Stale słyszy się narzekania na władze centralne państwa i krytykuje się je za wszystko, co złego dzieje się w podległych im, bądź nadzorowanych przez nich, instytucjach świadczących usługi dla zwykłych ludzi. Wciąż posłowie różnych partii opozycyjnych domagają się dymisji premiera czy jakiegoś ministra, a niezadowolone z rządu masy społeczne - na domiar złego podburzane i organizowane przez cwaniaków pretendujących do władzy (czytaj: żłobu), zazwyczaj opłacanych przez obce agentury i finansistów zagranicznych żądnych nowych bogactw - chcą na drodze rewolucji obalać głowy państw, a nawet burzyć cały dotychczasowy porządek społeczny, albo ustrój polityczny.
Bezsensu ich działań dowodzą liczne fakty z dawniejszych czasów i współczesnych. Wcześniej lub później, a raczej wcześniej, masy uświadamiają sobie, że zostały oszukane przez swoich idoli i przywódców ideologicznych, że hasła, w imię których ponosili ofiary, okazały się zwykłymi manipulatorskimi pustosłowiami, obietnice - zwyczajnymi „obiecankami-cacankami” i że Rewolucja, jak Saturn, pożera własne dzieci, jak stwierdził Georges Danton. Tylko ta mądrość przychodzi za późno, kiedy już nie da się odwrócić biegu historii. A pomimo tego, masy nie wyciągają wniosków z tych przykrych lekcji historii i wciąż nowe pokolenia powtarzają błędy starych. Dlaczego tak jest, dlaczego ludzie stale ulegają złudzeniom i łatwo poddają się manipulatorom i podżegaczom?
Psychologowie społeczni z pewnością znają wiele przyczyn tego zjawiska. Tutaj ograniczę się tylko do trzech.Powszechna niewiedza o rzeczywistych przyczynach negatywnych zjawisk społecznych i o prawidłowościach historycznych. Po pierwsze, wynika ona z niedokształcenia wskutek złego nauczania w szkołach historii i wiedzy o społeczeństwie. Historię redukuje się faktycznie do historiografii, z czego niewiele ma się pożytku, bo daty szybko się zapomina, a przedmiot „wiedza o społeczeństwie” sprowadza się do nauki o strukturze i funkcjonowaniu społeczeństwa i państwa. Nie uczy o mechanizmach zjawisk społecznych.
Po drugie, masy społeczne są intencjonalnie, może też w jakimś stopniu nieświadomie, coraz bardziej ogłupiane przy pomocy środków masowej komunikacji. Robią to niejawne, ale realne grupy ludzi trzymających władzę, wśród których jest zapewne również wielu niedostatecznie wyedukowanych w zakresie nauk społecznych.
To ogłupianie polega na skrywaniu, albo przemilczaniu rzeczywistych i najważniejszych przyczyn ekonomicznych, których skutkami są różne kryzysy społeczne, polityczne, moralne, itp. I na eksponowaniu innych przyczyn drugorzędnych, albo ubocznych, a w każdym razie - nieistotnych.
Chodzi o to, by przekierować uwagę mas na fałszywe tropy.(Dlatego nieustannie zajmuje się ludzi bzdurnymi problemami: kto z kim romansuje, ile razy jakiś celebryta uprawia seks, itd.) W związku z tym, ludzie oburzają się na wszystko inne, a nie na to, co najważniejsze i na wszystkich innych, tylko nie na tych, którzy ich bezlitośnie wyzyskują i doprowadzają do rozmaitych stanów krytycznych: nędzy, bezprawia, amoralności, zdziczenia itp.
Cel jest oczywisty - jak najmniej zwracać uwagę na gospodarcze i polityczne determinanty wewnętrzne i zewnętrzne życia społecznego, a koncentrować się na dyrdymałach. Dlatego w programach telewizyjnych i w prasie eksponuje się przede wszystkim kwestie jak najodleglejsze od istotnych kłopotów życia codziennego miliardów ludzi.
Ta masowa głupota polityczna daje znać o sobie w ocenach pracy i niepowodzeń kolejnych rządów. Nieważne, z jakiej opcji partyjnej by się one nie wywodziły, nie są w stanie spełniać składanych obietnic wyborczych w sytuacji niekorzystnych obiektywnych i ogólnoświatowych uwarunkowań ekonomicznych, strategicznych i politycznych. Oczywiście, ważny jest też czynnik subiektywny, np. niekompetencja rządzących, ich niewiedza, zła wola itp., od którego zależy, w jaki sposób i w jakim stopniu mogą oni działać w ramach uwarunkowań zewnętrznych.
