Informacje (el)
- Autor: al
- Odsłon: 2977
Ósmego kwietnia 2013 odbyła się w Warszawie konferencja w związku z ogłoszeniem roku 2013 rokiem walki z nowotworami głowy i szyi.
W debacie udział wzięli m.in. prof. Wojciech Golusiński z poznańskiego Uniwersytetu Medycznego - prezes Polskiej Grupy Badań Nowotworów Głowy i Szyi oraz prof. Henryk Skarżyński – krajowy konsultant w dziedzinie otolaryngologii.
Z informacji epidemiologicznych przedstawionych przez dr Ewę Majchrzak (Uniwersytet Medyczny w Poznaniu) wynika, że nowotwór głowy i szyi jest jednym z sześciu najczęściej występujących nowotworów złośliwych u Polaków. Dotyczy on nosa i zatok przynosowych, jamy ustnej, języka, podniebienia, wargi, gardła, krtani, gruczołów ślinowych, ucha i tarczycy.
W 2005 roku zanotowano w Polsce ok. 5 tysięcy zachorowań na nowotwory głowy i szyi, ale trzy lata później ta liczba się podwoiła. Spośród wszystkich zachorowań na nowotwory złośliwe w 2010 roku, nowotwory złośliwe głowy i szyi stanowiły 9% zachorowań u mężczyzn i 5% u kobiet. W Polsce najczęściej diagnozuje się wśród tej grupy nowotworów raka krtani, który najczęściej wynika z palenia tytoniu i częściej atakuje mężczyzn.
W powstawaniu niektórych raków rejonu głowy i szyi istotną rolę odgrywają również wirusy (np. brodawczaka ludzkiego – HPV). Ponad 90% nowotworów głowy i szyi to nowotwory nabłonkowe, które zwykle rozwijają się skrycie i wywołują objawy mogące towarzyszyć również banalnym infekcjom górnych dróg oddechowych (bóle gardła, bóle podczas połykania, chrypka). Zjawiskiem niepokojącym jest zwiększona zachorowalność osób do 45 roku życia, co może wskazywać na jeszcze inne przyczyny tej choroby, m.in. seks oralny. Nie ma też dobrych wieści, jeśli chodzi o zgony spowodowane tą grupą nowotworów – będzie ich przybywać.
I to także z powodu bardzo trudnej diagnozy i leczenia, o czym mówił na spotkaniu prof. Andrzej Kawecki (warszawskie Centrum Onkologii). Wczesne rozpoznanie tych chorób następuje, niestety, zaledwie u ok. 30% chorych i w tych przypadkach leczenie bywa skuteczne. W Polsce leczy się onkologicznie na dobrym poziomie, niemniej nadzieją na przełom w tej dziedzinie jest leczenie ukierunkowane molekularnie (ciała przeciwmonoklonalne). To jednak szybko nie nastąpi.
W leczeniu nowotworów głowy i szyi ratujemy życie, ale dewastujemy jego jakość – mówił dr Sławomir Marszałek, z AWF w Poznaniu, zajmujący się rehabilitacją chorych po leczeniu (także prezes Stowarzyszenia Osób z Nowotworami Głowy i Szyi). Nowotwory umiejscowione są bowiem w bliskości ważnych dla jakości życia narządów zmysłów: węchu, wzroku, smaku, słuchu, równowagi. Wszystkie one mogą być uszkodzone – i przez chorobę, i wskutek leczenia. Skutkiem leczenia są także trudności w oddychaniu (przy raku krtani – rurka tracheotomijna), czy braki w uzębieniu. Chorzy mają więc problemy także z jedzeniem i mówieniem.
Ale świadomość dotycząca zarówno zagrożeń tego rodzaju nowotworami, jak i trudności ich leczenia czy komplikacji po leczeniu jest znikoma. Jak podano, powołując się na międzynarodowe badanie About Face z 2011 r., poziom wiedzy Europejczyków w zakresie nowotworów głowy i szyi jest bardzo niski. Blisko 75% badanych nie wiedziało nic na ten temat. Dlatego właśnie stworzono Europejski Program Profilaktyki "Make Sense" pod patronatem EHNS (European Head & Neck Society), a wraz z nim i program polski.
