Z prof. Krzysztofem Jasieckim z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN rozmawia Anna Leszkowska
- Polskie Towarzystwo Socjologiczne jednej ze swych debat nadało tytuł: Kto rządzi światem? Ekonomiści uważają, że rząd światowy jest na tym etapie niemożliwy, władza jest rozproszona, a teorie spiskowe nieuprawnione. Jak to widzą socjolodzy?
-Rządu światowego nie ma i być może nigdy nie będzie, przynajmniej w formach znanych nam z XIX i XX w. Co do teorii spiskowych, istnieje na nie duże zapotrzebowanie w czasach kryzysów, gdy dominujące teorie tracą swoją wiarygodność, a nie ma innych powszechnie akceptowanych koncepcji legitymizacji ładu społecznego. Istnieje też jednak metoda nazywania niektórych (zwłaszcza niewygodnych) koncepcji „teoriami spiskowymi", dzięki czemu próbuje się apriorycznie orzekać, które teorie są „prawdziwe", a które „ewidentnie fałszywe". Takie etykietowanie często jest użyteczne dla podtrzymywania „jedynie słusznych teorii" za pomocą pomijania kłopotliwych faktów czy interpretacji. Krytycy są w ten sposób przedstawiani jako orędownicy teorii nie zasługujących na poważne traktowanie, co uzasadnia ignorowanie podnoszonych przez nich problemów.
Gdy dyskutujemy o władzy warto zauważyć, że jej rozproszenie nie wyklucza istnienia nowych reguł rządzenia, które chociaż początkowo słabo rozpoznane, mogą konstytuować nowy paradygmat rządzenia. Przykładowo, jeśli używamy pojęć takich, jak global governance lub „europeizacja" polityki, odwołujemy się do kojarzonych z nimi nowych instytucji rządzenia, które odbiegają od tradycyjnych charakterystyk władzy.*
Syntetycznie ujmując problem, jeśli obserwujemy procesy transnacjonalizacji i powstawania instytucji, których decyzje wykraczają poza granice państw, to byłoby dziwne, gdyby nie podejmowano prób charakterystyki takich kategorii społecznych. Na Zachodzie badania nad nimi prowadzone są już od lat 70., a w zależności od różnych preferencji, są one definiowane w terminologii klas, warstw lub elit. Podczas debaty w PTS przywołałem pracę Leslie Sklaira z London School of Economics The Transnational Capitalist Class, w której autor przedstawia swoją koncepcję kategorii społecznych, zarządzających procesami globalizacji.
- Pan wyodrębnił cztery takie kategorie...
- Zgodnie z propozycją Sklaira, można wyróżnić kilka takich kategorii, które są z sobą blisko powiązane, lecz dysponują odrębnymi zasobami ekonomicznymi, politycznymi, a także ideologicznymi i kulturowymi. Pierwszą z nich tworzą kadry zarządzające (top management) największych korporacji, coraz częściej mających charakter międzynarodowy lub globalny. Ekonomiczną przesłanką znaczenia tej kategorii jest kierowanie wielkimi firmami, które umożliwia im otrzymywanie bardzo wysokich wynagrodzeń. Jak zauważa Rothkopf, średnia wynagrodzeń rocznych dla dyrektorów największych 500 firm z rankingu Forbes wyniosła w 2006 roku 15,2 mln USD, jednak niektórzy z nich zarabiali 300 i więcej mln USD plus inne świadczenia (wysokie odprawy, akcje). Wydarzenia ostatnich lat pokazały, że często świadczenia te uzyskiwane są bez jakiejkolwiek korelacji z efektami ekonomicznymi firm. Politycznym reprezentantem tej kategorii są zwykle kluczowe organizacje biznesu. W warstwie kulturowej i ideologicznej jej wspólnym credo jest konsumeryzm stymulujący popyt legitymizujący cały system. Kategoria ta (wraz z właścicielami korporacji) dysponuje najwyższymi dochodami osobistymi i największymi zasobami ekonomicznymi, którymi w przeciwieństwie do polityków może się posługiwać bez uwzględniania preferencji wyborców.
- Ale formalne przejście od władzy ekonomicznej do politycznej nie musi następować?
