It is theduIt is the duty of every patriot to protect his country from its government (Thomas Paine)
(Obowiązkiem każdego patrioty jest chronić swój kraj przed jego rządem)
W naszych czasach kwestia rozumienia patriotyzmu, zwłaszcza w krajach wielkich i rozwiniętych, jest dosyć skomplikowana. Dawniej wystarczyło po prostu zdefiniować patriotyzm jako umiłowanie ojczyzny, przywiązanie do niej, silne poczucie więzi społecznej ze swoim narodem i państwem oraz gotowość poświęcenia się dla dobra własnego kraju.
W definicji patriotyzmu pojęciem kluczowym jest ojczyzna. Ale ono nie zawsze znaczy to samo; jego treść ewoluuje zależnie od uwarunkowań historycznych, kontekstów społecznych, ustrojów politycznych i ideologii. Podobnie zresztą zmieniają się znaczenia innych pojęć zawartych w określniku pojęcia patriotyzmu: rodzina i naród.
Dawniej ojczyzną było terytorium, na którym się urodziło, mieszkało, pracowało, spędzało swoje życie i na którym przebywała najbliższa rodzina. Była to w zasadzie homogeniczna i zamknięta w ściśle wytyczonych granicach państwa przestrzeń społeczna, w której porozumiewano się jednym językiem i w którym panowała jedna kultura, jedno wyznanie, jednakowe tradycje i taki sam sposób bycia. Ludzie byli jakby przykuci do niego; emigracja oraz imigracja były bowiem zjawiskami rzadko spotykanymi i tak dalece marginalnymi, że faktycznie nie miały one wpływu na jego kształt i funkcjonowanie.
Ale w czasach, kiedy wystąpiły masowe przesiedlenia i postępuje globalizacja oraz transmigracja, pojęcie ojczyzny ulega zmianie. W ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat w takim stopniu, że trudno już traktować ojczyznę jak jednorodny system społeczny.
Ojczyzna nie jest teraz krajem, w którym się urodziło, spędziło dzieciństwo i młodość, lecz krajem, w którym się stosunkowo długo zamieszkuje, gdzie wchodzi się w różne, względnie trwałe związki i relacje z innymi ludźmi z tytułu sąsiedztwa, pracy, szkoły itp. Jest miejscem, do którego po pewnym czasie przyzwyczaja się i z którym wiąże się pozytywne emocje, przy czym długość tego czasu skraca się w miarę częstotliwości przemieszczania się. Jest miejscem, którego granice istnieją tylko formalnie, jak w przypadku Unii Europejskiej, a w przyszłości może nie być ich w ogóle.
Tak więc, postępuje relatywizacja pojęcia ojczyzny ze względu na czas i przestrzeń. W związku z tym, ojczyzna nie jest raz na zawsze dana człowiekowi albo przypisana mu; ojczyznę nabywa się i zmienia w ciągu swego życia i dlatego można mieć kolejno kilka ojczyzn. Teraz jeszcze ojczyzna wiąże się z krajem, z którego pochodzą przodkowie, w którym żyją rodzice, rodzeństwo i przyjaciele, ale w przyszłości oni też będą często zmieniać miejsce pobytu. Za kilka pokoleń to wszystko się zmieni, a ojczyzny wymieszają się.
Stopniowo pojęcie ojczyzny rozmywa się, wkrótce będzie obejmować poszczególne kontynenty, a później cały świat. Tym samym straci ono sens. A wraz z nim anachroniczne stanie się pojęcie patriotyzmu (również kosmopolityzmu) w dzisiejszym jego rozumieniu. Zamiast rozumieć patriotyzm jako przywiązanie do ojczyzny, państwa czy narodu, lepiej kojarzyć go z przywiązaniem do wartości uznawanych na terytorium, gdzie się zamieszkuje, jak to na przykład jest w USA. Ale to również tylko do czasu, kiedy ludzie na całym świecie zaczną uznawać jakiś jeden uniwersalny system wartości. A taka sytuacja może kiedyś wystąpić w efekcie daleko zaawansowanej globalizacji. Również słabną więzi ze swoim państwem i narodem. Jeśli jeszcze są, to w postaci szczątkowej z tendencją do stopniowego zaniku.
