banner

 

sztumski nowyDwulicowość oznacza fałszywość, albo obłudę. Można być fałszywym w stosunku do innych, ale też równie dobrze do samego siebie.

W pierwszym przypadku dwulicowość nie jest niczym innym, jak okłamywaniem innych. W drugim przypadku jest samookłamywaniem się co do swej tożsamości, prawdziwej natury, sposobu bycia, wyglądu, itd. - w zależności od potrzeb i sytuacji, w jakiej ktoś się znalazł.


Trudno zdiagnozować przyczyny tego zjawiska, ponieważ ma ono podłoże psychologiczne, kulturowe, ekonomiczne, socjalne, polityczne itp. Dwulicowość nie jest cechą wrodzoną jak tzw. instynkty (chociaż „na siłę” można by ją wywodzić z instynktu samozachowawczego, lecz nabywaną w ciągu życia. Jest nade wszystko cechą indukowaną przez środowisko społeczne i wymuszoną przez kontekst społeczny.
Nabywa się jej w wyniku edukacji i socjalizacji, których celem jest przysposabianie jednostek do życia wśród ludzi i do ustanowionego porządku tak, żeby umożliwić im przetrwanie.
Niestety, to przysposabianie ma też złą stronę, ponieważ tworzy konformistów, którzy muszą żyć w zgodzie z przyjętymi standardami w społeczeństwie, często na przekór własnym przekonaniom i wartościom. A to wywołuje rozterki i konflikty wewnętrzne. Żeby przeżyć, trzeba umiejętnie maskować się, nie uzewnętrzniać swoich poglądów. Stąd współczesne społeczeństwo jest jednym wielkim korowodem karnawałowym przebierańców, teatrem masek, gdyż staliśmy się niewolnikami „piaru”.

 

Na ogół ludzie nie lubią, gdy krytykuje się ich i mówi się prawdę w oczy; wolą słuchać komplementów, albo fałszywych pochlebstw od dwulicowców-lizusów, aniżeli szczerego wytykania wad przez prawdziwych przyjaciół. Z drugiej strony, do obłudy zmuszają ludzi również warunki obiektywne. Wszak żyjemy w cywilizacji zakłamania, gdzie nakaz „Kłam, aby żyć” stał się imperatywem przetrwania.
Obłuda oceniana jest negatywnie, chociaż jest korzystna dla dwulicowców, gdyż zapewnia im pewien komfort psychiczny - pozwala unikać konfrontacji, konfliktów i stresów. Ponadto, niekiedy wynika z chęci zemsty na tych, którzy są obłudni w stosunku do nas i poza naszymi plecami oczerniają nas.


Skutki myślenia binarnego

 

Na ludzkie zachowania, postawy i postępowanie wpływa między innymi ich sposób myślenia. Od dawna na postępowanie ludzi wywierało wpływ myślenie binarne, na "tak" lub "nie". Jednak od czasów nowożytnych, w konsekwencji takiego myślenia wywodzącego się z dualizmu kartezjańskiego, nastąpił szybki wzrost dwulicowości.
Na gruncie tego sposobu myślenia, (charakterystycznego dla tradycji platońskiej), stworzono wiele sztucznych i prymitywnych podziałów, jak: myśli i zmysły, ciało i dusza, rzeczy i idee, materia i świadomość, treść i forma, istota i istnienie, itd. Na ich podstawie kreowano uproszczone, czarno-białe, obrazy świata, budowane często z elementów oderwanych od siebie i wykluczających się nawzajem.
Różne „binaryzmy” stworzone na „prawie wyłączonego środka” (tertium non datur) biorą się również z dwuwartościowej logiki Arystotelesa, która używana jest do naszych czasów.  
Te „binaryzmy” wciąż jeszcze przeważają w kulturze Zachodu za sprawą tradycyjnej edukacji, osadzonej na kulturze platońsko-arystotelesowskiej i wywodzącej się z niej filozofii chrześcijańskiej.
W połączeniu z warunkami życia wynikającymi z postępu wiedzy i techniki, ekonomii neoliberalnej i ideologii konsumpcjonizmu, taki sposób myślenia przyczynia się do gwałtownego szerzenia się dwulicowości w skali masowej i globalnej.
Obłuda i zakłamanie nie są już zjawiskiem wyjątkowym ani godnym napiętnowania - stały się normą zachowań społecznych. Tylko na gruncie etyki tradycyjnej, uznawanej jeszcze przez przeważającą większość ludzi, można je traktować jak patologię społeczną i twierdzić, że współczesne społeczeństwo toczy choroba dwulicowości, która jest jakąś formą schizofrenii społecznej.