- Są obszary, gdzie przejście tego rodzaju nie musi następować. Jednak na poziomie największych firm, gdzie stawką są duże pieniądze i ważne transakcje, takie przejścia są typowym zjawiskiem, którego przejawami są praktyki „drzwi obrotowych", bądź członkostwo w radach nadzorczych firm, fundacji itd. Występują one w wielu wariantach. Kariera Dicka Cheneya, który z kierownictwa koncernu Halliburton przeszedł na stanowisko wiceprezydenta USA, czy odpowiadających za finanse ministrów wcześniej pracujących na Wall Street, egzemplifikują takie reguły. Oczywiście można uznać, że wybór firmy Halliburton na głównego realizatora „odbudowy" Iraku było przypadkowe, podobnie jak polityka rządu preferująca finansowe wsparcie dla sektora bankowego. Taka interpretacja wydaje się jednak naiwna, zwłaszcza w perspektywie dyskusji o zasadach oddziaływania grup interesu, finansowaniu partii politycznych itd.
- Czy można powiedzieć, że grupa najbogatszych tworzy rządy alternatywne do istniejących, politycznych?
- W świetle niektórych perspektyw teoretycznych takich, jak nowa anglosaska ekonomia polityczna, neoinstytucjonalizm lub socjologia ekonomiczna, ostrość tego rodzaju alternatywy jest dyskusyjna. Jeśli mówimy o zarządzaniu wielopoziomowym (multilevel governance), bądź analizach układów sieciowych (policy network analysis), to prowadzą one m.in. do wniosku, że środowiska wielkiego biznesu są bardzo mocno włączone w procesy decyzyjne. Uczestniczą w procesach rządzenia jako jeden z kluczowych aktorów polityki. Tezę tę potwierdzają chociażby badania nad lobbingiem w UE wskazujące, że organizacje pracodawców i wielkie korporacje (farmaceutyczne, energetyczne) tworzą najskuteczniejsze grupy nacisku.
- A jaki wpływ na rządzenie mają w takim razie politycy?
- To kolejna kategoria, wraz z administracją najważniejszych państw i organizacji międzynarodowych wchodząca w skład Transnational Capitalist Class. Przez analogię z UE, w której są oni określani jako eurokraci, zarządzający ONZ, MFW czy BŚ bywają nazywani globokratami (globocrats). Nazewnictwo to zwraca uwagę na ich szczególny sposób myślenia, styl życia i karier zawodowych w kategoriach odniesień międzynarodowych. Globokraci są bowiem wynagradzani głównie ze środków instytucji międzynarodowych, chociaż są zwykle delegowani, jak komisarze unijni, przez państwa.
W tej kategorii znaczące jest również miejsce najważniejszych polityków (prezydentów, premierów, ministrów finansów) oraz prezesów banków centralnych, którzy później przechodzą często na poziom transnarodowy lub do biznesu korporacyjnego. W sferze ideologicznej i kulturowej są oni zwykle orędownikami ekonomicznego neoliberalizmu w stylu konsensu waszyngtońskiego. Jednak w przypadku najbardziej znaczących krajów, tego rodzaju preferencje mają szczególny charakter. Promocji wartości neoliberalnych w gospodarce towarzyszą bowiem wyraźnie także elementy zjawiska określanego mianem „globalnego nacjonalizmu". Oksymoron ten zwraca uwagę na wspieranie (na ogół selektywne) przez rządy największych potęg gospodarczych neoliberalnej globalizacji, dzięki której w nowy sposób próbują one realizować interesy narodowe, m.in. za pomocą ekspansji biznesowej w krajach niżej rozwiniętych, w tym przejmowania najbardziej rentownych lub strategicznie kluczowych sektorów gospodarki, jak usługi finansowe czy handel. Tego problemu w Polsce albo się nie widzi, albo nie chce się widzieć. Także dlatego, że od niedawna uczestniczymy w tej grze i to w roli „zglobalizowanych", a nie „globalizujacych". Ulrich Beck zobrazował jej logikę za pomocą metafory: „jedni grają w szachy, a drudzy w warcaby". Wiodące państwa Zachodu uruchomiły procesy globalizacji, stały się ich promotorami na forum kontrolowanych przez siebie organizacji międzynarodowych i nadały im status obowiązującej doktryny. Ich wdrażanie pozycjonowało początkowo liderów państwowych i korporacyjnych w roli głównych beneficjentów inicjowanych zmian, wyprzedzających konkurencję i narzucających korzystne dla siebie reguły. Polityczne ramy tych procesów w największym zakresie określają właśnie globokraci, a przykładem stosowanych przez nich instrumentów stały się zasady „warunkowości", które uzależniały wsparcie Zachodu dla reform od liberalizacji rynków wewnętrznych, prywatyzacji, preferencji dla inwestorów zagranicznych itd.