I Ogólnopolski Program Profilaktyki Nowotworów Głowy i Szyi ma na celu podniesienie świadomości społeczeństwa w zakresie wykrywania wczesnych objawów nowotworów głowy i szyi, takich jak utrzymujące się dłużej niż trzy tygodnie: ból gardła, utrudnione przełykanie, chrypka, ból języka, niegojące się rany w jamie ustnej, obrzęk szyi, guz szyi, jednostronne upośledzenie drożności nosa, wydzielina z nosa.
Inicjatorzy programu planują utworzyć Centralny Ośrodek Koordynujący oraz wprowadzić pilotaż skryningu w wybranych ośrodkach onkologicznych w Polsce. Kolejnym etapem będzie wybór realizatorów programu wczesnego wykrywania nowotworów głowy i szyi oraz rozszerzenie Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych o zadania związane z poprawą działania systemu zbierania i rejestrowania danych o nowotworach.(al)
Więcej - http://www.phnos.org.pl/pl/
- Autor: Jacek Wiśniewski
- Odsłon: 2736
W Tumie pod Łęczycą można już oglądać fragment przyszłego skansenu – łęczycką zagrodę chłopską.
Tum pod Łęczycą. I tuż pod owym Tumem zrekonstruowana I część skansenu „Łęczycka zagroda chłopska”. Dom mieszkalny, olejarnia, wiatrak, kuźnia, i znany nam przydrożny Chrystus Frasobliwy, którego figury byłe swego czasu niemal przy każdej wiejskiej drodze. Dziwne to miejsce ów skansen. Z jednej strony łęczycki zamek i diabeł, z drugiej kolegiata w Tumie. Toteż w dniu otwarcia skansenu (13 lipca br.) to padało, to pogrzmiewało, to wiało. Boruta czuwał. Skansen miał być otwarty 6 czerwca, ale z powodu niesprzyjającej aury termin przesunięto o miesiąc. Diabeł w lipcu też zrobił swoje.
Skansen tumski jest jedną z trzech części projektu „Tum – perła romańskiego szlaku” realizowanego przez Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne w Łodzi. Realizatorzy ocalili od zapomnienia wyposażenie domów sprzed 100 lat, narzędzia i wspaniały wiatrak kozłowy, który powstał ok. 1820 roku.
Powoli zostanie zrekonstruowany cały gród. Pragną tego archeolodzy, etnografowie, władze Łęczycy, samorządowcy z kilku podłęczyckich gmin i kuria biskupia w Łęczycy. Skansen to dowód na to, że można ze sobą współpracować, że wspólny cel może połączyć wielu ludzi różnych zawodów, z różnych instytucji, z różnych miejsc. To w naszej rzeczywistości niebywała rzadkość!
Łęczyca słynie przede wszystkim z diabła Boruty. Tum – z romańskiej archikolegiaty. W latach 1147-1161 ufundowali ją synowie Bolesława Krzywoustego i jego drugiej żony – Salomei. Chcieli uczcić w ten sposób pamięć matki. Na pobliskich mokradłach w pobliżu Bzury stał najpierw plemienny, potem książęcy gród. Gród powstał w VI wieku. Do XII stulecia przeobrażał się, modernizował, zmieniał – mówił prof. Ryszard Grygiel, archeolog, dyrektor Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. – W XIV wieku gród spłonął doszczętnie i już nie został odbudowany. Pozostał po nim jednak ślad: porośnięty trawą owalny wał ziemny z wyraźnym wyjściem w kierunku świątyni, dwiema studniami na majdanie i resztkami podwójnej fosy. Zajmuje około pół hektara. Wyraźnie go widać na płaskiej łące koło archikolegiaty. W czasach wczesnosłowiańskich to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Jak zmieniało się przez 800 lat swego istnienia pokazały prace archeologiczne przeprowadzone tam w latach 50. XX w. przez profesora Andrzeja Nadolskiego.
