim było podobnie. A rosyjskiego uczyłam się jak wszyscy z mojego pokolenia - w szkole i tak jak wszyscy, niespecjalnie się przykładając. Bywało jednak, że w domu dorośli, nie chcąc, żeby dzieci rozumiały, o czym mówią, przechodzili na rosyjski. Tak więc byłam osłuchana z tym językiem. Poza tym, mama wymuszała na mnie jaką taką znajomość rosyjskiego z na tyle dobrym efektem, że język ten zdawałam na maturze. Mój poważny kontakt z językiem rosyjskim zrodził się znacznie później, poprzez wyjazdy z Klubem Krytyki Teatralnej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich do teatrów w ZSRR, gdzie przeważały teatry rosyjskojęzyczne. Potem doszły kontakty z ludźmi.
- W początkach lat 90. kultura rosyjskiego obszaru językowego była u nas powszechnie negowana, tymczasem pani w tym czasie tłumaczy dla teatru Afanasjewa..
- Niezupełnie było tak, że wszystko i przez wszystkich było wyklęte. Mądrzy ludzie utrzymali kontakty prywatne, zawodowe, naukowe. Miałam szczęście obracać się w gronie profesorów UW, którzy przez cały ten czas otrzymywali publikacje z dziedziny ekonomii, przemysłu, polityki z tego obszaru. Centrum Badań Wschodnich Uniwersytetu Warszawskiego, utworzone i kierowane przez nieżyjącego już prof. Michała Dobroczyńskiego, skupiało sporą grupę naukowców, którzy z uwagą śledzili zjawiska zachodzące w ówczesnym ZSRR, potem - w Federacji Rosyjskiej i krajach ościennych. Na całym świecie nadal odbywały się międzynarodowe konferencje naukowe, w których uczestniczyli naukowcy z Polski i Rosji, co sprzyjało podtrzymywaniu wzajemnych kontaktów. To wszystko sprawiało, że mogła ukazywać się systematycznie „Polityka Wschodnia", gdzie publikowane były teksty autorów polskich i zagranicznych o kapitalnym znaczeniu, a mnie dane było tłumaczyć niektóre z nich. Śmiem twierdzić, że w latach 90. grono, o którym mówię, było znacznie lepiej poinformowane o tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, niż bazujący głównie na wycinkach prasowych Ośrodek Studiów Wschodnich, umocowany do niedawna przy Kancelarii Premiera RP! Inna sprawa, na ile z tej wiedzy korzystały nasze ówczesne elity polityczne... Nieco później, bo poczynając od 2002 roku - po 11 latach przerwy - odżyły kontakty Związku Literatów Polskich z pisarzami rosyjskimi. W Chlewiskach, potem w Oborach, co dwa lata zaczęły się odbywać robocze spotkania pisarzy polskich i rosyjskich, głównie z Moskwy i Petersburga. Informowaliśmy się o tym, co u kogo się dzieje, co piszą twórcy znani w Polsce wcześniej, jacy nowi się pojawiają. Stąd wiedzieliśmy, że i tam przemiany ustrojowe nie obeszły się łagodnie z pisarzami i literaturą, że ich elita literacka na kilka lat zamilkła. To były bardzo ważne spotkania, jeśli zważymy, że nawet nasz prestiżowy miesięcznik - „Literatura na Świecie" do dziś nie ma nawet działu rosyjskojęzycznego. I chociaż w ostatnich latach państwowy mecenat nie znajduje już środków na dotowanie tej inicjatywy pisarzy, pozostały odnowione, czy nawiązane wówczas, zawodowe kontakty i literackie przyjaźnie.{mospagebreak}
- Jak tłumacz radzi sobie w sytuacji, gdy przepływy kulturalne są ograniczane, a atmosfera polityczna nie sprzyja zajmowaniu się literaturą, kulturą, sztuką danego narodu?