- Wśród decydentów globalnych nie ma naukowców?
- W dyskutowanej koncepcji stanowią oni, jak inni eksperci, kolejną z wyróżnionych kategorii, „globalizujących profesjonalistów". Legitymizują globalizację w jej obecnym kształcie podtrzymując tezę, że jest to typ praktyki systemowej, dający szczególne szanse jej uczestnikom, czym zajmują się liczne ośrodki akademickie i think-thanki (uczestnicząc „przy okazji" w prestiżowych i nieźle wynagradzanych projektach wspieranych przez organizacje międzynarodowe i biznes).
W końcu XX w. kategoria ta była szczególnie zasilana przez ekonomistów, czego symbolicznym wyrazem była kariera Jeffreya Sachsa i „brygady Mariotta", których członkowie za 1000 dolarów dziennie doradzali, jak wprowadzać kapitalizm. Ich działalność interesująco przedstawiła Janine Wedel z Uniwersytetu Kalifornijskiego w pracy Collision and Collusion. The Strange Case of Western Aid to Eastern Europe, w której charakteryzuje faktyczne cele, przebieg i efekty wsparcia neoliberalnych reform w krajach pokomunistycznych, także w Polsce.
- Do jakiego grona należy zaliczać media? To przecież też są koncerny ponadnarodowe i politycy ...
- W dyskutowanej koncepcji media i wielkie sieci handlowe to ostatnia z podgrup wchodzących w skład elit zarządzających globalizacją. Jedną z ich funkcji jest promowanie wzorów kultury, stylów życia i konsumpcji typowych dla krajów wysoko rozwiniętych, którym nadaje się status uniwersalnych układów odniesienia, np. zadłużania się w bankach, zamiast skłonności do oszczędzania. Ich upowszechnianie zwiększa sprzedaż produktów i usług wytwarzanych w tych krajach, a przede wszystkim wytwarza „efekt naśladownictwa" oddziałujący na sposoby myślenia elit i klas średnich w państwach próbujących dogonić światową czołówkę. Media skonfigurowane często w międzynarodowych korporacjach upowszechniają systemy wartości i kryteria wyborów, które tworzą zapotrzebowanie zarówno na globalistyczne koncepcje gospodarcze i polityczne, jak również na ofertę zaspokajaną przez handel i inne usługi kontrolowane w znacznej mierze przez kapitał transnarodowy (rozrywka, turystyka itd.).
- Ostatnie doniesienia o Europie dwóch prędkości i fakt, że Polska stała się dużym rynkiem zbytu dla innych, a sama nie potrafi być ekspansywna świadczyłby o tym, że marksizm jest ciągle żywy...
- Karol Marks jest uważany za jednego z tych myślicieli, którzy, jak Emil Durkheim i Max Weber, są zaliczani do klasyków teorii socjologicznej. George Ritzer, były prezes Amerykańskiego Towarzystwa Socjologicznego, podkreśla doniosłość marksizmu także dla współczesności. Jego zdaniem, „Marks stworzył ogólną, spójną i wysoce adekwatną teorię socjologiczną, za pomocą której można analizować każde społeczeństwo, nie tylko kapitalistyczne". Marks piszący o „wszechstronnej współzależności narodów" dostarczył przenikliwego opisu procesów globalizacji, chociaż w XIX w. nie używano tego pojęcia.
Francis Wheen, autor wydanej niedawno biografii Marksa, akcentuje walory jego analiz poświęconych ekspansji kapitalizmu w świecie, nierównościom, korupcji politycznej, monopolizacji, zmianom technicznym, upadkowi kultury wysokiej i wycieńczeniu, jakie niesie nowoczesny sposób życia. Jeśli powszechnie akceptowana jest teza, że upadek komunizmu w Europie Wschodniej wynikał z jego niezdolności dorównania efektywności zachodniego kapitalizmu, to trudno nie dostrzegać w niej echa marksowskiego poglądu, iż ekonomia jest siłą napędową ludzkiego rozwoju.
