banner


Od co najmniej dwóch tysiącleci w cywilizacji zachodniej urabiano w świadomości kolejnych pokoleń nastawienie do pracy na gruncie religii chrześcijańskiej - jak do kary za grzech pierworodny na podstawie zapisu biblijnego W pocie czoła będziesz zdobywał pożywienie”. Stąd ukształtowało się traktowanie pracy jak „dopustu bożego”.


sztumski-fot.Obecnie znaczna większość ludzi tak właśnie traktuje pracę; odnosi się do niej z niechęcią, a w wielu przypadkach z wrogością, stara się unikać pracy jak zarazy i jak tylko się da - uciekać od niej, albo wymigiwać się.

Dopiero w drugiej połowie XX wieku kościół katolicki zmuszony był zreformować swoje dotychczasowe podejście do pracy pod wpływem ideologii socjalizmu, nasilających się ruchów robotniczych, a także nowej ekonomii i postępu technicznego i dokonał jakby sakralizacji pracy. Wtedy uznano, że „Praca nie jest /…/ sama w sobie karą, upadkiem, niewolnictwem, jak sądzili niektórzy nawet z najlepszych w starożytności. Jest ona wyrazem naturalnej potrzeby człowieka do ćwiczenia swych sił, do mierzenia ich trudnościami rzeczywistości, by ją uczynić sobie poddaną.

Praca jest dobrowolnym i świadomym wyrazem uzdolnień ludzkich, rąk człowieka, kierowanych przez jego rozum. Praca jest więc czymś szlachetnym i jak każda uczciwa działalność ludzka jest ona rzeczą świętą.” (Paweł VI, Chrześcijańskie pojęcie pracy. Rozważanie w czasie Audiencji Generalnej, 1. 5. 1968). W podobnym stylu Jan Paweł II w encyklice Laborem Exercens w 1981 r. wyraża stanowisko Kościoła wobec pracy.

Taki zwrot w podejściu do pracy, jak i ustanowienie etosu pracy, pojawiły się jednak zbyt późno, aby mogły spowodować radykalną zmianę potocznej świadomości, ugruntowanej w ciągu tysiącleci. Świadomość charakteryzuje się bowiem wyjątkowo dużą inercją. W innych religiach pracę rozumie się jak każdą czynność, niekoniecznie produkcyjną, nawet rozmyślanie i doskonalenie samego siebie. Np. w islamie, choć prorok zachęca wyznawców do pracy, to urzędnik-muzułmanin w krajach arabskich pracuje średnio w biurze 27 minut dziennie, resztę czasu spędzając na piciu kawy i różnych czynnościach niezwiązanych ściśle z pracą biurową.

Pracofobia i pracoholizm


W warunkach prywatnej własności środków produkcji, tj. wszelkich postaci kapitalizmu, praca uległa procesowi alienacji – stała się czymś obcym i wrogim dla ludzi, przede wszystkim dla pracowników najemnych. Czymś, co rujnuje ich zdrowie i życie, i przyczynia się do wielu nieszczęść. Tę kwestię przedstawił jasno i wyczerpująco zapomniany od pewnego czasu i bezpodstawnie marginalizowany u nas Karol Marks w Rękopisach ekonomiczno-filozoficznych z 1844 r. Mimo upływu ponad półtora wieku, w ciągu którego mieliśmy do czynienia z niebywałym postępem technicznym i transformacją form kapitalizmu oraz ekonomii wolnorynkowej, wszystko, o czym wówczas pisał Marks, nadal okazuje się aktualne, a jego przepowiednie, niestety, spełniają się.