Na ogół sądzi się, że zastąpienie jednego przedstawiciela władzy przez innego rozwiązuje ten problem. Jednak w wielu wypadkach jest to iluzją, zwłaszcza wtedy, gdy aktyw partyjny, z którego wywodzi się elita władzy, w szczególności rząd, składa się z jednakowo niekompetentnych i niemyślących prospektywnie ludzi, a tak często się zdarza, głównie w tzw. młodych demokracjach.
Przecież o dojściu do władzy nie przesądza kompetencja ani merytoryczna, ani w kwestiach zrządzania, ani postawa moralna, lecz całkiem inne czynniki. O tym wielu ludzi wie, o czym świadczą komentarze do wiadomości zamieszczanych na stronach internetowych.* Tym bardziej wiedzą, a przynamniej powinni wiedzieć o tym politycy. A w takiej sytuacji wymiana jednego rządzącego na drugiego niczego nie zmienia - albo sprowadza się do karuzeli stanowisk, a niekiedy jest nawet zmianą na gorsze w myśl przysłowia „zamienił stryjek siekierkę na kijek”.
Uleganie pseudoautorytetom w efekcie celowego ogłupiania mas.
Manipulanci społeczni będący na usługach elit aktualnie panujących lub tych, które chcą rządzić w przyszłości, odwołują się do autorytetów odpowiednio dobieranych do swoich możliwości i potrzeb. Ich możliwości zależą od tego, jakimi kadrami i jakim zapleczem intelektualnym rozporządza dana organizacja, albo partia. A potrzeby są określone przez cele - trzeba takich autorytetów, żeby wzbudzały maksymalne zaufanie mas społecznych manifestowane w wyborach do władz, albo w bezkrytycznym odnoszeniu się do władzy – instytucji i jej reprezentantów. Cel jest nadrzędny w stosunku do innych kryteriów określających autorytety: ważne jest, by te autorytety skutecznie wspomagały manipulację.
Prawdziwe autorytety rzadko angażują się w politykę, bo im to nie jest potrzebne, nie chcą firmować swoim nazwiskiem ignorantów, ani popierać głupich idei, gdyż to uwłaczałoby ich godności i w konsekwencji zszargałoby ich autorytet. Tak więc do dyspozycji elit politycznych pozostają ludzie o autorytetach miernych i sztucznych, czyli pseudo-autorytety. Tacy, którzy chcą się pokazać i zaistnieć w mediach z różnych pobudek, ale raczej karierowiczowskich i komercyjnych jak i z próżności. Trudno się temu dziwić, ponieważ w naszej rzeczywistości ludzie nauki, sztuki, pisarze, piosenkarze itp. są powszechnie uznawani za autorytety dopiero wtedy, gdy zaistnieją w przestrzeni publicznej, tzn. kiedy ktoś o nich napisze, pokaże ich, lub w inny sposób nada im rozgłos za to, co w nich dobre, albo skandaliczne.
Co ciekawe, masy wierzą bardziej takim właśnie ludziom, aniżeli tym, którzy posiadają niekwestionowany autorytet. Chyba dlatego, że - w przeciwieństwie do prawdziwych autorytetów - oni są stale eksponowani.
Wielu władców uzurpuje sobie autorytet tylko z tytułu zajmowanego stanowiska, albo posiadania władzy nad innymi. Co gorsze, uważają się za autorytety we wszelkich dziedzinach. To są wyjątkowi głupcy - szkodliwi i niebezpieczni. Ale też cieszą się bezkrytycznym zaufaniem zbałwanionych mas, zwłaszcza, kiedy jest duża różnica między poziomem inteligencji takich ludzi a poziomem inteligencji reszty społeczeństwa. O powiększanie tej różnicy też dbają elity władzy, obniżając systematycznie poziom edukacji powszechnie dostępnej. Bowiem - trawestując znany aforyzm Kołłątaja - takie są rządy, jakie społeczeństwa wykształcenie i vice versa.
Inklinacja
- być może wrodzona - do szukania winy w innych ludziach, a nie w samym sobie (łatwiej bić się w cudze piersi!), w szczególności za źle funkcjonujący system zarządzania. Obwinia się tych, którzy nami rządzą i czyni ich odpowiedzialnymi za wszelkie nieprawidłowości oraz niepowodzenia. Jednak nikt nie zastanawia się nad tym, jak dalece może sięgać odpowiedzialność instytucji centralnych i osób stojących na ich czele. Teoretycznie i formalnie za niedociągnięcia personelu odpowiada przełożony, ale im liczniejszy jest personel, tym bardziej rozpływa się jego odpowiedzialność.
Czy ktoś sprawujący władzę na dużą skalę jest w stanie sprawdzać wszystkie podległe mu instancje i wszystkich swoich podwładnych? To jest absolutnie niemożliwe. Kontrola nie załatwia wszystkiego, choćby z tej racji, że trzeba by zbudować cały system kontroli, mnożyć jej stopnie i liczbę kontrolerów na każdym z nich: kontrola, superkontrola, kontrolerzy, kontrolerzy kontrolerów itd. ad infinitum. Rządzenie z konieczności musi opierać się na zaufaniu do podwładnych, a jeśli nie ufa się społeczeństwu, to przynajmniej trzeba ufać swoim kontrolerom.