Niezależnie od dyskusji na temat współczesnej użyteczności marksizmu warto też zauważyć, że pogląd ten leży u podstaw przeświadczenia o ekonomicznych przesłankach globalizacji, tak mocno akcentowanego przez neoliberałów. Po upadku komunizmu zanikły bariery, które ograniczały globalizację ekonomiczną. W takim kontekście kwestia „Europy wielu prędkości" odzwierciedla nowe dylematy przed którymi stanęła UE. Instytucje EWG/UE były bowiem projektowane pod kątem uczestnictwa krajów o zbliżonym poziomie rozwoju, i jak NATO, tworzone w okresie konfrontacji z ZSRR. Rozkład komunizmu zmienił ich rację bytu. Kiedy myślano o poszerzeniu UE na Wschód, zakładano szybki transfer na ten obszar instytucji zachodnich. Na tym założeniu opierała się też strategia modernizacji Polski po 1989 r. Liczyliśmy, że dzięki niej „dokończymy" modernizację, którą zaczynaliśmy parokrotnie od końca XVIII wieku, ale z różnych powodów nigdy nie zdołaliśmy jej w pełni przeprowadzić. Monteskiusz przekonywał, że „instytucje upadają pod ciężarem własnego sukcesu". Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że rozkład komunizmu umożliwiający faktyczną globalizację ujawnił również jej zaskakujące następstwa. Zachód musi zmierzyć się z pytaniami, które dotyczą jego podstawowych założeń systemowych. Czy ukształtowaną na Zachodzie symbiozę kapitalizmu i demokracji można przenieść na poziom transnarodowy, nie podkopując jej politycznych, społecznych i kulturowych fundamentów? W jaki sposób globalny sukces kapitalizmu, zwłaszcza jego szczególna dynamika w Azji Wschodniej, wpłynie na zmiany gospodarcze i polityczne w XXI w.? Zarówno „wschodnie" rozszerzenie UE o kraje na znacznie niższym poziomie rozwoju, jak finansowy kryzys zapoczątkowany w USA w 2007 r. czy rosnąca rola Chin i innych krajów nowo uprzemysłowionych pokazują, że utworzone w okresie zimnej wojny instytucje porządku międzynarodowego radzą sobie coraz słabiej z nowymi wyzwaniami. Generalnie zmniejsza się też realny wpływ Zachodu na kierunek zmian we współczesnym świecie ...
- Wszystkie te cztery grupy wpływające na bieg zdarzeń pomyliły się?
- Można zaryzykować tezę, że przebieg globalizacji w znacznej mierze wymknął się spod kontroli jej inicjatorów. Przywódcy Zachodu prawdopodobnie zakładali, że uruchamiając procesy globalizacji, ich państwa zajmą korzystne miejsca na starcie w XXI w. Przez kilkanaście lat założenie to znajdowało potwierdzenie m.in. w rankingach największych korporacji świata, w których dominowały firmy zachodnie, głównie amerykańskie i brytyjskie. Jednak włączenie do gry Chin, Indii czy Brazylii uruchomiło procesy i zasoby, które mają własną dynamikę. Z czasem inni też się nauczyli czerpać z niej korzyści, co zmienia również skład i preferencje najbardziej znaczących jej uczestników. Pojawiły się nowe gremia próbujące uzgadniać politykę w skali świata, takie jak szczyty G-2 lub G-20.
Można przyjąć, że zasadniczym celem głównych potęg gospodarczych i politycznych stymulujących od lat 80. procesy globalizacji (zwłaszcza ekonomicznej), było wzmocnienie swojej konkurencyjności przez wykorzystanie przewag ekonomii skali, kontrola nad nowymi rynkami oraz zasobami surowcowymi, dostęp do tańszej siły roboczej itd. Jednak w socjologii znane jest zjawisko występowania niezamierzonych skutków, które Raymond Boudon określił mianem „efektu odwrócenia", tj. sytuacji, w których działania indywidualnych i zbiorowych aktorów kierujących się racjonalnymi przesłankami, prowadzą do rezultatów przez nich nie przewidzianych, często wręcz przeciwstawnych i niepożądanych. Uważam, że w przypadku globalizacji mamy do czynienia właśnie z takim efektem. Trudno bowiem zakładać, że Stany Zjednoczone lokalizują w Chinach produkcję przemysłową, by uczynić z tego państwa drugą gospodarkę świata, a wojny w Afganistanie i Iraku rozpoczynano dla wykazania militarnej słabości Zachodu.
- Obecna globalizacja zmienia się na naszych oczach, tworzy się globalny totalitaryzm ...
