banner

Z doktorem Pawłem Okołowskim, filozofem z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, autorem książki Materia i wartości. Neolukrecjanizm Stanisława Lema rozmawia Anna Karwat  

- „Urodziłem się, żeby filozofować w czasie, kiedy w królestwie filozofii nie było już możliwe tworzenie całościowych systemów" - pisał Stanisław Lem. Ten wybitny filozof w świadomości ogółu bardziej jest jednak znany jako futurolog. Dlaczego jest spychany na margines filozofii?


okolowski.JPG- Ludzie myślą schematycznie. Współcześnie za filozofa bierze się kogoś, kto jest profesorem „filozofii", a większość z nich to historycy cudzej myśli. Lem historykiem nie był. Nie poszukuje się zaś dzisiaj twórców nowych filozoficznych idei, co jest wyrazem nihilizmu naszej epoki. Lem był w filozofii samoukiem, ale wbrew własnym, przytoczonym słowom zbudował system - jak kiedyś Platon czy Kant. Lema nie bierze się też w filozofii serio ze względu na sposób, w jaki wyrażał swoje idee. Jego prace nie mają charakteru akademickiego, a literacki bądź mieszany, jak choćby słynne sylwy pisane dla „Odry". Gdyby Lem swoje książki adresował do filozofów, to by się znalazł wśród tytułowanych tym mianem. On je jednak kierował do wszystkich wrażliwych i inteligentnych ludzi. Jest tu wyraźna paralela z Lukrecjuszem, do którego Lema przyrównuję. Ten też był raczej kimś obcym dla Rzymian i - później już zupełnie - dla chrześcijan.

- Zatem problem polega na tym, że nie da się Lema zaszufladkować?

- Lem nie był ani komunistą, ani katolikiem. Chociaż w konkretnym sensie można by go uznać za marksistę - wierzył w fatalizm dziejów, ich niepodatność na nasze manipulacje - z katolicyzmem natomiast był silnie związany przez matkę. Jedna z tez mojej książki głosi, że Lema aksjologia, czyli jego teoria wartości jest chrystianocentryczna. Autor ten uznał bowiem moralność chrześcijańską za najdoskonalszą, z Kościołem wchodził zaś w spory, uważając, że Dekalog nie wystarcza w dzisiejszym świecie. Jego zdaniem do dziesięciorga powinny zostać dołączone przykazania kolejne. Nie ma jednak nikogo, kto by je podał. Filozofowie chrześcijańscy powiadają, że wielkie problemy współczesności - choćby kwestie bomby demograficznej, klonowania czy eutanazji - da się rozwiązać z pozycji dotychczasowej nauki Kościoła. Lem odrzucał ten pogląd. Uważał, że warunki życia w cywilizacji naukowo-technicznej stają się całkowicie nowe, nieznane. Wymagają zatem Nowego Objawienia jako uzupełnienia tradycji - tak bym to ujął. Wracając do tematu, Lem jest filozofem w tradycyjnym sensie tego słowa. Strukturą umysłu przypomina filozofów starożytnych i średniowiecznych: bierze pod uwagę świat jako Kosmos i rozważa w nim system wartości. Dla współczesnych problem z Lemem polega chyba na tym, że jego twórczość jest zbyt zamaszysta, zbyt rozległa. System Lema, jak te klasyczne, stoi na potężnej metafizyce, na epistemologii i aksjologii. Zwłaszcza ta ostatnia, ale i pierwsza, w świecie akademickim nie jest dziś w cenie. Lem zaś, jako pisarz i filozof bezustannie wartościował - poddawał świat i ludzkie dokonania bezlitosnej krytyce. Robił to konsekwentnie przez sześćdziesiąt lat! Autora tego nie da się interpretować przez pryzmat filozofii XX wieku czy nawet filozofii nowożytnej: w żadnym materializmie czy scjentyzmie ostatnich stuleci on się nie mieści. Józef Maria Bocheński i inni „analitycy" głosili tezę, że skończyły się już czasy systemów filozoficznych a filozofia powinna przyjąć postawę minimalistyczną - zajmować się konkretnymi sprawami, za to skrupulatnie. Lem werbalnie to potwierdzał, ale faktycznie zawsze wyłamywał się z tej wizji - stale brał na warsztat świat jako całość. Był nasiąknięty kulturą klasyczną i współczesną nauką. Dało to niezwykły rezultat.