- Ja ratowałam się przekładami dla Centrum Badań Wschodnich UW, recenzjami dostarczanych mi książek w języku rosyjskim. Ale kiedy dostałam do przeczytania powieść młodego prozaika, Aleksieja Warłamowa pt. „Zatopiona arka", uznałam, że to literatura, którą polski czytelnik powinien znać i - zabrałam się za przekład. Podobnie było w przypadku prozy Władymira Kantora, moskiewskiego filozofa i filologa, którego powieść „Krokodyl" polecam. Nie tylko popularni u nas Wiktor Jerofiejew, Ludmiła Ulicka, Aleksandra Marynina i Borys Akunin tworzą współczesną literaturę rosyjską. Zatem tłumaczę, bo muszę i chcę, a potem - szukam wydawcy. I tu zaczynają się schody, jako że wśród wydawców nadal panuje głęboka wątpliwość, jak i czy książka z tamtej strefy językowej się sprzeda, a przede wszystkim - czy przyniesie zysk. Ze spotkań z czytelnikami wiem, że na rynku jest o wiele większe niż sądzą polscy wydawcy zainteresowanie tą literaturą - niekoniecznie eksperymentalną i niekoniecznie zaangażowaną politycznie, czytaj: w opozycji do dawnych czy obecnych władz rosyjskich. Prozą przychylną dla czytelnika. Przecież coraz więcej ludzi jeździ tam zawodowo, uczy się języka nie z nakazu, ale z wyboru i potrzeby zawodowej. Współpracują z Rosjanami firmy, zawierają długoterminowe kontrakty, ich pracownicy nawiązują kontakty z Rosjanami. I - absolutnie ich nie znają! A naród poznajemy przede wszystkim przez jego literaturę i historię. O ile do historii Rosji można jeszcze jakoś dotrzeć, bo na ten temat mamy sporo publikacji - różnej zresztą wiarygodności, to współczesnej nam rosyjskiej literatury pięknej po prostu nie znamy, bo nie ma jej przekładów. O czytaniu w oryginale lepiej nie mówić. To zresztą jest zjawisko obustronne - Rosjanom też nie podaje się polskiej literatury współczesnej na talerzu, a dawny sentyment do nauki języka polskiego zastąpiła u nich powszechność angielskiego.
- W pani ostatnich przekładach widać jednak też klucz przybliżania literatury rosyjskiej polskiemu czytelnikowi przez autorów o korzeniach polskich, związanych jakoś z naszym krajem...
- Z tłumaczonych przeze mnie autorów Polakiem był tylko Zygmunt Krzyżanowski, którego cioteczną wnuczką jest wspomniana Nina Molewa. To poprzez nią trafiłam do jego prozy wcześniej, nie wiedząc o istnieniu takiego pisarza. Bardzo bym chciała wprowadzić Krzyżanowskiego na właściwe mu miejsce w literaturze polskiej. W gruncie rzeczy to bardzo nierosyjski pisarz piszący po rosyjsku - sami Rosjanie dostrzegają w jego składni, w tworzeniu symboli i znaków literackich, w odwadze słowotwórczej, że jego pierwotnym językiem był nie rosyjski, lecz polski. Krzyżanowski wypełnia zresztą swoją twórczością pewną istotną lukę w naszej literaturze. Jest trudny w odbiorze, wymaga dużej czytelniczej erudycji, ale to kolejny Polak, który wprawdzie niemal pół wieku po śmierci, ale odniósł sukces w Rosji i na świecie. Wielu Rosjan uznaje go za największe odkrycie rosyjskiej literatury ub. Wieku, pisząc o nim, jako o „pisarzu rosyjskim polskiego pochodzenia". Jednak on sam do końca życia podkreślał, że jest „Polakiem na emigracji w Moskwie". Przez analogię spytam: czy piszący pod koniec życia w języku angielskim i francuskim Nabokov przestał być pisarzem rosyjskim?{mospagebreak}
- A jak szuka pani książek do tłumaczenia? To są przypadki, szczęśliwe zbiegi okoliczności?
- Głównie przez kontakty osobiste, czasem podsuwa mi książkę kolegi Rosjanina ktoś z naszego środowiska literackiego. Ostatnio coraz częściej się zdarza, że sami pisarze rosyjskojęzyczni szukają ze mną kontaktu. Myślę, że to po trosze zasługa mistrza Krzyżanowskiego, o którym wiedzą, że jest pisarzem trudnym. Spolszczenie jego prozy okazało się dla mnie swoistą nobilitacją, niezamierzoną zresztą. Nie wszystkiego się podejmuję - tłumaczę to, co w czytaniu jest bliskie dla mnie i co uważam za warte przetłumaczenia. Oczywiście, grają tu rolę także przyjaźnie literackie, jak chociażby z ukraińskim dramaturgiem, Anatolijem Krymem piszącym w języku rosyjskim. Pisanie w języku rosyjskim to w ogóle ciekawy temat. Myślę, że jeszcze wiele lat dojrzali pisarze z dawnego obszaru ZSRR będą pisać po rosyjsku i będą tłumaczeni na swoje języki narodowe. Znakomitym tego przykładem może być Rafael Akopdżanian, dramaturg ormiański od ponad 15 lat mieszkający w USA, który pisze po rosyjsku, a potem jest tłumaczony na angielski i bardzo musi pilnować, żeby nie tłumaczono go na ormiański z angielskiego, lecz z rosyjskiego oryginału. Jakie są tego powody? Raz, że wielu przypadkach przez dziesiątki lat - a w niektórych przypadkach i dłużej - język rosyjski był językiem urzędowym, wykładowym na uczelniach, językiem literatury i elit, a dwa - że języki narodowe z tegoż powodu są nazbyt ubogie, by w nich swobodnie tworzyć. Ponadto znajomość języka rosyjskiego na świecie jest nieporównywalnie większa, niż kirgiskiego, ukraińskiego, łotewskiego, litewskiego, czy - polskiego. Mając książkę wydaną w języku rosyjskim, o wiele prędzej można dotrzeć do obcojęzycznego czytelnika.