Patriotyzm po polsku
Różne są wymiary patriotyzmu, jego poczucie i formy przejawiania się. Tutaj ograniczę się tylko do dwóch: po pierwsze, do odczuwania dumy ze swego kraju (z kraju swojego pochodzenia, czyli z ojczyzny) - z osiągnięć swoich ziomków, swojego narodu i państwa oraz po drugie - do okazywania szacunku dla swojego państwa reprezentowanego przez prezydenta, rząd, parlament i elity polityczne.
Z tego względu, za patriotę uznaję tego, kto przysparza ojczyźnie jak najwięcej powodów do dumy w postaci liczących się w świecie osiągnięć uzyskiwanych w różnych obszarach działań, a przede wszystkim w swej codziennej rzetelnej pracy oraz tego, kto będąc przedstawicielem władzy państwowej, przyczynia się swoim zachowaniem i postępowaniem do kształtowania i umacniania szacunku do swego urzędu.
Natomiast nie jest patriotą ktoś, kto ma pełną gębę frazesów o miłości ojczyzny i samozwańczo mianuje się patriotą, ale jego wyniki pracy, postawy i zachowania przynoszą wstyd rodakom i ojczyźnie, kto daje powody do kształtowania negatywnego wizerunku swojej ojczyzny i władzy w oczach innych narodów i naraża je na kpiny oraz lekceważenie.
Wątpliwym patriotami są ci nieliczni, ale głośni, którzy w trudnych czasach uciekali z kraju rzekomo z powodów politycznych, żeby uzyskać azyl, a faktycznie żeby lepiej żyć, albo będąc na stypendiach zagranicznych wiązali się z obcymi wywiadami i szkolili się w skutecznym szkodzeniu ówczesnemu państwu, jakie by ono nie było, ale państwu legalnemu, uznanemu przez prawo międzynarodowe.
Prawdziwymi i o wiele większymi patriotami były miliony tych, którzy mimo trudnych warunków życia pracowali dla dobra swojej ojczyzny, bez względu na to, w jakim stopniu zniewolonej (a czy dzisiaj nie jest zniewolona?) i efektami swej pracy przyczyniali się do chwały swojego narodu. Jeśli tak nie jest, to wniosek stąd taki: należy czcić zdrajców jak patriotów, o ile działają na rzecz obcej ideologii, ale uznawanej za jedynie słuszną. Zaiste, wspaniały przykład dla wychowywania patriotycznego!
Obserwacje postaw, zachowań i działań ludzi u nas nasuwają wątpliwość, czy istnieją realne podstawy do odczuwania dumy z naszego kraju i do pałania miłością do swej ojczyzny. Niewątpliwie w jakichś obszarach życia jeszcze tak, jakkolwiek nie w takim stopniu i nie tak bardzo, jak by się chciało; w pozostałych raczej nie.
Z pewnością można być dumnym z pięknych kart naszej ponad tysiącletniej historii, mimo zdarzających się ciemnych stron, klęsk i niepowodzeń. Również z osiągnięć polskich naukowców, filozofów, inżynierów, sportowców, literatów, artystów i wynalazców oraz z niektórych naszych cech narodowych, takich jak bohaterstwo, odwaga, gościnność itp.
Jednakże chciałoby się, aby to nie były sukcesy przedstawicieli naszego narodu i kraju z dawnych lat, czyli postaci historycznych, bo głównie im zawdzięczamy powody do dumy, ale żeby tych osiągnięć było jak najwięcej teraz i w najbliższej przyszłości; by nasz naród i kraj odnosił triumfy w rywalizacji z innymi i miał się czym chwalić.
Patrioci, ale na emigracji
Wątpię, czy to życzenie da się zmaterializować, ponieważ od pewnego czasu tzw. warunki obiektywne - zewnętrzne i wewnętrzne - coraz mniej sprzyjają osiąganiu sukcesów przez przedstawicieli naszego narodu, mimo że nie brak im ambicji. Cóż jednak począć, gdy niektórym ludziom udaje się te aspiracje zrealizować dopiero za granicami. Toteż, kto chce odnieść jakiś znaczący sukces w życiu, emigruje tam, gdzie istnieją warunki ku temu. Liczne przykłady świadczą tym, że udało się to wielu młodym naukowcom i inżynierom, którzy odważyli się opuścić swój kraj rodzinny. Smutne to, lecz prawdziwe.