Rozdwojenie jaźni

Efektem dwulicowości jest rozdwojenie jaźni spowodowane miotaniem się między istotą biologiczną a społeczną, istotą jednostkową a stadną, między religijnością a świeckością, między ciałem a duszą - wraz ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami tego rozdarcia dla jednostek i zbiorowości. W końcu ludzie nie wiedzą, jakimi są istotami i jak w związku z tym mają się zachowywać i postępować.

Jedni – umownie nazywam ich „fundamentalistami” – idą na łatwiznę i prezentują skrajne poglądy na zasadzie dysjunkcji: uważają się wyłącznie albo za istoty biologiczne, albo za społeczne; albo za religijne, albo świeckie; albo cielesne, albo duchowe; albo egoiczne, albo stadne itd.
W ten sposób postępuje polaryzacja społeczeństwa nie tylko na przeciwstawne sobie, ale sprzeczne obozy – warstwy, grupy zawodowe itd. Każdy z nich chce dominować i dlatego zwalczają się nawzajem.
O ile w okresie stalinowskim głoszono fałszywą tezę, że wraz z rozwojem socjalizmu zaostrza się walka klasowa, to teraz prawdziwą zdaje się być teza, że wraz z rozwojem kapitalizmu, (czyli coraz bardziej wyrafinowanymi sposobami wyzysku), postępuje proces polaryzacji społeczeństwa i antagonizacja różnych ugrupowań „fundamentalistów”.
Możliwe, że jest to efektem celowej polityki „krupierów dziejów” (pisałem o nich w „SN”, Nr 3/11 -Krupierzy dziejów), którzy chcą za wszelką cenę utrzymać się przy władzy dzięki sztucznemu tworzeniu  sprzeczności między ludźmi w myśl starej zasady Divide et impera!

Inni zaś – nazywam ich „zwolennikami złotego środka” – starają się godzić te skrajności, co chyba jest bardziej rozsądne, chociaż trudniejsze w praktyce. Trudność związana jest w mniejszym stopniu z człowiekiem w wymiarze jednostkowym aniżeli społecznym. Jednostce bowiem jest stosunkowo łatwo pogodzić swoje różne opozycyjne istoty we własnej świadomości i kierować się mniej lub więcej zrównoważonym postępowaniem w myśl „prawa włączonego środka” i „reguły złotego środka”.
Natomiast przeciwne są temu: środowisko społeczne i obecne mechanizmy funkcjonowania społeczeństwa. Wymuszają one na jednostkach jednoznaczne opowiedzenie się za jedną ze skrajności. A jednostki – dla świętego spokoju - ulegają tej presji. W związku z tym na zewnątrz manifestują postawy skrajne, (żeby przypodobać się ogółowi), a wewnątrz pozostają wierne swoim własnym poglądom. I tak z konieczności stają się dwulicowcami, albo hipokrytami kierującymi się regułą „Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”. (O hipokryzji pisałem w „SN” Nr 8-9/14 - Szczerość nie popłaca? )

Wobec tego twierdzę, że wraz z rozwojem kapitalizmu nie tylko postępuje rozwarstwienie społeczeństwa (w granicznym przypadku atomizacja), ale i potęguje się dwulicowość jednostek, a także grup społecznych, instytucji i organizacji. Obłuda cechuje nie tylko poszczególnych ludzi, ale też organizacje, w jakich funkcjonują, w szczególności partie polityczne, grupy zawodowe, wyznaniowe itd. Dlatego mówi się o dwulicowości polityków, lekarzy, partii, kościoła, korporacji itd.

