Autor: Anna Leszkowska 2008-04-05
Inteligencja akademicka „obudziła się” dopiero wtedy, gdy bezpośrednio zagrożone zostały jej interesy. A co najważniejsze, była i jest w swej większości głucha na sprawy biedy, bezrobocia, wykluczenia.
Z prof. Tadeuszem Kowalikiem, ekonomistą, rozmawia Anna Leszkowska
Na spotkaniu w stowarzyszeniu Warszawa w Europie powiedział pan, że Polska weszła na złą drogę – przegraliśmy 1989 r i możliwość naprawy swojego wyboru w chwili wejścia do UE. Oraz to, że ówczesne elity polityczne wybrały drogę, jaką znały, gdyż innej wiedzy nie miały. Elity polityczne może nie, ale elity intelektualne chyba miały wiedzę o tym, jak przynajmniej w Europie wygląda kapitalizm? Przecież byli kształceni na zachodnich uczelniach, odbywali staże naukowe, widzieli chyba i poznali na własnej skórze z czym się taki ustrój wiąże…
Pozostańmy przy tym pierwszym pytaniu, bo pozostałe są, przynajmniej implicite, zawarte pierwszym. Krytykuję przeszłość, by jaśniej widzieć możliwości naprawy w chwili i po wejściu do UE. Ta możliwość nie jest jeszcze stracona bezpowrotnie. Ale najpierw o wyjątkowości roku 1989. W historii rzadko, bardzo rzadko zdarzają się takie lata, jak tamten, dający bardzo szerokie pole wyboru, które w historii naszego kraju można porównać chyba tylko z rokiem 1918. Ale nawet wtedy, owo pole wyboru było mniejsze, bo skromniejsze było doświadczenie ustrojowe świata, który szybko polaryzował się, a nie pluralizował.
Jaką zatem wiedzę miały elity polityczne, a jaką intelektualiści?
Nie było takiego podziału, bo i intelektualiści brali udział we władzy. Ale pozwoli Pani, że najpierw powiem w największym skrócie, na czym polegała niefortunność wyboru dokonanego. Najogólniej – skok w wolny rynek wynikający z arcynaiwnej wiary w to, że przejście może być dokonane skokowo.
Ten skok był receptą tylko na rynek pełen patologii społecznych, masowego bezrobocia, ogromnego zubożenia, wielkiego przesunięcia majątku od biedoty i średniaków do nowobogackich. Wskutek niego mieliśmy ponad milion bezrobotnych w pierwszym roku realizacji Planu Balcerowicza, ponad dwa – w drugim, około trzech w trzecim roku. Czesław Bywalec wykazał, że udział płac w dochodach ludności spadł z ponad 46% do 28%, dochody rolników indywidualnych spadły o połowę, płace o jedną trzecią. O prawie jedną piątą spadł PKB.
Obrońcy dowodzą, że przyczyną była hiperinflacja, a Leszek Balcerowicz dowodził, że pożaru nie gasi się na raty.
Jeśli mówią tak dziś, to w złej wierze. Przyspieszone tempo inflacji było głównie wynikiem świadomych działań rządu: nagłego uwolnienia cen żywności latem ’89, a w styczniu ’90 – sześciokrotnym podniesieniem cen nośników energii. Ale – napisał o tym parę lat później ówczesny i późniejszy doradca wielu premierów Stanisław Gomułka – na przełomie tych dwóch lat nie było już na rynku pustego pieniądza. Zresztą, w końcówce roku ’89 inflacja szybko spadała: październik - 54%, listopad - 23%, grudzień - 18%. Należało iść tą drogą.
A do metafory pożaru nie radziłbym się odwoływać z dwóch powodów. Wynikałoby z niej bowiem, że na zgliszczach jednych bogacili się inni: dochody pochodzące z zysku wzrosły w ciągu paru lat dwuipółkrotnie. I po drugie - po głębokiej recesji było parę lat dobrej koniunktury, jeszcze przy dominacji sektora publicznego i kapitałowych spółek sprywatyzowanych firm. Niewiele nakładów wystarczyło, by aparat produkcyjny stał się całkiem sprawny.
Najgorsze jednak było to, że weszliśmy, jak się okazało, na drogę kapitalizmu pierwotnej akumulacji kapitału. Wzorcem stała się reaganowska Ameryka i thatcherowska Wielka Brytania. I to wszystko działo się pod skrzydłami, albo w imieniu "Solidarności", najliczniejszego pracowniczego ruchu społecznego…{mospagebreak}
Innych wzorów politycy podobno nie znali...