Co przeszkadza albo utrudnia im osiąganie sukcesów u nas? Z pewną przesadą i lapidarnie można powiedzieć, że niemal wszystko i wszyscy. Ale najbardziej - niedocenianie roli oświaty i nauki przez elity władzy, niedofinansowanie obu tych sfer, zarobki uwłaczające godności pracownika naukowego, a także klimat niesprzyjający kreatywności i innowacyjności - łącznie z wewnętrznymi animozjami oraz zawiścią w samym środowisku naukowców.
Niestety, powszechna niechęć w stosunku do ludzi wybijających się i niszczenie ich jest naszą niechlubną specyficzną cechą narodową. Negatywny stosunek do nauki ze strony władz oświatowych wyraża się w lekceważeniu rozwijania kreatywności i wyobraźni intelektualnej wśród uczniów i studentów. A o tym, jak ważna jest wyobraźnia w pracy naukowej, powiedział kiedyś noblista z fizyki Richard Feynman - "Zaskakujące jest to, że ludzie nie wierzą, że w nauce jest wyobraźnia"; zaś zdaniem A. Einsteina - "Wyobraźnia jest ważniejsza niż wiedza".
Ale w naszych szkołach nie rozwija się wyobraźni ani kreatywności, lecz myślenie rutynowe za pomocą szablonów, algorytmów i idiotycznych testów. To musi skutkować brakiem wielkich osiągnięć naukowych.
Patriotyzm inaczej
Postawy patriotyczne występują podczas oglądania zawodów sportowych. Kibice cieszą się i są dumni z osiągnięć naszych sportowców i nie bez racji. Nawet nie-kibica napawa dumą fakt, że ktoś z naszych zdobył medal na olimpiadzie, albo w zawodach światowych. Ale czy mamy być dumni z tego, że wygrywa drużyna występująca w naszych barwach narodowych i reprezentujące państwo polskie, której zawodnikami - nota bene najlepszymi - są obcokrajowcy kupieni za ciężkie miliony? (Niestety, sport również się prostytuuje, odkąd za osiągnięcia nie wystarczą już dyplomy, medale i szacunek ludzi; teraz, płaci się za nie nagrody w kwotach wielokrotnie przewyższających średnią płacę).
Zwłaszcza, że nie tyle chodzi o dostarczanie pozytywnych emocji, ile o troskę o wzbogacanie światowego rynku usług sportowych oraz o dochody prywatnych właścicieli klubów i organizacji sportowych.
Najmniej można być dumnym z postaw, zachowań i działalności naszej – pożal się Boże – klasy politycznej, czy raczej pozaklasowych elit władzy - funkcjonariuszy naszego państwa i jego reprezentantów za granicami. To, co oni wyprawiają na oczach milionów telewidzów podczas obrad sejmowych, publicznych dyskusji (mających raczej posmak karczemnych awantur, albo przekomarzań w maglu) i konferencji prasowych, wykracza daleko poza standardy poprawnych zachowań i woła o pomstę do nieba.
Właściwie nie powinno to dziwić, tylko razić. Przecież w większości stanowią oni istną zbieraninę aferzystów, nieudaczników, ludzi niekompetentnych, słabo wykształconych, niepotrafiących poprawnie i logicznie wysławiać się i dyskutować, charakteryzujących się megalomanią, przerostem ambicji i osobowością neurotyczną a nawet psychopatyczną oraz postawami wrogości i agresji.