Świeczka i ogarek

Dwulicowość szerzy się coraz  bardziej wśród katolików, na co zwrócił uwagę ks. Michał Olszewski na portalu Limanowa.in: „Przechodzimy w Polsce dużą zmianę mentalnościową na poziomie religijnym. Od masowego i czasem bezmyślnego chodzenia do kościoła, do świadomego zaangażowania serca w wiarę i duchową walkę toczoną na co dzień. Niestety, wielu z nas w tym procesie dojrzewania wiary i myślenia popada w duchową schizofrenię. Jedni, nie mogąc sobie poradzić z tym rozdarciem, w ogóle odchodzą z Kościoła, a inni próbują żyć na dwa fronty; w niedzielę na Mszę Świętą, a w tygodniu „hulaj dusza, piekła nie ma” - jak mówi inne ze starych powiedzeń. (…) Mam tu na myśli tych, którzy popadli w duchową schizofrenię, wybierając grzech jako „lifestyle”. Nie ma nic gorszego jak podwójne życie. Człowiek kończy się fizycznie, psychicznie i duchowo, nie wytrzymując obciążeń z tym związanych.”

Szkoda, że o tym „złym”  kryjącym się w dwulicowości nie pamiętają na co dzień hierarchowie kościoła. To prawda - „nie ma nic gorszego jak podwójne życie”, ale w dzisiejszych czasach trudno żyć inaczej. Jednobiegunowość poglądów i postaw, która siłą rzeczy wiedzie do tak negatywnych zjawisk, jak nietolerancja, nacjonalizm, szowinizm, nienawiść etniczna, fundamentalizm itp. nie jest poprawna ani korzystna. A więc, nie należy kierować się nakazem biblijnym:  „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”. Okazuje się, że można i tak się praktykuje z wielu względów. Natomiast służba tylko jednemu bogu prowadzi do tego, że jest się prawdziwym niewolnikiem sumienia. Trudno jest więc racjonalnie wytłumaczyć, uzasadnić i ocenić jako pożyteczną postawę jednobiegunową, do której nawołuje Kościół. 

 

Dwulicowość  i obłuda są efektem woli życia w zgodzie z innymi ludźmi i poszukiwania kompromisu dla zaistniałych konfliktów. Życia może nie najlepszego, ale za to najprostszego, dość wygodnego i skutecznego. Zaś prostomyślność i szczerość  „do bólu” w stosunku do innych, czyli co na myśli, to na języku - często odbierana jest źle i wywołuje awersję lub agresję oraz chęć zemsty, ponieważ kojarzy się z poniżaniem, naruszaniem godności osobistej, albo z celowym ośmieszaniem. A tego nikt nie lubi.

Manipulacje elit

Szczerość nie popłaca, bo kreuje wrogów oraz rodzi sprzeczności i konflikty. To odnosi się również do uznawania jedynie słusznych myśli lub poglądów, przyjmowania skrajnych postaw i podejmowania jednostronnych działań.

Zmuszanie ludzi (mas społecznych) do postrzegania zjawisk zachodzących w społeczeństwie tylko w jednym wymiarze, albo aspekcie wygodnym dla elit dążących do przechwycenia władzy, jest typowym instrumentem manipulacji społecznej. W interesie tych elit leży bowiem tworzenie odpowiednich nastrojów i antagonizmów dotyczących różnych spraw.
Najłatwiej można je kreować na gruncie wiary religijnej. Bowiem im wyższą wartość posiada obiekt sporu, im bardziej jest abstrakcyjny i symboliczny (a w przypadku religii najwyższą, najbardziej abstrakcyjną i symboliczną wartością jest bóstwo) - tym bardziej długotrwały, ostrzejszy i trudniejszy do likwidacji wywołuje konflikt. Toteż elity władzy chętnie odwołują się do uczuć i symboli religijnych i celowo wykorzystują je, by wywołać niepokój społeczny i dzięki temu osiągać swoje cele polityczne. W ich interesie jest tworzenie i podtrzymywanie różnych „binaryzmów”.

 

Jednym z przykładów jest binaryzm w odniesieniu do grup  społecznych i wyznaniowych. Z jednej strony, przeciwstawia się sobie organizacje polityczne i kościelne, a z drugiej - istotę polityczną człowieka (obywatela), jego istocie religijnej (wyznawcy religii).
O ile pierwsza opozycja:  „organizacja państwowa- organizacja wyznaniowa” umożliwia translokację z jednej do drugiej organizacji, to druga opozycja: „obywatel-wyznawca” jest gorsza, ponieważ nie pozwala na to. Tu ostra linia demarkacyjna przebiega już nie na zewnątrz jednostek, ale wewnątrz każdej z nich. W tym wypadku człowiek musi jednoznacznie zdeklarować się, czy jest obywatelem, tj. homo politico, podporządkowanym prawodawstwu państwowemu, czy wyznawcą, tj. homo religiosus, czyli - jak się ostatnio wyraził papież Franciszek w przemówieniu w Parlamencie Europejskim - „osobą obdarzoną godnością transcendentną” i podporządkowaną nakazom kościoła, a nie państwa.
Ten wybór nie jest wcale łatwy, jak się na pozór wydaje. Rodzi on ogromne rozterki duchowe, emocjonalne, etyczne i prawne, z którymi wielu ludziom trudno się uporać.