- Fantastyka naukowa Lema, choć bywa trudna, ma swoich wiernych czytelników na całym świecie. Co można powiedzieć o Stanisławie Lemie jako fizyku, jako uczonym?


- On sam w rozmowie ze Stanisławem Beresiem mówił, że z fizykami nie dyskutuje, tylko się od nich uczy. Wielokrotnie podkreślał to także w stosunku do biologii. Nie był i nie uważał siebie za naukowca w sensie właściwym, nie prowadził przecież naukowych badań, a tylko głęboki namysł nad całością bytu. Był natomiast niedościgłym erudytą. Formalnie wykształcenie miał medyczne, choć nie zdobył dyplomu, gdyż w tamtym czasie groziło to wcieleniem do armii, gdzie musiałby pracować jako lekarz wojskowy. Znajomość z dr. Mieczysławem Choynowskim, psychologiem i filozofem, umożliwiła mu żywy kontakt z nauką współczesną. Pisarz pracował jako młodszy asystent w Konserwatorium Naukoznawczym, publikował artykuły z zakresu medycyny w „Polskim Tygodniku Lekarskim" (1947) i „Życiu Nauki" (1948-49). Dzięki tej pracy poznał wyniki ówczesnych badań naukowych prowadzonych w USA i Kanadzie. Czytał wtedy - między innymi - książki twórców cybernetyki, np. Norberta Wienera i te wszystkie rzeczy, które były wówczas naukowymi „szlagierami". Chciał się zawodowo zajmować biologią teoretyczną, ale uniemożliwił to stalinizm. W latach 60., już jako uznany beletrysta, autor Solaris i Astronautów zyskał w ZSRR niemalże renomę mędrca. Tam miał styczność z elitą nauki światowej, był przyjmowany przez radzieckich noblistów, m. in. Piotra Kapicę.
Zakres wiedzy Lema był potężny. Dialogi wydane w 1957 roku dowodzą znajomości tematów, które były wtedy awangardą w nauce. W 1953 roku Francis Crick z Jamesem Watsonem odkryli strukturę DNA, a w Dialogach Lem pisze o kwasie rybonukleinowym i jednostkach dziedziczności. Mówi tam, że jest to coś, z czego, jak z klocków, można składać niemal wszystko. Pod koniec życia Lem zaczął narzekać na fizykę. Czuł się zagubiony pośród równolegle istniejących, rozmaitych a sprzecznych koncepcji, np. dotyczących powstania kosmosu. Miał poczucie, że fizyka dryfuje w stronę tandetnej metafizyki. Tak jak w starożytności niektórzy uważali, że świat powstał z wielkiego jaja, tak współcześnie - uznał Lem - powstaje mitologia na gruncie nauki. Rolę mitycznego jaja spełnia dziś matematyka. Rozmaite bowiem konstrukcje matematyczne wymyślane są i interpretowane z taką nonszalancją i swobodą, że tysiące zrodzonych z tego hipotez nie ma żadnego zaczepienia o świat realny. Lem był bardzo sceptyczny względem tej wieży Babel w fizyce współczesnej. Uparcie trzymał się empirii.


- Profesor Andrzej Zachariasz na kwietniowej konferencji "Większość a różnorodność w społeczeństwie demokratycznym" mówił o pustce intelektualnej, o tym, że zajmujemy się tym co tu i teraz, wskutek czego człowiek pozbawiony wielkiej wizji intelektualnej dopuszcza do sytuacji, aby w miejsce, które opuściła filozofia weszła religia. Czy Lem miał zbliżony pogląd na tę sprawę? Co stanowi przyczynę takiego stanu rzeczy?