Co można zobaczyć obecnie w skansenie? Dom mieszkalny. Typowy przykład budownictwa z gliny. Gliniane zabudowania chłopskie, a nawet dwory, wznoszone były na tych terenach w XIX i pierwszej połowie XX wieku. W domu znajdowały się dwa pomieszczenia: izba kuchenna i pokój. Przedzielała je sień. Dom zwieńczony jest dachem pokrytym słomą. Wewnątrz są dawne urządzenia paleniskowo-dymne. W kuchni płyta żeliwna z kapturem, w sieni szeroki komin z piecem chlebowym, w pokoju piec z białych kafli. I, oczywiście, u sufitu charakterystyczny pająk. Poza tym - typowe sprzęty: łóżko przykryte kapą, kołyska, stół, krzesła, szafa. Wyposażenie z końca lat międzywojennych. Liczba sprzętów, ich rozmieszczenie jest dostosowane do potrzeb rodziny dwupokoleniowej: małżeństwa w średnim wieku z kilkorgiem dzieci.
Kuźnia znajdująca się w łęczyckiej zagrodzie chłopskiej pochodzi z miejscowości Porszewice; powstała na początku XX wieku i do chwili zakupu jej przez Muzeum spełniała swoją funkcję.
Podobnie olejarnia. W 1948 roku urządzenia zakupione ze znacznie starszej olejarni zostały naprawione i uruchomione w jednym z gospodarstw w miejscowości Mszadła. Olejarnia działała tam do roku 2000. Wiatrak kozłowy zbudowano natomiast w miejscowości Kwiatówek ok. 1820 roku. W 1900 przeniesiono go do wsi Zawady, gdzie pracował do roku 1957. Jest to jeden z najlepiej zachowanych młynów wietrznych w województwie łódzkim. Profesor Grygiel obiecuje, że będzie się w nim mełło mąkę.
W skansenie będą prowadzone zajęcia edukacyjne i pokazy rzemiosł tradycyjnych.
Jak będzie wyglądał cały skansen? Zostanie utworzony na dzisiejszych pozostałościach wału ziemnego. Będziemy się starali, by jak najwierniej przypominał gród z czasów Krzywoustego – mówi profesor Grygiel. - Otaczały go wówczas dwie fosy i częstokół, czyli jakby pochylony na zewnątrz parkan zbudowany z zaostrzonych drewnianych pali. Zaraz za nimi był wał ziemny o podstawie szerokości 15 metrów, pokryty drewnem, by trudno było na niego wejść. Na wale ziemnym na wysokość dziesięciu metrów wznosiły się pionowe ściany wału drewnianego z blankami dla strzelców.
Jacek Wiśniewski
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1354
„Autonomia uczelni i środowiska akademickiego – odpowiedzialność i etos akademicki”– tak zatytułowano konferencję zorganizowaną przez Komisję Komunikacji i Odpowiedzialności Społecznej KRASP, Instytut Problemów Współczesnej Cywilizacji im. Marka Dietricha oraz Politechnikę Warszawską, która odbyła się 10.05.17 na Politechnice Warszawskiej.
Termin konferencji ani jej tytuł nie były przypadkowe – wpisuje się ona bowiem w ogólnopolskie konsultacje środowiskowe prowadzone przez kierownictwo ministerstwa nauki przed wprowadzeniem nowej ustawy o szkolnictwie wyższym, co ma nastąpić w 2018 roku.
Organizatorzy konferencji uważają, iż środowisko akademickie traktuje autonomię uczelni jako niezbędny czynnik warunkujący wolność akademicką, umożliwiającą wypełnianie misji uczelni poprzez jej pracowników. Jest też świadome, że problemu autonomii uczelni nie można oddzielać od odpowiedzialności środowiska i dbałości o wysoki etos akademicki.