W historii Polski kościół katolicki wykorzystywał taki binaryzm, żeby przeciwstawiać się zaborcom i okupantom i by kościół mógł sprawować „rząd dusz” ważniejszy od narzuconego narodowi „rządu ciał”. To wewnętrzne rozdarcie jednostek było wtedy uzasadnione. Jednak później już nie.
Po uzyskaniu niepodległości po I i II wojnie światowej należało integrować społeczeństwo w procesach odbudowy państwa i umacniania państwowości, a nie różnicować je i antagonizować. A tymczasem w czasach PRL – państwa niepodległego, uznanego przez ONZ – w latach 50. z ideą podziału jednostek na obywateli Państwa Świeckiego, respektujących prawodawstwo państwowe, czyli ludzkie, oraz obywateli Państwa Bożego, respektujących prawa boskie wystąpił kardynał Wyszyński: „Istnieje głęboka i nierozerwalna więź między prawem Bożym i prawem ludzkim. Prawo Boże czerpie swoje natchnienie z mocy, którą Ojciec niebieski włożył w naturę człowieka. [...] Prawo zaś ludzkie, stanowione przez ludzi, musi być zawsze wpisane w ramy prawa Bożego. Prawo ludzkie nie może być nigdy przeciwne prawu Bożemu. Gdyby było przeciwne, w sumieniu nie obowiązuje, przestaje bowiem być prawem, choćby uchwalone było przez wszystkie parlamenty świata. Nie jest prawem, gdy sprzeciwia się prawu Bożemu, prawu natury, prawu człowieka – dziecka Bożego, a zwłaszcza Chrystusowemu prawu miłości Boga i ludzi”. (A. Rastawicka, Polska racja stanu w nauczaniu Stefana kardynała Wyszyńskiego).

W tej wypowiedzi zawiera się apel o nieposłuszeństwo wobec własnego państwa i prawa stanowionego przez nie oraz wobec ustaw lub uchwał również innych  państw, jeśli nie uzyskały akceptacji Watykanu. Chodziło o to, by kościół rządząc przeważającą większością naszego społeczeństwa skutecznie przeciwstawiał się państwu socjalistycznemu i sabotował je, mając na uwadze bardziej interesy własne i obce aniżeli narodu i państwa polskiego.

Licytacja na sumienia


Teraz też niektórzy nasi politycy chorzy na władzę („władzoholicy”) wykorzystują kościół katolicki do walki politycznej, przede wszystkim  wyborczej, obiecując mu po ewentualnym zwycięstwie określone korzyści oraz umocnienie jego podupadającej pozycji.
Znowu, tak jak w czasach okupacji i faktycznego zniewolenia narodu, stawiają katolików przed dokonaniem zdecydowanego wyboru między uznaniem albo „praw stanowionych”, albo „praw naturalnych”, przed respektowaniem praw uchwalonych demokratycznie przez parlament, albo nierespektowaniem ich w przypadku niezgodności z sumieniem katolika bez ponoszenia odpowiedzialności prawnej. (Swoją drogą, bezsensowny, nielogiczny  i mylący jest podział praw na „stanowione” i „naturalne”. Każde prawo jest stanowione przez kogoś – ludzi, albo bóstwa, i każde jest naturalne w zależności od tego, jak pojmuje się naturalność.)

Co jest ważniejsze: sumienie religijne (obojętnie jak licznej grupy wyznawców), czy obowiązek obywatelski - respektowanie prawa określającego porządek społeczny zgodnie z wolą wszystkich obywateli? Nota bene, jest to zamiana zniewolenia – z państwowego czy obywatelskiego - na kościelne. Czyni się wiernych niewolnikami kościoła (zniewolenie zewnętrzne) i na dodatek, wskutek klauzuli sumienia - niewolnikami sumienia (zniewolenie wewnętrzne). W związku z  tym nawołuje się lekarzy, pielęgniarki, nauczycieli, naukowców i przedstawicieli innych zawodów zaufania publicznego do bojkotu praw stanowionych przez państwo, czyli do nieposłuszeństwa wobec władzy, do swego rodzaju rokoszu. A to jest pierwszym krokiem na drodze do anarchizacji, buntu i obalania legalnego rządu.

