banner


sztumski nowyEkonomia, będąca jedną z nauk społecznych, uległa bardzo szybkiej matematyzacji (parametryzacji). Przekształciła się w naukę stosowaną - praktycznie została zastąpiona przez ekonomiki szczegółowe i ekonometrię - podporządkowaną zasadom racjonalizacji, których przestrzeganie powinno zapewnić osiąganie wymiernych zysków z działalności gospodarczej.


Mogłoby się wydawać, że rozwój takiej ekonomii powinien przyczyniać się do tego, by ludzie oszczędniej gospodarowali materiałami, energią, zasobami przyrody i dobrami powszechnego użytku, by obniżali koszty produkcji i usług oraz ograniczali straty.
A tymczasem coraz bardziej wzrasta marnotrawstwo, przede wszystkim w sferze konsumpcji. I do takiego stopnia, że zaczęliśmy żyć w „społeczeństwie marnotrawców”, w którym cnota oszczędzania jest skutecznie wypierana przez „cnotę” rozrzutności. ( Pisałem o tym w „SN” Nr 1, 2015,- W jakim społeczeństwie żyjemy?,  ale ograniczyłem się do marnotrawstwa rzeczy materialnych).


Najbardziej rzuca się w oczy i oburza marnowanie żywności. Badania pokazują, że wyrzuca się połowę wszystkich wytwarzanych artykułów spożywczych: co drugą główkę sałaty, co drugi ziemniak, co piąty chleb, a większość z nich ląduje w koszach na śmieci, zanim zdąży dotrzeć do konsumentów; chyba nikt nie zna skali tego zjawiska. Marnotrawstwo związane z rozrzutnością wzrasta proporcjonalnie do postępu cywilizacyjnego i dobrobytu, dlatego jest zjawiskiem występującym przede wszystkim w krajach wysokorozwiniętych i wśród ludzi zamożnych. A współczesne procesy cywilizacyjne doprowadzają do coraz większego wykorzystywania zasobów naszego środowiska życia i w związku z tym do znacznego wzrostu marnotrawstwa.

 

Wzory rozrzutności  (do czasu)

 

Warto zastanowić się, dlaczego marnotrawimy dary przyrody oraz wytwory własnej pracy  i tylko pozornie gospodarujemy nimi oszczędnie. Pozornie, ponieważ z jednej strony, w celu obniżania kosztów produkcji zużywa się jak najmniej surowców, materiałów, albo te lepszej jakości zastępuje tańszymi (gorszej jakości oraz surogatami) i stosuje technologie energooszczędne. A z drugiej strony, nie szanuje się produktów już nabytych, które po coraz krótszym czasie wyrzuca się, bo albo przestały być modne, albo nabyło się je w nadmiarze, albo dlatego, że coraz częściej pojawiają się na rynku nowsze, ładniejsze, bardziej funkcjonalne i budzące zazdrość u innych.

Możliwe, że jesteśmy istotami z natury rozrzutnymi, bo tak nas ukształtowała przyroda, która, niestety, jest rozrzutna. Marnują się ogromne ilości energii pochodzącej z promieniowania kosmicznego, Słońca, wnętrza Ziemi, wulkanów, rzek, wodospadów, mórz i oceanów; marnują się liczne substancje nieorganiczne, organiczne i istoty żywe w wyniku selekcji naturalnej oraz walki o byt.

Ponadto w przyrodzie jest masa rozmaitych elementów niepotrzebnych z punktu widzenia aktualnych potrzeb. W związku z tym można przypuszczać, że jeśli jakiś demiurg stworzył przyrodę, to był on wyjątkowym marnotrawcą i w ogóle nie kierował się zasadami racjonalnego gospodarowania. Był  także kiepskim pragmatykiem.
Jednak, jeśli traktować tę sprawę w aspekcie całego czasu istnienia świata, to te redundancje - teraz uznawane za zbyteczne - w przyszłości mogą okazać się pożytecznymi.
Ale tego nie da się udowodnić in antecessum. Od milionów lat ewolucją przyrody rządziła zasada marnotrawstwa i różnorodności, dzięki czemu mogła ona skutecznie  dokonywać się.