- Pojawiają się poglądy wskazujące na takie niebezpieczeństwo. Bazują one na pewnych istotnych przesłankach. Charakteryzowana przez Huntingtona w latach 90. „trzecia fala demokratyzacji" zaczęła się cofać wraz z osłabieniem ekonomicznej i politycznej pozycji Zachodu w porównaniu z Chinami, Rosją i niektórymi innymi krajami, np. dysponującymi ważnymi surowcami energetycznymi. Atak islamistów na Nowy Jork w 2001 roku, a później wojna w Afganistanie i Iraku ponownie doprowadziły do militaryzacji polityki, zwiększenia roli służb specjalnych i ograniczania praw obywatelskich pod hasłem wojny z terroryzmem, co rzadko sprzyja rozwojowi demokracji.
Szczególnie niepokojący jest także proces koncentracji bogactwa na świecie. Według Global Wealth Report 2010, 1% najbogatszych kontroluje 43% aktywów finansowych świata, 10% najbogatszych kontroluje 83% takich aktywów, a 50% najbiedniejszych ma ich zaledwie 2%. Takie dysproporcje wytwarzają skrajne formy polaryzacji tworzących strukturalne przesłanki narastania konfliktów społecznych. Czy demokracja może istnieć przy takich dysproporcjach? To jest raczej tworzenie światowej oligarchii, która dokonuje erozji demokracji w atrapę, w której w praktyce głosy dające zwycięstwo należą do klasy średniej, a pieniądze na politykę pochodzą od klasy wyższej.
Nie nazwał bym jednak takich tendencji globalnym totalitaryzmem. Dla opisu nowych sytuacji społecznych potrzebne są nowe pojęcia. Definicje totalitaryzmu opisują ład przeszłości na poziomie autarkicznego państwa, a to, z czym mamy do czynienia, wymaga uwzględnienia zupełnie nowych okoliczności. Zwłaszcza, że nadal istnieją (i będą istniały w dającej się przewidzieć przyszłości) różne ośrodki władzy, zarówno w skali narodowej, jak transnarodowej, a zarządzanie globalizacją jest bardziej postulatem, niż rzeczywistością.
Trzeba też uwzględniać czynniki odmiennej natury, działające w inne strony, w tym na rzecz transparentności i demokracji - nie jest bowiem przesądzone, które z nich okażą się decydujące oraz na jak długo. Świadczą o tym chociażby dokumenty amerykańskiej dyplomacji publikowane przez portal Wikilaeks, bądź najnowsze rewolucje w Afryce Północnej.
Praktyka globalizacji w różnych krajach wykazała również, że nie tracą na znaczeniu czynniki kulturowe, religijne czy etniczne, które różnicują wewnętrznie transnarodowe elity władzy, a równocześnie osłabiają niebezpieczeństwa utrwalenia monopolu władzy mogącego się przekształcić w jakieś nowe formy totalitaryzmu lub autorytaryzmu. Chociaż zdaniem Castellsa, współczesne elity są kosmopolityczne, a społeczeństwa lokalne, to rzeczywistość jest bardziej wielowymiarowa. Szczególnie dobrze widoczne jest to w działalności gospodarczej, która ma charakter najbardziej ponadnarodowy.
Jednak wielu najbardziej znanych biznesmenów zawdzięcza swoje sukcesy korzeniom i kontaktom w diasporze narodowej lub kulturowej - anglosaskiej, żydowskiej, chińskiej lub hinduskiej, która ułatwia budowanie kontaktów, relacji rynkowych i wsparcia politycznego. Są to okoliczności, które są dla nas, Polaków znaczącym wyzwaniem, bo wchodzimy po 1989 roku w świat organizowany przez innych i na ich warunkach. Uzyskanie członkostwa w UE nie przesądza przecież o tym, jakie jest i będzie miejsce naszego kraju w tym ugrupowaniu w przyszłości. Skoro dyskutujemy o Europie „różnych prędkości", to oznacza, że jest przyzwolenie elit politycznych w kluczowych państwach Unii na rozmaite scenariusze dalszego rozwoju tego ugrupowania. Niektóre z nich zakładają możliwość przyspieszenia integracji europejskiej poprzez wzmocnienie współpracy krajów najwyżej rozwiniętych pod hasłem wspierania innowacyjności i konkurencyjności. W innych koncepcjach uznaje się zróżnicowanie poziomu rozwoju gospodarczego i kultury polityczne za trwałą cechę UE, której wyróżnikami byłyby - analogiczne do średniowiecza - wciąż zmieniające się granice, rosnące rozbieżności społeczno-gospodarcze oraz wielość tożsamości kulturowych i rządów policentrycznych, co przedstawił Jan Zielonka w pracy Europa jako Imperium. Wspólnym mianownikiem tych scenariuszy jest możliwość utrwalenia marginalizacji Europy Centralnej i Wschodniej, reprodukowania położenia regionu jako peryferii i to nie tylko w relacjach z Zachodem, lecz w coraz większym zakresie także z nowymi centrami rozwojowymi w Azji lub w Ameryce Łacińskiej.
