banner

Autor: Walentyna Trzcińska 2008-09-29

We wrześniu, po zmroku, pod warszawskimi osiedlami zamkniętymi dla postronnych rozległo się wilcze wycie. Jako protest przeciwko zanikowi, prywatyzacji i grodzeniu przestrzeni publicznej. Wilczym wyciem wyli ludzie, a wycie było fragmentem akcji w ramach Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Publicznej „In Situ”.

Cel ludzko-wilczego wycia – owe zamknięte i strzeżone osiedla – budzi uczucia mieszane: skoro ktoś chce mieszkać w getcie, po co mu tego bronić? Ale jak wspomnę jezioro w Klagenfurcie i jego brzegi pogrodzone przez prywatnych właścicieli tak, że dotknąć wody można jedynie z kawałka publicznej płatnej plaży – myślę, że wyć czas najwyższy. Inaczej – żegnajcie wszystkie nasze pojezierza i Wielkie Jeziora Mazurskie!
Wyuczenie ludzi wilczego wycia może się okazać skuteczniejsze od innych form społecznego protestu. Bo co z tego, że mieszkańcy Słupska i okolicy smarują petycje broniąc się przed tarczą antyrakietową? Mogą tylko liczyć na to, że nowa ekipa rządząca USA wycofa się z tego – ponoć będącego w fazie eksperymentu – „prezentu”. Samowolnie i wbrew nadziejom polskich władz. A gdyby słupszczanie nabrali w płuca powietrza i – wilczym głosem zawyli? Jak wybrzeże Bałtyku długie? Uch!!! Niejeden urlop by ucierpiał, a jak urlop cierpi – Polak zły. I – dopiero wyje! Nadbałtyckie wycie dotarłoby może do europejskich uszu?
Głos mam słabowity, gardło mocno postarzałe, ale i mnie chciało się nie raz zawyć. Wyć się chce na przykład teraz, gdy stary przyjaciel – Ormianin, dramaturg z Erewania, od 15 lat mieszkający w USA – pyta, dlaczego Polacy bronią granic Gruzji ustanowionych w 1931 roku dekretem Gruzina, Stalina (przyłączenie Abchazji i Osetii Południowej)*, po czym forsownie zasiedlanych Gruzinami też przez Gruzina, Berię? Tak powiększona republika stała się krajem terytorialnie dwakroć większym od dzisiejszej Belgii! Wprawdzie Tbilisi z Brukselą równać trudno, ale jakby co do czego przyszło… Co mogłam przyjacielowi odpowiedzieć? Że Polacy nie znają historii Kaukazu, a współczesną pamięć mają krótką i wybiórczą? Że dziwnym trafem nie jesteśmy obojętni na cierpienia „bratniego narodu gruzińskiego”, a pozostajemy nieczuli na cierpienia Abchazów i Osetyńców, których 90 procent odmówiło przyjęcia gruzińskich paszportów i obywatelstwa wolnej Gruzji?
Nie wiem, czy żyje inny mój kolega – dziennikarz, wieloletni korespondent z tzw. zapalnych punktów świata, Siergiej. Jakiś czas temu widzieliśmy się w Moskwie. Siergiej zmienił właśnie pracę, na – jak twierdził – spokojniejszą: prowadził konwoje zachodniej pomocy humanitarnej dla Kaukazu. Spotkaliśmy się w moskiewskiej kawiarni po nocy, gdy prowadzony przez niego konwój został ostrzelany przez „nieznanych sprawców” na terytorium wolnej Ukrainy. Wtedy – przeżył. Czy teraz żyje – nie wiem. Siergiej jest/był Abchazem. Wówczas nie rozumiałam, o co chodzi z tą jego wolną Abchazją, terytorialnie dwukrotnie mniejszą od dawnego województwa koszalińskiego. Zapytałam moskiewską przyjaciółkę, co o tym myśli. Powiedziała:
– Wiesz, Walusza, to Kaukaz.
Miała własne zmartwienie. Córka lekarzy – matka Rosjanka i ojciec Tadżyk – którzy poznali się na froncie, zakochali, pobrali, a potem – rozstali się. Gala na życie wybrała matczyną Moskwę, jej siostra – ojcowskie Duszanbe. Teraz za wszelką cenę chciała siostrę z Duszanbe wydobyć: w Tadżykistanie rozpoczęła się wojna domowa. I chociaż to Azja Środkowa, a nie Kaukaz – schemat był podobny: militarna i instruktażowa „pomocna dłoń” USA i szybka „reakcja” Federacji Rosyjskiej. Polska w tamtym konflikcie nie uczestniczyła, Gali udało się sprowadzić siostrę do Moskwy, Siergiej nadal organizował humanitarne konwoje dla Abchazji…
Wilki to zwierzęta mądre. Łączą się w watahy, porozumiewają mową ciała i wyciem. Tylko człowiek może im przeszkodzić żyć, jak chcą. Ludziom też tylko człowiek może przeszkodzić, zabierając rzecz najcenniejszą: spokój. I – robi to. Zastanawialiśmy się nad tym podczas letniego seminarium literackiego w Koszalinie, którego tematem była „Literatura i sztuka wobec wyzwań współczesności”. Nie odkryliśmy Ameryki stwierdzając, że by poznać naród i jego mentalność, nie wystarczą dziarskie mowy polityków, reportaże korespondentów wojennych i przewodniki „Pascala”. Wycie wilków też wiele nie zmieni, ale może chociaż zagłuszy szczekanie naszych domowych burków? W tym kontekście ważne jednak, że tydzień później Państwowy Instytut Wydawniczy zainteresował się „Listami do ojca” Jana Kaplinskiego, poważnego estońskiego kandydata do literackiego Nobla. Ojciec pisarza był Polakiem wykładającym przed II wojną na uniwersytecie w Tartu. Zginął w radzieckim łagrze – syn nie zdążył ojca poznać. Teraz pisze do niego listy i tę synowską prozę tłumaczy uczestnik naszego seminarium, estoński poeta i tłumacz, Aarne Puu – z Krakowa. A my będziemy chociaż o te „Listy do ojca” mądrzejsi. Przynajmniej, jeśli chodzi o nieznaną w Polsce historię najnowszą Estonii. Kto tłumaczy, a przede wszystkim - kto wyda nam współczesną prozę gruzińską, abchaską, osetyńską? Koszt mniejszy niż jednej wycieczki prominentnego polityka w tamte strony, pożytek – większy.


*W latach 30. i 40. oraz początku 50. nastąpił okres gruzinizacji Abchazji i Osetii Pd., forsowanej przez Gruzina pochodzącego z Abchazji, Ławrientija Berię, oraz wspieranie przez władze radzieckie masowego gruzińskiego osadnictwa, fizyczna likwidacja niemal całej abchaskiej inteligencji, zamykanie abchaskich szkół, zastąpienie abchaskiego alfabetu gruzińskim, zastępowanie abchaskich nazw ulic, punktów geograficznych itp. nazwami gruzińskimi. Reakcją rdzennej ludności były kolejne silne antygruzińskie wystąpienia narodowościowe Abchazów w latach 50, 60, 70-tych, najsilniejsze w 1978 i 1979 roku. (Wikipedia)