Czy polska uczona, jedyna w historii podwójna noblistka Maria Skłodowska-Curie, która współpracowała m.in z Ernestem Rutherfordem (potwierdził istnienie jądra atomowego), Maxa Planca (dał początek mechanice kwantowej) czy Alberta Einsteina (autora teorii względności) może być bohaterką opery? Okazuje się, że tak, ale po kolei.
Międzynarodowy Rok Chemii ma również na celu podkreślenie wkładu kobiet w naukę oraz znaczenia międzynarodowej współpracy naukowej. W tym roku obchodzimy setną rocznicę przyznania Marii Skłodowskiej-Curie Nagrody Nobla w dziedzinie chemii oraz setną rocznicę utworzenia Międzynarodowego Zrzeszenia Towarzystw Chemicznych, prekursora Międzynarodowej Unii Chemii Czystej i Stosowanej. W Polsce Międzynarodowy Rok Chemii zbiegł się z obchodami Roku Marii Skłodowskiej-Curie ogłoszonego przez Sejm, nad którym patronat objął Prezydent RP Bronisław Komorowski.
Maria Skłodowska urodziła się w Warszawie w 1867 roku w rodzinie nauczycielskiej. Kształciła się w gimnazjum dla dziewcząt, które ukończyła otrzymując złoty medal. Po wyjeździe do Paryża w 1891 roku zdała - jako pierwsza kobieta w historii - egzaminy wstępne na wydział fizyki i chemii Sorbony. Tutaj poznała swojego przyszłego męża, Pierre'a Curie, który był doktorantem w laboratorium H. Becquerela. Pierre Curie zarekomendował Marię Skłodowską Becquerelowi, a ten zaproponował jej podjęcie studiów doktorskich pod jego opieką.
Maria Skłodowska, rozpoczęła żmudną pracę rozdzielania rudy uranowej na pojedyncze związki chemiczne i poszukiwanie związku powodującego jej wysoką radioaktywność. Badania te po czterech latach doprowadziły do odkrycia najpierw polonu, następnie dużo bardziej radioaktywnego radu, a także do wyjaśnienia prawdopodobnych przyczyn zjawiska radioaktywności jako efektu rozpadu jąder atomów.
W 1903 roku Maria Skłodowska-Curie jako pierwsza kobieta w historii otrzymała stopień doktora fizyki i w tym samym roku małżonkom Curie oraz Becquerelowi za wspólną pracę przyznano Nagrodę Nobla.
19 kwietnia 1906 roku na moście Pont Neuf w Paryżu Pierre został potrącony przez rozszalałego konia, a gdy upadł, koła pędzącego wozu roztrzaskały mu głowę. Maria Skłodowska-Curie straciła towarzysza życia i pracy. Tego samego roku rada wydziałowa postanowiła utrzymać katedrę, stworzoną dla Pierre'a Curie i powierzyła ją Marii Skłodowskiej-Curie. Stała się w ten sposób pierwszą kobietą - profesorem Sorbony. Parę lat później tylko dwóch głosów zabrakło jej do tego, aby stała się jednym z czterdziestu członków Académie Française i jedyną kobietą w tym gronie. Według niektórych ocen, zadziałała seksistowska postawa wobec kobiet i ksenofobiczna postawa wobec cudzoziemców.
Wkrótce po porażce w Akademii ujawniony został skandalizujący romans Marii Skłodowskiej-Curie z fizykiem francuskim Paulem Langevinem. W oczach prasy, zwłaszcza brukowej, była osobą rozbijającą rodzinę Langevinów, w dodatku cudzoziemką starszą od Paula o cztery lata. Nie podobało się też, że była zdeklarowaną ateistką i pochodziła z Polski, która dla większości Francuzów była utożsamiana z bliżej nieokreślonym terytorium pod panowaniem rosyjskiego cara, gdzie znaczny procent ludności stanowili żydzi. Snuto przypuszczenia, że jest żydówką, pomimo że w rzeczywistości pochodziła ze szlacheckiego polskiego rodu Dołęga-Skłodowskich, a w dzieciństwie została ochrzczona. Domniemania paryskich brukowców oparte były na tym, że Maria Skłodowska-Curie nosiła po babce drugie imię Salomea, które w Polsce było popularnym imieniem chrześcijańskim, zaś we Francji kojarzyło się z Salomé, używanym przez żydówki.Pod koniec 1911 roku otrzymała drugą Nagrodę Nobla, tym razem w dziedzinie chemii, dzięki której przekonała rząd Francji do przeznaczenia środków na budowę prywatnego Instytutu Radowego - Institut du radium (obecnie Institut Curie), który został wzniesiony w 1914 roku. Prowadzono w nim badania z zakresu chemii, fizyki i medycyny. Instytut ten stał się kuźnią noblistów - wyszło z niego jeszcze czworo laureatów nagrody Nobla, w tym córka Marii Skłodowskiej-Curie, Irène, i zięć Frédéric Joliot-Curie.
W czasie I wojny światowej Maria Skłodowska-Curie organizowała polowe stacje rentgenowskie, w których zbadano ponad trzy miliony przypadków urazów wśród francuskich żołnierzy. Po wojnie uczona nadal szefowała Instytutowi Radowemu w Paryżu i jednocześnie jeździła po świecie, gdzie pomagała poprzez swoją fundację zakładać medyczne instytuty leczenia chorób nowotworowych. W 1932 roku z pomocą Prezydenta RP Ignacego Mościckiego jeden z pierwszych takich instytutów został założony w Warszawie (obecnie Centrum Onkologii - Instytut im. Marii Skłodowskiej-Curie). Jego pierwszym szefem została siostra Marii Skłodowskiej-Curie - Bronisława. Maria ofiarowała nowej placówce gram radu, będący jej własnością. Był on podstawą rozpoczęcia działalności Instytutu.