Wskutek uznawania pracy za karę oraz z wagi na społeczne skutki alienacji pracy ukształtował się w świadomości mas negatywny stosunek do pracy. Powszechna jest negatywna świadomość pracy, jaka by ta praca nie była, a pośrednio także pejoratywne odnoszenie się do pracodawców. Jest to przyczyną stanów lękowych lub chorobowych. Z jednej strony, wielu ludzi dostaje „gęsiej skórki” i stresuje się nawet już na samą myśl o pracy, a z kolei inni - pracoholicy – są „chorzy na pracę”. Pracoholizm jest przecież chorobą społeczną (cywilizacyjną) spowodowaną przez konieczność ekonomiczną oraz narastające tempo pracy, przez wydłużenie czasu pracy wskutek postępującej redukcji tzw. czasu wolnego oraz przez nieustanne podnoszenie wydajności pracy.

Jedno i drugie - stresowanie się pracą i pracoholizm - jest złe, każde na swój sposób. Pracofobia odbija się niekorzystnie na zdrowiu i dlatego powoduje spadek wydajności, natomiast pracoholizm, oprócz innych czynników, przyczynia się do szybkiego wypalenia zawodowego.

Wyzysk – istota kapitalizmu

Negatywne nastawienie do pracy u pracobiorców usiłuje się redukować czyniąc ją łatwiejszą poprzez doskonalenie narzędzi i technologii, postęp techniczny. Narzędzia wykonują za pracownika wiele uciążliwych czynności. W wyniku zabiegów humanizacyjnych, dzięki psychologom pracy, tworzy się coraz lepsze warunki pracy, kształtuje przyjazne środowisko oraz klimat pracy. A u pracodawców kładzie się nacisk na kształtowanie humanitarnych postaw wobec pracobiorców – na ludzkie traktowanie ich i na przestrzeganie norm zawartych w kodeksach etyki zawodowej. To jednak nie daje w pełni zadowalających efektów.


Nawet najłatwiejsza praca wykonywana w zhumanizowanym środowisku pracy i przy życzliwym nastawieniu pracodawcy jest mimo wszystko traktowana jak zło konieczne, jak coś, co jest narzucone wbrew naturze i woli człowieka. Bierze się to m. in. stąd, że praca zarobkowa jest źródłem utrzymania dla bardzo wielu ludzi, a dla nielicznych tylko źródłem bogacenia się i to wskutek różnych – jawnych, albo zakamuflowanych - form wyzysku, nierozłącznie związanego z pracą najemną.

Nie da się całkowicie zlikwidować sprzeczności miedzy pracobiorcami a pracodawcami, albo - mówiąc ogólniej - między pracą a kapitałem; co najwyżej, można ją w jakimś stopniu łagodzić z mniejszym lub większym powodzeniem. Dopóki kapitał i praca są kontradyktoryczne, dopóty praca najemna będzie dla człowieka czymś obcym i niechcianym, a nawet znienawidzonym przez niego, co pociąga za sobą negatywną świadomość pracy.

Dotychczas ludzie unikali pracy, jak tylko mogli, przede wszystkim pracy fizycznej, wyczerpującej i monotonnej i normowanej i nadal tak robią. Dlatego coraz więcej ludzi pracuje w sektorach usług, ale też tych, które nie wymagają dużego wysiłku fizycznego. Wiele osób zakłada własne firmy, nawet jednoosobowe, żeby być pracodawcami, a nie pracobiorcami. Myślą, że w ten sposób nikt ich nie będzie wyzyskiwał. Oczywiście, mylą się. Wyzysk należy do istoty kapitalizmu, niezależnie od jego postaci lub fazy rozwoju – w tym ustroju jeden stara się wyzyskać drugiego, jak i ile się da.

Wciąż jeszcze ucieka się od pracy i traktuje się ją jak zło konieczne i sądzi się, że przysparza ona ludziom więcej szkód niż pożytków. Nie jest to całkiem bezzasadne. Faktycznie, praca - jaka by nie była – przyczynia się do destrukcji. Taką hipotezę sformułowałem w artykule Praca - czynnik degenerujący,

opublikowanym w „SN” Nr 10/2009. Podałem tam kilka argumentów przemawiających za tym, że od pewnego czasu praca nie sprzyja rozwojowi naszego gatunku, lecz raczej upadkowi. Mimo to, pracować musimy, ponieważ od tego zależy nasza egzystencja biologiczna, byt społeczny i wszystko, co się z nimi wiąże.