 

W naszej kulturze rozrzutność była do pierwszej rewolucji konsumenckiej (XVIII – XIX wiek), zwłaszcza w Średniowieczu, traktowana jak jakiś diabelski wymysł i grzech. Później była coraz bardziej tolerowana, w miarę kształtowania się społeczeństwa konsumenckiego. Obecnie trwonienie nikogo już nie razi i stało się miarodajnym wskaźnikiem wzrostu gospodarczego. A „społeczeństwo pieniężne” troszczy się o to, by ludzie jak najwięcej marnotrawili, żeby trzeba było tworzyć coraz więcej nowych dóbr i dzięki temu napędzać rozwój gospodarki i ludzkości.


Marnotrawstwo jest jakby swoistym perpetuum mobile napędzającym rozwój ludzkości. W związku z tym uwypukla się dobre strony marnotrawstwa  i bagatelizuje złe - chyba po to, by „ideologicznie” uzasadnić jego istnienie i model współczesnej gospodarki, a także po to, by uzyskać społeczną akceptację takiej gospodarki.


Zaletą marnotrawstwa ma być to, że zmusza ono ludzi do tworzenia nowości (każda nowość zakłada z góry marnotrawstwo) i kreatywności (a więc do przyspieszania postępu technicznego i naukowego) i to, że marnotrawstwo zapewnia ludziom coraz większy dobrobyt. Po części tak jest, ale nie do końca.
Wzrost marnotrawstwa zapewnia dobrobyt tylko warstwom uprzywilejowanym: bogaczom i elitom władzy. A jeśli masom, to wyłącznie w krajach wysokorozwiniętych, kosztem krajów słabo rozwiniętych, gdzie narasta wyzysk i bieda.
Wadą marnotrawstwa jest bez wątpienia postępujące niszczenie dóbr i zasobów. Doszliśmy już do tego, że dobra są w coraz  szybszym tempie konsumowane, spalane, zużywane, zastępowane (wymieniane) i wyrzucane.

 

Trwonienie zasobów umysłu

  

Oprócz marnotrawstwa przyrodniczego i materialnego jest jeszcze inna jego odmiana - marnotrawstwo intelektualne. Podejrzewam, że wywołuje one dużo gorsze skutki aniżeli tamte.

Na szczególną uwagę zasługuje marnotrawstwo w edukacji, nauce i zarządzaniu. Na ogół sprowadza się ono do trwonienia kapitału ludzkiego i niedostatecznego wykorzystywania potencjału intelektualnego ludzi działających w tych obszarach życia społecznego.

 

Marnotrawstwo w edukacji polega na niedostatecznym wykorzystywaniu zasobów i możliwości intelektualnych nauczycieli oraz uczniów. A marnotrawstwo w nauce – dodatkowo na trwonieniu sił i środków potrzebnych do badań i zdobywania i nowej wiedzy.

Badania i analizy potwierdzają niską efektywność systemu oświaty w wielu krajach, która wynika z różnych przyczyn, czemu nikt nie zaprzecza. A to znaczy, że w systemie oświaty, czy ogólniej, w całej edukosferze, ma się do czynienia z różnymi formami marnotrawstwa i że proporcjonalnie do jego wzrostu spada wydajność systemu edukacji. Próbuje się temu zaradzić na różne sposoby, ale nie w wyniku likwidacji, albo zmniejszenia marnotrawstwa, lecz przez pozorne reformy. Trwoni się zasoby intelektualne mieszczące się w głowach uczniów i nauczycieli, zasoby wiedzy zawartej w podręcznikach i zasoby intelektu ludzi funkcjonujących w oświacie. Ponadto, ogromne marnotrawstwo intelektualne ma miejsce w systemie zarządzania szkołami.