Maria Skłodowska-Curie zmarła 4 lipca 1934 roku w alpejskiej klinice Sancellmoz w Passy na leukopenię, spowodowaną najprawdopodobniej wysokimi dawkami promieniowania pochłoniętymi podczas badań.
Maria Skłodowska-Curie odznaczona została Legią Honorową. Uhonorowana została również doktoratami honorowymi: Politechniki Lwowskiej (1912), Warszawskiej (1926), Uniwersytetu Poznańskiego (1922) i Jagiellońskiego (1924). W roku 1995 Maria Skłodowska-Curie została pierwszą kobietą pochowaną w paryskim Panteonie w uznaniu jej zasług.
Opera o wielkiej uczonej
Napisanie książki czy zrealizowanie filmu biograficznego o życiu uczonej wydaje się czymś naturalnym, ale napisanie opery już niekoniecznie. Chyba nie ma wcześniejszego przykładu, żeby ktoś skomponował operę o naukowcu. Ja przynajmniej takiej nie znam. Jest to jednocześnie opera o jednej z niewielu osób w naszej długiej historii, które już za swojego życia były powszechnie znane, doceniane i szanowane na całym świecie. Było to przecież w czasie, kiedy media nie były tak globalne jak teraz. W tym samym czasie historycznym mieliśmy inną Polkę - Marcellę Sembrich-Kochańską - chyba największą polską śpiewaczkę operową, o której w obecnym czasie niemal całkowicie zapomniano. Warto się nad tym zastanowić i sobie uświadomić, że za naszego życia tylko Jan Paweł II i Lech Wałęsa są takimi postaciami. Jest budujące i zasługujące na uznanie dla wszystkich twórców, że właśnie o takiej postaci stworzyli całkowicie nową polską operę.
Elżbiecie Sikorze komponowanie opery zajęło dwa lata, ale - jak sama mówi - projekt nosiła w sobie sześć lat. Później było szukanie wspólnego języka z librecistką Agatą Miklaszewską i powierzenie wszystkiego w ręce inscenizatora i reżysera Marka Weissa.
Prapremiera światowa odbyła się 15 listopada w sali UNESCO, która nie jest zbyt dobra dla muzyki. Było to rozwiązanie kompromisowe, bo nie było praktycznie żadnych szans na wystawienie spektaklu w teatrze operowym, choćby ze względu na wieloletni okres rezerwowania wolnego terminu.
W gruncie rzeczy, nie miało to istotnego znaczenia, bo przy wypełnionej po brzegi publicznością sali akustyka wyraźnie się poprawiła, wszystko było słyszalne we właściwych proporcjach. Soliści, co trzeba podkreślić, nie mieli dodatkowego nagłośnienia, a mimo to w ich wykonaniu nie było słychać wysiłku. Operę wystawiono tu chyba po raz pierwszy i ma to też swój symboliczny wymiar.
Marie Curie, która została wykonana przez zespół Opery Bałtyckiej pod batutą Wojciecha Michniewskiego, trwała bez przerwy ponad półtorej godziny. Muzyki słucha się bardzo dobrze, z dużym zainteresowaniem, chociaż jest napisana językiem współczesnym. Partie wokalne są bardzo trudne, szczególnie głównej bohaterki.
Reżyser Marek Weiss akcent spektaklu położył na pokazaniu portretu psychologicznego głównej bohaterki, traktując wątek fabularny jako drugorzędny. Pokazał, że osoba o ścisłym umyśle, wydawałoby się bardzo racjonalna, z pozoru zimna emocjonalnie, wcale taka nie jest. Nie są jej obce - miłość, rozpacz, rozczarowania, poświęcenie dla innych.
Anna Mikołajczyk stworzyła wielką kreację wcielając się w rolę Marii. Była bardzo przekonywująca zarówno w sferze wokalnej jak i aktorskiej. Cały ciężar spektaklu opierał się na tej roli, pozostałe postacie dramatu były w zasadzie jej dopełnieniem. Wyróżnili się Paweł Skałuba (Pierre Curie), Tomasz Rak (Paul Langevin) i Leszek Skrla (Einstein).
Mam nadzieję, że spektakl ten na dłużej utrzyma się w repertuarze Opery Bałtyckiej. Maria Curie jest operą współczesną - wyróżniającą się jednak zasadniczo od innych realizacji określanych tym mianem, które charakteryzują się przede wszystkim dziwacznymi pomysłami reżyserów nie mających nic do powiedzenia. Przypominam sobie Aidę przeniesioną w czasy współczesne z uzbrojonymi wojskami Radamesa w karabiny maszynowe, Łucję z Lammermoor, w której najważniejszym elementem reżyserii było chodzenie głównej bohaterki po suficie.
Maria Curie Marka Weissa jest operą o nietuzinkowej postaci, jej osobowości, mocno osadzonej w kanonie gatunku pod względem muzycznym i inscenizacyjnym i to jest jej największym atutem.
Juliusz Multarzyński
fot. Autor