Kiedy wędruje się ulicami amerykańskich miast uderza obecność ogromnej liczby wieżowców i nieobecność ludzi. Czasami chodzi się po tych ulicach mając wrażenie, że jest to pozostałość jakiejś cywilizacji, która zginęła. To wrażenie potęguje jeszcze przyjęty sposób zbudowania miasta na bazie kwadratu i nazewnictwa kolejnych ulic numerami: pierwsza, druga, trzecia itd., a prostopadle do nich A, B, C i tak dalej. Daje to oczywiście łatwość orientacji, ale sprawia wrażenie sztuczności. Jeżeli człowiek znajduje się na skrzyżowania siódmej i D, to nie znając miasta szybko trafi na skrzyżowanie trzeciej i B. I może to w podobny sposób zrobić w niemal każdym z amerykańskich miast. Ale poza tym te miasta są martwe.
Za to, czy w Europie, czy w Azji, czy nawet Afryce przez miasta przewalają się tłumy ludzi. Tym, co odróżnia te miasta od amerykańskich jest handel. I to nie ten handel z bardzo eleganckich i drogich sklepów, tylko handel uliczny lub bazarowy. Tak się składa, że odwiedzałem te miasta przy okazji międzynarodowych kongresów z elitą intelektualną świata. I gdzie po obradach była ta elita? Wcale nie w tych super eleganckich drogich sklepach, podobnych we wszystkich metropoliach świata, ale właśnie na bazarach. Czy to była Florencja, czy Istambuł, czy Bangkok, czy Pekin, czy Lugano. Nawet w Helsinkach tym, co ludzi przyciągało był targ rybny. Handel, w którym można się potargować, w którym można poszukać unikalnej pamiątki danego miejsca, kupić coś, co bardzo potrzebne i coś co jest zupełnie niepotrzebne. Nawet w amerykańskim San Diego... No nie, w San Diego nie ma bazaru, są puste, dość czyste ulice i wieżowce. Za to wszyscy mogą wsiąść w tramwaj i pojechać kilka kilometrów dalej do meksykańskiej Tijuany, gdzie główna ulica jest jednym bazarem. Dla Amerykanów są tam apteki, w których można tanio kupić amerykańskie leki, a dla innych pracownie witraży, jubilerzy, wyroby ze skóry i tak dalej, a w dodatku każdy może sobie zrobić zdjęcie na osiołku przemalowanym na zebrę. Na pamiątkę.
Kupowanie jest odwieczną potrzebą człowieka, a zaspokojenie tej potrzeby w gwarnym, przekrzykującym się tłumie najwyraźniej jest przyjemnością. Miasta w znacznej mierze powstały dla zaspokojenia tej przyjemności i miasta pozaamerykańskie powstawały stopniowo, stale zwiększając krąg zainteresowanych, zwykle łącząc to z wytwórczością na miejscu i unikalną nazwą danej ulicy, czy placu. I komu przeszkadzają bazary w Warszawie? Miłośnikom szklanej martwoty?
Wiesław Wiktor Jędrzejczak
oem software