Nieważne, jakie szkody wynikają z tego dla obywateli oraz państwa. Byle dorwać się do władzy. Ciekawe byłoby, gdyby inne grupy wyznaniowe, których jest ich u nas ponad sto, chciały wzorem katolików kierować się w życiu i pracy swoimi sumieniami religijnymi – każda „na swój strój”. W państwie demokratycznym, szanującym „godność osoby”, mają przecież do tego prawo przynajmniej te kościoły, które zrzeszają wielu wiernych.

To dopiero byłby małpi cyrk! Nie wiadomo, jak wtedy udałoby się wybrnąć z konfliktu sumień i ich licytacji - tyle klauzul sumienia, ile wyznań i bóstw. Sumienie wyznawców której religii należałoby uznać za ważniejsze? To jest na razie mało prawdopodobne, ale wskutek masowego napływu imigrantów z różnych obszarów religijnych może do tego dojść w nieodległej przyszłości.


Drugim przykładem jest „binaryzm” polityków. Z jednej strony kreują swój wizerunek ludzi moralnie nienagannych i „pełną gębą” pouczają o moralności, głównie chrześcijańskiej, a z drugiej strony dokonują przekrętów finansowych i zachowują się jak nieodpowiedzialni smarkacze na wycieczce szkolnej (np. tzw. afera hiszpańska, albo rozróba posła na lotnisku we Frankfurcie).

Uczestniczą w nabożeństwach jako zagorzali katolicy, ale to nie przeszkadza im nagminnie i na co dzień grzeszyć przeciwko ósmemu przykazaniu ( „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”) i wypowiadać publicznie, nawet z trybuny sejmowej, kłamliwych opinii o swoich bliźnich (rywalach), czy zjawiskach społecznych.
Nie widzą nic złego w nie dotrzymywaniu obietnic wyborczych, ani w nieprzestrzeganiu siódmego przykazania („Nie kradnij”), gdy okradają podatników poprzez nieuczciwe przetargi, zmniejszanie swoich dochodów w zeznaniach podatkowych, nierzetelne rozliczanie kosztów, itp.

Sprzeniewierzają się absolutnym standardom moralnym wywodzącym się z etyki chrześcijańskiej, kiedy w życiu kierują się standardami etyki relatywistycznej. Z jednej strony, głoszą konieczność rygorystycznego przestrzegania prawa, zwłaszcza przez zwykłych i biedniejszych obywateli, a z drugiej – bezkarnie dokonują  relatywizacji i naginania prawa do swoich potrzeb, co łagodnie nazwali „falandyzacją”, gdy chcą uniknąć kary.
Jeśli uważają się za nieskazitelnych pod względem moralnym i prawnym, i chcą za takich uchodzić w opinii mas, to dlaczego zapewnili sobie bezkarność dzięki immunitetowi, którym posługują się jak różdżką czarodziejską, zawsze gdy naruszają przepisy prawa?

W państwie naprawdę demokratycznym nie powinno być wyjątków dla elit ani immunitetu – wszyscy mają być równi wobec prawa i jednakowo karani za przestępstwa i wykroczenia zgodnie z Art. 32 naszej Konstytucji. Chyba, że jak będzie trzeba, to nawet Konstytucję „sfalandyzują”. Byłoby to przejawem wyjątkowego relatywizmu, bezczelności i poczucia bezkarności elit politycznych, a zarazem ich dwulicowości.

Innym przejawem ich zakłamania jest dwoistość standardów odnoszących się do patriotyzmu: pokazują się jako wielcy miłośnicy ojczyzny i chcą uchodzić za takich w oczach mas, ale to tylko maska, pod którą kryje się faktyczny antypatriotyzm. Przecież poprzez osłabianie instytucjonalnego  ładu w ojczyźnie (łamanie prawa, niszczenie porządku społecznego, destabilizacja państwa oraz ośmieszanie go) - działają na szkodę państwa. Jednak za dorwanie się do władzy i koryta gotowi są zaprzedać się nawet wrogom swej ojczyzny i sprzeniewierzyć się swojemu narodowi, państwu i ideałom.

Wiesław Sztumski

27 listopada 2014