Na marnotrawstwo zasobu wiedzy uczniów w procesie nauczania zwraca się uwagę np. w Niemczech. „Większość dzieci, które przychodzą dzisiaj do szkoły podstawowej, umie już liczyć do stu, dodawać i odejmować liczby do dwudziestu, napisać swoje nazwisko i czytać proste słowa. Jest to raczej standardem. Niektóre z nich wiedzą też, że są liczby ujemne, a w piątym roku życia pojęły, że pewnego dnia umrą. A mimo to, w pierwszej klasie cofa się ich rozwój intelektualny do zera.


Oczywiście, prościej jest wszystkie dzieci sprowadzić do poziomu zerowego, aby móc kształtować je tak, jak jednorodną masę intelektualną. Ale jakie to marnotrawstwo intelektualne! Kochane szkoły, uczcie dzieci na pełnych obrotach! Nie spowalniajcie ich. Równe traktowanie za wszelką cenę wcale nie jest „błogosławieństwem”,  ani wyrównywaniem szans, lecz katastrofą dla wszystkich dzieci. (Spiegel-Online, Forum: Schule, 10.12.2014).

W kształceniu obowiązuje zasada: „Przeciętność jest zła, zróżnicowanie jest dobre” . Tam się o tym szeroko dyskutuje, bo wiadomo, że w dobie komputerów i Internetu dzieci zdobywają wiedzę o wiele wcześniej niż ich rodzice. A u nas pewne kręgi polityczne i „mądrzy inaczej” rodzice protestują przeciwko poddawaniu sześciolatków obowiązkowi szkolnemu. Bo to rzekomo skraca beztroskie dzieciństwo.

Może tak, ale po pierwsze, kto powiedział, że dzieciństwo ma być beztroskie, że jest ono lepsze dla dalszego rozwoju dziecka i jak długo ma ono trwać (niektórzy żyją beztrosko i nieodpowiedzialnie nawet do późnych lat, bo tak ich wychowali wielce „troskliwi” rodzice). Po drugie, wskutek wydłużania tego beztroskiego dzieciństwa, świadomie wyrządza się dzieciom krzywdę, ponieważ opóźnia się ich rozwój intelektualny, staż zawodowy oraz przyszłą karierę.

Protestujący rodzice manifestują w istocie pozorną troskę o dzieci, taką na pokaz. Natomiast nikt nie protestuje przeciwko „urawniłowce” (uśrednianiu i umasowianiu) uczniów lub studentów i wynikającemu stąd przedmiotowemu  traktowaniu ich,  ani przeciw obniżaniu jakości kształcenia. Wręcz przeciwnie, chętnie godzi się - poza nieliczną grupą trzeźwo i futurystycznie myślących nauczycieli i rodziców - na stałe obniżanie wymagań. A celują w tym uczniowie i studenci rozleniwieni i charakteryzujący się postawami roszczeniowymi.

Podobne marnotrawstwo występuje w szkołach wyższych. Tutaj coraz częściej cofa się do „poziomu zerowego” w przedmiotach nauczania, zamiast kontynuować wykłady na bazie przedmiotów, które studenci zaliczyli już wcześniej. Zdarza się też, że w pierwszym semestrze naucza się matematyki z zakresu szkoły średniej, żeby wyrównać luki. To wszystko przyczynia się do marnotrawstwa intelektualnego nauczycieli, którzy nie mogą i nie muszą wykorzystywać całej swojej wiedzy w procesie nauczania, tylko jej część ograniczoną oddolnie przez poziom przeciętnie inteligentnej jednorodnej masy uczniów i - na dodatek - przez odgórnie narzucane „programy minimum”. Te programy zawęża się w miarę wzrostu nieefektywności nauczania, a wraz z tym sprowadza się przeciętną wiedzy uczniów do minimum – w granicy do poziomu „absolutnie zerowego”.

