Nobliści idą na wojnę
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 142
Żyjemy w czasach, gdy warto choć przez chwilę zastanowić się, na ile ludzie myślący cieszą się wolnością i zdolnością formułowania własnych diagnoz i ocen, na ile natomiast są jedynie trybikiem zmasowanej propagandy.
Kiedyś sądzono, że tylko dyktatury (cywilne i wojskowe, autorytarne i totalitarne) tłamszą swobodę i prawdziwość wypowiedzi. Obecnie ten proces kontroli i reglamentacji dotyczy także tzw. wolnego świata, w którym reżimy demokratyczne nieudolnie maskują sterowanie społeczeństwem i jego elitami poprzez indoktrynację i propagandę.
Ludzie posługujący się intelektem, dysponujący inteligencją jako „lotnością umysłu” (Alfred North Whitehead), wcale nie muszą postępować mądrze. Okazuje się, że „intelekt i mądrość, to dwie różne rzeczy” (Thomas Sowell, Intelektualiści mądrzy i niemądrzy, Warszawa 2010, s. 13). Korzystanie ze złożonych koncepcji intelektualnych wcale nie musi sprzyjać ani zrozumieniu tego, co się dzieje, ani podejmowaniu mądrych działań. Widać to na przykładzie wielu wojen z przeszłości, które – jak się okazuje – niczego nie nauczyły nie tylko niemądrych polityków, ale także światłych intelektualistów.
Dowodem na to jest zdumiewający apel kilkudziesięciu laureatów Nagrody Nobla, ujawniony na łamach „Der Spiegel” 27 marca 2024 roku, o bardziej zdecydowane działania Zachodu przeciwko Rosji („Koniec z tolerancją dla reżimu Putina!”). Dołączyło do nich grono kilkuset badaczy różnych dyscyplin, w tym z Polski.
Upatrywanie wszelkiego zła w reżimie Putina świadczy o tym, że myślenie podpisanych pod apelem intelektualistów całkowicie oderwało się od rzeczywistości. Na podstawie fałszywej diagnozy, wyciągają oni błędne wnioski, a sama akcja ma charakter podżegania do konfrontacji i legitymizowania szaleńczych pomysłów na pokonanie mocarstwa atomowego.
Polityka zamiast nauki
Apel o zaostrzenie środków w polityce Zachodu wobec Rosji jest prezentacją poglądów, które zastępują racjonalne argumenty. Jest pozbawiony analizy i weryfikacji faktów, które doprowadziły do katastrofy wojennej i pozwalają na jej pogłębianie. Bazuje na obiegowej, specjalnie spreparowanej opinii, kreowanej przez świat polityki i powielanej przez media zachodnie. Autorzy apelu stawiają się nie tylko w pozycji szczególnie wrażliwych na losy Ukrainy i rosyjskich opozycjonistów. Są przepełnieni fałszywą troską i udawanym współczuciem wobec niewinnych ofiar wojny. Skazują natomiast na potępienie „kremlowskiego tyrana”, który chce pogrążyć ludzkość w ciemnościach.
Oglądamy „teatr iluzji i absurdu”. Zagrzewanie do boju aż do pokonania Putina, to najtańszy wytwór potęgi intelektualnej zebranych wokół apelu postaci. Wielu z nich cierpi na zaniki pamięci i brak rudymentarnej wiedzy, także o roli Stanów Zjednoczonych w przygotowywaniu elit ukraińskich do wypowiedzenia zasad lojalności i dobrego sąsiedztwa Moskwie. Nie bez znaczenia są osobiste urazy i porachunki z dawną i dzisiejszą Rosją. Trauma prześladowań odłożona w pamięci rodzinnej czy doznane bądź wyimaginowane krzywdy z powodu pochodzenia determinują dzisiejsze postawy rozliczania się ze swoim dziedzictwem i tożsamością.
Poza tym, cóż za brak symetrii i jakiż dysonans w podejściu choćby do dramatu ludobójstwa Gazy! Noblowskim honoracjorom brakuje wyczucia jakichkolwiek proporcji w ocenie różnych konfliktów na świecie, często prowadzonych z udziałem NATO i USA. Od „ludzi oświeconych” i uhonorowanych najwyższymi laurami, od tej „śmietanki” intelektualnej, szczycącej się darem przenikliwego wglądu w istotę wielu złożonych problemów, należałoby oczekiwać nazywania rzeczy po imieniu – które to imperializmy we współczesnym świecie są najbardziej ekspansywne i agresywne? Przecież to nie Rosja weszła w sferę atlantycką po „zimnej wojnie”, lecz Zachód wkracza od kilku dekad coraz głębiej w przestrzeń poradziecką! Trzeba doprawdy być ślepcem, mimo noblowskiego certyfikatu, aby nie dostrzegać tej rywalizacji o schedę po ZSRR. Okazuje się, że przyznanie racji prostym faktom jest bardzo skomplikowanym zadaniem.
Być może współcześni intelektualiści nie mają odwagi, aby przeciwstawić się oligarchicznym rządom swoich państw, skorumpowanym i spacyfikowanym przez amerykańskiego hegemona i wielkie korporacje, rozdające certyfikaty na prawdę i poprawność polityczną. Być może nie reprezentują już żadnej niezależnej myśli ani idei, a brak pokory i roztropności skłania ich do wygłaszania kategorycznych sądów wartościujących o charakterze oskarżycielskim wobec Rosji. Szkoda, że ze względu na stronniczość i tendencyjność tracą wiarygodność i uznanie.
Oczekiwania wobec intelektualistów
Od czasów Jana Jakuba Rousseau i Immanuela Kanta przyjmuje się twierdzenie, że wiele negatywnych zjawisk, w tym wojny, są w dużej mierze nie kaprysem pojedynczych ludzi, lecz wytworem układów sił i stojących za nimi instytucji. Koncentracja sił w ręku jednego mocarstwa hegemonicznego i dowodzonego przez nie sojuszu powoduje całkowite rozregulowanie mechanizmów stabilności systemu międzynarodowego.
Przekreślenie zasady równoważenia sił przez zwycięskie w „zimnej wojnie” Stany Zjednoczone jest powodem obaw innych uczestników stosunków międzynarodowych, zwłaszcza Chin i Rosji, że przy pomocy nowych krucjat ideologicznych, uzależnień od zglobalizowanej gospodarki oraz potęgi wojskowej NATO, dojdzie do swoistej „imperializacji” i „zawojowania” całego globu przez jeden ośrodek siły. Kto, jak nie intelektualiści, także ci bez „korony noblowskiej”, powinni rozpoznać rzeczywiste źródła dzisiejszych turbulencji w systemie międzynarodowym?
Zmartwieniem napawa fakt niedostrzegania natury współczesnego kapitalizmu i anomalii w życiu społeczeństw, jakie wywołuje ogromny kontrast w podziale bogactwa społecznego, zjawiska nędzy, opresji i niesprawiedliwości w wielu częściach świata, które były i są sferą dominacji Zachodu. Nieliczni odważni badacze od lat wskazują, że wystarczyłoby zaprzestać nakręcania koniunktury zbrojeniowej, a wielu ludzkim dramatom udałoby się zapobiec.
Dziwi doprawdy brak inicjatywy noblistów na rzecz rozwiązań pokojowych, koncyliacyjnych i kompromisowych. W zamian słychać przestrogi przed „uspokajaniem” i próbami podjęcia negocjacji z Putinem. Czyżby autorytet papieża Franciszka, wołającego o „odwagę białej flagi”, doprawdy nic nie znaczył w oczach ludzi myślących?
Rozciąganie wojny w czasie pogłębia katastrofę humanitarną, której prowojenny komentariat nie dostrzega po żadnej z wojujących stron. Tymczasem polski premier demagogicznie wmawia poprzez europejskie gazety, że „jesteśmy w epoce przedwojennej”. Tak, jakby posiadł dar jasnowidzenia i „moc proroka”, a może wręcz przeciwnie – osiągnął zaćmienie umysłu odurzonego wyziewami militaryzmu, nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę wbrew zastrzeżeniom, iż nie chce nikogo straszyć, sam prowokuje demony wojny. Wydaje się, że robi wiele, aby ziściła się „samospełniająca się przepowiednia” („Gazeta Wyborcza”, 29 marca 2024).
Nawiedzeni misyjnością
Wizja rozprawienia się z agresywną Rosją ma charakter tragiczny. Nawiedzeni misyjnością i pewni siebie obrońcy wartości zachodnich uznają bowiem, że utrzymanie pokoju we współczesnym świecie, podzielonym prymitywnie między „demokratów i autokratów”, wymaga zdecydowanych działań, łącznie z użyciem siły. Wyznawcy „westernizacji” globu pod przywództwem borykającej się z kryzysami Ameryki, są gotowi podporządkować się jednemu mocarstwu, aby narzuciło ono całej reszcie świata zbrojny pokój, pokój przez siłę, nawet za cenę zdeptania dotychczasowych reguł gry, zasad moralności i prawa międzynarodowego.
Tymczasem system międzynarodowy ma charakter pluralistyczny i heterogeniczny tak pod względem uczestników, ich ról i pozycji, jak wartości i idei. Już tylko z tych powodów intelektualiści muszą kierować się w swoim oglądzie rzeczywistości powściągliwością w ferowaniu wyroków. Nikt nie dał bowiem jednym państwom, nawet najpotężniejszym, prawa dyskredytowania innych państw tylko z tego powodu, że różnią je ustroje polityczne, światopoglądy i praktyczne zachowania. Potrzeba zatem mądrości i odwagi, aby stworzyć podstawy porozumiewania się, a nie dążenia do podporządkowania czy upokorzenia słabszego.
Sztuką jest zbudowanie takiego „destylatu” doświadczeń ludzkości, aby stworzyć trwałe podstawy koegzystencji, oparte na permanentnej komunikacji. Najlepiej w formie bezpośredniej, gdyż najbardziej pożądanym źródłem informacji o swoim partnerze czy oponencie jest tenże partner czy oponent. Chodzi o przywrócenie właściwych narzędzi w postrzeganiu i umiaru we wzajemnych ocenach. Mispercepcja zawsze prowadziła do napięć i katastrofalnych w skutkach posunięć.
Pycha i utrata rozumu
Z tonu przytoczonego apelu wynika, że „oświeceni” nobliści są święcie przekonani, iż tylko oni posiedli wtajemniczenie na temat „źródeł zła” na wschodzie Europy. Ich orientacja we współczesnych realiach opiera się jednak na gotowych schematach, wyobrażeniach i zawodnej intuicji. Obawiam się, że wielu noblistów z dziedziny fizyki, chemii czy medycyny, a tym bardziej z literatury nigdy nie zapoznało się z jakąkolwiek teorią, objaśniającą zachowania potęg w poliarchicznym środowisku międzynarodowym (zob. choćby John J. Mearsheimer, Tragizm polityki mocarstw, Kraków 2019). Noblowska sława przyćmiła w tym wypadku nie tylko brak wiedzy i elementarnego wyczucia, ale jest także przyczyną pychy i utraty zdrowego rozsądku.
Obawiam się, że wielu intelektualistów, wzywających do „zakończenia tolerancji” wobec reżimu Putina, jest zafiksowanych na jednym punkcie: źródłem wszelkiego zła jest Rosja! Nie jest to zresztą fiksacja świeżej daty. Zjawisko sięga korzeniami niemal czasów starożytnych, gdy podzieliły się imperia Wschodu i Zachodu. W odniesieniu do Rosji Putina kolektywny Zachód po raz kolejny sięga do uzasadnień swoich misji cywilizacyjnych, do samozwańczego mandatu sprawowania kurateli nad ludami, które posiadają z mocy tradycji, samodzielnych wyborów i praktyk własne sposoby urządzania się.
W tym kontekście w kręgach politycznych i wojskowych, nie bez udziału wielkiego kapitału, zrodził się apokaliptyczny pomysł, aby wykorzystać nadarzającą się okazję i zadać Rosji „cios ostateczny”. Dla amerykańskich liberalnych internacjonalistów, jak pisał Herbert Croly, autor książki The Promise of American Life (1909), „wojna toczona w zacnym celu bardziej przyczynia się do poprawy ludzkości niż sztuczny pokój”. Dlaczego zatem nie wykorzystać wszystkich środków, aby uruchomić klimat psychologicznego i emocjonalnego poparcia dla obrony „ukraińskiej demokracji”, cokolwiek to określenie znaczy? Okazało się, że nobliści i ich poplecznicy ze swoją „specjalną mądrością” mogą być użytecznym narzędziem mobilizacji antyrosyjskiej krucjaty.