Jednak problem autonomii uczelni i jej zakres jest nieraz kwestionowany- głównie przez środowiska pozauczelniane – zauważają organizatorzy konferencji. Można domyślać się, że stawiają sobie one następujące pytania:
- Czy rzeczywiście wolność akademicka, gwarantowana przez autonomię uczelni, jest niezbędnym warunkiem twórczości, czy też jest wyrazem roszczeń środowiska, które domaga się nieuzasadnionego przywileju?
- Czy przywiązywanie znaczenia do autonomii uczelni akademickich jest tylko wyrazem konserwatyzmu tego środowiska, przyzwyczajonego do tradycji?
Uczestnicy konferencji ustosunkowywali się do tych pytań zarówno w swoich referatach, jak i wystąpieniach w ramach panelu dyskusyjnego.
Prof. Andrzej Eliasz (KRASP) zauważył, iż w ostatnim 25-leciu biznes zmienił się totalnie, natomiast uczelnie – w ogóle. Gdyby analizować przyczyny zmian biznesu i ekstrapolować te zjawiska na szkolnictwo wyższe, można byłoby dojść do wniosku, że tylko zmiany zewnętrzne mogą je zmienić. Z drugiej strony, warunkiem pracy twórczej jest spokojne, stabilne środowisko pracy oraz autonomia uczelni. Wniosek zatem nasuwa się jeden: zmiany winni przeprowadzać sami zainteresowani – środowisko naukowe uczelni. A do tego niezbędna jest autonomia – im będzie ona większa, tym większa odpowiedzialność będzie ciążyć na nauczycielach akademickich.
Obecny na konferencji wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego, prof. Aleksander Bobko zauważył, iż z uwagi na specyfikę czasów, w jakich żyjemy, autonomię uczelni trzeba zdefiniować na nowo. Wynika to bowiem z presji biznesu na naukę, konieczności wdrożeń, transferu wiedzy, itd. Nie uciekniemy od związku nauki z gospodarką, zastosowaniami, co przez wiele wieków nie było oczywiste. Kiedyś badania prowadzono z czystej ciekawości poznawczej uczonych, dzisiaj uczelnie coraz częściej zaczynają przypominać korporacje.
W duchu ściślejszych związków nauki z gospodarką wypowiadał się też w swoim referacie prof. Andrzej Szostek (KUL), apelując o większe zainteresowanie naukowców tym, czym żyje społeczeństwo. Skoro elity intelektualne pełnią rolę wiodącą w społeczeństwie, winny brać odpowiedzialność za to, co robią.
Z kolei prof. Piotr Sztompka (UJ), zarysowując linie podziałów miedzy różnymi kulturami: akademicką, polityczną, korporacyjną, biznesową, życia codziennego, zauważył, iż powodem naruszania autonomii akademickiej są inwazje innych kultur. Np. obowiązująca obecnie kultura polityczna czy biznesowa za cel nadrzędny stawia sobie wartość pieniądza, tymczasem dla kultury akademickiej ważna jest wolność badań i organizacji.
Z jednej strony, autonomia uczelni tę wolność wyboru badań zapewnia, jednak z drugiej – władze, poprzez określone finansowanie , narzucają tematy badawcze oraz czas ich przeprowadzenia. To powoduje niemożność zaplanowania twórczości naukowej.
Autonomia wiąże się jednak nie tylko z wolnością badań, ale i ich jakością, tymczasem we współczesnej nauce trudno określić kryteria jakości, co powoduje niekiedy patologię w postaci np. powielania wiedzy przestarzałej.
Celem uniwersytetu Humboldtowskiego były idee, dziś zasady te są naruszane poprzez kształcenie studentów w określonym zawodzie. Tymczasem uniwersytet potrzebuje fanatyków nauki. Niestety, dziś dominuje w nim oportunizm i formalizm. Potrzeba też przywrócenia relacji mistrz – uczeń, a mamy zapowiedź obniżenia poprzeczki jakościowej, jeśli sądzić po wprowadzeniu doktoratów wdrożeniowych, nacisku na sprawozdawczość (która miała być uproszczona), powoływanie rad powierniczych, itp.