Niektórzy nie znali. Tadeusz Mazowiecki zaledwie „wyczuwał” model zachodnio-niemiecki, skoro mawiał, że poszukuje swojego L. Erharda. Zbyt łatwo dał się przekonać szefowi swoich doradców Waldemarowi Kuczyńskiemu, który pewnie innych wzorów nie znał. Nie było go w kraju, gdy dziewięcioosobowa, studyjna grupa ekonomistów z Konsultacyjnej Rady z Janem Mujżelem na czele przywiozła ze Szwecji obszerny memoriał argumentujący na rzecz modelu skandynawskiego. A wracał z Francji, gdzie F. Mitterrand „cohabitował” ze skrajnie wolnorynkowym rządem prawicowym. Mógł myśleć, że nawet socjalista musiał spasować przed „reaganomics”.
Z Balcerowiczem sprawa jest złożona, bo właśnie w roku wejścia do rządu ukazała się jego książka: Systemy gospodarcze, teoretycznie najciekawsza w jego dorobku. Ale model skandynawski i doświadczenia „tygrysów azjatyckich” zostały w niej zupełnie pominięte, a odwołania do społecznej gospodarki niemieckiej potraktowano szczątkowo.
Najważniejsze jednak było to, że Polska przeżyła wówczas prawdziwe tsunami, najczęściej samonominujących się doradców amerykańskich zwanych brygadami Mariotta. Czy Pani wie, że pewien graduate student chciał koniecznie dotrzeć do najwyższych władz, gdyż miał ważne przesłanie programowe dla Polski?
Młodzież na ogół nie ma kompleksu niewiedzy...
Pozostawił dowód na piśmie. Opublikował na łamach „Gazety Bankowej” propozycję, by "Solidarność" wespół z Kościołem (!) tworzyła w każdej gminie banki. I jeszcze jakiś memoriał. W warunkach zaś owego tsunami można było łatwo rozgrzeszyć się, przyjmując „ducha wolnego rynku” jako ostatnie słowo nauki i praktyki. Pomysły i propozycje inne niż Jeffreya Sachsa, Miltona Friedmana, R. Reagana, MFW, docierały z Ameryki do Balcerowicza, o czym przypomniał on ostatnio. Dla niego był to wyraz trzecich dróg i, jak twierdzi, odpowiadał projektodawcom: „wypróbujcie je najpierw u siebie”. Ale to były najczęściej koncepcje „wypróbowane”. Znam treść niektórych. Były zbliżone do koncepcji Nowego Ładu F.D.Roosevelta i programów J. F. Kennedy’ego-Lyndona Johnsona. Zostały więc wtedy z dobrym skutkiem wypróbowane. Nawet George Soros proponował wtedy nie robić „wszystkiego na raz”: najpierw uporać się z inflacją, a dopiero potem zająć się bardziej ustrojowymi reformami. Byłby wtedy czas na przemyślenia. Kazimierz Łaski proponował na łamach „Życia Gospodarczego” skorzystanie z doświadczeń wspomnianych „tygrysów azjatyckich”. Władze pozostały jednak głuche na te i inne, niepublikowane, lub publikowane w niszowych wydawnictwach, propozycje i ostrzeżenia. Przy formalnej wolności słowa, dominowała NIŻA (Nie Istnieje Żadna Alternatywa) bliźniaczka słynnej TINA (there is no alternative) brytyjskiej Żelaznej Damy.
Pan jednak widzi nawet obecnie możliwość innego wyboru...
Jestem o tym przekonany, co wynika z faktu, iż wewnątrz Unii Europejskiej istnieje kilka typów, wariantów kapitalizmu, czy systemów społeczno-ekonomicznych. A nawet parę różnych klasyfikacji. W ogóle, na Zachodzie wzrasta zainteresowanie zróżnicowaniem ustrojowym, co w dużym stopniu wiąże się z erozją mitu systemu amerykańskiego. Na przykład, Bruno Amable wyróżnia cztery warianty: rynkowo-liberalny (w Wielkiej Brytanii), socjaldemokratyczny, czyli skandynawski, kontynentalny z niemiecką społeczną gospodarką rynkową na czele i śródziemnomorski (patriarchalny). Gdyby Polską gospodarką rządziła światła elita, to już w 2004 roku sformułowałaby jasny wybór, rozpoczęła debatę, na który wzór się nastawiamy. Na razie jesteśmy pupilkiem najbardziej konserwatywnych Brytyjczyków, którzy cieszą się, że w Polsce mają neoliberalnego sprzymierzeńca. {mospagebreak}
Ale elity mamy takie, jak widać, zatem co można obecnie poprawić, naprawić?