- Zaczynała pani jako dziennikarka zajmująca się kulturą, potem - tematyką społeczno-polityczną. Czy te zainteresowania ważą na tematyce tłumaczonych książek?
- Teraz interesuje mnie literatura - polska i obca - taka, która coś istotnego wnosi do kultury. Może to przypadek, ale autorzy, których prozę do tej pory tłumaczyłam, zostali dostrzeżeni: Warłamow dostał nagrodę im. Sołżenicyna, Kantor kandydował do rosyjskiego Bookera, najnowsza książka Edwarda Koczergina uzyskała tytuł „Bestseller Rosji" , a polski przekład jego „Lalki Anioła" zakwalifikowano do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus 2011 (za 2010 rok). Cieszę się z tych sukcesów „moich" autorów, bo jakby potwierdzają moje wybory.
- Jakie trudności w pani pracy najbardziej irytują?
- Szukanie wydawcy. Kilka polskich wydawnictw ma na wyłączność na jednego czy dwóch wybranych przez siebie autorów rosyjskich, ale te książki zwykle wolno się sprzedają, nie mają stosownej reklamy, są nieufnie postrzegane przez media, przy czym i sami Rosjanie - przynajmniej w Polsce - nie wspomagają działań promocyjnych. Pojawił się wprawdzie serwis internetowy RusLink , ale po pierwsze - kto o nim wie, a po drugie - informacje o wydanych w Polsce książkach rosyjskich są dość wybiórcze i nader skrótowe. Ale to wszystko tylko wyjątki. Na ogół polscy wydawcy nie mają żadnych kontaktów z wydawnictwami rosyjskimi i nie szukają ich. Zupełnie inaczej wygląda ich współpraca z wydawnictwami niemiecko- czy anglojęzycznymi, które często częściowo pokrywają koszty tłumaczenia i promocji, podczas gdy polski wydawca daje od siebie koszty redakcji, papier i druk. Stąd pozycje przekładowe z rosyjskiej literatury są dość przypadkowe, często nieodpłatne dla autorów. Tłumaczowi już coś się płaci, ale autorowi - nie. Przykład: znany, ceniony na świecie pisarz, Leonid Borodin, siedząc w łagrze napisał książkę o jedynej Polce na tronie carów, Marynie Mniszek pt. „Caryca smuty" - jakieś 15 lat temu był to bestseller rosyjski, a także europejski. Znakomita poetycka proza, którą czyta się w osobliwym rytmie i z ponurą dumką ukraińską w tle - bardzo trudne w tłumaczeniu, ale literacko genialne! U nas „Caryca smuty" nikogo jak dotąd nie zainteresowała. Przepraszam, pewien wydawca postawił warunek: „może wydam, ale bez honorarium". A jakiż interes w zrzeczeniu się honorarium może mieć autor, który od lat istnieje w europejskiej przestrzeni literackiej? Przecież nie argument przyjaźni polsko-rosyjskiej, która zresztą, jaka jest, każdy widzi. Nasz szacowny Instytut Książki także preferuje tłumaczy przekładających Polaków na języki zachodnie, Wschód go raczej nie interesuje.
- Czyli tłumacz nie ma co liczyć, że polski wydawca zwróci się do niego o przetłumaczenie literatury rosyjskiej?
- Wydawca polski może zaproponować przetłumaczenie kolejnej szmiry politycznej, która jego zdaniem „będzie sprzedawalna" szczególnie, jeśli będzie negowała rosyjską rzeczywistość, a najlepiej od razu samego Putina. Takich książek ukazuje się sporo - wystarczy zajrzeć do działu książek w RusLink. Widocznie to one mają wdzięcznych odbiorców, ale ja nie chcę w tym uczestniczyć. Po co, skoro jest wielu interesujących pisarzy z tak zwanej „górnej półki". A także - z kręgu literatury popularnej. Ich książki też byłyby dla polskiego czytelnika ciekawe. Choćby liczne sagi rodów syberyjskich. Kilka miesięcy temu w Polsce powstało nowe, założone przez małżeństwo polsko-rosyjskie, Wydawnictwo Cel, które być może przełamie dotychczasowy stereotyp. Jako pierwszą pozycję wydało „Lalkę Anioła" Koczergina - wspomnienia wybitnego petersburskiego scenografa o polskich korzeniach. Wydawcy „Celu" zachowują się szlachetnie: kupują prawa autorskie, płacą za przekład, chcą promować dobrą, współczesną literaturę rosyjską. Obawiam się jednak, że ten szlachetny „Cel" rozbije się o polską dystrybucję - wiadomo, że Empik bierze ponad 50% z ceny książki, dwóch innych potentatów - podobnie. Mało tego, wszyscy terminy rozliczania z wydawcami ustalają długie, im mniejszy wydawca, tym ma mniejsze szanse na odzyskanie swoich pieniędzy. Na dodatek, wysokonakładowe media wolą pisać o książkowych sensacjach politycznych, więc potencjalny czytelnik nie wie, że ukazała się książka mogąca go usatysfakcjonować. Czyli: magiczny krąg trwa nadal.{mospagebreak}
- A Internet?
