Nauka i sztuka (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 330
Do 4 lutego 2024 w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu czynna będzie wystawa pokazująca kolędniczy teatr obrzędowy pn. Zaklinacze czasu. Jej kuratorką jest Dorota Jasnowska.
Wystawa opowiada o widowiskowych formach kolędowania praktykowanych w okresie bożonarodzeniowym w różnych regionach Polski. Reżyserami, aktorami, a jednocześnie scenografami tego swoistego teatru ludowego byli członkowie lokalnych społeczności.
Na ekspozycji zaprezentowane zostały pochody kolędnicze przede wszystkim z Dolnego Śląska, ale także z Małopolski, Śląska Górnego i Opolskiego.
Są to kolędnicy chodzący z symbolizującymi siłę, zdrowie i płodność maszkarami zwierzęcymi (między innymi z turoniem, kozą, niedźwiedziem), z gwiazdą, szopką oraz grupy odgrywające tzw. widowiska herodowe.
Wystawę wzbogacają fotografie, zapisy dźwiękowe, filmowe oraz wywiady z kolędnikami – zaczerpnięte z materiałów dokumentujących badania nad tą formą obrzędowości, prowadzone między innymi przez pracowników Muzeum Etnograficznego na przełomie lat 60. i 70. XX w.
Zabytki pochodzą ze zbiorów: Muzeum Śląskiego w Katowicach, Muzeum Śląska Opolskiego, Muzeum Wsi Opolskiej, Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie, Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie i Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu.
https://mnwr.pl/zaklinacze-czasu-koledniczy-teatr-obrzedowy-wystawa-2023/
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 3348
W Muzeum Historycznym Miasta Krakowa, w piwnicach skrzydła zachodniego Pałacu Krzysztofory, do 26 stycznia 2017 r. można oglądać wystawę pn. Zamek Lubownia jako siedziba zastawu spiskiego.
Wystawa przedstawia bardzo ważną epokę w dziejach Spisza – Zastaw spiski oraz zamek Lubownia jako siedzibę starostwa.
Zastaw spiski to umowa zawarta dnia 8 listopada 1412 w Zagrzebiu między królem węgierskim i niemieckim Zygmuntem Luksemburskim, a królem Polski Władysławem Jagiełłą. Zastaw Lubowni, Podolińca, Gniazd oraz 13 miast spiskich stanowił zabezpieczenie zwrotu pożyczki, której Jagiełło udzielił Zygmuntowi. Pożyczona została kwota 37 000 kop groszy praskich, czyli ówcześnie około 7,5 ton czystego srebra. Pieniądze te pochodziły głównie z odszkodowań wojennych wypłaconych Polsce przez Krzyżaków. Pożyczka miała zostać zwrócona w tej samej wysokości i w tym samym miejscu, gdzie ją wypłacono – na węgierskim wówczas zamku w Niedzicy. Z zastawionych terytoriów utworzono starostwo spiskie z siedzibą w Zamku Lubowlańskim.
Wystawa pokazuje okoliczności rozpoczęcia zastawu spiskiego, czyli spotkanie Zygmunta Luksemburczyka i Władysława II Jagiełły. Przedstawieni są też starostowie spiscy, którzy rządzili zastawioną częścią Spisza. Jednym z pierwszych był w latach 1420-1428 Zawisza Czarny z Garbowa, najsłynniejszy polski rycerz. Najdłużej rządziła z kolei rodzina Lubomirskich. Podczas rządów Stanisława Lubomirskiego zamek Lubownia został przebudowany w stylu barokowym i uzyskał dzisiejszy kształt. Na wystawie pokazano portrety najznakomitszych przedstawicieli rodziny Lubomirskich oraz eksponaty z nimi związane.
Można też na niej zobaczyć repliki klejnotów koronnych Królestwa Polskiego, które podczas potopu szwedzkiego w latach 1655 – 1661 zostały ukryte na zamku Lubownia.