Zapewne nie zastanawiają się nad tym, że wpadają – jak wielu ich poprzedników – w pułapkę idealistycznych wyobrażeń o świecie i taniego moralizatorstwa. Na dodatek nie wiadomo, czy ktokolwiek z podpisujących apel zdaje sobie sprawę ze skutków swojego myślenia i postępowania. Czy doprawdy cel pokonania „kremlowskiego tyrana” usprawiedliwia poświęcanie życia kolejnych tysięcy niewinnych ofiar?
Cynizm uprzywilejowanych
Zanim Hitler ogłaszał swoje wizje zawojowania obcych ziem i zbudowania przestrzeni życiowej dla rasy aryjskiej, już wcześniej w atlantyckiej krainie „wolności i demokracji” rodziły się pomysły na panowanie nad światem. Znana jest wypowiedź słynnego redaktora pisma „Emporia Gazette” Williama Allena White’a, który wysławiał Stany Zjednoczone w następujący sposób: „Jedynie Anglosasi potrafią rządzić”, deklarując, że „przeznaczeniem Anglosasów jest zdobyć cały świat!” (Sowell, s. 298).
Nie brakuje zatem pretekstów do pełnego zaangażowania Zachodu w konfrontację zbrojną z Rosją. Zastanawia wciąż, dlaczego jednak nikt z zarażonych fałszywym heroizmem liderów intelektu nie pyta o los niewinnych ludzi, którzy padną ofiarą cynicznych gier politycznych? A politycy na „ględzeniu” o nieuchronności wojny budują przecież kariery polityczne nieugiętych mężów i dam stanu. Nie stać ich na odwrócenie spojrzenia na świat, wierzą w wojnę z Putinem jako jedyny środek przebudowy relacji zwaśnionych stron. Ograniczają ich nawyki umysłu, cynizm i ślepe podporządkowanie strategii atlantyckiej.
Dotyczy to także „bohaterskich” generałów w stanie spoczynku, którzy wygłaszają bałamutne opinie w mediach masowych na temat skuteczności osaczenia Rosji i zastosowania wobec niej uderzeń wyprzedzających, zapominając dodać, że los ludności cywilnej będzie po takich „aktach odwagi” tragiczny. Przecież nawet w czasie pokoju łatwo sobie wyobrazić, jak może wyglądać życie społeczeństwa, odciętego od źródeł energii, wody czy żywności. Plastikowe karty kredytowe stracą wszelką wartość, a schrony nawet najlepiej wyposażone, staną się grobowcami dla umierających z głodu i wycieńczenia ludzi.
Widać wyraźnie, że intelektualiści myślą o wojnie z Putinem w kategoriach abstrakcyjnych. Nie odnoszą się do skali zniszczeń, ani tragizmu ofiar po każdej ze stron. Upominają się o sławnych opozycjonistów w Rosji i antyputinowską diasporę, ale cała masa zwykłych (niedemokratycznych) Rosjan w domyśle może zostać bez większej szkody dla ludzkości unicestwiona. Podobnie jest z cynicznym traktowaniem Ukraińców jako „armatniego mięsa”. W taki sposób uabstrakcyjnienie i dehumanizacja wojny na Ukrainie przez Zachód udziela się rzekomo najbardziej wrażliwym umysłom, które podobnie jak ich poprzednicy przed wojnami światowymi, ignorują i lekceważą koszmarne skutki eskalacji wojennej.
Być może potrzebna jest prawdziwie „pełnoskalowa” wojna Zachodu z Rosją, kosztem milionów ludzi, aby dzisiejsi intelektualiści, tak jak w latach 20. i 30. ub. stulecia, radykalnie zmienili perspektywę patrzenia na wojnę i z pozycji prowojennych przeszli na pozycje antywojenne. Tyle, że na taką zmianę będzie za późno, jeśli przyszła wojna przybierze globalny charakter. W pamięci tych, którzy przeżyją atomowy kataklizm sygnatariusze apelu pozostaną jako propagatorzy i obrońcy ofensywnych programów swoich rządów, „fałszywi” prorocy pokoju niosącego pożogę, zwyczajni głupcy.
Pamiętajmy, że znajdujemy się w okresie wysokich napięć między największym wojskowym ugrupowaniem państw, jakim jest sojusz północnoatlantycki, a państwem, które od czasów jarzma mongolskiego nigdy nie zgodziło się na kapitulację przed wrogiem. Choć Rosja zrezygnowała z ideologicznej motywacji swoich interesów, to jednak trwa twardo przy obronie swojego stanu posiadania i bezpiecznych rubieży obronnych.
Ciąg dalszy krucjaty na wschód
Dzisiejsze wezwania do rozprawienia się z putinowską Rosją stanowią nową odsłonę międzynarodowej ideologicznej krucjaty Zachodu. Mają ten sam pretekst, jaki zdefiniował ponad sto lat temu prezydent USA Thomas Woodrow Wilson. Jego zdaniem, należy dążyć do „zniszczenia każdej arbitralnej władzy, która jest w stanie samodzielnie, w tajemnicy i z własnej woli, zakłócać spokój świata” (Sowell, s. 301). Zyskał poparcie ówczesnego areopagu mędrców (byli wśród nich m. in.: Herbert Croly, John Dewey, Clarence Darrow, Walter Lippman), gdyż mimo poświęcenia niezliczonej liczby istnień ludzkich, wojna z państwami centralnymi pasowała jak najbardziej do ich wizji demokratyzacji świata i „pokoju przez prawo”.
W czasach Wilsona narodziło się też przekonanie, że wielcy decydenci mogą podejmować decyzje dotyczące wielkich mas ludzkich, bez pytania o ich zgodę, w imię prawa do samostanowienia narodów. Powoływanie się na tę ideę służy obecnie przyciąganiu republik poradzieckich w stronę Zachodu. A w odniesieniu do samej Rosji sprzyja rojeniom o jej rozpadzie, stopniowej fragmentaryzacji czy poddaniu kurateli międzynarodowej.
W odniesieniu do Rosji snuje się także projekcje, że poprzez radykalną krytykę i atakowanie putinowskiego reżimu dojdzie do jego obalenia, co przyniesie zmianę „na lepsze”. Obecnie mało kto pamięta, czym skończyło się obalenie caratu i rządu Kiereńskiego w Rosji. Żaden noblista nie jest w stanie wyobrazić sobie, że zwycięstwo opozycji antyputinowskiej wcale nie musi oznaczać przyjęcia liberalnych wzorów ustrojowych. Wręcz przeciwnie, może nastąpić recydywa autokracji, co jeszcze bardziej wzmocni determinację w obronie rosyjskiego stanu posiadania. Lekceważenie czynnika jądrowego w tej determinacji jest doprawdy szaleństwem.
Stanisław Bieleń
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
Zapomniane wołanie o pokój
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 225
67 lat temu Polska przedstawiła Plan Rapackiego
Nie ma drogi do pokoju. To pokój jest drogą.
Mahatma Gandhi
„Polska to dziwna kraj” mówił swego czasu Zulu-Gula (Tadeusz Ross). I dlatego „ta dziwna kraj” ma też „taka dziwna” lewica. To, co stanowi dziś immanencję jej publicznej narracji jest zupełnym nieporozumieniem i zaprzeczeniem istoty lewicowości. Ludzie mieniący się lewicowcami nawołują do zbrojeń i wygłaszają promilitarystyczne, agresywne, nienawistne wobec innych społeczeństw, kultur i cywilizacji enuncjacje. Ta degrengolada lewicowości nad Wisłą ma miejsce nie od dziś. Pierwsze kroki w tej przestrzeni zrobił lewicowy (?) rząd premiera Leszka Milera i wywodzący się z tego nurtu prezydent, Aleksander Kwaśniewski: wystarczy przypomnieć tylko interwencje w Iraku i Afganistanie..
A Polska Ludowa, ta dziś deprecjonowana i stygmatyzowana medialnie (nawet przez tych, pożal się Boże, lewicowców dmących w surmy antypeerelowskie wspólnie z prawicą), potrafiła zaproponować w czasach zimnej wojny i kryzysu kubańskiego propokojową inicjatywę, która pomogła w jakimś sensie zmienić klimat w Europie oraz dać nadzieję na dyskusje dotyczące ograniczenia zbrojeń. Zwłaszcza w zakresie broni jądrowej.
Inicjatywa ta, która wyszła od I Sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki, zyskała nazwę Planu Rapackiego, od nazwiska ówczesnego ministra spraw zagranicznych Polski. Była to propozycja stopniowego rozbrojenia obejmująca zarówno redukcję broni konwencjonalnej jak i atomowej w Europie w sytuacji, kiedy ugruntowanie dwubiegunowego podziału Europy po II wojnie światowej, klimat konfrontacji i zagrożenia atomowym armagedonem, stwarzały jawną groźbę dla bezpieczeństwa międzynarodowego i bytu całej ludzkości.
Istota Planu Rapackiego
Jednak dziś – w obliczu globalnego zagrożenia wojną - polskie elity polityczne, w tym lewicowe, niczego podobnego nie zaproponowały. Chodzi o samą inicjatywę i jej wymiar intelektualny, stworzenie klimatu odprężenia i umożliwianie płaszczyzny do rozmów pokojowych – od zawsze w Europie niezbędnych, gdyż jak pisał Ludwig von Misses (Liberalizm w tradycji klasycznej): „Czy może być jakiś bardziej żałosny dowód na jałowość europejskiej cywilizacji niż to, że nie może się rozprzestrzeniać innymi środkami, jak tylko ogniem i mieczem?”.
Opracowany przez Rapackiego plan (strefa bezatomowa) najpierw przedstawiono Rosjanom jako ideę wymierzoną w zachodnich
imperialistów. Po akceptacji Moskwy, propozycja utworzenia strefy bezatomowej w Europie Środkowej została przedstawiona przez Adama Rapackiego w dniu 02.10.1957 na XII sesji Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jednak dopiero w dn. 14.02.1958 r. propozycja ta przybrała formę memorandum rządu PRL. Minęło więc 67 lat od tej inicjatywy i oficjalnego, jej zaprezentowania społeczności międzynarodowej.
28.03.1962 w trakcie forum Komitetu Rozbrojeniowego 18 państw w Genewie przedstawiono ostateczną wersję planu. Zawierała ona kolejny element w postaci propozycji poszerzenia strefy o inne państwa europejskie, które wyraziłyby wolę przystąpienia do niej.
Warto zaznaczyć, że od końca lat 50. pojawiały się różne pomysły i koncepcje w celu podjęcia kroków rozbrojeniowych oraz ustanowienia takich mechanizmów budowy zaufania pomiędzy NATO a Układem Warszawskim, aby wykluczyć ewentualny konflikt, który niechybnie skończyłby się wymianą jądrowych ciosów. Na fali odwilży październikowej tego rodzaju idea zakiełkowała również w dyplomacji Polski Ludowej. Przejawem tego był plan Rapackiego, który był odpowiedzią nie tylko na ówczesną sytuację globalną, ale i niepewność Polski co do ostatecznego przebiegu zachodnich granic PRL i postępującą remilitaryzację Niemiec Zachodnich - przystąpienie do NATO, układ sojuszniczy RFN / USA oraz prośby kanclerza Adenauera dotyczące wyposażenia Bundeswehry w broń jądrową.
Te obawy o trwałość terytorialną Polski i jego bezpieczeństwo miał zwłaszcza Władysław Gomułka (i jego najbliższe otoczenie) - czuły w kwestii statusu Ziem Zachodnich i Północnych. Właśnie podczas jednego ze spotkań Rapackiego i Gomułki ministra obarczono opracowaniem takiego planu, dzięki któremu rosyjskie rakiety atomowe zostałyby wycofane z Polski. I tu zasadza się strategiczne, dalekowzroczne spojrzenie ówczesnego I Sekretarza PZPR na polską rację stanu i rozumienie groźby niekontrolowanej militaryzacji Europy, zwłaszcza naszej części.