 

Osobną kwestią jest marnotrawstwo potencjału intelektualnego zawartego w podręcznikach. Są one zazwyczaj pisane „na wyrost”, tzn. zawierają albo wiedzę zbyteczną i mało przydatną, albo taką, której nie egzekwuje się przy zaliczaniu przedmiotu. W obu przypadkach ma się do czynienia z marnotrawstwem. Marnotrawstwem jest również drukowanie alternatywnych podręczników do wyboru przez nauczycieli. Z ich wielonakładowych wydań korzysta się później w niewielkim procencie - reszta idzie na przemiał - a ogromne koszty ich publikacji, reklamy, magazynowania i dystrybucji ponosi budżet państwa (podatnicy).

Czy stać nas na taką rozrzutność w sytuacji marnego finansowania oświaty? Jest to jeden z przykładów marnotrawstwa wkomponowanego w neoliberalistyczny model gospodarki. Daje się wolność wyboru podręczników (również w pewnym stopniu programów nauczania), ale nie uwzględnia się tego, że wolny wybór często nie musi być dobry z punktu widzenia ekonomii i prakseologii – nie przynosi zysku, tylko stratę.

A w ogóle u nas szkoły nie wychowują do oszczędzania czegokolwiek oprócz pieniędzy w ramach tzw. miesiąca oszczędności. (Jest to kompletną głupotą, bo ze względu na „śladowe” odsetki oferowane przez banki to się po prostu nie opłaca; na oszczędzaniu korzystają banki, a nie ich klienci. W ten sposób uczy się dzieci nieefektywnego gospodarowania pieniędzmi i zarządzani nimi.)

 

O braku wychowywania do oszczędzania świadczy przede wszystkim marnotrawstwo żywności przez uczniów. Nauczyciele ankietowani na zlecenie programu „Tesco dla szkół” szacują, że co najmniej 1,6 tys. ton jedzenia ląduje rocznie w szkolnych koszach na śmieci. Dzieci wyrzucają głównie przygotowane w domu kanapki, wybierając zamiast nich słodycze i przekąski ze szkolnego sklepiku. A skala problemu marnowania żywności w szkołach narasta.

We Włoszech (wzorem Francji) minister ochrony środowiska Gian Luca Galletti zapowiedział, że do końca roku przedstawi parlamentowi projekt ustawy zobowiązującej hurtownie do niewyrzucania niesprzedanych produktów żywnościowych, lecz do ich darowania. Zamierza on osiągnąć to nie za pomocą kar, lecz ulg podatkowych. Równocześnie powiedział, że trzeba pomagać rodzinom w redukcji marnotrawstwa żywności, a w szkołach informacje o marnowaniu żywności należy obowiązkowo włączyć do planów nauczania. Podobnie w Niemczech, np. w Nadrenii Północnej-Westfalii marnotrawstwo żywności ma być stałym tematem lekcji szkolnych w klasach 3 i 4, 7 i 8 oraz 11 i 12. W tym celu opracowano i udostępniono w Internecie specjalne materiały pomocnicze dla nauczycieli.

 

Marnotrawstwo w nauce polega na wykonywaniu badań zbędnych i pozornych. Nader często prowadzi się badania, które nie służą żadnemu celowi pragmatycznemu - są czymś w rodzaju ars pro arte - służą tylko badaczom do pozyskiwania pieniędzy (honoraria autorskie, granty), a także do tego, by nikt ich nie ganił za nieróbstwo i żeby chwalić się tymi badaniami w sprawozdaniach z działalności naukowej. Nie chcę być źle zrozumiany i dlatego wyjaśniam, że nie chodzi mi ani o badania, które wprawdzie nie dają aktualnie żadnych zysków wymiernych, ale mogą ich dostarczyć w przyszłości (w historii nauki jest wiele przykładów na to), ani o badania, w których wyniku wzbogaca się teorie,  albo rozwija swój intelekt. Chodzi o badania jałowe, które przyczyniają się do robienia kariery naukowej.