Ostatnia część wystawy jest poświęcona Marcinowi Oracewiczowi, który zasłynął bohaterską obroną Krakowa podczas Konfederacji Barskiej. Skutkiem zastawu było przyłączenie tych terytoriów do Polski, początkowo na czas dopóki pożyczka nie zostanie spłacona. Gdy jednak kilkadziesiąt lat później Węgry (bez spłacenia pożyczki) podjęły próbę odzyskania zastawionych miast, wyrokiem sądu papieskiego, który odbył się we Wrocławiu w 1489, tereny te zostały przyznane na stałe Polsce i pozostały w jej granicach.
Więcej - http://www.mhk.pl/wystawy/wystawa
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1544
Publikujemy tekst niezwykle interesującego i barwnego wykładu inaugurującego rok akademicki 2017/2018 w warszawskiej ASP, który wygłosił Jan Englert, dyrektor Teatru Narodowego, profesor Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. (red.)
W dzisiejszej rzeczywistości ryzyko zabierania głosu wydaje się być wystarczającym argumentem przeciwko podjęciu próby wykładu inaugurującego rok akademicki w uczelni artystycznej.
Zarozumialstwo i pycha jednak zwyciężyły i oto stoję tu przed Wami wierząc, że to co mam do powiedzenia nie będzie banalnym bredzeniem.
Tytuł, którym opatrzyłem dzisiejszy występ oratorski, tytuł pożyczony od wielkiego Aleksandra Fredry, a brzmi on, przypominam, „Zapiski starucha” jest oczywiście kokieteryjną próbą zapewnienia sobie alibi. Wzmocnię go jeszcze na wszelki wypadek, przywołując tekst, którym poczęstował mnie wiele lat temu mój mistrz Gustaw Holoubek. Powiedział: „Jasiu, kiedy skończysz 70-tkę, możesz mówić co chcesz”.
Ale dziś mam mówić o społeczności uczelni artystycznej, więc wymykającej się w wielu aspektach prawom i regułom, nazwijmy to „naukowym”. Co prawda, kilkanaście lat temu zrównano w świecie akademickim naukę ze sztuką, co spowodowało niezwykły wysyp artystów doktorów i doktorów habilitowanych. Uczelnie artystyczne odeszły, może i słusznie, od modelu kształcenia zawodowego na rzecz teorii sztuki, nauki o sztuce.
Dyplom magisterski nie jest gwarantem twórczości - w dzisiejszych czasach bywa nawet jej balastem. Droga do kariery jest mniej wyboista i wydaje się krótsza, choć z perspektywy startującego do niej pewnie jest odwrotnie.
Ale pogubiliśmy kryteria – nie tylko estetyczne, ale także etyczne. Mylimy także pojęcia, sens i logikę określeń, tracimy umiejętność porozumienia, choć nie jest to symptomem naszej współczesności. Fredro-staruch też pisał:
"Tyś ogłuchł? Ogłuchł świat cały.
Nie słyszymy się wzajemnie.
Rozumiemy jeszcze mniej".
Wszyscy namawiamy młodych do buntu, tylko przeciwko czemu mają się buntować?
Uczelnie artystyczne były zbudowane na relacji mistrz-czeladnik. Ten model odchodzi w niebyt, nie tylko ze względu na powszechnie ogłaszany deficyt mistrzów, a paradoksalnie przez wysyp mistrzów. Bo znowu trzeba poszukać porządku w tej relacji, przywrócić jej sens.
Mistrz to nie jest stanowisko; mistrz to jest autorytet. W autentycznej relacji: mistrz-czeladnik, to nie mistrz szuka uczniów -czeladników, to oni winni bezustannie poszukiwać mistrzów.
Mistrza nie buduje tytuł doktora, ani doktora habilitowanego. Na pewno nie przeszkadza, ale nie wystarczy do zbudowania tej podstawowej relacji uczeń-nauczyciel. Dodatkowo zburzenie hierarchii nie tylko wartości, ale także naturalnej hierarchii umiejętności, postaw i dokonań spłaszczyło i spauperyzowało pojęcie mistrza.
Za moich czasów mistrzowie siedzieli na czubku drabiny, na którą chciałem się wspinać. Nie macie pojęcia - mówię do młodzieży - co to była za frajda wspinanie się na tę drabinę. Już widziałem mistrza stopy, kolana, genitalia, wątrobę, piersi, a kiedy mogłem mu popatrzeć prosto w oczy, wiedziałem, że czas zmienić drabinę w poszukiwaniu następnego mistrza.