Proponowana w planie Rapackiego strefa miała objąć obszar 796 tysięcy km2, z czego 249 tys. km2 przypadało na obszar NATO, a 547 tys. km2 na obszar Układu Warszawskiego. Populacja na tym terytorium obejmowała ok. 115 mln mieszkańców. Państwa strefy miały zobowiązać się do nie produkowania, nie utrzymywania, nie sprowadzania i nie wyrażania zgody na rozmieszczenie na swych terytoriach broni jądrowej oraz urządzeń do jej obsługi i przenoszenia. Zakazane było również użycie tego rodzaju broni przeciw państwom strefy. Postanowienia planu objąć miały także cztery mocarstwa.
Celowość tej inicjatywy potwierdził w całej rozciągłości tzw. kryzys kubański, w czasie którego świat znalazł się o włos od wojny atomowej między mocarstwami. Efektem było to, o czym m.in. mówił plan Rapackiego czyli nawiązanie ścisłego kontaktu między jądrowymi imperiami.
Materializacja planu miała nastąpić w dwóch fazach. W etapie I terytorium strefy bezatomowej miało być objęte zakazem przygotowywania, produkcji, sprowadzania broni jądrowej i środków jej przenoszenia oraz zakazem zakładania nowych baz służących do jej magazynowania.
W etapie II nastąpić miała redukcja sił zbrojnych państw będących w strefie i likwidacja wszystkich środków przenoszenia tej broni, będących w ich dyspozycji. Mocarstwa atomowe, które posiadały na terenie strefy swoje bazy i środki jądrowe, zobowiązane miały być do ich likwidacji. Miały też udzielić gwarancji państwom strefy, że w razie konfliktu zbrojnego nie użyją broni jądrowej na ich obszarze.
Skutki polskiej inicjatywy
Plan polskiego MSZ, sygnowany nazwiskiem Adama Rapackiego, wywarł wpływ na działania podejmowane w czasach zimnej wojny, mające na celu podniesienie poziomu bezpieczeństwa międzynarodowego, wzajemnego zaufania, a przede wszystkim rozpoczęcia dialogu. Przyczynił się bez wątpienia do rozwoju myśli politycznej w zakresie denuklearyzacji. Przyjęta w nim formuła strefy bezatomowej przybrała z czasem wymiar uniwersalny. To była – i jest nadal - najbardziej znana inicjatywa rozbrojeniowa, o wymiarze uniwersalnym i globalnym, na jaką zdobyła się polska dyplomacja po 1945 roku.
Z Planu Rapackiego Polska i Polacy mogą być dumni. Polska zaproponowała światu na Walnym Zgromadzeniu ONZ program powstrzymania zbrojeń jądrowych, a następnie redukcji tej broni. Plan i jego światowy wydźwięk windował nasze narodowe ego wyżej szczytów Himalajów. Bo nie tylko polskie społeczeństwo odnosiło się do tej inicjatywy pozytywnie, wręcz entuzjastycznie.
Również opinia publiczna Europy Zachodniej przyjęła Plan Rapackiego bardzo dobrze. To społeczne poparcie było tak silne, że rządy USA, Francji i Wielkiej Brytanii musiały brać je pod uwagę w swoich działaniach przeciwko materializacji tego planu. Przyszłość Planu Rapackiego była bowiem przesądzona: Waszyngton nie wyrażał na nią zgody. Również rządy Francji i Wielkiej Brytanii, pracujące usilnie nad własnymi programami zbrojeń jądrowych, nie były tą inicjatywą zainteresowane. Plan Rapackiego doskonale komponował się z głośnym hasłem „Nigdy więcej wojny!” wymalowanym na murze olbrzymiej, powojennej ruiny jednego z wrocławskich budynków mieszkalnych. Społeczeństwa, zwłaszcza polskie, nie chciały nowej wojny.
A dzisiaj…
Dzisiejsza sytuacja jest zgoła inna. Nie mamy – jak za czasów Rapackiego zimnej wojny. Mamy wojnę gorącą dosłownie za naszymi granicami, a cały świat niechybnie zmierza do konfliktu planetarnego, który już się rozpoczął. I nie jest tak, że nikt nie chce wojny. Wielu, w tym mnóstwo polityków, jest wręcz jej wielkimi orędownikami.
Warto zauważyć, iż z kręgów polskiej lewicy nie wyszła żadna inicjatywa, która mogłaby komponować się z innymi inicjatywami w Europie, domagająca się natychmiastowego przerwania działań wojennych i wzywająca strony bezpośredniego konfliktu do rozmów pokojowych.
Plan Rapackiego był popierany przez większość społeczeństw Wschodu i Zachodu. Dzisiaj nikt nie pyta społeczeństwa czy chce ono wojny, czy nie, czy godzi się na ofiarę ze swojego zdrowia, życia i przyszłości, czy nie. Zamiast tego społeczeństwa są straszone. Straszone „Ruskimi”, którzy niechybnie wejdą do Polski, do Paryża, Berlina i Rzymu - jeżeli nie będziemy ich zabijać. Rozniecanie – wbrew wielu racjonalnym opiniom analityków, politologów a także niektórych generałów – wojennej histerii i paniki, grożenie światu trzecią, apokaliptyczną, bo nuklearną wojną światową ma tylko jeden cel: zastraszenie społeczeństw i pozbawienie ich woli decydowania w tych sprawach, wytworzenie presji na przystawanie na odgórne, strategiczne decyzje aktualnych polityków.
Plan Rapackiego, powstał przy akceptacji hegemona Polski, ale służył światowemu pokojowi. Dzisiaj polska kapitalistyczna lewica, starająca przypodobać się nowemu hegemonowi służy wojnie.
Żałosny polityczny koniec jeszcze niedawno czołowego przedstawiciela kapitalistycznej lewicy jaką jest (była?) niemiecka socjaldemokracja niech będzie tu przestrogą. Ta właśnie partia płaci dzisiaj przyszłością swojego politycznego bytu cenę za błędną ocenę procesów politycznych, za utratę swojej suwerenności i za rozejście się jej strategicznych decyzji z oczekiwaniami jej wyborców.
Radosław S. Czarnecki, Jacek Uczkiewicz
Poturbowana pamięć
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 66
Kolejny raz obchody rocznicy wyzwolenia hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau (27.01.24) były okazją do skompromitowania się wielu komentatorów i polityków. Wcale, albo tylko półgębkiem wymieniano nazwę wyzwolicieli. Każdy normalny człowiek zastanawia się, co Armia Czerwona i jej bohaterowie (najczęściej młodzi żołnierze) z 1945 roku mają wspólnego z dzisiejszą wojną na Ukrainie? Dlaczego nie można im złożyć hołdu za heroizm i poniesioną wtedy ofiarę?
Te prymitywne skojarzenia, narzucane w przestrzeni publicznej, nie pozwalają pamiętać o ludziach, którzy za cenę swojego życia ratowali życie innych ludzi. Dobrze, że chociaż nieliczni jeszcze żyjący Ocaleni nie dają się całkiem zmanipulować i nazywają rzeczy po imieniu. W świetle dzisiejszej mody, gdyby to Amerykanie wyzwolili obóz zagłady, to hołdom nie byłoby końca.
Tkwiąc w teraźniejszości, sięgamy bardziej do pamięci niż do historii. Pamięć odnosi się do codziennego przeżywania przez żywych ludzi czasów doświadczanych osobiście, prywatnie. Jest pielęgnowana i przekazywana (zapośredniczana) międzypokoleniowo. Gdy ktoś nią manipuluje, potrafi przetrwać w uśpieniu, wbrew cenzurze czy społecznemu wyparciu. Ma też prawo do amnezji i zapomnienia. Potrafi wskrzeszać z niebytu, poprawiać i uaktualniać.
Pamięć, nawet wybiórcza i zmitologizowana, jest dla żyjących czymś bardzo ważnym, aktualnym, pełnym symboliki i namiętności. Historia natomiast jest chłodnym przedstawianiem przeszłości z użyciem racjonalnych narzędzi rekonstrukcji, analizy i krytycznego wnioskowania. Dlatego to, co ludzie pamiętają z własnego doświadczenia i przeżycia, historia traktuje jako materiał mglisty, subiektywny, wymagający weryfikacji i relatywizacji.
Historia nigdy nie jest pełna, a zawsze problematyczna. Jeśli brakuje źródeł, a pamięć uległa zatarciu, powstają w niej „białe plamy”. Wystarczy jako przykład przywołać początki państwowości polskiej. Pamięć te luki wypełnia mitologią, zmyśleniem, konfabulacją.
Pamięć potrafi być świadomie selektywna. Przywołuje jedne strony zdarzeń, zapominając o tych niewygodnych czy wstydliwych. Jest bogata w przypomnienia, przywołania i autorefleksję. Obrasta w rytuały i symbole. Ba, ulega instytucjonalizacji. Pamięć instytucjonalna sprzyja umacnianiu kultury organizacji, konsolidacji dziedzictwa, kreowaniu tradycji. „Muzea, archiwa, cmentarze i kolekcje, święta, rocznice, traktaty, sprawozdania, pomniki, sanktuaria i stowarzyszenia są ostatnimi świadkami minionych wieków i tworzą iluzję wieczności. Stąd nostalgiczny aspekt owych przedsięwzięć, pełnych zbożnego i chłodnego patosu” (P. Nora, Między pamięcią a historią, Gdańsk 2022, s. 103).
Mariaż polityki i historii prowadzi do rozmaitych aberracji poznawczych. Przywołując opinię historyka Pierre’a Nory, jednej z najważniejszych postaci francuskiego i europejskiego życia intelektualnego, warto przypomnieć, że „żadna władza polityczna nie może orzekać o prawdzie historycznej”. A jednak tak się dzieje. Mało kogo obchodzi, jak manipulacje przeszłością pomagają w zrozumieniu wyzwań, które niesie przyszłość. Na pewno jednak negatywnie wpływają na dzisiejsze interpretacje „tu i teraz”.
Strażnicy jedynej „prawdy”
W Polsce rozumienie historii najnowszej oddano pod dyktat władzy politycznej, stawiającej przed badaniami i edukacją cele ideologiczne i polityczne, a mniej poznawcze i wyjaśniające. Najbardziej jaskrawym przejawem i formą ingerencji w wolność badań naukowych stało się powołanie w 1999 roku Instytutu Pamięci Narodowej (za rządów Akcji Wyborczej Solidarność, w skład której wchodziło m. in. Porozumienie Centrum braci Kaczyńskich, ale i z udziałem takich tuzów obrony państwa prawnego jak Andrzej Rzepliński).
Już sama nazwa tej kontrowersyjnej instytucji wskazywała, że polska historia ma stopić w sobie wszystkie indywidualne i zbiorowe pamięci oraz podporządkować je oficjalnej interpretacji, zadekretowanej przez władzę. Na pamięć ludzi różnych, często przeciwnych orientacji ideowych, nałożono gorset „pamięci narodowej”, gloryfikującej polską etniczność, katolicyzm, wyjątkowość, misyjność. Zamiast Instytutu Historii Narodu i Państwa Polskiego powołano jednostkę spełniającą funkcje śledcze i osądzające na zlecenie aktualnie rządzących. Kolektywna, zuniformizowana pamięć ma służyć kształtowaniu patriotycznego narodu i decydować o jego heroistyczno-martyrologicznej tożsamości. Nie ma w niej miejsca na żadne wstydliwe karty kolaboracji, szmalcownictwa, szowinizmu czy klerykalizmu. W ten sposób ma też nadać nową rangę badaniom historycznym, które przybierają charakter „nauki politycznie zaangażowanej”.
U podstaw powołania IPN legło fałszywe przekonanie o szkodliwości polityki „grubej kreski”, głoszonej przez pierwszego niekomunistycznego premiera RP Tadeusza Mazowieckiego. W jej wyniku aparat władzy miał być przesiąknięty poperelowską agenturą. Lustracja osób pełniących funkcje publiczne oraz ściganie zbrodni komunistycznych stały się wytyczną nie tyle studiowania i popularyzowania historii, ile narzędziem uprawiania obsesyjnej „polityki historycznej”, pełnej manipulacji, nieufności, uprzedzeń, uproszczeń i cynicznego odwetu. Trzeba też było skontrastować czasy minione z nową epoką „wolności, demokracji i kapitalizmu”. Im gorzej pokazywano czasy „realnego socjalizmu”, tym bardziej przekonująco wypadały zasługi elit posolidarnościowych w przebudowie ustrojowej. Co z tego, że absolutnie nieprzygotowanych do rządzenia państwem. Na dodatek służebnych od samego początku wobec obcych interesariuszy.