Dobro deficytowe

Postęp techniczny wraz z gospodarką nastawioną na maksymalizację zysku, wynikającą z lawinowego wzrostu konsumpcji (i zarazem produkcji), powodują istotne zmiany na rynku pracy i w konsekwencji również zmianę świadomości pracy. O co chodzi? Rynek pracy systematycznie i radykalnie kurczy się wskutek automatyzacji, komputeryzacji (robotyzacji), ciągłego doskonalenia technologii oraz zarządzania procesami wytwarzania i usług jak i dążenia do redukcji kosztów produkcji. Coraz mniej jest stanowisk pracy i coraz mniejsze jest zapotrzebowanie na pracowników. Pociąga to za sobą permanentny i przyspieszony wzrost bezrobocia.


Oczywiście, sytuacja przedstawia się różnie i zmienia się w przypadku poszczególnych zawodów. Raz jest za dużo jednych, drugi raz innych, ale niezależnie od tego stopa bezrobocia nieustannie wzrasta i będzie rosnąć proporcjonalnie do osiąganego poziomu wzrostu gospodarczego i postępu cywilizacyjnego. Dostosowanie profilu kształcenia oraz ilości kształconych specjalistów do potrzeb rynku pracy i możliwości zatrudnienia ich jest w znacznym stopniu utrudnione przez szybkie i coraz szybsze zmiany w obrębie tego rynku.

Kandydaci na studia kierują się zazwyczaj aktualnym zapotrzebowaniem na poszczególne zawody i wybierają odpowiednie specjalności. (Wielu wybiera też studia łatwe, na które nie ma zapotrzebowania, ale oni z góry skazują się na bezrobocie.) Zanim jednak ukończą studia - przeważnie w ciągu pięciu lat – te specjalności nie interesują już pracodawców, a absolwenci, nawet bardzo zdolni i dobrze wyedukowani w swoim zawodzie powiększają zasoby bezrobotnych wysoko wykwalifikowanych kadr. Stąd zgłasza się pretensje do szkół, że nie kształcą na potrzeby aktualnego rynku pracy i wydaja publiczne pieniądze właściwie na darmo.

Rzecz jasna, absolwenci mogą przekwalifikować się na przykład w ramach studiów podyplomowych, ale nie wszystkich na to stać, nie każdy wykazuje takie zdolności; a poza tym to też wymaga pewnego czasu, w ciągu którego potrzeby rynku pracy mogą ulec kolejnej zmianie i da capo al fine.

Bezradność polityków


Sprawa jest niezwykle skomplikowana i trudna do załatwienia. W rezultacie, tysiące absolwentów szkół zawodowych, średnich i wyższych (nawet trzeciego stopnia), których edukacja pochłonęła duże pieniądze rodziców i podatników, utrzymuje się z zasiłku dla bezrobotnych, w najlepszym wypadku podejmuje prace nie wymagające takich kwalifikacji.

Według statystyk, liczba młodzieży w wieku 18-24 lat bez szans na zatrudnienie oscyluje w wielu krajach wokół 25% w zależności od kraju. To jest przerażające i żenujące zjawisko, wobec którego politycy i ekonomiści okazują się całkowicie bezradni. Na razie przebiega ono żywiołowo zgodnie z własnymi mechanizmami, gdyż mimo deklaracji żaden spośród reprezentantów władzy poważnie się nim nie zajmuje, bo po prostu nie ma pomysłu, jak temu zaradzić, a społeczeństwo jest jeszcze w stanie udźwignąć koszty utrzymywania tak ogromnej armii bezrobotnych.

Ale jak długo będzie mogło płacić za nikomu niepotrzebne kształcenie, marnotrawstwo edukacji i za bezrobocie absolwentów szkół? Rezerwy kapitałowe, wypracowane wcześniej – jeszcze w dobrych czasach - ulegają znacznej redukcji i kiedyś wyczerpią się. A co wtedy? Czy zacznie działać prawo Malthusa albo inne prawa darwinowskiej socjobiologii, które przywrócą równowagę społeczną? Wówczas psu na buty przydadzą się piękne ideologie pełne treści humanitarnych. To jest kwestia może nie tak bardzo odległej przyszłości. A my żyjemy raczej teraźniejszością.