Dzisiaj przewracamy drabinę razem z mistrzem. Zwłaszcza, że jego mistrzostwo jest niekoniecznie akceptowalne. Mistrz to przecież także autorytet, a udało nam się zdemolować także i autorytety, oczyszczając przestrzeń dla własnych ambicji i korzyści.
Uprawiamy zawody, w których kryteria precyzujące nasze kwalifikacje i dokonania nie podlegają jasnym i niezmiennym zasadom. Zmienność tych zasad umożliwia fałszowanie jakości i jej bylejakość. Dlatego podstawą naszych ocen winno być rzemiosło, umiejętność.
Żyjemy w kraju, w którym określenie „rzemieślnik” ma zabarwienie pejoratywne. Każdy, kto dotknął twórczości, myśli o sobie „artysta”. Podejrzewam, że im mniej umie, tym mocniej tak myśli.
W mojej profesji powszechnie używa się określenia aktor dramatyczny i artysta estradowy. No comments.
Do szkoły teatralnej, przepraszam: do Akademii Teatralnej, zdawał kiedyś przystojny chłopak. Na dzień dobry powiedział sepleniąc: „Chcze pańsztwu żapreżentować Szwiteżankę”. Chyba profesor Aleksandra Śląska nie wytrzymała i powiedziała mu: „Przepraszam, ale z taką dykcją nie może pan być aktorem”. A adept odparł – „Frajer dykcja, grunt talencik”. To motto towarzyszy nam nie tylko w zawodach artystycznych.
W prawidłowym układzie, z tysiąca rzemieślników rodzi się jeden artysta, u nas - z tysiąca artystów jeden rzemieślnik. Miarą artyzmu stał się sukces. Nawet wtedy, gdy jest jętką jednodniówką. Internet przyspieszył kreowanie sukcesu i pozornych artystów. Facet, który przebrał się za pająka i biegał na czworakach po schodach dworcowych miał kilka milionów polubień, przepraszam - „lajków”. Uważa się pewnie za artystę. Zwłaszcza, że jego sukces był wymierny finansowo.
Kim więc jest artysta? Na własny użytek wymyśliłem, albo ukradłem któremuś z mistrzów (wolę pierwszą wersję, choć w moim wieku zapomina się co pożyczone): artysta to ktoś, kto stwarza rzeczywistość. Nie włazi w zastaną, ale poszerza ją, lub stwarza nową.
Ktoś, kto dotyka nieprzewidywalnego, transcendentnego, kto próbuje rozmawiać z tym, co w nas boskie. Nie z własnymi gruczołami, ale z tym, czego zmierzyć i nazwać do końca się nie da, z przeczuciem, pardon, boskości, lub jeśli kto woli - duchowości. Jest nie tylko, by przywołać Słowackiego, „zjadaczem chleba, ale także aniołem”. Używa gatunku wrażliwości, który zwykliśmy nazywać talentem, a więc wyjątkowością.
A przecież talentu nie da się nauczyć. Talent można obudzić, talent można wyposażyć w klucze i wytrychy do otwierania drzwi, których istnienia nikt nawet nie podejrzewał. Drzwi do nowych przestrzeni twórczych – temu ma służyć uczelnia artystyczna. Mistrz winien dzielić się z uczniem wszystkim, co zdobył od swoich mistrzów i wzbogacił swoim doświadczeniem i to dzielić się bezinteresownie, bez narzucania siebie, przyznając uczniowi prawo do buntu.
Być może ta bezinteresowna sztafeta to dotknięcie nieśmiertelności? Lubię tak myśleć.
No i kolejny problem w tej relacji – wolność. Artyści powszechnie głoszą, że należy im się prawo do absolutnej wolności, nadużywając często tego prawa, usprawiedliwiając nim swoje pseudoartystyczne dokonania.
Tymczasem wolność bez ograniczeń to anarchia, granice narzucone wolności to niewola. Profesor Bauman określa to precyzyjniej:
„Bezpieczeństwo bez wolności to niewola, ale wolność
bez bezpieczeństwa to anarchia”.