Jeśli instytucja badawcza służy wyłącznie celom propagandy obozu rządzącego, to ją to kompromituje w oczach odbiorców dzisiejszych i następnych pokoleń. Ideologiczne kwalifikowanie tego, co w polskiej historii zasługuje na uznanie, a co na potępienie, jest kwestią bezkrytycznej służby propagandzie. Instrumentalizacja historii i walka z tzw. pedagogiką wstydu zawsze kończy się katastrofą. Albo mnożą się mity, niemające nic wspólnego z rzeczywistością (zob. pomnikomania i apologetyzacja Lecha Kaczyńskiego), albo otumanienie ludzi propagandą przybiera taki poziom, że znika jakikolwiek krytycyzm w pojmowaniu historii najnowszej. Fałszowanie historii powoduje, że ciągle tkwimy w fałszywych ocenach dzisiejszego czasu (Józef Szujski: „fałszywa historia jest mistrzynią błędnej polityki”).
Propagandziści w roli naukowców
W trwającej dyskusji o dalszych losach IPN powinny przeważyć głosy dogłębnej krytycznej analizy dotychczasowych jego dokonań. Ich rachunek wyraźnie wskazuje na wynik negatywny – ideologizację historii i dzielenie narodu według arbitralnie przyjętych ocen przeszłości. Środowisko funkcjonariuszy politycznych, mieniące się badaczami historii i formatujące narodową pamięć jest skażone propagandą i skompromitowane.
Dzisiejszy kryzys szkoły i edukacji historycznej jest zasługą metodycznej delegitymizacji prawdy. Także wynikiem prymitywizacji przekazu, pretendowania do „moralnego drogowskazu” oraz bycia „młotem na myślozbrodnie”. Dlatego rządzącym nie powinno zabraknąć odwagi i determinacji, aby tę „twierdzę zakłamania” usunąć z życia publicznego.
Przyszłość trzeba umieć przygotować na podstawie dobrze rozpoznanych błędów z przeszłości i z uwzględnieniem wrażliwości pamięci o wyrządzonych szkodach i krzywdach. Tymczasem Polsce grozi popadnięcie w kolejne iluzje o wielkich dokonaniach, heroizmie i posłannictwie dziejowym, stawianie pomników pseudobohaterom i pseudopatriotyczne wychowanie młodzieży (absurdem są różne rekonstrukcje historyczne, zwłaszcza tragicznych walk powstańczych).
Dlatego trzeba domagać się zaprzestania ogromnych nakładów finansowych na tę instytucję. Obecnie rządzący powinni się wytłumaczyć, dlaczego spełniają życzenia prezesa IPN, aby w stosunku do roku ubiegłego zwiększać jego finansowanie (z 540 mln do ok. 580 mln zł).
Władza może szybko stracić zaufanie społeczne i swoją wiarygodność, jeśli w wielu żywotnych sprawach zacznie kluczyć i udawać, że skompromitowane instytucje nadal powinny służyć „dobru Rzeczypospolitej”. Instytut Pamięci Narodowej jako jeden z pierwszych powinien być poddany jednoznacznej ocenie, aby nie wahać się co do jego przyszłości. Jego szkodliwa działalność, zatruwająca umysły Polaków, powinna być jak najszybciej zakończona. To jeden ze sprawdzianów sprawczości nowej władzy i jej rzetelnego przewartościowania polityki ostatnich ośmiu lat szczucia na siebie Polaków.
Społeczeństwo polskie jest zróżnicowane, jak każde inne. Składa się z obywateli o różnym rodowodzie, odmiennych afiliacjach światopoglądowych i karierze zawodowej. Jedni urodzili się jeszcze przed wojną (jest ich niestety coraz mniej), inni są dziećmi wojny, a cała reszta ma rodowód PRL-owski (dziadkowie i rodzice), albo szczyci się późnym wiekiem urodzenia. Już to zróżnicowanie wiekowe, decydujące o odmiennym „pochodzeniu ustrojowym” powinno skłaniać do przyjęcia realistycznego założenia, że niezależnie od swoich wyborów i woli wszyscy służyli (i służą) jednej ojczyźnie, takiej, jaka wtedy była. Późniejsze pokolenia, a zwłaszcza rządzący, nie mają żadnego moralnego prawa, aby ich rozliczać ze służby swojemu państwu. Tym bardziej, nie mogą ich karać za winy, których w myśl ówczesnego prawa i własnego sumienia nie popełnili.
Ktoś może takiemu rozumowaniu zarzucić relatywizm. Ale tego właśnie dotyczy pamięć ludzi, którzy służąc takiej czy innej idei są w stanie uzasadniać swoje czyny wolnym wyborem, koniecznością, przymusem czy strachem. Historyk z nadania politycznego nigdy nie odgadnie, co naprawdę leżało u podstaw różnych motywacji, nawet najbardziej haniebnych czynów. Nie ma też prawa występować w roli oskarżyciela i ferować wyroki. Jedynie badacz bezstronny może przybliżyć się do prawdy, ale nigdy nie może być sędzią, a tym bardziej prokuratorem. Od tego jest wymiar sprawiedliwości.
Ludzka pamięć jest wielopostaciowa i zróżnicowana. Dotyka rzeczy jednostkowych, konkretnych, wyjątkowych i niepowtarzalnych. Historię natomiast interesują procesy ciągłości i zmienności w czasie podmiotów zbiorowych, a więc narodu, społeczeństwa czy państwa. Nie ma w niej miejsca na spontaniczność doznań czy indywidualne przeżycia o dużym stopniu afektywności. Historia usiłuje zawładnąć wspomnieniami, deformuje je, przekształca i urabia po swojemu, często według ideologicznej matrycy i obowiązującej poprawności politycznej.
Pamiętniki, donosy i archiwa
Pamięć przekształcona przez historię traci swój bezpośredni charakter. Staje się pamięcią archiwistyczną. Jej źródłem są wszystkie rejestracje „obiektów i faktów”, nawet najbardziej podejrzanych i niewiarygodnych. Obsesja przejmowania i gromadzenia archiwów w Polsce, także tych z czasów komunistycznych, doprowadziła do różnych aberracji poznawczych. Nie udało się odróżnić dokumentów spreparowanych od prawdziwych. Na podstawie niejednej „fałszywki” złamano ludzkie życie.
Badaczy-prokuratorów opanowała jakaś dziwna, niemal religijna żądza gromadzenia reliktów i świadectw tego, co było. W ich mniemaniu wszystko to, co zostanie utrwalone w bazach danych, miałoby służyć „za nie wiadomo jaki dowód przed nie wiadomo jakim trybunałem historii”.
Wraz z zaogniającą się walką polityczną w niejednym kraju występuje mania zbierania i archiwizowania najdrobniejszych śladów aktywności politycznej przeciwników. Temu służą nowoczesne narzędzia rejestracji, podsłuchów czy nagrywania. Katalog rzeczy wartych utrwalenia ciągle się rozrasta, a „instytucje pamięci” rosną w siłę. Ponieważ trudno się dzisiejszym politykom wyzwolić z obsesji i mani prześladowczych, zatem kto wie, czy ratunek dla IPN nie tkwi w takim właśnie rozumowaniu.
Polskie elity posolidarnościowe w jednakowym stopniu są sparaliżowane „grzechem pierworodnym swojego poczęcia”. Nigdy przecież nie wyjaśniono roli czynnika zewnętrznego w kreowaniu nowej rzeczywistości, choć na Zachodzie jest już na ten temat dostępna literatura. Poszukując wszędzie śladów rosyjskiej agentury świadomie odwraca się uwagę od wpływu służb zachodnich. Patriotyczny szantaż ma się w Polsce doskonale. Może warto więc napisać książki nie tylko o „pionkach Putina” (Kacper Płażyński, Wszystkie pionki Putina. Rosyjski lobbing, Poznań 2023), ale także o „pionkach” Waszyngtonu, Berlina, Londynu, Tel Awiwu czy Kijowa na „polskiej szachownicy”?
Pamięć w wielu narodowych perspektywach jest traktowana jako przedmiot badań historycznych. Tymczasem w Polsce urzędowa historia niszczy pamięć jednostkową i zbiorową. Wystarczy przywołać przykład stosunku do PRL jako państwa wielkich awansów społecznych i dynamicznego pokonywania dystansów rozwojowych. Wbrew pamięci o tych dokonaniach narzuca się społeczeństwu jednostronny wizerunek „krwawej dyktatury”, a samą państwowość Polski Ludowej w procesie dziejowym traktuje się jako „czarną dziurę”. Cała nadzieja w tym, że kolejne pokolenia zechcą z zainteresowaniem odkrywać prawdziwe oblicze tamtego okresu. Podobnie zresztą, jak dzieje się z obnażeniem sanacyjnego autorytaryzmu II Rzeczypospolitej.
Pamięć bezpośrednia, osobista, prywatna, ale i zapośredniczona odgrywa szczególną rolę w konstruowaniu indywidualnych tożsamości. Pozwala na udzielenie odpowiedzi na pytanie: kim jesteśmy i skąd pochodzimy. Bycie Polakiem, podobnie jak bycie Niemcem czy Finem opiera się w dużej mierze na pamiętaniu, że się nim jest. To pamięć i jej psychologiczna internalizacja zapewniają ludziom poczucie ich retrospektywnej ciągłości i pokrewieństwa z pokoleniami przodków.
Aberracje poznawcze
Zapewne nie wszyscy ludzie mają potrzebę zrozumienia, komu i czemu zawdzięczają kształt dzisiejszej egzystencji. Ale chyba w każdym niemal człowieku tkwi chęć poszukiwania tego, co go konstytuuje. Nie bez powodu rodzą się rozmaite mody na odkrywanie swoich korzeni społecznych (chłopki, służące, cham i pan, bękarty pańszczyzny, warcholstwo itd., to tylko niektóre słowa, występujące jako tytuły niedawno wydanych książek), tropienie śladów rodzinnej przeszłości, a nawet odtwarzanie drzewa genealogicznego.
Osobiście uwielbiam odwiedzanie starych cmentarzy podczas podróży do obcych krajów. Każdy, kto był kiedyś w Wilnie czy we Lwowie zgodzi się, że wymowa inskrypcji nagrobnych na Rossie czy na Łyczakowie więcej mówi o znajdujących się tam zasobach polskiej pamięci, niż wiele uczonych opowieści. A cmentarz pod Chicago uświadomił mi kiedyś, gdzie i w jakich warunkach część moich przodków znalazła swoją emigracyjną przystań.
Pamięć materializuje się w zatrzymywaniu czasu, ochronie przed zapomnieniem, w unieśmiertelnianiu postaci, rzeczy, zdarzeń. Każdy z nas, występując w różnych rolach społecznych, buduje swój „pejzaż pamięci”. Im jest on bogatszy, tym większy jest nasz potencjał tożsamościowy. Na przykład moje związki z Uniwersytetem Warszawskim, trwające ponad pół wieku, tworzą podstawy dumy i wiedzy, intelektualnej przygody i barwnej opowieści historycznej. Gdy sięgam do genezy uczelni i pokazuję jej rozkwit od lat dwudziestych XIX wieku, to mi się zdaje, że dzięki identyfikacji poprzez pamięć staję się sam autentycznym uczestnikiem wszystkich wielkich wydarzeń, które miały tu miejsce. Widzę nawet oczami wyobraźni młodego Fryderyka Chopina, gdy w Gmachu Audytoryjnym (Szkole Sztuk Pięknych) przygotowuje się do występu muzycznego w Kościele Wizytek z okazji obchodów święta Bożego Ciała.
Na zakończenie każdemu z rodaków, w tym polityków, radziłbym przeprowadzenie zwykłego ćwiczenia pamięciowego, na ile jego własna wiedza i tożsamość kształtuje się pod wpływem pamięci oficjalnej, jedynie prawdziwej, odgórnie zadekretowanej, by nie powiedzieć patetycznej i spektakularnej (choćby ceremonialne obchody różnych rocznic, na przykład „cudu nad Wisłą” czy klęski powstania warszawskiego), a na ile jest to wynik własnych poszukiwań „sanktuariów prawdy” i „pielgrzymowania” do miejsc niekoniecznie wpisanych w kanon patriotycznej symboliki. Jeśli nad tym choć przez chwilę przystaniemy, to okaże się, że zamiast sporu, czy zapraszać dzisiejszych Rosjan na obchody wyzwolenia Auschwitz spod barbarzyństwa hitleryzmu, ważniejsze jest memento w nas samych o sprawcach zagłady, którym wina nigdy nie powinna być odpuszczona i zapomniana.