- Już w latach 60. Lem starł się z Leszkiem Kołakowskim w kwestii wpływu nowoczesnych technologii na kulturę. Zdaniem Lema, ten wpływ jest destrukcyjny - niszczy infrastrukturę duchową, czyli dobre nawyki i skłonności naszej cywilizacji. Ani Kołakowski nie był w stanie tego zrozumieć, ani do dziś wielu innych. Lem uważał, że rozwój technologii pociąga za sobą nieodwracalne a groźne zjawiska. Drobny przykład: lawinowo rośnie liczba książek, a jak mówił Lem - „Łatwiej znaleźć wielkie dzieło pośród dziesięciu tytułów, niż sto pośród tysiąca". Niebotyczny wzrost ilości książek, wykładów, studentów, itd. - rodzi kolejną wieżę Babel. Nie ma filtrów, żeby odsiewać plewy. Jednym z ostatnich pozostała instytucja habilitacji, którą chce się zlikwidować. Jeżeli to nastąpi, rozpasany egalitaryzm pochłonie zupełnie wyższe uczelnie. W mediach, w języku potocznym, a zwłaszcza w sztuce panuje - o czym Pani wspominała - pustka intelektualna. Nie zawsze rozumie się to sformułowanie właściwie. Nie oznacza ono fizycznej próżni, a duchową tandetę. Pustka duchowa na tym polega, że to, co było wartościowe, co tkwiło w cywilizacyjnej tradycji zostało wyparte przez „owoce nowoczesności", czyli przez słomę albo siano. Przez jakieś byle-co, głównie hedoniczne. Nad tym bolał Lem, co spotykało się ze zrozumiałą niechęcią wyedukowanych mas.


- Jak Pan ocenia zdolności prorocze pisarza, który kilkadziesiąt lat temu opisał dość dokładnie nasze czasy?

- Lem, mówiąc jego felietonowym stylem, psy wieszał na futurologii, choć sam za futurologa uchodził. Przyszłość jest nieprzewidywalna - mówił. On wytyczał tylko horyzonty cywilizacji; przepowiadał, jakimi drogami i w jakim kierunku najprawdopodobniej podąży ludzkość. Prognozował „grube" zjawiska, które nastąpią, ale bez podawania dat i szczegółów , bo tych rozpoznać się nie da. To widać wyraźnie w Summie Technologicznej, wydanej w 1964 roku. Autor przewidział w niej wiele faktów, choć uważał, że nie ziszczą się za jego życia. Lem nie jest prorokiem w sensie starożytnym. Jego przepowiednie biorą się nie tylko z rzetelnej wiedzy dotyczącej natury ludzkiej, ale także stanu nauki. Jest filozofem-antropologiem, dysponującym potężną dozą informacji na temat metafizycznej konstrukcji człowieka, ale również mechanizmów dziejowych i budowy świata. Na podstawie takiej wiedzy pewne rzeczy można odpowiedzialnie przepowiadać. Lem wiedział, że człowiek lubi się bawić, więc będzie się nurzał w fantomatyce czy rzeczywistości wirtualnej, które są w zasięgu jego ręki. Wiedział, że jesteśmy rasą egoistów i drapieżców - a raczej bezinteresownych szkodników - zatem z brzytwą technologii w dłoni doprowadzimy do jakichś zdarzeń fatalnych...


- Śmierć Stanisława Lema (2006), a następnie Leszka Kołakowskiego (2009) - dwóch ważnych osobistości w filozofii polskiej XX wieku - zakończyły pewien okres, który być może zostanie jakoś nazwany przez przyszłe pokolenia. Jak Pan nazwałby ten czas w filozofii polskiej?


- Nie uważam, że coś się skończyło, że to kulturowa cezura. To, że obydwaj umarli, a przed nimi nie mniejszy Miłosz, nie znaczy, że ich formacje duchowe przestały istnieć. Nikt nie żyje na samotnej wyspie. Ci najwięksi, jak Lem czy Miłosz, zanurzeni są we wspólnotach, które trwają dalej i niosą „pochodnię życia" (jak mówił Lukrecjusz). Ważne, że ludzie mają co nieść. Szkoła Kołakowskiego to szkoła myślenia, która nadal jest modna. Lem takiej nie zostawił, ale co zasiał, wzejdzie. Można więc na sytuację przez Panią wskazaną spojrzeć optymistycznie - tak jak na śmierć Platona, po której zaczął krzepnąć i obrastać w pióra platonizm. Gdyby coś takiego spotkało myśl Stanisława Lema - byłaby to rzecz wielka. Choć obawiam się, że Lem nie jest autorem na dzisiejsze czasy. Z rozmaitych powodów: bo tradycjonalista, bo bardzo wybredny, bo pesymista. Nasza epoka sprzyja łatwiźnie, choć zapewne przyjdą czasy cięższe... Ciekawe, jak się zachowa narodowa kultura względem Lema? My Polacy nie cenimy zwykle swoich wielkich duchów za ich życia; ich notowania idą jednak w górę im dalej od ich śmierci. Dlatego sądzę, że Lem przez Polaków zostanie należycie doceniony, ale to wymaga czasu.


Dziękuję za rozmowę.

 

 

oem software