Tymczasem w chorym państwie rządzący nie ufają nikomu, nawet swoim kolegom partyjnym. Wszystkich traktują podejrzliwie, jak potencjalnych przestępców. (Przypomina mi się podział społeczeństwa w czasach stalinowskich na tych, którzy siedzą w więzieniach i tych, którzy jeszcze nie siedzą, ale z pewnością będą siedzieć.)
W szczególności nasze społeczeństwo, choć nie tylko ono, cierpi z powodu braku zaufania ze strony rządzących i podejrzliwości. Wybrane w demokratycznych wyborach władze, które powinny cieszyć się zaufaniem wyborców, nie wiadomo dlaczego nie dowierzają im i wykorzystują coraz więcej instytucji i środków kontrolnych - jawnych i ukrytych - często z naruszaniem sfery prywatności.
A społeczeństwo tym samym odpłaca się władzy - również nie dowierza jej, co jest w dużym stopniu uzasadnione w wyniku niedotrzymywania składanych obietnic i nierealizowania programów przez instytucje państwowe. Cierpi na tym autorytet władzy.
Winne obie strony
W źle funkcjonującym państwie winni są rządzący i podwładni, czyli zwyczajni ludzie, ale w nie w takim samym stopniu. Z jednej strony winni są ci, którym brak kompetencji do zarządzania sektorami życia publicznego, jakie zostały im przydzielone w ramach podziału władzy państwowej lub administracyjnej i którzy nie mają żadnych podstaw do tego, by brać na siebie takie obowiązki. Niemniej jednak podejmują je, kierując się przerostem ambicji, albo chęcią robienia kariery.
W znacznie większym stopniu od nich winni są pośrednicy między nimi a jednostkami (masami), które zmuszone są korzystać z ich pośrednictwa i to tym bardziej, na im niższym szczeblu funkcjonują. (O nowej klasie pośredników-wyzyskiwaczy pisałem w „SN” Nr 11/2013 - Powszechne pośrednictwo, czyli nowa klasa wyzyskiwaczy ). Od funkcjonariusza władzy na szczeblach pośrednich - kierownika działu, urzędnika państwowego i samorządowego, policjanta, prokuratora, adwokata, sędziego, komornika itp. - który styka się bezpośrednio z petentem, zależy ocena całej władzy i dlatego na nim ciąży największa odpowiedzialność za funkcjonowanie systemu zarządzania państwem.
To dotyczy nie tylko urzędników państwowych, ale również nauczycieli, lekarzy, handlowców itp. ludzi bezpośredniego kontaktu.
Na przykład, nawet w najlepiej zorganizowanym systemie służby zdrowia jedna nieodpowiedzialna rejestratorka w przychodni, pielęgniarka, jeden nieodpowiedzialny lekarz, jeden urzędnik NFZ psuje funkcjonowanie całego systemu. Pacjenci nie oceniają systemu, bo najczęściej się na tym nie znają, tylko oceniają pracę konkretnych osób i na tej podstawie wyrażają swoje zadowolenie z systemu opieki zdrowotnej lub dezaprobatę. Tę jednostkową ocenę konkretnego zachowania się uogólniają na kolejne szczeble zarządzania i na cały system władzy. I żeby nie wiadomo, jak dobry był minister, to na nic nie zdają się jego starania, jeśli ma nieodpowiedzialnych ludzi na samym dole.
A z drugiej strony, winne są poszczególne jednostki - ogół społeczeństwa - które są coraz mniej odpowiedzialne i życzliwe dla innych. Normą społeczną stał się brak życzliwego traktowania drugiego człowieka, przede wszystkim petenta, pacjenta, pracownika, klienta - każdego, któremu świadczy się jakąś płatną usługę. Brakuje też dobrej woli ze strony urzędników, funkcjonariuszy państwowych i samorządowych, pracowników służby zdrowia, nauczycieli, pracowników wymiaru sprawiedliwości, policjantów itp. usługodawców. A ile cierpień, o których mass media codziennie informują, i zwykłych jednostkowych załamań i osobistych dramatów można by uniknąć, gdyby wczuwać się w położenie drugiego człowieka i kierować się w stosunku do niego zwykłą życzliwością i chęcią pomocy mu, a nie widzieć w nim intruza albo tzw. stronę. Za każdą przedstawioną w dokumentach, stroną, sprawą, petentem, klientem itd. kryje się konkretny człowiek osadzony w realiach kontekstu społecznego, własnego życia i własnych kłopotów.