Patrząc z perspektywy międzynarodowej, dzisiejszy świat podlega licznym aberracjom poznawczym. Selektywna pamięć rządzi umysłami ludzi, którzy w jednych narodach widzą tylko autokratów i zbrodniarzy, a w innych wyłącznie demokratów i oswobodzicieli. Okazuje się, że te role i wizerunki doskonale się mieszają. Jeśli nie możemy zapomnieć zbrodni hitlerowskich z czasów II wojny światowej i wypominamy dzisiaj zbrodnie rosyjskie na Ukrainie, to dlaczego tak miłosiernie podchodzimy do pamięci o wojnie wietnamskiej i horrendalnych zbrodniach dokonanych przez Amerykanów na narodach Indochin? Dlaczego Amerykanom nie pamiętamy całkiem niedawnych zbrodniczych wypraw do Iraku czy Afganistanu? A przecież można także przypominać historyczne zbrodnie belgijskie w Kongu, hiszpańskie w Ameryce, japońskie w Chinach i Korei itd. A co ze zbrodniczą polityką Izraela wobec Palestyny? Czy naprawdę dyktowana przez rządy interpretacja musi brać zawsze górę nad obiektywizmem i sprawiedliwym osądem? Jak zatem uniknąć ujarzmiania pamięci przez urzędową historię?
Stanisław Bieleń
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.
Unia Europejska przeciwko rolnikom
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 166
W całej Unii Europejskiej rolnicy sprzeciwiają się Wspólnej Polityce Rolnej (WPR), mimo że zapewnia ona im dotacje. Rządy reagują środkami dostosowawczymi, uproszczeniami biurokratycznymi i kilkoma słowami pocieszenia. W rzeczywistości rolnicy są bezsilni wobec struktury mającej na celu narzucanie ideologii, która okazuje się szalona.
Desperacja i gniew europejskich rolników
Rolnicy demonstrują w całej Europie Zachodniej i Środkowej. Najpierw w Holandii, Włoszech, Szwajcarii i Rumunii, teraz w Hiszpanii, Francji, Niemczech i Polsce. Ta kontynentalna rewolta chłopska wzrasta przeciwko Wspólnej Polityce Rolnej Unii Europejskiej (WPR).
Wraz z podpisaniem Traktatu Rzymskiego ustanawiającego Europejską Wspólnotę Gospodarczą w 1957 r. sześć państw założycielskich (Belgia, Francja, Włochy, Luksemburg, Holandia i Republika Federalna Niemiec) zaakceptowało zasadę swobodnego przepływu towarów. W ten sposób odrzucili jakąkolwiek krajową politykę rolną.
Aby zapewnić rolnikom dochód, uruchomili wspólną politykę rolną. W zależności od państwa członkowskiego pomoc unijna wypłacana jest regionom, które przekazują ją rolnikom lub bezpośrednio rolnikom (jak we Francji). To jest „pierwszy filar”. Ponadto Komisja Europejska ustala standardy produkcji, aby poprawić jakość życia ludności wiejskiej i jej produkcję. To jest „drugi filar”.
Filar pierwszy nie wytrzymał rozszerzenia Unii Europejskiej i przejścia do światowego wolnego handlu (UE przystąpiła do WTO w 1995 r.), co doprowadziło do nieproporcjonalnego wzrostu dotacji wspólnotowych. Drugi filar został zniszczony przez Europejski Zielony Ład (2019), którego celem jest obniżenie temperatury Ziemi poprzez ograniczenie emisji gazów cieplarnianych.
Bez globalnej WPR nie ma rozwiązania problemu niepowodzenia pierwszego filaru: anglosaska zasada światowego wolnego handlu jest nie do pogodzenia z europejską zasadą wolnego handlu, która jest rekompensowana przez europejską WPR. Ceny minimalne na produkty rolne ogłaszane przez różne organy krajowe nie uratują rolników, a wręcz przeciwnie, zabiją ich do tego stopnia, że produkty importowane będą nadal akceptowane po znacznie niższych cenach.
Jeśli chodzi o drugi filar, nie ma on już celu politycznego, lecz ideologiczny. W rzeczywistości twierdzenie, że ocieplenie planety nie ma charakteru lokalnego, ale globalny, zostaje obalone przez zapisy temperatur. Twierdzenie, że jest to wynik działalności człowieka, a nie czynników astronomicznych, nie wytrzymuje debaty naukowej.
Warto pamiętać, że Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) nie jest akademią naukową, ale spotkaniem urzędników wyższego szczebla (niektórzy z nich są naukowcami, ale nadal są urzędnikami wyższego szczebla), utworzonym w 1988 r. z inicjatywy Margaret Thatcher i służyło uzasadnieniu przejścia z węgla na ropę naftową, a następnie na energię jądrową [ 1 ]. Wnioski IPCC, choć popierane przez rządy zdolne do przejścia na energetykę jądrową, zostały zdecydowanie odrzucone przez środowiska naukowe, w tym prestiżową Rosyjską Akademię Nauk [ 2 ]. Nie istnieje w tej kwestii tak zwany „konsensus naukowy”, ani słynna „wspólnota międzynarodowa”, która „sankcjonuje” Rosję. Nawiasem mówiąc, nauka nie działa na zasadzie konsensusu, ale metodą prób i błędów.
Próby rozwoju zielonej turystyki na obszarach wiejskich nie uratują rolników. W najlepszym przypadku mogą wynająć pokoje w swoich gospodarstwach na kilka tygodni w roku. Problemem nie jest zmiana rodzaju działalności, ale umożliwienie rolnikom życia i wykarmienia swojej populacji.
Rolnicy w Europie Zachodniej i Środkowej są obecnie uzależnieni od dotacji europejskich. Nie sprzeciwiają się Unii Europejskiej, która pozwala im przetrwać, ale raczej potępiają jej sprzeczności, które ich dławią. Nie chodzi więc o uchylenie tego czy tamtego rozporządzenia, ale o określenie, jaką formę Unii Europejskiej chcemy budować.
Następne wybory do Unii Europejskiej odbędą się w czerwcu 2024. Chodzi o wybór członków Parlamentu Europejskiego, jedynych wybranych przedstawicieli Unii. Rada nie jest wybierana na poziomie UE, ale składa się z szefów państw i rządów wybieranych na szczeblu krajowym, natomiast Komisja w ogóle nie jest wybierana i reprezentuje interesy ojców chrzestnych Unii.
Różne projekty integracji europejskiej
Aby zrozumieć i być może zmodyfikować ten dziwny system, wróćmy do jego początków: od okresu międzywojennego (1918-1939) do okresu bezpośrednio powojennego (1945-57) istniało sześć konkurujących ze sobą projektów zjednoczeniowych.
Pierwszy został przeprowadzony przez radykalnych republikanów. Miał on na celu zjednoczenie państw zarządzanych przez porównywalne reżimy. Mówiono wówczas o zjednoczeniu krajów Europy i Ameryki Łacińskiej w jedną republikę. Definicja republik i monarchii nie miała nic wspólnego z wyborami i sukcesją dynastyczną. Król francuski Henryk IV (1589-1610) określał siebie jako „republikanina”, o ile poświęcił się dobru wspólnemu swoich poddanych, a nie interesom swojej szlachty. Nasze rozumienie republik i monarchii sięga czasów demokracji (rządy ludu, przez lud i dla ludu). Koncentruje się na zasadach powoływania menedżerów, a nie na tym, co oni robią. Dlatego uważamy dzisiejszą Wielką Brytanię za bardziej demokratyczną niż Francję i nie bierzemy pod uwagę niesamowitych przywilejów, którymi cieszyła się brytyjska szlachta ze szkodą dla jej narodu.
W tej unii Argentyna Hipólito Yrigoyena (wówczas najważniejsza potęga gospodarcza obu Ameryk) zmierzyłaby się z Francją Aristide'a Brianda (której imperium rozciągało się na wszystkie kontynenty). Fakt, że te republiki niekoniecznie były sąsiadami, nikogo nie zszokował. Wręcz przeciwnie, dbano o to, aby Unia nigdy nie stała się podmiotem ponadnarodowym, lecz pozostała organem współpracy międzyrządowej. Projekt ten upadł wraz z kryzysem gospodarczym w 1929 r. i wywołanym przez niego wzrostem faszyzmu.
Drugim projektem był projekt unii, która gwarantowałaby pokój. Minister finansów Francji Louis Loucheur zapewnił, że Niemcy i Francja nie będą już w stanie prowadzić ze sobą wojny, jeśli zjednoczą się w jeden kompleks wojskowo-przemysłowy. [ 3 ]
Urzeczywistniono to, gdy Anglosasi postanowili dozbroić Niemcy po drugiej wojnie światowej. W 1951 r. ówczesny minister pétainistów Robert Schumann założył Europejską Wspólnotę Węgla i Stali (EWWiS).
EWWiS zakończyła działalność w 2002 r. i została włączona do Unii Europejskiej na mocy Traktatu z Nicei.
Trzeci opiera się na dwóch poprzednich. Został napisany przez austro-węgierskiego hrabiego Richarda von Coudenhove-Kalergi. Ma na celu zjednoczenie wszystkich państw na kontynencie (z wyjątkiem Wielkiej Brytanii i ZSRR) w „paneuropejską”. Początkowo byłaby to federacja porównywalna do Szwajcarii, ale ostatecznie stałaby się podmiotem ponadnarodowym na wzór Stanów Zjednoczonych i stalinowskiego ZSRR (broniącego kultur mniejszości etnicznych) [ 4 ] .
Projekt ten został zrealizowany mniej więcej przy wsparciu Stanów Zjednoczonych. Rada Europy powstała w 1949 r. Mówię „mniej więcej”, ponieważ Wielka Brytania jest jej członkiem-założycielem, co nie było pierwotnym zamierzeniem. Rada ta sporządziła Konwencję o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności (CSDHLF). Powołała Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC), który ma nadzorować jego stosowanie.
Jednak od 2009 r. wielu sędziów tego sądu było sponsorowanych, jeśli nie skorumpowanych, przez amerykańskiego miliardera George'a Sorosa. Stopniowo interpretowali konwencję w taki sposób, że zmieniała się hierarchia norm. Obecnie uważają na przykład, że międzynarodowe traktaty dotyczące ratownictwa morskiego (przewidujące sprowadzenie na ląd rozbitków w najbliższym porcie) muszą ustąpić miejsca prawu migrantów do ubiegania się o azyl polityczny w Europie.
Dziś ten sąd orzeka zaocznie i systematycznie potępia Federację Rosyjską, mimo że została wyrzucona z Rady Europy, a potem ją opuściła.
Czwartym projektem, „Nowym Porządkiem Europejskim”, był projekt Trzeciej Rzeszy z 1941 roku. Celem było zjednoczenie kontynentu europejskiego poprzez podział ludności na regiony w oparciu o kryteria językowe. Każdy język regionalny, taki jak bretoński, miałby swoje własne państwo. Zdecydowanie najważniejszym państwem byłoby państwo niemieckojęzyczne (Niemcy, Austria, Liechtenstein, Luksemburg, niemieckojęzyczna Szwajcaria, włoski Tyrol, czechosłowackie Sudety, słowackie Karpaty, rumuński Banat itp.). Ponadto kryteria rasowe określiłyby grupy ludności, które zostałyby „zredukowane” (Żydzi, Cyganie i Słowianie) i zniewolone. Projekt ten był negocjowany pomiędzy kanclerzem Adolfem Hitlerem a Duce Benito Mussolinim przez niemieckiego prawnika Waltera Hallsteina. Został on częściowo zrealizowany podczas II wojny światowej, jednak upadł wraz z upadkiem III Rzeszy.
Piąty projekt został sformułowany przez byłego premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla w 1946 roku [ 5 ] . Jego celem było pojednanie pary francusko-niemieckiej i trzymanie Sowietów na dystans. Częścią wizji Karty Atlantyckiej (1942) było to, że powojenny świat powinien być rządzony wspólnie przez Stany Zjednoczone i Imperium Brytyjskie. Ma także promować rolę Wielkiej Brytanii z siedzibą we Wspólnocie Narodów. Po stronie atlantyckiej nawiązała szczególne stosunki ze Stanami Zjednoczonymi, a po stronie kontynentalnej nadzorowała Europę, której nie jest członkiem.