Bunt przeciwko narzuconym ograniczeniom jest usprawiedliwiony i słuszny. Kto więc ma zakreślać granice ograniczające wolność twórczą? Sam artysta. Gorset, który dobrowolnie nakładamy na siebie, zapewniam, może być trampoliną. Choćby chęć zrzucenia tego gorsetu, albo przynajmniej rozluźnienie go, może być inspiracją buntu. A bunt, jak mówi Stomil w „Tangu” Mrożka – jest opoką, na której postęp buduje kościół swój.
Nie unikniemy pytania: Czy moralność jest gorsetem? Profesor Bauman powiada:
„Moralność nie polega na wierności kodeksowi, ale odpowiedzialności za innych ludzi, o tyle jestem człowiekiem, o ile zdaję sobie sprawę z tej odpowiedzialności”.
i dalej:
„Spór o granice między dozwolonym i niedozwolonym, moralnym i niemoralnym będzie trwał, bo tych granic nie da się utrwalić raz na zawsze”.
Rektor Malajkat, inaugurując rok akademicki w Akademii Teatralnej, wielokrotnie podkreślał w adresie do studentów konieczność odrzucenia kompromisów, jakichkolwiek kompromisów jako credo dla twórczości. Nie jestem przekonany do słuszności tych namów. Sądzę, że nie do końca porozumiewamy się w interpretacji pojęć. Jedną z trudniejszych umiejętności jest umiejętność odróżnienia kompromisu od konformizmu.
Kompromis ma z założenia budować porozumienie, więc służy sprawie, konformizm nagina kompromis do własnej wygody czy korzyści, a więc rujnuje, dekonstruuje, szkodzi sprawie. Mam nadzieję, że zostanę zrozumiany. Namawiam do buntu w imię idei, a nie dla pompowania własnego ego.
Artur, bohater „Tanga” Mrożka – nota bene – kto nie widział spektaklu Jarockiego powinien już dzisiaj go szukać w repertuarze Teatru Narodowego – wchodzi w życie, poszukuje przestrzeni dla własnego buntu. Najpierw bunt przeciw rodzicom, którzy propagują wolność absolutną, potem szukanie nowej formy, a to oczywiście powierzchowne poszukiwanie, pogoń za jakąkolwiek ideą z ostateczną konkluzją, że nie ma nic, wszystko się zdewaluowało, powszechna amorfia, aż wreszcie znajduje. Eureka! Odkrycie. Zacytuję prawie dokładnie –
„Co może powstać z niczego, żeby było? Co istnieje, choćby nie było nic? Władza ... Tylko władza istnieje, choćby nic nie było! A czyż władza nie jest formą buntu? Buntu góry przeciw dołom, wyższości przeciw niższości!”
Czym to odkrycie się kończy - to trzeba zobaczyć i zrozumieć przy ul. Wierzbowej.
Przy okazji przypomnę dialog Artura z Edkiem – przedstawicielem „niższości” wyposażonej w siłę. Edek zapytany o pomysł na ideę odpowiada:
„- Postęp, proszę pana.
- Jak to rozumieć? – pyta Artur
- No, w ogóle postęp!
- Ale jaki postęp?
- Postęp .... owy. Do przodu! Przodem do przodu!
- A tył?
- Też do przodu.
- No, ale wtedy przód będzie z tyłu!
- To zależy jak popatrzeć ... Jak od tyłu?
- Ee! To jakieś mętne.
- Ale postępowe, proszę pana!”
Postępowym postępem, którego już zatrzymać się nie da jest wirtualizacja naszego życia. Narzędzie zwane Internetem jest władcą naszej prywatności, naszej wiedzy, naszej wrażliwości. Ułatwienia, które nam oferuje są zbyt atrakcyjne, by z nich zrezygnować nawet kosztem naszego humanizmu, naszej wolności. Przywołam jeszcze raz prof. Baumana:
„Mówi się, że Internet upowszechnia wiedzę. A on przeciwnie – unaocznia jej nieosiągalność. Bo nadmiar informacji upokarza, wreszcie zniechęca. Jeśli dostaję miliard odpowiedzi na proste pytanie to machnę ręką na tropienie prawdy i zacznę ćwierkać”.