Uniwersytet musi oprzeć się pokusie służebności wobec społeczeństwa, a autonomia uczelni musi skutkować pozostawieniem polityki poza murami uczelni. Autonomia uniwersytetu bowiem - gwarantowana konstytucją – tworzy wspólnotę i więzi moralne, takie jak zaufanie, szacunek, sprawiedliwość, a to przekłada się na kapitał społeczny. Kultura akademicka jest więc priorytetowa wobec innych kultur, stąd trzeba ją chronić. Jeśli nastąpi kryzys uniwersytetu, tym samym mamy kryzys kultury akademickiej.
Prof. Zbigniew Marciniak (UW, RG) zwrócił jednak uwagę, iż zaburzenia w kulturze akademickiej wynikają nie tylko z czynników zewnętrznych, ale i wewnętrznych. Część środowiska chętnie oddałaby autonomię uczelni i badań za zapewnienie mniejszej odpowiedzialności wynikającej z szerszych regulacji prawnych odnośnie uniwersytetu. Ale jeśli wszystko będzie się regulować przepisami, wówczas zniknie etos kultury akademickiej.
Istnieje jeszcze jeden trend niszczący etos akademicki: na uczelniach kurczy się wymiar wykładanych przedmiotów podstawowych, bo liczy się tylko pieniądz, którego nie dają – przynajmniej wprost - matematyka, filozofia, biologia czy geografia.
Czynnikami wewnętrznymi niszczenia etosu nauki są także takie zjawiska jak ustalanie sądowe wartości prac naukowych. To wynik braku zaufania do środowiska naukowego i jego sprawiedliwych osądów. Jednak rozwiązaniem tych problemów nie może zająć się jakąś siła zewnętrzna, regulatorzy prawni – to samo środowisko akademickie, naukowe, musi sobie z nimi poradzić, a to jest możliwe tylko przy istnieniu autonomii uczelni.
Innym dyskutowanym zagadnieniem było, czy autonomia, odpowiedzialność społeczna środowiska i etos akademicki mogą nabierać specyficznego znaczenia w uczelniach różniących się profilem?
Prof. Ewa Chmielecka (SGH) zwracała uwagę na to, iż fundamentem istnienia wspólnoty jest etos określany przez prawdę, dobrą pracę, odpowiedzialność (też obywatelską), pomnażanie wiedzy wartościowej poznawczo. On właśnie różni wspólnotę od grupy działania. Ale jak uzyskać etos wspólnoty i dobrą instytucję, w której ona działa? Sytuacji nie poprawiają liczne kodeksy dobrych obyczajów - widać tu siłę wpływów ideologicznych, zewnętrznych, wielkich polityk społecznych jak np. proces boloński.
O wpływach zewnętrznych na kulturę i niezależność akademicką mówił też prof. Roman Morawski (PW), zwracając uwagę na akademicki kapitalizm, wykluczający bezinteresowność. Pokazał też na przykładach rozwiązań, jakie wprowadzono w Polsce w 1990 r. w nauce (KBN i rozdział środków na badania poprzez konkursy) ich błędność, skutkujących dzisiaj rozdrobnieniem badań i tzw. grantozą i punktozą. O negatywach takiego rozwiązania skopiowanego z USA, wiedziano już w latach 80. XX w. i w tym upatruje się źródła dyskryminacji nauki. Są one wyrazem konfliktu między wartościami a procedurami.
Konferencja – pierwsza z kilku zaplanowanych przez organizatorów w sprawie autonomii uczelni – pokazała stary spór, jaki toczył się przez cały wiek XX i zapewne będzie jeszcze się toczyć jakiś czas. Dotyczy on relacji między nauką a gospodarką, naukowcami a politykami, społeczeństwem.