- A co z tego wynika dla Polski? Będziemy na dalekich peryferiach?
- Istnieją różne możliwości naszego pozycjonowania się zarówno w Europie, jak na świecie. W rankingach mierzących różne wymiary rozwoju ekonomicznego i społecznego Polska jest odnotowywana na średnich i dalszych miejscach. Zasadnicze pytanie brzmi: czy Polskie elity władzy mają klarowną wizję naszego miejsca we współczesnym świecie? Przykładowo, odwołując się do propozycji typologicznych Becka można zapytać, czy rozwój gospodarczy i cywilizacyjny Polski może nadal bazować na „trzecioświatowej" regresywnej „strategii niskiej płacy", której głównym organizatorem są korporacje transnarodowe, na funduszach strukturalnych z UE i transferach od emigrantów zatrudnionych na zmywaku? Czy wypracujemy własną odmianę „strategii niezastępowalności", która dzięki odpowiednim know-how oraz kompetencjom organizacyjno-prawnym wzmacnia szanse efektywnej konkurencji z koncernami transnarodowymi? Czy Polska będzie umiała wykorzystać współzawodnictwo wielonarodowych koncernów do własnych celów? Badacze wskazują na nowe wzorce międzynarodowego podziału pracy, w którym „producentów wysokiej wartości" odróżnia się od „producentów intensywnie wykorzystujących pracę" nisko kwalifikowaną i słabo zabezpieczoną.
Dla przyszłości Polski kluczowe jest wdrażanie i upowszechnienie rozwiązań dających szanse wejścia do grupy krajów wysoko rozwiniętych, „producentów wysokiej wartości". Mamy dokumenty strategiczne typu Polska 2030 opracowane przez zespół ministra Boniego, które wskazują na zagrożenie „dryfem rozwojowym", czyli nową peryferyzacją naszego kraju. Wiemy od lat, że trzeba poprawiać jakość zarządzania instytucjami publicznymi, tworzyć sieciowy system zarządzania państwem, inwestować w młodzież, szkolnictwo wyższe, innowacyjność, wiązać naukę z biznesem, konsolidować firmy, budować przedsiębiorstwa zdolne do konkurencji międzynarodowej itd. Nie jest to nic odkrywczego. Tak się robi w innych krajach. Jeśli Polska ma być w większym niż dotąd zakresie podmiotowym uczestnikiem globalnego kapitalizmu, przechodzącym od „gry w warcaby, do gry w szachy" na poziomie transnarodowych elit, nie może w nieskończoność doświadczać tragicznych katastrof lotniczych z udziałem kierownictwa państwa, dowódców lotnictwa itd., czy bezradnie przyglądać się kolejnym powodziom. Powinna zreformować swoje instytucje tak, by były zdolne do budowania autostrad na dystansach większych niż 50 km rocznie, a nawet takiego zrewolucjonizowania kolei, by zmiana rozkładu jazdy nie prowadziła do rozpadu systemu komunikacyjnego. Nie rozwijam szerzej kwestii digitalizacji administracji publicznej, która generalnie funkcjonuje w epoce przed internetowej. Kiedyś znany przedsiębiorca pokazał mi wykres, na którym zaznaczona była rozbieżność wskaźników sprzedaży jakieś produktu w Polsce i w Europie Zachodniej. Jego zdaniem, ta dysproporcja jest dobrym prognostykiem możliwości rozwoju firmy. Analogiczny sposób myślenia może dotyczyć także państwa.
Dziękuję za rozmowę.
*Można wskazać nazwiska wybitnych badaczy analizujących aktorów, siły motoryczne i reguły tej przemiany, jak Manuel Castells, Ulrich Beck, David Held, Zygmunt Bauman, Immanuel Wallertstein lub Samuel Huntington. Niedawno ukazała się polska edycja książki Davida Rotkhopfa (byłego zastępcy podsekretarza w departamencie handlu w administracji prezydenta Clintona) zatytułowanej Superclass. The Global Power Elite and the World They Are Making. Polecam także styczniowy raport The Economist na temat liderów globalnej elity.