Dokument opublikowany w 2012 r. przez nasze Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego „Rzetelność w badaniach naukowych oraz poszanowanie własności intelektualnej” w p. 2 zatytułowanym „Badania pozorne i zbędne” stwierdza, że takie badania podejmuje się ze względu na kryteria oceny pracowników naukowych: „Presja instytucjonalna sprawia, że wiele badań prowadzonych jest bez istotnej potrzeby poznawczej. Rzetelne badanie naukowe nie może być uzasadniane w pierwszym rzędzie potrzebami kariery akademickiej, lecz istotnymi brakami wiedzy”.


Na kwestię marnotrawstwa związanego z prowadzeniem badań bezużytecznych w Niemczech zwracał uwagę Matthias Kleiner - prezydent Deutscher Forschungsgemeinschaft: „Jaka będzie przyszłość kraju, który nie korzysta z zasobów intelektualnych dużej części ludności? To pytanie musimy postawić niemieckiej nauce”. A dalej zwraca uwagę na marnotrawstwo wynikające z ograniczonego zatrudniania kobiet w uczelniach: „(…) niski udział - w pewnym sensie można powiedzieć: zinstytucjonalizowana dyskryminacja kobiet w naszych uniwersytetach i instytucjach badawczych, jest nie tylko niesprawiedliwy. To jest marnowanie talentów, na co nie możemy sobie pozwolić”.

 

W tej wypowiedzi występuje jeszcze jeden rodzaj marnotrawstwa intelektualnego  - marnotrawstwo talentów. Ma ono miejsce głównie w szkołach wyższych, ale też na niższych szczeblach edukacji. Ile to  talentów szczególnie uzdolnionych dzieci nie rozwija się wskutek umasowienia intelektualnego uczniów w klasach szkolnych, nieuświadamiania sobie przez nauczycieli strat ponoszonych przez społeczeństwo w wyniku marnotrawstwa potencjału intelektualnego uczniów, albo zwykłego lenistwa nauczycieli.

 

Innym przejawem marnotrawstwa w nauce jest nadmiar publikacji przede wszystkim z dziedziny humanistyki, ale odkąd liczba publikacji stała się warunkiem koniecznym do utrzymania się na stanowisku, albo awansowania (robienia kariery naukowej), znacznie wzrosła liczba publikacji również z innych subdziedzin nauki. I to nie tylko ich ilość, lecz także objętość.
Jest to „zasługą” obowiązującego systemu oceniania pracowników uczelni na podstawie różnych list określających punktację artykułów i monografii oraz czasopism. Liczą się artykuły, których objętość przekracza jeden arkusz wydawniczy. Wielu z nich nie powinno się publikować ze względu na niski poziom,  albo brak innowacyjności. Jednak mimo to, publikuje się. W ten sposób literaturę naukową zalewają publikacje, których nie czyta się, bo albo giną w masie, są niepotrzebne, bądź nieciekawe, albo ze względu na brak czasu. Ile przy tym traci się energii, czasu, materiałów i pieniędzy na ich publikowanie, tego chyba nikt nie zdołał dokładnie policzyć.

No, więc, hulaj dusza, publikuje się ile wlezie, jak nie na papierze, to w formie elektronicznej. To nic, że nie ma z nich pożytku, ważne, że  się gdzieś ukazało i że liczy się do dorobku autora. Kto nie publikuje, ten nie pracuje naukowo, choćby nie wiadomo jak wielkie miał inne osiągniecia badawcze. Jest tylko jedna korzyść z tego: na masowej publikacji zarabiają wydawcy, tłumacze, recenzenci i inni pośrednicy. I o to chodzi w ekonomii nastawionej na zysk pieniężny: ważne jest, żeby pieniądz się kręcił i wprawiał w ruch wszystko – to, co potrzebne i co zbyteczne,  bez względu na to, ile się trwoni. Ten zalew publikacji i informacji naukowych bierze się w pewnym stopniu również ze wzrostu zatrudnienia w sferze nauki, a on musi postępować, ponieważ im bardziej rozwinięta nauka, tym liczniejsze muszą być zespoły badawcze – dziś w pojedynkę niczego się nie odkryje, co najwyżej można coś wymyślić.