- W Rosji wszystkie gazety i periodyki otwierają swoje treści w sieci, można czerpać pełną garścią, oczywiście na własny użytek. U nas tego zwyczaju nie ma, wydawcy dopiero zaczynają umieszczać w sieci, ale tylko książki, które się nie ukażą drukiem. To jest zaniżanie prestiżu autora. Może pewnym rozwiązaniem będą e-booki, ale literaturze na papierze wróżę jeszcze długi żywot.
- Mamy wciąż małą wiedzę o tym, co się dzieje w kulturze Rosji - jak jest z literaturą?
- Z moich ostatnich rozmów z rosyjskimi pisarzami wiem, że sytuacja tam jest podobna do naszej - zmniejszyły się nakłady tytułów literackich, każdy z nich ma swój wianuszek wiernych autorów i czytelników, w związku z czym przepływ idei jest minimalny. Niemniej, jest kilka liczących się nagród literackich integrujących środowisko i są konkursy, które przynoszą wielkie niespodzianki. Podobne jak my, mają swoje spory wewnętrzne i mają podobne kłopoty z wydawcami, którzy zapłacą lub nie. Jeśli ktoś się przebije przez ten rynek nie będąc w układzie, odnosi autentyczny sukces. Do nas trafiają ci najsilniejsi, czyli - grupa eksperymentująca na języku lub rozliczająca reżimy, Tam bardziej niż u nas pisarze szukają umocowania w różnych partiach. To jest tygiel. Dla nas najciekawszy nurt to ten, który swoje korzenie ma w klasyce rosyjskiej, czyli pisarze, którzy przetrwali wszystkie mody i idą swoją drogą. Jest ich kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu, szanowanych nie tylko w Rosji. Rusofobom może się wydawać, że to powroty do imperialnych aspiracji rosyjskich, tymczasem w ich twórczości widać szacunek dla kultury własnego narodu, szukanie jej stałych, trwałych i pozytywnych cech. Niektórzy, w dużym uproszczeniu, nazywają to „duszą rosyjską".
- A co można powiedzieć o związkach literatury polskiej i rosyjskiej?
- Jeśli w czymś się zbiegają, to chyba w nurcie zbliżonym do tego, jaki uprawia np. Olga Tokarczuk. Rosjanie też mają to, co u nas jest nazywane antyliteraturą, czy antyjęzykiem, też przechodzą przez chorobę, która prawdopodobnie prowadzi donikąd. Natomiast są również tacy, którzy szukają - we własnej mitologii, symbolach, wartościach - tego, co pomoże ludziom trwać. I chyba to właśnie jest nam wspólne.
- Dziękuję za rozmowę.
Walentyna Mikołajczyk -Trzcińska przetłumaczyła:
- sztukę teatralną Igora A. Afanasjewa "Szindaj"
- powieść Aleksieja Warłamowa "Zatopiona arka"
- powieść Władimira Kantora "Krokodyl"
- sagę rodzinną Antoniny Mole-Bielutin "Niech będzie pochwalony! Wiek XX. Widziane z Moskwy"
„Opowiadania o żydowskim szczęściu", powieść „Rura", wybór dramatów pt. „Testament cnotliwego rozpustnika" Anatolija Kryma
- zbiory opowiadań Zygmunta Krzyżanowskiego "Trzynasta kategoria rozsądku", „Most przez Styks", miniatury "Niemożliwe do przewidzenia" oraz powieści "Powrót Münchhausena" i „Klub Morderców Liter".
- powieść Rafaela Akopdżaniana "Polskie wyspy" oraz jego sztuki teatralne "Gdy w dzień przeleci nocny ptak" oraz "Ja, córka Rasputina".
Jest także autorką kilku książek: m.in. "Tłumaczenie świata", "Anna z ostatniego wzgórza", "Więźniarka islamu" (razem z Romanem Samselem) oraz wielu opowiadań.