O tym jednak zapominają ci, których charakteryzuje bezduszność, egoizm i własna wygoda. Dopiero pod presją środków przekazu masowego, interwencji poselskich oraz rzeczników praw obywatela, konsumenta, pacjenta, ucznia itp. próbuje się załatwiać różne sprawy, do których w ogóle nie powinno było dojść, gdyby w trakcie ich załatwiania i czytając odpowiednie dokumenty, uwzględniano czynnik ludzki i zwyczajnie po ludzku podchodzono do nich. Tak zresztą robi się w innych krajach bardziej zaawansowanych w budowie demokracji, gdzie laickie hasło „człowiek - to brzmi dumnie” i religijne przykazanie miłości bliźniego nie są tylko zapisami papierowymi, ani sloganami bez pokrycia, lecz kanonami i imperatywami moralnymi, praktykowanymi w realnym życiu codziennym - w pracy zawodowej i prywatnie.
Brak miłości i empatii
Mówi się, że cechą charakterystyczną współczesnej cywilizacji jest brak miłości i empatii - miłość zastąpił seks, a współczucie zastąpiła pogarda. Niemniej jednak zwalanie winy na współczesną cywilizację za nieżyczliwość i brak empatii jest wybiegiem mającym na celu usankcjonowanie bezdusznego i - nazwijmy to po imieniu - chamskiego odnoszenia się do innych. To nie warunki obiektywne, lecz czynniki subiektywne - kultura osobista i cechy osobowościowe decydują o tym, jak postępujemy i od nas samych zależy traktowanie drugiego człowieka w sposób przyjazny oraz chęć niesienia mu pomocy. Dowodzi tego doświadczenie historyczne, kiedy nawet w warunkach totalitaryzmu i zezwierzęcenia ludzie traktowali ludzi po ludzku, może nawet bardziej niż teraz.
Być może, przyczyn nieżyczliwości należy szukać w złym systemie edukacji, w którym wychowanków traktuje się zazwyczaj przedmiotowo i nie naucza się obowiązkowo etyki i kultury współżycia z innymi, albo w szerzeniu kultury masowej - tej szmiry z najniższej półki -podporządkowanej komercji, która szerzy pogardę dla człowieka i wyższych wartości humanistycznych, albo we własnym lenistwie i niechęci do podejmowania jakiegokolwiek wysiłku intelektualnego.
Wiesław Sztumski
19 lutego 2014
* Oto jeden z wielu takich komentarzy: „Obecny model demokracji to … fikcja. „My wybieramy partie - tam zgraja cwaniaczków, złodziei i kombinatorów. Mają swoje autorytety - a to z ludu historycy, nauczyciele i inni. Ci ludzie to amatorzy - nie mają pojęcia o współczesnym świecie, o geopolityce, o gospodarce. Są manipulowani przez całą ... bandę profesjonalistów z wielkich korporacji - a tam nie ma amatorów - tam są ludzie, którzy kreują świat według ich potrzeb. Skutki widać - zamiast wolności w gospodarce mamy neoliberalizm - gospodarkę otwartą dla zachodnich korporacji i kłody rzucane pod nogi rodzimym firmom. Korporacje nie protestują - to nie ich problem. A u nas nawet politykierzy z pierwszych stron otwarcie powiedzą, że nasi przedsiębiorcy to szumowiny - a oni (politykierzy) umożliwiają im działalność!!!! Koniecznie trzeba zmienić system, w którym o naszych losach decydują politykierzy - nieudacznicy … takie kiwaczki, które budują, budują i nigdy nic nie zbudują (natomiast z całą pewnością zmarnują, wypłacą jako premię, lub ukradną). Musimy wybierac konkretne osoby - nie partie - nigdy nie wyjdziemy z tego goowna mając na górze tą zgraję ( nieważne czy to czy to z pisu, po, psl-u, Jak do polityki trafiają związkowcy - jeszcze gorzej - często to totalne ciołki. Jest jedna jedyna droga do dobrobytu - miejsca pracy. A prawda jest dla wielu przykra - tylko rozwój małych firm prywatnych prowadzi do rzeczywistego rozwoju gospodarki. Oczywiście nikt ich nie lubi - tam nie ma zbędnego zatrudnenia, i tam nie można kraść. Co więcej... tam trzeba pracować. W polsce powstanie takich firm jak apple - czyli dwóch ludzików składających pierwsze kompy w garażu jest niemożliwe.... wcześniej by zbankrutowali z powodu zusu, urzędu skarbowego i kasy fiskalnej ( pierwsze modele zanosili wprost do sklepów.)”
Komentarz internauty „~lotri” z dn. 17.02.2014 - pisownia oryginalna; http://biznes.onet.pl/nauczycielskaekstrastawka,18563,5604014,1,prasa-detal)