 

Przyczyną marnotrawstwa intelektualnego w sferze edukacji jest nieefektywny system zarządzania instytucjami oświatowymi i naukowymi. A marnotrawstwo zarządzania wszelkimi organizacjami bierze się:

  • Z nadprodukcji (wytwarzania ponad możliwości zbyt, albo zbyt wczesnego wytwarzania, czyli uprzedzania popytu).
  • Ze zbędnego ruchu (nadmiernej translokacji pracowników w wyniku nieprzemyślanej lokalizacji stanowisk pracy).
  • Z wydłużania czasu oczekiwania (długich okresów bezczynności ludzi, maszyn, części i materiałów oczekujących na włączenie ich do procesu produkcji).
  • Ze zbędnego transportu (niepotrzebnego przemieszczania elementów, części, półfabrykatów, gotowych wyrobów częściej niż to konieczne).
  • Z robienia zbędnych zapasów (gromadzenia „na wyrost” materiałów, narzędzi, urządzeń i produktów).
  • Z wad i błędów (naprawa wadliwych wyrobów i usuwanie błędów w dokumentacji oraz informacji obciąża koszty produkcji i nie tworzy wartości dodanej).
  • Z nadmiernej obróbki (wykonywanie zbędnych czynności w procesie wytwarzania).
  • Z niekorzystania w pełni z potencjału intelektualnego wszystkich pracowników zatrudnianych w organizacji. Najgorszym rodzajem marnotrawstwa jest niewykorzystywanie wiedzy i talentów pracowników.

 


W zasadzie każde z tych zjawisk (przyczyn) marnotrawstwa można dostrzec w strukturach i działalności wszystkich instytucji oświatowych i naukowych w mniejszym lub większym stopniu. Gdyby chciało się dokonać realnych reform w organizacjach oświatowych i naukowych w celu podwyższenia ich efektywności, to można by odwołać się do tych przyczyn marnotrawstwa w zarządzaniu organizacjami, które podano wyżej. Można by też na przykład wykorzystać model zarządzania Lean Manufacturing, czyli „szczupłego” zarządzania.

Doświadczenie dowodzi, że redukcja marnotrawstwa - przede wszystkim intelektualnego - przynosi zdecydowanie większe efekty oszczędnościowe (a tym samym zyski) niż praca ponad siły, albo stawianie celów nierealnych i nieosiągalnych. Ten model zarządzania stosuje się wprawdzie w przedsiębiorstwach wytwórczych i usługowych, ale można go z powodzeniem przenieść do sfery edukacji, ponieważ obecnie szkoły funkcjonują coraz bardziej  jak przedsiębiorstwa usługowe – ich działanie ma przynosić wymierny zysk (pieniężny).

A skoro szkoły uległy makdonaldyzacji i funkcjonują jak markety, nie ma przeszkód, by stosować w nich takie modele zarządzania, jak w przypadku marketów.
Reformę oświaty i nauki trzeba zacząć od diagnozy, tj. od identyfikacji obszarów, stopni i przyczyn marnotrawstwa w organizacjach edukacyjnych oraz w ich funkcjonowaniu, potem wytyczyć kierunki działań zmierzających do stopniowej eliminacji marnotrawstwa i przejść do terapii, czyli podjąć odpowiednie czynności usprawniające strukturę i sposoby funkcjonowania tych organizacji. W przeciwnym razie kolejne reformy będą tylko pozornymi i nie przyniosą oczekiwanych, ani widocznych skutków. Marnotrawstwo intelektualne będzie szerzyć się nadal, a systemy edukacyjne będą coraz mniej wydolne.

Wiesław Sztumski

18 czerwca 2015