W czasach, kiedy badania naukowe nie wymagały dużych nakładów, a naukowcy prowadzili je na własny koszt,(ew. koszt sponsora), problem ten nie był istotny. Wraz z rozwojem nauki i skomplikowaniem badań naukowych, ich rosnącymi kosztami, globalizacją świata i rywalizacją państw, regionów, stary model uprawiania nauki, a także funkcjonowania uniwersytetów i społeczności akademickich jest nie do utrzymania. Rozumieją to sami naukowcy, niemniej próbują ocalić z niego piękne idee, m.in. autonomię uniwersytetu, gwarantującą istnienie społeczności, które łączą szlachetne cele, a nie pieniądz.
Anna Leszkowska
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1215
Ponad 300 przedstawicieli nauki, biznesu oraz administracji państwowej spotkało się 27 lutego br. w Centrum Dydaktycznym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego podczas konferencji „CePT – platformą rozwoju innowacyjnej medycyny”.
W trakcie konferencji dyskutowano nad możliwymi działaniami, które przyspieszyłyby rozwój polskiej innowacyjności nie tylko w obszarze bioinnowacji. Zarówno naukowcy, jak i przedstawiciele biznesu, podkreślali, że innowacyjność powinna być wspierana przez państwo, a odpowiednie regulacje prawne i podatkowe mogą przyczynić się do integracji obu środowisk. Co istotne, według uczestników konferencji CEPT, zaproponowane rozwiązania legislacyjne powinny odpowiadać na rzeczywiste potrzeby zarówno przedsiębiorstw, jak i instytutów badawczych.
Chociaż w ostatnich 10 latach wydatki na innowacje podwoiły się, nadal znajdujemy się w dziesiątce krajów europejskich, w których stanowią one mniej niż 1% PKB.
Pierwsza ustawa o innowacyjności, podpisana w listopadzie 2016 roku, dzięki zachętom w postaci ulg podatkowych, ustabilizowaniu finansowania komercjalizacji wyników badań naukowych czy ułatwień proceduralnych ma przyczynić się do osiągnięcia w 2020 roku poziomu wydatków na badania i rozwój w wysokości 1,7% PKB. Jednak brak funduszy i strategicznych programów wspierających polską naukę powoduje, że niewiele z nich ma szansę na wdrożenie. Od 30 lat nie pojawił się chociażby żaden innowacyjny lek rodzimej produkcji.
Obecny na konferencji doradca wicepremiera Gowina Piotr Ziółkowski podkreślił, iż w MNiSW rozpoczęto prace nad drugą ustawą o innowacyjności, która ma wprowadzić szereg zmian prawnych i ulg zachęcających przedsiębiorców do inwestowania w badania i rozwój. Zaprosił też uczestników konferencji do wystosowania listu otwartego do MNiSW z uwagami i sugestiami odnośnie kształtu tej ustawy.
W drugiej części konferencji, naukowcy z CePT zaprezentowali innowacyjne projekty realizowane we współpracy z sektorem biznesu oraz aktualnie prowadzone badania, które mogą mieć ogromne znaczenie dla poprawy jakości życia, m.in. osobisty monitor hemodializy, bioniczna trzustka, nowe metody immunoterapii nowotworów, nieinwazyjne metody diagnostyczne w onkologii czy substancję chroniącą przed alergią niklową.
Wydarzeniu towarzyszyła także wystawa projektów badawczych realizowanych przez instytucje wchodzące w skład centrum naukowo-badawczego CePT oraz firmy z sektora Life Science.
Konsorcjum CePT mające 10 nowych środowiskowych centrów naukowych zatrudniających ok. 1000 naukowców tworzą: WUM, UW, PW, IBD im. M. Nenckiego PAN, IBB PAN, IMDiK im. M. Mossakowskiego PAN, MIBMiK, IPPT PAN, IWC PAN, IBiIB PAN.
Więcej - www.konferencjacept.wum.edu.pl