Winston Churchill założył jednocześnie kilka instytucji. Ostatecznie to właśnie ten projekt zrealizowano najpierw w 1957 r. pod nazwą Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG), a następnie w 1993 r. pod nazwą Unia Europejska (UE). Zapożycza elementy z trzech poprzednich projektów, ale nigdy z projektu Unii Republik.
Anglosasi zawsze kontrolowali EWG-UE za pośrednictwem Komisji Europejskiej. Dlatego Komisja Europejska nie jest wybierana, ale powoływana. Ponadto Londyn mianował jej pierwszym prezydentem byłego europejskiego doradcę kanclerza Adolfa Hitlera, Waltera Hallsteina. Ponadto Komisja początkowo posiadała uprawnienia legislacyjne, które obecnie dzieli z Parlamentem Europejskim. Wykorzystuje je do proponowania standardów, które Parlament zatwierdza lub odrzuca.
Wszystkie te standardy są dosłownie wzięte z standardów NATO, które wbrew powszechnemu przekonaniu zajmuje się nie tylko obronnością, ale także organizacją społeczeństw. Biura NATO, zlokalizowane najpierw w Luksemburgu, a obecnie przy Komisji w Brukseli, przesłały jej swoje dokumenty, począwszy od szerokości ulic (aby umożliwić przejazd pojazdów opancerzonych) po skład czekolady (w celu zapewnienia żołnierskiej racji żywnościowej ).
Szósty projekt został opracowany przez prezydenta Francji Charlesa De Gaulle'a w odpowiedzi na projekt brytyjski. Zamierzał zbudować instytucję nie federalną, ale konfederacyjną: „Europę Narodów”. Żałował traktatu rzymskiego, ale go przyjął. W 1963 i 1967 zakazał Wielkiej Brytanii przystąpienia do UE. Dał jasno do zrozumienia, że jeśli nastąpi ekspansja, będzie ona przebiegać od Brześcia do Władywostoku, bez Wielkiej Brytanii, ale ze Związkiem Radzieckim. Przede wszystkim zawzięcie walczył o to, aby w sprawach dotyczących bezpieczeństwa narodowego można było decydować wyłącznie jednomyślnie. Jego widok zniknął wraz z nim. Brytyjczycy przystąpili do EWG w 1973 r. i opuścili ją w 2020 r. Rosji nigdy nie zaproponowano członkostwa, a teraz UE nakłada „sankcje” na ten kraj. Wreszcie nadchodząca reforma Traktatów przewiduje obecnie większość kwalifikowaną w sprawach mających wpływ nawet na bezpieczeństwo narodowe.
A co z rolnikami?
Biorąc pod uwagę powyższą analizę Wspólnej Polityki Rolnej, w strukturach UE nie ma nic, co antycypowałoby obecny kryzys. Wynika to z niewypowiedzianej brytyjskiej ideologii UE.
Przystępując do WTO, Unia Europejska, nie mówiąc o tym, zrezygnowała z europejskiej wolnej gospodarki na rzecz wolnej gospodarki globalnej. Czyniąc to, zgodnie ze swoim DNA, podążała za celem Winstona Churchilla.
Pomoc Unii Europejskiej nigdy nie będzie w stanie zrekompensować zagranicznej konkurencji, która rządzi się innymi prawami. Krok po kroku zmierzamy w stronę specjalizacji pracy na światowym, globalnym poziomie. Rola europejskich rolników będzie się zmniejszać do dnia, w którym handel międzynarodowy zostanie zakłócony, a Europejczycy będą musieli odbudować swoje rolnictwo lub umrzeć z głodu.
Europejski Zielony Ład sformułowany przez przewodniczącą Komisji Ursulę von der Leyen również nie jest odpowiedzią na zmiany klimatyczne, ale na ideologię, która została wokół nich zbudowana. UE jest zatem zaangażowana w program Margaret Thatcher. Nie chce już produkować dzięki silnemu przemysłowi i rolnictwu, ale dzięki usługom finansowym. W Wielkiej Brytanii polityka ta doprowadziła do dobrobytu maleńkiego City of London i upadku gospodarczego Greater Manchester.
Aby uratować europejskich rolników, nie wystarczy sprzeciwiać się ponadnarodowemu rozwojowi UE, konieczne jest przede wszystkim oczyszczenie UE z jej ideologii. Nie jest to jednak ustalone w traktatach, ale raczej w wyniku ich historii.
Thierry Meyssan
Przypisy
[ 1 ] „ 1982-1996: The Ecology of the Market , Thierry Meyssan, tłumaczenie Horst Frohlich, Оdnako (Rosja), Voltaire Network , 7 grudnia 2015.
[ 2 ] Voltaire, wiadomości międzynarodowe – nr 44 – 9 czerwca 2023 r .
[ 3 ] Tajemnice karnetów, 1908-1932 (Tajne zeszyty), Louis Loucheur, Brepols, 1962.
[ 4 ] Idealizm praktyczny, Richard de Coudenhove-Kalergi, 1925
[ 5 ] „ Przemówienie Winstona Churchilla na temat Stanów Zjednoczonych Europy ”, Winston Churchill, tłumaczenie Horsta Frohlicha, Voltaire Network , 19 września 1946.
Za: https://www.voltairenet.org/article220495.html z 27.02.24
Tworzenie Nowego Świata
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 88
Wielowymiarowa współzależność państw świata jest efektem globalizacji napędzanej przez ponadnarodowe korporacje. Proces ten rodzi wielowymiarowy kryzys, w tym:
a) ekologiczny, wynikający z obciążenia planety spuścizną kapitalizmu;
b) pracy, jako efekt postępującej robotyzacji i automatyzacji;
c) ekonomiczny, uwarunkowany alienacją sfery finansowej;
d) zdrowotności, wynikający z doświadczenia koronakryzysu;
e) racjonalnego myślenia, będący owocem hipertrofii informacyjnej społeczeństwa postprawdy.
W XXI wieku każdy element mozaiki cywilizacji świata jest objęty trendem restrukturyzacji gospodarki światowej przez jakościową zmianę technologiczną (w tym wprowadzenie sztucznej inteligencji, najnowszych technologii ICT, energetycznych, biologicznych i nanotechnologicznych). W tych warunkach wyłania się świat wielobiegunowy, oparty na trzech ośrodkach potęgi: USA, ChRL i Rosję (J. Mearsheimer). Rekonstrukcja ich kulturowego rdzenia pozwoli nam dostrzec ich rolę wobec wymienionych zagrożeń.
Kulturowe podstawy ekspansji USA
Istota kultury opiera się na dwóch ideach: „amerykańskiej wyjątkowości” opartej na przekonaniu, że Stany Zjednoczone są lepsze, a zarazem wzorcowe w porównaniu z innymi narodami oraz na micie indywidualnego bogactwa. Oba są związane z faktem, że duchowe korzenie cywilizacji sięgają protestantyzmu, zgodnie z którym bogactwo i sukces w biznesie dowodzą bożego błogosławieństwa, podczas gdy porażka jest dowodem braku łaski boga wobec człowieka. Dlatego „pogoń za osobistym bogactwem jest najsilniejszym impulsem społecznym i podstawą amerykańskiego mitu", będącego „nośnikiem kulturowego oczarowania, które przepełnia, nasyca, pochłania i zmienia zewnętrzne zachowanie, a ostatecznie wewnętrzne życie coraz większej części ludzkości" (Z. Brzeziński).
Fundamentami amerykańskiego credo są także: wolność, egalitaryzm, indywidualizm, populizm i leseferyzm; „amerykańska kultura zawiera blichtr, seks, przemoc, sterylność i materializm, ale to nie jest cała prawda o niej. Reprezentuje ona również amerykańskie wartości, takie jak otwartość, mobilność, indywidualizm, sprzeciw wobec establishmentu, pluralizm, wolność" (J. Nye). Tyle tylko, że jest to negatywna wizja wolności i bezpieczeństwa. Wolność oznacza bowiem autonomię jednostki, którą osiąga się poprzez bogactwo materialne. Kluczem do jego uzyskania jest własność. Gdy własność i bogactwo zostaną osiągnięte, człowiek może być bezpieczny jako autonomiczna jednostka.
Praktyka wiary w bożka rynku wskazuje na postępującą dechrystianizację narodu amerykańskiego (P. Buchanan). „Amerykanizm" jest w rzeczywistości świecką wersją syjonizmu purytańskich założycieli, którzy postrzegali siebie jako nowe dzieci Izraela, tworzące nową Jerozolimę w nowym świecie. Ich oparte na wierze ideały wolności, równości i demokratycznego rządu miały większy wpływ na założycieli narodu niż Oświecenie. To Abraham Lincoln, Teddy Roosevelt i Woodrow Wilson przewodzili procesowi sekularyzacji amerykańskiej idei syjonistycznej do formy, którą obecnie znamy jako amerykanizm. Jeśli Ameryka jest religią, to jest to religia bez boga i jest to religia globalna, gdyż wyznawcy żyją na całym świecie (D. Gelertner).
Opisane przejawy rdzenia kultury amerykańskiej ukształtowały również politykę międzynarodową jako szczególny przypadek imperializmu bez nacjonalizmu na bazie mesjanizmu, który wkroczył do polityki światowej podczas I wojny światowej. Tuż przed przystąpieniem do wojny prezydent Wilson otwarcie wskazywał, że „to amerykańskie reguły, to amerykańskie zasady .... są regułami całej ludzkości i to one muszą zwyciężyć".
Anglo-amerykański dualizm w polityce międzynarodowej został scharakteryzowany przez wybitnego badacza realizmu, Edwarda H. Carra: „narody anglojęzyczne są mistrzami w sztuce ukrywania egoistycznych interesów narodowych pod płaszczykiem dobra ogólnego, a ten rodzaj hipokryzji jest szczególną i charakterystyczną cechą anglosaskiej duszy". Z kolei pozytywny obraz tej cywilizacji opisał inny realista, Henry Kissinger. Podkreślał on, że USA od początku rozwijały się w przekonaniu o własnej wyjątkowości i roli mesjasza narodów mającego być moralnym drogowskazem dla reszty ludzkości, w pojedynkę pełniąc rolę krzyżowca. Tymczasem dualizm wartości i faktów dobrze ilustruje przykład bombardowania Wietnamu jako rzekomego altruizmu amerykańskich elit. Kissinger pisze bez ogródek, że to właśnie dzięki temu udało się utrzymać globalną równowagę, a tym samym światowy pokój.
Nowa odsłona mesjanizmu nadeszła w XXI wieku, gdy ideolodzy neokonserwatyzmu ujawnili strategię „Nowego Amerykańskiego Stulecia” opartą na militarnej ekspansji przyznając otwarcie, że Amerykanie „zawsze byli internacjonalistami, ale ich internacjonalizm zawsze był produktem ubocznym nacjonalizmu" (R. Kagan). „Nowa strategia bezpieczeństwa narodowego" z grudnia 2017 r. podpisana przez prezydenta Trumpa preferowaną metodą działania także uczyniła dążenie do „pokoju poprzez siłę" w reakcji na podważanie hegemonii przez Chiny i Rosję.Z kolei prezydent Biden głosi, że za przywództwem USA kryje się „porządek oparty na zasadach", tym razem dzieląc państwa na „dobry" blok demokratyczny i „zły" blok autokratyczny.
Ten religijny manicheizm jest również widoczny w nowym geostrategicznym credo: „Jest tylko jeden bóg - Posejdon - bóg morza; jest tylko jeden prawowity kościół wyznający tego boga - jest to Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych panująca na falach Oceanu Światowego; a Alfred T. Mahan jest prawdziwym prorokiem tego boga i tego kościoła".
Polem bitwy „dobra ze złem" stał się obecnie szlak morski Suez-Szanghaj, łączący Ocean Indyjski i Ocean Spokojny w jeden strategiczny teatr rywalizacji. To właśnie Indo-Pacyfik ma być miejscem pokonania mocarstw kontynentalnych przez morskie (J.Bartosiak & G. Friedman).
W istocie opisany mesjanizm, ignorując realny proces zmierzchu hegemonii, to po prostu liberalne złudzenie (Mearscheimer, 2021). Jesteśmy świadkami moralnego upadku Stanów Zjednoczonych, gdyż zanik protestantyzmu doprowadził Amerykę od neoliberalizmu do nihilizmu. Nowa amerykańska klasa rządząca, zróżnicowana etnicznie, nie czuje już przywiązania do narodu amerykańskiego (E. Todd). Stąd bezprecedensowa koncentracja władzy i bogactwa wśród 1% obywateli, prowadząca do anulowania „amerykańskiego snu" (N. Chomsky). Wszak jak twierdzi zdobywca nagrody Pulizera Chris Hedges: „trwa najbardziej zaciekła wojna klasowa w historii Stanów Zjednoczonych. Nierówności społeczne osiągnęły najbardziej ekstremalny poziom od ponad 200 lat, przewyższając drapieżną chciwość ery baronów rabunkowych”.