Ćwierkając młodzi ludzie są przekonani, że mają nie tylko prawo, ale i obowiązek mieć własną opinię w każdej kwestii. Gdyby Kartezjusz żył dzisiaj, jego motto brzmiałoby: Widzą mnie, więc jestem. Dorzuciłbym jeszcze hasło – Nic o mnie beze mnie.
Żyjemy w czasach, w których zaimek „ja” jest nadużywany we wszystkich odmianach. IV Rzeczpospolita buduje swój fundament na tej przypadłości – jest rzeczpospolitą misiów – mi się należy – to nasze motto dzisiejszości.
Pora zmierzać ku końcowi. Wygląda na to, że jestem malkontentem. Nie do końca. Jeśli w megalomanii mojej myślę o nieśmiertelności, to jej elementy dostrzegam właśnie w bezinteresownym przekazywaniu następnym pokoleniom tego, co zdobyłem od moich mistrzów. Uczenie to obopólny wampiryzm. Młodzi, wchodzący w życie, młodzi zbuntowani – to fantastyczny afrodyzjak dla starzejącego się malkontenta.
Mój dziadek był moim mentorem. Gasił radio kiedy śpiewał Armstrong. „To pijany, chrypiący Murzyn, a nie śpiewak” – wyrokował. A mnie się Armstrong podobał. Więc ile razy wygłaszam jakieś kategoryczne sądy zapala mi się ostrzegawcze światełko: Uwaga! Armstrong! Dzisiaj także.
Dlatego nieśmiało namawiam studentów – buntujcie się, ale szukajcie moralnych granic tego buntu i przede wszystkim używajcie wyobraźni, własnej, nie narzuconej, nie podanej na tacy w internetowym świecie, więc w gruncie rzeczy tylko dwuwymiarowej. Wyobraźni – matki twórczości artystycznej!
Kończąc, wypada raz jeszcze odnieść się do inspiratora dzisiejszych wywodów. Profesor Bauman napisał:
„Portal internetowy zwany Death Clock, poważny portal aktualizujący statystyki umieralności, ogłosił testową ankietę. Wszedłem nań jakieś 10 lat temu, odpowiedziałem na pytania i oto jakie dostałem – już wtedy orzeczenie: You had your time. Have a good day!”
Czyli ze statystki wynika, że ja już nie żyję. Aleksander Fredro, który pożyczył mi tytuł dzisiejszej gawędy tak zwieńczył swoje „Zapiski starucha”:
„Jechaliśmy pod górę wykutą w skale drogą. Na grzbiecie pagórka mój ojciec wstrzymał konia i zawołał rzewnym głosem, jak gdyby widział przyjaciela: „Hoczew!” .
W dolinie nad brzegiem rzeki płynącej do Sanu ujrzeliśmy szczątki niewielkiego zamku. Obok biały dworek i gospodarskie, dość porządne zabudowania. Dalej kościółek, karczma i chaty wzdłuż łęgu rozsypane. – „W tym zamku urodziłem się – rzekł mój ojciec i zdawał się więcej do siebie niż do nas mówić.
Czas jakiś patrzał jeszcze w milczeniu, nareszcie zsiadł z konia i nam zsiąść rozkazał, bo w skale wykutą drogą, więcej do schodów niż do drogi podobną, trzeba było ponad potok spuszczać się w dolinę Hoczwi. Uszedłszy kawałek, prowadząc konia za sobą, wstrzymaliśmy się przy źródełku, co cienkim promieniem z prostopadłej wytryskało skały. „Nie ma – rzekł mój ojciec – w całej okolicy równie dobrej wody. Tu dziećmi będąc, wprawialiśmy bzowe rynewki i patrząc z daleka cieszyliśmy się, kiedy przechodnie korzystali z naszego wynalazku. Mało kto minął, żeby się z rynewki nie napił”.
Przez wiele lat potem, jeżdżąc tamtędy, zawsze słyszałem w sobie te wspomnienia ojca. Nie minąłem nigdy źródełka. Kilka lat temu... teraz już kilkanaście... nie potrzebowałem zsiadać z konia, droga była rozkopana, szeroka, wygodna, ale mego źródełka... mego źródełka!... odszukać nie mogłem”.
Jan Englert
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 2194
W łódzkim Muzeum Sztuki MS1 można do 23 listopada 2014 oglądać wystawę prac Teresy Żarnowerówny.