Od czasów tzw. komuny utarło się przekonanie, że rządzić może każdy „mierny, bierny, ale wierny”, kogo wytypuje taka czy inna partia i powierzy mu funkcje państwowe lub kierownicze w gospodarce, przemyśle, szkolnictwie, administracji itd. Zgodnie ze znaną, choć zniekształconą wypowiedzią Lenina - „ministrem może być nawet kucharka” (w istocie Lenin mówił, że każda kucharka powinna nauczyć się rządzić państwem, a więc namawiał je do uczenia się zarządzania, a nie do rządzenia bez odpowiedniego przygotowania), powierza się kierowanie resortami, spółkami państwowymi itp. absolutnym ignorantom i ludziom o podejrzanej moralności (wystarczy, żeby kierownictwo partii miało do nich zaufanie), często też ludziom, którzy nie mają odpowiedniego statusu majątkowego w takim stopniu, żeby być odpornym na kuszące propozycje korupcyjne (liczącym, że dzięki uprawianiu polityki zawodowo i wejściu do elit władzy wzbogacą się i ustawią swoje rodziny).
Słusznie napisał o tym politolog prof. Kazimierz Kik (Prof. Kazimierz Kik o nepotyzmie, w: Fakt.pl – 09.01.2013):
"Chora jest od lat motywacja, dla której idzie się do polityki. W Polsce głównym powodem jest ten ekonomiczny. „Idę do polityki, żeby się urządzić!”, zdają się mówić kandydaci na posłów, radnych, ministrów. Rzeczypospolitą toczy rak, który powoduje, że polityka tak naprawdę nie jest już polityką, ale tylko drogą do urządzenia wygodnego i dostatniego życia dla siebie i rodziny. (…) Od lat to są bardzo często ludzie, którzy nic nie potrafią, zwykli nieudacznicy, którzy na niczym się nie znają i są kompletnie bezideowi. A młody narybek, który trafia do partii, poprzez tych starych „teczkowych” nasiąka tą gangreną i tak to się toczy. W Polsce nie jest tak, że nominacje, nawet na najwyższe stanowiska w państwie, dostają ludzie z kompetencjami do ich pełnienia, ludzie, którzy są fachowcami w danej dziedzinie.(…) Nasi politycy to nie są fachowcy, ale pospolite ruszenie – przeskakują sobie z partii do partii – przecież mamy cały zastęp weteranów, „Jasiów Wędrowniczków”, którzy przez lata byli niemal we wszystkich formacjach. W normalnych, ugruntowanych demokracjach takich sytuacji nie ma".
Władza vs patriotyzm
Nic dodać, ani niczego ująć. Ten cytat dokładnie odzwierciedla myśli naszego społeczeństwa o swojej władzy. Niepotrzebne są badania socjologiczne opinii publicznej; wystarczy posłuchać tego, co w miejscach publicznych mówią przeciętni ludzie w różnym wieku o różnych orientacjach ideologicznych i światopoglądowych. Tylko elity władzy nie wsłuchują się w głos ludu, którym rządzą. Oni stworzyli dla siebie hermetyczny świat współczesnych książąt udzielnych, czyli VIP-ów, otoczony ochroniarzami i kontaktują się z narodem na odległość za pomocą kamer i swoich rzeczników. A ich niedorzeczne pomysły legitymizują eksperci, którzy są albo partyjnymi kolegami popierającymi fanatycznie linię partii, albo zostali przekupieni.
Władza jest przede wszystkim impregnowana na krytykę. Pamiętam czas stalinowski, kiedy trzeba było publicznie składać samokrytykę na zebraniach organizacji młodzieżowych i partyjnych – coś w rodzaju rytuału religijnego spowiedzi powszechnej. Budziło to wówczas zrozumiałe oburzenie i wydawało się pozbawione sensu. Patrząc na to z perspektywy czasu i z punktu widzenia aktualnych warunków, dostrzegam jednak pewne „racjonalne jądro” w samokrytyce. (To nie znaczy, że pochwalam stalinizm - muszę o tym nadmienić, żeby nie być posądzonym o taką sympatię, jak pewien znany sędzia.) Tylko, który z naszych polityków byłby zdolny do dobrowolnego przyznania się do własnych błędów, naprawienia ich i usatysfakcjonowania ludzi pokrzywdzonych w wyniku tych błędów, żeby być „rozgrzeszonym” przez naród?