Rosja - między samoistnością a okcydentalizmem
Istotą kultury leżącej u podstaw polityki Rosji jest dylemat: uznania własnej specyfiki cywilizacyjnej za podstawę misji, czy też podporządkowania cywilizacji zachodniej.
Rozmieszczenie przestrzenne oznaczało, że cywilizacja rosyjska musiała funkcjonować obok wielu innych: islamskiej, chińskiej, zachodniej, japońskiej. Przez wieki współistnienia Rosja rywalizowała i walczyła, ale też nauczyła się współistnienia umożliwiającego rozwój. Cywilizację rosyjską od zachodniej odróżnia związek z cywilizacją bizantyjską, odmienność religijna, dwustuletnie panowanie Tatarów, biurokratyczny despotyzm i ograniczony kontakt z renesansem, reformacją i oświeceniem. Można również wskazać na ograniczony wpływ wartości kulturowych generowanych przez starożytną kulturę śródziemnomorską, rewolucję francuską, socjaldemokrację i pozytywizm. Tożsamość Rosji opiera się na słowiańskim jądrze etniczno-kulturowym należącym do wschodniego odłamu europejskiej cywilizacji chrześcijańskiej. Cechy tego jądra kulturowego pozwoliły na utworzenie kulturowo-politycznej unii ludów słowiańskich, ugrofińskich i tureckich w euroazjatyckiej przestrzeni geograficznej, umożliwiając współistnienie różnych cywilizacji opartych na różnorodności religijnej i etnicznej.
Specyfika Rosji oparta na prawosławiu jest zaprzeczeniem protestantyzmu. Podstawową koncepcją jest soborowość, która neguje indywidualizm jako podstawę budowy modelu religijnego, ekonomicznego i społeczno-politycznego. Rosjanie postrzegają siebie jako jeden niepodzielny wielki organizm, w którym poszczególni członkowie społeczeństwa traktowani są jedynie jako części składowe (organy) całego ciała. Stąd podkreślają ideę prawdy – sprawiedliwości jako fundament integralnego doświadczenia ducha.
Charakterystyczną cechą rosyjskiej kultury jest to, że różne burzliwe zjawiska historyczne (niewola tatarska, działania Iwana Groźnego, okres Smuty, reformy religijne patriarchy Nikona, powstania chłopskie, reformy Piotra I itp.) nie pozwoliły tradycjonalizmowi się umocnić; przeorały i odcięły jego korzenie, sprzyjając zburzeniu utrwalającej się kultury. „Zła" w sensie ontologicznym rzeczywistość społeczna wyzwoliła wizje nowej „dobrej" rzeczywistości. Dlatego w XIX wieku zarówno okcydentaliści, jak i słowianofile ujawniali aspiracje do zmiany rzeczywistości społecznej w imię lepszej przyszłości.
Brak sceptycyzmu i racjonalnego krytycyzmu charakterystycznego dla cywilizacji zachodniej sprzyjał łatwości przechodzenia z jednej skrajności w drugą, traktowaną jako całość, ortodoksję. Stąd marksizm, jako ideologia zachodniej proweniencji, zmieniał się pod wpływem rosyjskich wartości. Zbliżył się nawet do rosyjskiego słowianofilstwa, powtarzając wezwanie Dostojewskiego ex oriente lux. Z Moskwy światło ma emanować na cały świat, rozświetlając także burżuazyjne ciemności Zachodu (M. Bierdiajew).
Rosyjski prawosławny, rosyjski słowianofil i rosyjski marksista to logiczne etapy rozwoju rosyjskiego ducha, którego aksjologicznym fundamentem jest Święta Ruś (A. Toynbee). Dlatego tzw. socjalizm naukowy można uznać za nowy mit legitymizujący państwo, ponieważ realny socjalizm był w istocie odmianą słowianofilstwa (A. Andrusiewicz). Jednocześnie „mechaniczne wszczepianie w rosyjskie warunki zachodnioeuropejskich tradycji zachowań nie przyniosło wiele dobrego - i nie ma w tym nic osobliwego. Rosyjski „superethnos" pojawił się pięćset lat później niż w Europie. (...). Uczenie się z ich doświadczeń jest możliwe i konieczne, ale trzeba pamiętać, że są to doświadczenia obce" (L. Gumilow).
Od początku XXI wieku następuje stopniowe odchodzenie od okcydentalistycznego wzorca zapoczątkowanego podczas „pierestrojki" Gorbaczowa. W 2022 roku pojawił się prezydencki dekret zatwierdzający podstawy polityki państwa w celu zachowania i wzmocnienia tradycyjnych wartości duchowych i moralnych, w tym: życia, godności, praw i wolności człowieka; patriotyzmu, obywatelstwa, służby Ojczyźnie i odpowiedzialności za jej los; wysokich ideałów moralnych, silnej rodziny, twórczej pracy; pierwszeństwa tego, co duchowe, przed tym, co materialne, humanizmu, miłosierdzia, sprawiedliwości; kolektywizmu, wzajemnej pomocy i szacunku; pamięci historycznej i ciągłości pokoleń oraz jedności narodów Rosji. Podkreślono, że wartości rosyjskie są wynikiem wpływu tradycyjnych rosyjskich religii, islamu, buddyzmu, judaizmu, chociaż najważniejszą rolę odegrało oczywiście prawosławie. Zagrożeniami dla ich realizacji są: działalność organizacji ekstremistycznych i terrorystycznych; prywatne środki masowego przekazu; działania USA i innych nieprzyjaznych krajów; zagraniczne organizacje pozarządowe oraz niektóre organizacje i osoby w Rosji.
Powrót do samoistności jest także widoczny w nowej koncepcji polityki zagranicznej z 2023 r. Rosja przyjęła tożsamość unikalnego państwa-cywilizacji, ogromnej potęgi euroazjatyckiej i euro-pacyficznej, suwerennego centrum światowego rozwoju realizującego historycznie wyjątkową misję utrzymania globalnej równowagi sił i budowania wielobiegunowego systemu międzynarodowego służącego pokojowemu, postępowemu rozwoju ludzkości. Doktryna podkreśla także potrzebę neutralizacji prób narzucenia posthumanistycznych, neoliberalnych wytycznych ideologicznych, które prowadzą do utraty tradycyjnych duchowych i moralnych zasad ludzkości.
Aksjologia w globalnych aspiracjach Chińskiej Republiki Ludowej
Istotą kultury leżącej u podstaw polityki Chin jest tożsamość „Państwa Środka” realizującego „chiński sen". Tytaniczne osiągnięcia ostatnich dekad legitymizują dążenie do uzyskania statusu lidera w kształtowaniu globalnej cywilizacji opartej na pokojowej współpracy.
Cywilizacja chińska ma doświadczenie liczące 5000 lat, w tym budowania imperium, w oparciu o zasady konfucjanizmu, który sprzyjał jej trwałości. Konfucjanizm stał się oficjalną ideologią państwową w 136 r. p.n.e. i obowiązywał aż do 1911 roku. Od czasów Konfucjusza minęło zatem 80 pokoleń Chińczyków. Jako budulec tożsamości pozwolił krajowi skutecznie odpierać próby podboju. Chiny zostały politycznie podporządkowane przez Mongołów (1280-1367) i Mandżurów (1644-1911), ale to najeźdźcy ulegli sinizacji jako wyższej kulturze.
Holistyczna świadomość chińskiego myślenia różni się od myślenia zachodniego, które jest analityczne i dzieli duchowość na poszczególne elementy oddzielone od całości, np. politykę, ekonomię, etykę, religię. Chińskie kategorie dao (droga), jiao (doktryna, tradycja) i li (zasady lub prawa) mogą jednocześnie odnosić się do filozofii, ideałów politycznych, norm etycznych i praktyk religijnych. Zgodnie z tym poglądem konfucjanizm odnosił się do mędrców i mądrości wywodzącej się z doświadczenia przodków, więc jego istota leży raczej w myśleniu filozoficznym i naukowym niż symboliczno-religijnym.
Do najważniejszych elementów konfucjanizmu należą następujące założenia i wartości: człowiek jako istota społeczna, lojalność wobec rodziców, posłuszeństwo autorytetom, tradycja, samoorganizacja i pragmatyzm. Równie ważne są takie elementy jak paternalistyczna organizacja społeczeństwa i państwa, kolektywizm, racjonalne uzasadnienie władzy państwowej, hierarchia społeczna oparta na uczciwości i kompetencjach, konformizm, naukowa interpretacja rzeczywistości, synkretyzm i eklektyzm.
Obecna tożsamość międzynarodowa Państwa Środka oznacza świadome podkreślanie własnej odrębności, podążanie za wskazaniami marksizmu, opieranie wysiłków na kulturze chińskiej, a jednocześnie uwzględnianie realiów współczesnych Chin i uwarunkowań nowej ery. Promowane przez Xi Jinpnga wartości „chińskiego snu" obejmują: pokój, współpracę, dobrobyt, wzajemne korzyści, bezpieczeństwo, równość, partnerstwo, harmonijny (zrównoważony) rozwój, rehumanizację (troskę o dobro człowieka), wielobiegunowość, rozwiązywanie sporów poprzez dialog, a nie siłę i inne.
Osiągnięcie wielkiego rozwoju gospodarczego i technologicznego w 2023 r. zwiększyły wiarę we własne możliwości. W efekcie Chiny proponują nową Globalną Inicjatywę Cywilizacyjną (GCI), ogłoszoną przez Xi Jinpinga w przemówieniu z 15 marca 2023, wraz z wcześniej ogłoszoną Globalną Inicjatywą Rozwoju (GDI) i Globalną Inicjatywą Bezpieczeństwa (GSI). Ich osnową jest koncepcja „wspólnego losu ludzkości”, w imię której wzywa się, aby:
a) budować partnerstwa, w których kraje traktują się jak równe sobie, angażują się w szeroko zakrojone konsultacje i zwiększają wzajemne zrozumienie;
b) tworzyć środowisko bezpieczeństwa charakteryzujące się uczciwością, sprawiedliwością, wspólnymi wysiłkami i wspólnymi interesami;
c) promować otwarty, innowacyjny i inkluzywny rozwój, który przynosi korzyści wszystkim;
d) zwiększać wymianę międzycywilizacyjną w celu promowania harmonii, inkluzywności i szacunku dla różnic.
Chińczycy argumentują, że żyjemy w świecie z ponad 200 krajami i regionami, ponad 2500 grupami etnicznymi i ogromną liczbą religii, a ta różnorodność kulturowa sprawia, że świat jest kolorowy;
e) zbudować ekosystem, który stawia Matkę Naturę i zielony rozwój na pierwszym miejscu.
Celem Chin jest:
a) zbudować świat trwałego pokoju poprzez dialog i konsultacje, co oznacza przekucie mieczy wojny na lemiesze pokoju;
b) zbudować świat wspólnego bezpieczeństwa dla wszystkich poprzez wspólne wysiłki, co oznacza przekształcenie absolutnego bezpieczeństwa dla jednego we wspólne bezpieczeństwo dla wszystkich;
c) zbudować świat wspólnego dobrobytu poprzez współpracę typu win-win;
d) budować otwarty i inkluzywny świat poprzez wymianę i wzajemne uczenie się, co oznacza pożegnanie się z iluzją, że jedna cywilizacja jest lepsza od drugiej na rzecz rozpoczęcie doceniania mocnych stron innych; e) uczynić nasz świat czystym i pięknym poprzez dążenie do ekologiczności i niskoemisyjności (A Global, 2023).
Nowy paradygmat stosunków międzynarodowych proponowany w chińskich inicjatywach jest zatem kontynuacją wartości wytworzonych w wielowiekowym rozwoju cywilizacji chińskiej.