Życie Teresy Żarnowerówny to historia pełna twórczej pasji i emocji, politycznego i społecznego zaangażowania w burzliwej pierwszej połowie XX wieku. Wystawa odkrywa twórczość i nieznane dotąd kulisy życia jednej z najbardziej radykalnych artystek międzywojennej Polski.
Teresa Żarnower urodziła się w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Podczas artystycznej edukacji zainteresowała się ideami awangardy, zafascynowała ją bezkompromisowość radykalnej sztuki o konstruktywistycznym rodowodzie. Utrzymywała kontakty z komunistycznym środowiskiem działaczy robotniczych, stając – wraz ze swoim partnerem Mieczysławem Szczuką – zdecydowanie po lewej stronie polskiej sceny politycznej. Młodzieńcza miłość, którą darzyła Szczukę, została przerwana przez jego tragiczną śmierć.
Pod koniec 1937 roku wyjechała do Francji. W 1940 roku została zmuszona do ucieczki z ogarniętej wojną Europy, z Paryża przez południe Francji i Hiszpanię dotarła do Lizbony, w której spędziła 14 miesięcy, czekając na wizę amerykańską. Następnie znalazła się w Montrealu w Kanadzie, gdzie spędziła kolejnych 17 miesięcy. Ostatecznie do Nowego Jorku dotarła dopiero w połowie 1943 roku. Tam znalazła szansę na dalszy artystyczny rozwój. W Stanach Zjednoczonych stworzyła gwasze i rysunki, niepokojące swoją odmiennością od wcześniejszej twórczości, jak również słynny relief „Powstanie w Getcie Warszawskiem”.
Wystawa przygotowana przez kuratorów Miladę Ślizińską i Andrzeja Turowskiego prezentuje efekty badań i poszukiwań, dzięki którym zebrano obszerną, do tej pory nieznaną, rozproszoną dokumentację historii życia i twórczości artystki.
Twórczość Żarnowerówny zaprezentowana jest w kontekście najważniejszych wydarzeń epoki oraz sztuki i poglądów środowiska awangardowych twórców, z którymi artystka współpracowała. Nad tymi problemami Andrzej Turowski pracował przez lata, publikując wiele fragmentarycznych tekstów. W oparciu o jego studia wystawa zarysowała związki - w pierwszym rzędzie - z kręgiem twórców polskiego konstruktywizmu, wśród nich z Mieczysławem Szczuką, a także z politykami i działaczami lewicy okresu międzywojennego (między innymi z Janem Hemplem). Podkreślone zostały kontakty artystki z Franciszką i Stefanem Themersonami, Józefem Wittlinem, a także Czesławem Miłoszem. Reprodukcje i archiwalia przybliżają część zaginionych lub zniszczonych prac, szczególnie tych z okresu międzywojennego.
Rekonstrukcja ostatnich dziesięciu lat życia i twórczości Teresy Żarnower wymagała wnikliwych badań, rozpoczętych w 2009 roku przez Miladę Ślizińską, pomysłodawczynię wystawy w Muzeum Sztuki, które jako jedno z niewielu w Polsce posiada jej prace. Na wystawie zaprezentowano fragment twórczości z tego okresu, pochodzący z kolekcji Janet, Alexa i Anny Luisy Abramowicz (Nowy Jork), Richarda Bartha (Nowy Jork), dwóch kolekcji z Londynu: Georges’a Dobrego i Elizabeth Sobczynski, oraz ze zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi. Można też obejrzeć dokumenty z archiwów polskich, amerykańskich, brytyjskich i niemieckich. W ekspozycję wpisana jest częściowa rekonstrukcja wystawy Żarnower prezentowanej w 1946 roku w Galerii Peggy Guggenheim w Nowym Jorku, której towarzyszył tekst krytyczny autorstwa Barnetta Newmana.
Przygotowano też monograficzny katalog poświęcony życiu i twórczości artystki.
Wystawę poprzedziła międzynarodowa konferencja naukowa „Zagubiona awangarda. Teresa Żarnower i lewica artystyczna”, poświęcona twórczości artystki, a także zagadnieniom związanym ze sztuką awangardy europejskiej w okresie międzywojennym i awangardy amerykańskiej w czasach powojennych.