W teraźniejszych czasach należałoby zmienić swój stosunek do pracy. Uświadomić sobie fakt, że pracy nie należy nienawidzić, gardzić nią, ani jej unikać. Wręcz przeciwnie, w związku z coraz większymi trudnościami znalezienia pracy trzeba ją szanować i troszczyć się o nią, dbać o utrzymywanie miejsc pracy i robić wszystko, by ich liczba nie zmniejszała się w szybkim tempie, a w ostateczności utrzymywać ją na stałym poziomie, takim, na jaki pozwala stan gospodarki danego kraju.

Wprawdzie tendencji do wzrostu bezrobocia nie da się uniknąć w warunkach obecnie dominującego w świecie systemu społeczno-gospodarczego i w czasach maksymalizacji wydajności pracy oraz zysku - nie bez znaczenia jest też definicja bezrobocia i pracy zarobkowej - ale chodzi o to, by poddawać ją kontroli. A to wydaje się możliwe w jakiejś, choćby minimalnej, mierze.


Towar luksusowy


W przeciwieństwie do czasów tzw. komunizmu, kiedy praca szukała ludzi (stale i wszędzie brakowało rąk do pracy, mimo stosowania przymusu pracy oraz nakazów pracy dla absolwentów szkół) - i dlatego ją lekceważyli - teraz jest dokładnie na odwrót: to ludzie szukają pracy, cieszą się nią i szanują, gdy tylko uda im się znaleźć zatrudnienie, niezależnie od tego, gdzie pracują i u kogo, oraz, jakie i kiedy dostają wynagrodzenie.

Ciągle postępujący wzrost bezrobocia w ciągu kilku ostatnich lat zasadniczo zmienił stosunek do pracy, co w krótkim czasie powinno doprowadzić do radykalnej zmiany świadomości pracy. Rzecz jasna, nie dotyczy to ludzi z marginesu społecznego oraz notorycznych nierobów, pasożytów, którzy żyją z cudzej pracy.

Zatrudnienie (praca zarobkowa) stało się zmienne i niepewne, jak wiele innych rzeczy we współczesnym świecie - w każdej chwili można je zmienić lub stracić w sposób niezawiniony przez siebie, niezależnie od tego, czy się dobrze pracuje, czy źle, czy jest się solidnym pracownikiem, czy obibokiem. Wszystko zależy od koniunktury gospodarczej i od woli pracodawców, którzy kierują się przede wszystkim osiąganiem coraz większego zysku za wszelką cenę.


Na nic zdają się ideały humanitaryzmu, nakaz religijny miłości bliźniego ani odwoływanie się do etosu pracy, dopóki ekonomia i pieniądz grają o wiele większą rolę aniżeli ideologie, etyki, religie i sumienie. W tych okolicznościach praca będzie stawać się coraz bardziej przedmiotem pożądania oraz towarem tym bardziej poszukiwanym, im bardziej deficytowym i dlatego trudniejszym do znalezienia.

Być może, wkrótce dojdzie jeszcze do tego, że pracować - w sensie pracy zarobkowej - i cieszyć się z posiadania miejsca pracy będą mogli tylko nieliczni wybrańcy - wybitnie zdolni, kreatywni lub wydajni albo ci, którym w jakiś przypadkowy lub zamierzony sposób uda się znaleźć zatrudnienie. A praca opłacana, podobnie do innych podmiotów luksusowych, stanie się czymś atrakcyjnym dla ludzi, obiektem podziwu oraz zazdrości i istotnym wyznacznikiem szczęścia człowieka. O ile praca uznawana za dopust boży odpychała ludzi od siebie, o tyle praca traktowana jak luksus może zacznie przyciągać ich do siebie.
Wiesław Sztumski

25 marca 2013