Konkluzje
Na koniec dokonajmy porównania rdzenia kulturowego analizowanych mocarstw. USA umieszczają w centrum wolność jednostki, podczas gdy Chiny i Rosja dobro wspólnoty. Stawiają ponadto na dominację stosunków rynkowych z sankcją religijną genetycznie związaną z protestantyzmem; rosyjskie prawosławie natomiast było antytezą wartości ekonomicznych, co z jednej strony hamowało rozwój gospodarczy i prowadziło do legitymizacji silnej władzy, ale z drugiej pozwalało na zachowanie wielowymiarowej duchowości, która sprzyja postępowi społecznemu. Jej podporzadkowanie okcydentalizacji prowadziło do kryzysu państwa i narodu. Chiński konfucjanizm opierał się na racjonalizmie i merytokracji; choć nie promował wprost wartości materialnych, sprzyjał organizacji silnych form państwa, które mogą zapewnić rozwój również w tej dziedzinie. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat wytworzył syntezę z marksizmem, której owocem jest sukces obecnego modelu „socjalizmu o chińskiej specyfice”.
Amerykańskie wartości ujawniają sprzeczność; pomimo głoszenia wolności, równości, demokracji, faktycznie wprowadzano: nierówności ekonomiczne i rasowe, rządy elit, manipulując masami. Ten anglosaski dualizm w polityce międzynarodowej jest widoczny w instrumentalizacji wartości w służbie hegemonii opartej na mesjanistycznej wierze we własną wyjątkowość, wspieraną przemocą i militaryzmem.
Tymczasem chińskie wartości odwołują się do harmonii, rozwiązywania problemów poprzez negocjacje, dobrobytu dla wszystkich, a w stosunkach międzynarodowych podkreślają zasady dialogu, pokoju, win-win i wzajemnego uczenia się cywilizacji odrzucając hegemonię i prymat.
Aby to zrozumieć, wystarczy porównać lutowe wypowiedzi ministrów spraw zagranicznych Chin i USA. Podczas, gdy Wang Yi w duchu humanistycznym stwierdził, że „przegrana-przegrana nie jest racjonalnym wyborem, ponieważ przyszłość ludzkości należy do relacji win-win" to Anthony Blinken na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa całkiem na odwrót, w duchu darwinistycznym, że „jeśli nie jesteś przy stole w systemie międzynarodowym, będziesz w menu".
Z kolei historycznie, Rosja była podatna na wpływ zachodnich wartości. Paradoksalnie, ich przyjęcie prowadziło do budowy imperium (Piotra I i wczesnego ZSRR) dążącego do ekspansji, także z pomocą siły. Jednak w XXI wieku Rosja odbudowuje samoistność cywilizacyjną, podzielając chińską wizją porządku wielobiegunowego.
Wartości euroazjatyckich mocarstw są obecnie antytezą tych amerykańskich, obejmujących promocję postmodernizmu, posthumanizmu i egoizmu klasowego, przenikających neoliberalną globalizację zdominowaną przez prywatne korporacje transnarodowe. Proponują: podporządkowanie gospodarki interesom społecznym; prywatnych sił strategii państwowej; kapitalistycznych zysków wspólnemu dobrobytowi; porzucenie militaryzmu służącego egoizmowi potężnych na rzecz międzyludzkiej, międzypokoleniowej i międzycywilizacyjnej solidarności niezbędnej do rozwiązania obiektywnych problemów globalnych (ekologicznych, technologicznych, zdrowotnych i bezpieczeństwa). Wyłaniający się świat wielobiegunowy potrzebuje implementacji wartości mocarstw euroazjatyckich, które dają nadzieję na zniesienie kryzysów będących przejawem dominacji cywilizacji zachodniej, na czele z USA.
Gracjan Cimek
Autor jest politologiem, profesorem Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni AMW
Wybrana bibliografia:
A Global Community of Shared Future: China’s Proposals and Actions. The State Council Information Office of the People’s Republic of China. (2023). http://edinburgh.china-consulate.gov.cn/eng/xwdt/202309/t20230927_11151484.htm
Bartosiak, J., Friedman, G. (2021), Wojna w kosmosie. Przewrót w geopolityce. Zona Zero.
Cimek, G. Rosja. Państwo imperialne? (2011), Wydawnictwo AMW.
Gelernter, D. (2007), Americanism the Fourth Great Religion of the West, Doubleday.
Fath, S. (2007), Religia w Białym Domu, DIALOG.
Jinping, Xi. (2015), Chińskie marzenie, Wydawnictwo „Kto jest Kim".
Lipset, S.M. (2012), Wyjątkowość amerykańska, Wydawca: WAiP.
Mearscheimer, J. J. (2021), Wielkie złudzenie. Liberalne marzenia a rzeczywistość międzynarodowa, Wydawnictwo Nowej Konfederacji Universitas.
Todd, E. (2024), La Défaite de l'Occident, Gallimard.
Czym jest polityka?
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 279
Istnieje wiele oficjalnych i nieoficjalnych, akademickich i pozaakademickich podejść oraz formalnych/nieformalnych definicji polityki i jej funkcjonowania w społeczeństwie. Jednakże jako najbardziej uniwersalną koncepcję przyjmuje się, że polityka to po prostu zdolność kierowania i administrowania państwem (w starożytnej grece – polis lub państwo-miasto) lub innymi organizacjami politycznymi (takimi jak wielostronne, międzynarodowe, ponadnarodowe itp.). W istocie administrowanie państwem lub innymi podmiotami politycznymi jest sprawą sztuki.
Państwo można zdefiniować jako stowarzyszenie polityczne, które ustanawia autonomiczną/suwerenną jurysdykcję w określonych granicach terytorialnych. Ponadto suwerenność to praktyka wyższej władzy politycznej, która jest odzwierciedlana przez państwo jako jedynego i nadrzędnego twórcę praw oraz władzę chroniącą je w granicach państwa (rzeczywistych lub wyobrażalnych).
W praktyce wyróżnia się dwa rodzaje suwerenności państwa: zewnętrzną i wewnętrzną.
Suwerenność zewnętrzna (polityczna) uwzględnia zdolność państwa do działania jako niezależny aktor w stosunkach międzynarodowych. Jednak w praktyce oznacza to dwa kluczowe punkty:
1) że państwa muszą być z różnych punktów widzenia (lub przynajmniej prawnych) równe w stosunkach ze sobą; I
2) że integralność terytorialna, a następnie niezależność polityczna państwa jest nienaruszalna.
Suwerenność wewnętrzna (polityczna) państwa odnosi się natomiast do terytorium znajdującego się w granicach państwa sprawowanego przez najwyższą władzę polityczną (rząd, w praktyce wspierany przez uzbrojone siły bezpieczeństwa).
Wreszcie polityka jest ściśle powiązana z koncepcją władzy, która jest zdolnością wpływania na politykę innych, zasadniczo w oparciu o wymagane obowiązki i posłuszeństwo.
Niemniej jednak, jak można się spodziewać, rozumienie, a zwłaszcza niektóre oficjalne definicje polityki, są historycznie rzecz biorąc kwestią bardzo wysoko, a nawet zasadniczo sporną. W praktyce istnieje duża rozbieżność zdań co do bardzo praktycznych kwestii, które aspekty życia społecznego i środowiska ludzkiego można zastosować w sztuce politycznej.
Według jednego z podejść, człowiek jest polityczny z urodzenia, co w praktyce oznacza po prostu, że podstawowa istota życia politycznego będzie upatrywana w każdej relacji międzyludzkiej, w tym na przykład w relacjach płci (mężczyzna/kobieta). Jednakże w powszechnym użyciu na całym świecie (ale szczególnie na Zachodzie) projektuje się ograniczone ramy dla polityki.
Mówiąc najprościej, należy rozumieć, że polityka funkcjonuje wyłącznie na szczeblu rządowym, zajmując się sprawami państwa. Ponadto w społeczeństwach zachodnich polityka musi obejmować rywalizację między partiami politycznymi, po której następują wielopartyjne wybory na różne poziomy władzy. Ogólnie rzecz biorąc, polityka jako zjawisko społeczno-historyczne jest niezwykle ograniczona zarówno w przestrzeni, jak i w czasie.
Tradycyjne rozumienie fenomenu polityki było takie, że jest to „sztuka i nauka rządzenia” lub „zarządzanie sprawami państwa” . Jednak w tym przypadku problem praktyczny pozostaje nadal nierozwiązany: nigdy nie osiągnięto wspólnego porozumienia co do zakresu działań i szczebli zarządzania państwem, za które odpowiada rząd. Oto niektóre z kluczowych pytań:
1) czy władza ogranicza się wyłącznie do spraw państwowych?
2) czy władza ma prawo ingerować w sprawy Kościoła, społeczności lokalnej, rodziny?
3) Czy rząd ma miejsce w gospodarce (liberalnej)?, itp.
Historycznie rzecz biorąc, filozofowie nauk politycznych zajmowali się dwoma kluczowymi pytaniami odnoszącymi się do zjawiska polityki:
1) czy inne stworzenia poza ludźmi uprawiają politykę?
2) czy możliwe jest istnienie społeczeństwa bez polityki?
Część z nich twierdziła, że inne stworzenia (np. pszczoły) mają politykę i że jakiś rodzaj społeczeństwa, przynajmniej teoretycznie, (jak Utopia) może istnieć bez polityki.
Niemniej jednak w praktyce politykę stosuje się wyłącznie do istot ludzkich; innymi słowy, do tych istot, które potrafią komunikować się symbolicznie i w rezultacie formułować oświadczenia, akceptować pewne zasady, kłócić się, a w końcu nie zgadzać.
Na przykład, polityka ma miejsce w przypadkach, gdy istoty ludzkie spierają się o pewne praktyczne kwestie w swoich społeczeństwach i mają pewne procedury umożliwiające rozwiązanie problemu w celu znalezienia wspólnego porozumienia akceptowalnego przynajmniej przez większość arytmetyczną (demokracja), ale nie jest to konieczne.
W zachodniej (liberalno-demokratycznej) koncepcji polityki nie ma (realnej) polityki w przypadkach, gdy istnieje monolityczna i całkowita zgoda co do praw i obowiązków w społeczeństwie (np. w jednopartyjnym systemie dyktatorsko-totalitarnym).
Jednak z najszerszego punktu widzenia polityka odnosi się do pewnych działań wykorzystywanych przez ludzi do tworzenia, obrony i zmiany zasad na różnych poziomach, na których żyją.
Polityka była przez cały czas ściśle powiązana zarówno z konfliktami i współpracą, jak i porozumieniami i nieporozumieniami.
Z jednego punktu widzenia mamy do czynienia z praktyką przedstawiania przeciwstawnych argumentów, przeciwnych życzeń dotyczących rozwiązania problemu, konkurowania ze sobą pragnieniami politycznymi, gospodarczymi, społecznymi itp. oraz pokonywania interesów innych. W tym przypadku nie ma zgody co do zasad, według których żyją ludzie w określonych społeczeństwach. Jednak w wielu praktycznych przypadkach, w celu wywarcia wpływu na takie zasady (prawo) lub wymuszenia ich praktycznego wdrożenia, ludzie mogą współpracować z innymi ludźmi.
Niemniej jednak polityka w istocie jest zjawiskiem niezwykle spornym, ponieważ historycznie była rozumiana jako sztuka rządu/państwa, w większości ogólnych punktów widzenia jako sprawy publiczne, jako pokojowe rozwiązywanie różnych sporów i wreszcie jako władza i podział różnego rodzaju zasobów. Wreszcie państwowość (polityczne zarządzanie państwem) można zdefiniować jako sztukę prowadzenia spraw publicznych i polityki zagranicznej w celu realizacji interesu narodowego: celów polityki zagranicznej państwa dla (rzekomo) dobra społeczeństwa.
W każdym przypadku działania państwa jako niezależnego aktora politycznego, czy to w polityce wewnętrznej, czy zewnętrznej, konieczne jest posiadanie realnej władzy. Zjawisko władzy politycznej można rozumieć jako zdolność wpływania na rezultaty określonych działań, co obejmuje zdolność państwa do kierowania sprawami politycznymi i innymi w obrębie własnych granic, bez ingerencji innych (zewnętrznych) aktorów politycznych. W tym sensie polityka państwa i władza są ze sobą w bardzo bliskich stosunkach, w zasadzie synonimami.
Vladislav B. Sotirović
dr Vladislav B. Sotirović jest byłym profesorem uniwersytetu w Wilnie na Litwie. Jest pracownikiem naukowym w Centrum Studiów Geostrategicznych, stałym współpracownikiem Global Research.
Tekst (tłumaczenie maszynowe) pochodzi z portalu Global Research z 5.12.23 https://www.globalresearch.ca/what-politics/5842227