Ale co mówić o samokrytyce, jeśli „oni” są tak pyszałkowaci, że w ogóle nie dopuszczają do siebie głosów krytyki – nie słyszą jej, a gdy przypadkiem dotrze do nich, to nie reagują na nią, wyrażając tym swoją arogancję wobec społeczeństwa, które sowicie ich opłaca z podatków.
Nie ma zresztą norm prawnych zobowiązujących do udzielania odpowiedzi na krytykę w określonym czasie – nie tylko na krytykę, ale na jakiekolwiek pisma kierowane do urzędów. Wszelka krytyka nawet w dobrej wierze, czyli pozytywna albo konstruktywna, uważana jest za atak personalny na partię lub rząd, a wypowiadający ją uchodzi za agresora i przeciwnika władzy. (Pisałem o tym w artykule Do krytyki - jak do jeża w: SN Nr 5, 2012)
Przykładem uzasadniającym to może być wypowiedź prof. dr. med. Adama Płażnika zamieszczona w jego liście-ripoście do Pani Minister Nauki: "Mój list otwarty był ostrą, polemiczną próbą zwrócenia uwagi na potrzebę dyskusji nad wdrażaniem zasad (ciągle zmieniających się) reformy finansowania nauki i o jej etapową ocenę. Tymczasem tonacja listu Pani Minister wskazuje na syndrom oblężonej twierdzy, której obrońcy przekonani o słuszności swoich racji nie dopuszczają myśli o ich zmianie" (…) (Gazeta Wyborcza – Nauka 10.1.2013).
Wśród polityków panuje wyraźny strach przed krytyką, który dobitnie świadczy o ich miernocie oraz słabości. A z reguły boi się ten, kto ma coś wstydliwego do ukrycia, albo nie umie racjonalnie bronić swoich pozycji. Niestety, jedno i drugie ma miejsce u większości naszych polityków.
A co powiedzieć o patriotyzmie tych, którzy za to, że przesiedzieli za swoją działalność opozycyjną w więzieniu, albo byli internowani, domagają się bezwstydnie za swój „patriotyzm” ogromnych odszkodowań finansowych (i niestety, uzyskują) od państwa, czyli od obywateli, którzy też wtedy z różnych powodów cierpieli i byli prześladowani? Stworzyli nową wersję patriotyzmu - „patriotyzmu płatnego”. Nie są mi znane tego typu przypadki w historii naszego kraju ani innych krajów.
Patriotyzm manifestuje się w postaci poszanowania dla urzędów i symboli państwowych – godła, hymnu i flagi. Jednak z tym bywa u nas różnie. Urzędy państwowe, również te najwyższe, są nagminnie i publicznie krytykowane nie bez racji, a nieraz nawet lżone, co budzi ogólny niesmak, zwłaszcza u ludzi starszego pokolenia. A symboli państwowych często nadużywa się. Wywiesza się flagi i śpiewa hymn (niewiele osób, wśród nich także dostojnicy państwowi, zna jego słowa) byle kiedy, w sytuacjach niczym nieuzasadnionych przez różne grupy kiboli, strajkujących, rozwydrzonej młodzieży i manifestantów. Wiadomo, że szacunek dla symbolu maleje w miarę wzrostu częstotliwości jego pokazywania: jak czegoś za dużo, to nie zwraca się na to uwagi. Czasem też godło państwowe bywa deformowane do postaci karykaturalnej, jak na przykład dla celów komercyjnych na koszulkach piłkarzy.
Biorąc to wszystko pod uwagę nie dostrzegam podstaw do rozwijania uczuć patriotycznych w naszym kraju w tym wymiarze, o którym była mowa. Nawet nie ma nadziei na to, żeby w najbliższym czasie coś się zmieniło na lepsze pod tym względem. Wątpliwe jest też kształtowanie postaw patriotyzmu w innych jego wymiarach, ale to już z inny temat. Przypuszczam, że postępować będzie deflacja patriotyzmu w skali kraju i świata w dotychczasowym jego rozumieniu. Czytelnikom pozostawiam odpowiedź na pytanie: jak być i czy warto jeszcze być patriotą?
Wiesław Sztumski
12 stycznia 2013