Jest do zrobienia bardzo wiele. Ponieważ czytelnikami pisma są głównie inteligenci ze środowiska nauki, zacznijmy od nich. Profesor Andrzej Walicki słusznie zarzuca inteligencji polskiej, że za późno poczęła bronić podstawowych wartości demokratycznych i że teraz znów ucichła. Moja krytyka inteligencji naukowej idzie dalej. Inteligencja akademicka „obudziła się” dopiero wtedy, gdy bezpośrednio zagrożone zostały jej interesy. A co najważniejsze, była i jest w swej większości głucha na sprawy biedy, bezrobocia, wykluczenia. Pani prof. Elżbieta Tarkowska ciągle powtarza: „o biedzie nikt nie chce słuchać”. Poza „barierą obojętności” pozostają także niebotyczne, jak się ostatnio okazało wynagrodzenia czołowych menedżerów. Okazało się, że najwyższe w Europie przy 26% ubóstwie dzieci. Nikt, nawet pośród liderów lewicy, nie poszedł w ślady pani Merkel, która publicznie potępiła apanaże prezesów największych spółek, chociaż w bogatych Niemczech to znacznie mniejszy problem. I w tych warunkach bez protestów przechodzi ustawa znosząca podatek spadkowy dla najbliższych, z obojętnością przyjmuje się projekty podatku liniowego…
Czy tak negatywne skutki zmian ustroju są - i w jakim stopniu - równoważone przez zmiany pożyteczne?
Z tego, co poruszyłem, wynikają liczne zadania badawcze. Dopiero ostatnio, wielka przegrana wojny w Iraku stworzyła pewną zachętę do głębszego wejrzenia w charakter „wzorcowego” ładu społecznego USA, jego patologie. Jeśli czytelnik dowiaduje się czegoś, to raczej z przekładów np. książek Josepha Stiglitza. Zresztą przez polskich ekonomistów systematycznie, chciałoby się powiedzieć - systemowo, przemilczane. Zastraszająca jest, wsparta dezinformacją, bariera niewiedzy o krajach skandynawskich. Pewnie wielu młodych z ufnością w uczonego przyjmuje obraz namalowany przez Leszka Balcerowicza pt. Szwecja – raj zbankrutowany (mowa o książce Wolność i rozwój, 1998). Podczas całych studiów najprawdopodobniej nie dowie się, że kraj ten zajął parę lat temu pierwsze miejsce w światowym rankingu gospodarek opartych na wiedzy, chociaż poziom podatków i państwa opiekuńczego nadal należą tam do najwyższych w świecie. W czołówce światowej znajdują się dwa inne kraje skandynawskie o podobnych cechach ustrojowych: Dania i Finlandia. Zmistyfikowane pojęcia globalizacji i integracji przykrywają ustrojowe zróżnicowanie Unii Europejskiej.
Jakich działań dzisiaj winni domagać się ludzie światli?
Z pewnością przyjęcia Karty Praw Podstawowych i przestrzegania Konstytucji RP w sprawach społeczno-ekonomicznych. Winni też proklamować Ruch na Rzecz Obrony Konstytucji, która przecież deklaruje solidarność, społeczną gospodarkę rynkową, politykę pełnego zatrudnienia, społecznego zabezpieczenia. I nie powinni dopuścić do rezygnacji z dalszego demontażu (resztek) państwa opiekuńczego…Kontynuować?
Lista byłaby pewnie długa... Jak jednak zachęcić ludzi do takiego działania? W sytuacji, kiedy postawy obywatelskie są u nas w powijakach?
Byłoby najlepiej, gdyby robiły to organizacje pracownicze, związki zawodowe. Ale ich w prywatnym sektorze prawie nie ma, a te z sektora publicznego zostały zepchnięte do narożnika, dwa największe z nich skutecznie są manipulowane przez partie. Tym większe więc zadania przed inteligencją, która często powinna „wytwarzać” potępienie, pogardę dla tych pracodawców, którzy ośmielają się niemal w sposób jawny, demonstracyjny łamać Konstytucję gwarantującą wolność związków zawodowych.
Wierzy Pan, że znajdą się tacy inteligenci, naukowcy?
Mogę tylko powiedzieć, że sytuacja nie jest beznadziejna. Jest już wiele interesujących grup i grupek. Rozwija się „Krytyka Polityczna” redagowana, jak rozumiem, głównie przez doktorantów i asystentów. Utrzymuje się polska wersja Le Monde Diplomatique. Obie wydają serię książek. Na razie głównie zagranicznych, ale początek jest obiecujący. Coraz głośniej dają o sobie znać Młodzi Socjaliści. Niestety, we wszystkich tu wymienionych grupach ekonomiści są nieobecni – tak konsekwentnie trenowani w duchu konserwatywno-liberalnym. A i w Zachodniej Europie w przeszłość odchodzi swoista synteza wolnego rynku z imposybilizmem.
Dziękuję za rozmowę.