Zupełnie nie rozumiem i nikt mi nie umie tego wytłumaczyć, dlaczego nie można procesu, który będzie się składał z powiedzmy pięciu posiedzeń sądu przeprowadzić przez pięć kolejnych dni po zgromadzeniu materiału dowodowego i uczestników? Dlaczego musi to trwać dwa lata, a kolejne posiedzenia muszą się odbywać co pięć miesięcy? Dlaczego wyrok musi być wydawany wtedy, kiedy nikogo to już nie obchodzi, a sama długość trwania procesu wyrządziła już poszkodowanemu większą krzywdę niż pierwotny sprawca?
Co myśli prokurator, który wystawia wniosek o trzymanie kogoś w areszcie i jest to jego jedyna czynność w tej sprawie przez parę lat? I co myśli sędzia, który taki wniosek zatwierdza? Dlaczego w ogóle można człowieka trzymać latami w areszcie ani nie prowadząc czynności dowodowych, ani nie prowadząc procesu przeciwko niemu?
Miałem na szczęście niewiele osobistych kontaktów z tym wymiarem, ale śledząc przebieg procesu jako biegły lub świadek w żaden sposób nie mogłem zrozumieć rozstrzygnięć opartych np. na celowym przeinaczaniu przez sąd treści zeznań. Szokiem był dla mnie komentarz jednego z adwokatów, adwokata nietuzinkowego, ówczesnego prezesa Naczelnej Izby Adwokackiej: „wie Pan, w sądzie, jak na morzu - wszystko może się zdarzyć".
I nie był to dowcip, tylko rodzaj pouczenia laika przez specjalistę, rodzaj przekazanego w dobrej wierze żółtodziobowi wytłumaczenia sytuacji: „słuchaj i ucz się!". Ale jeśli wyrok jest nieprzewidywalny, czyli jest loterią, to może polskie sądy zastąpić generatorem liczb losowych?
A jest jeszcze gorsze obiegowe stwierdzenie: „do sądu przychodzi się nie po sprawiedliwość, a po wyrok". „W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej...". Nie wiem, jak wygląda kuchnia tego procesu, gdyż chyba sędziowie się jakoś naradzają, konsultują.
Po prostu marzy mi się, aby było inaczej.
Wiesław Wiktor Jędrzejczak
oem software