Konflikt interesów pojawia się wtedy, kiedy pojedyncza osoba występuje w dwóch lub więcej rolach, a z każdą z tych ról wiążą się inne interesy. Przykładem jest „bezstronny” ekspert wypowiadający się w sprawie produktu firmy, od której kiedyś otrzymał honorarium. Większość znaczących ekspertów znajduje się w trwałym konflikcie interesów, gdyż inaczej nie mieliby dostępu do informacji, a tym samym nie byliby ekspertami. Naukowiec prowadzący badania jakiegoś leku z jednej strony wie o tym leku więcej niż ktokolwiek inny, w tym wie więcej nie tylko o dobrych, ale i o złych działaniach leku, ale z drugiej strony wydawał opinie o tym leku również jego producentowi, więc może z nim być jakoś związany. Problem konfliktu interesów z reguły rozwiązuje się ujawniając go. Ale z drugiej strony, samo nieujawnienie takiej sytuacji nie przesądza o stronniczości opinii. Ale mało kto wie, że za takie nieujawnienie można pójść do więzienia. W Polsce.
Oto pewien znany i szanowany profesor, kierownik kliniki, prezes okręgowej izby lekarskiej został Mariuszem L. Mariusz L. dostał 10 miesięcy do odsiadki (na razie w zawiasach, ale wyrok jest nieprawomocny) i 3000 złotych grzywny. Cóż takiego zrobił Mariusz L.?
Otóż pewnego dnia, do jeszcze wtedy posiadającego nazwisko profesora zatelefonował dyrektor szpitala i poprosił, żeby pan profesor wziął udział w posiedzeniu komisji przetargowej na zakup leków. Pan profesor nie mogąc się akurat nikim wyręczyć wybrał się na to posiedzenie. Przed jego rozpoczęciem wypełnia się tzw. deklarację konfliktu interesów i pan profesor, czy to przez zapomnienie, czy przez nieuwagę, czy przez różnicę poglądów nie napisał w tej deklaracji, że brał udział w badaniu jednego z kupowanych leków. Ten udział nie był tajny, badanie odbywało się w oparciu o umowę podpisaną ze szpitalem, od wynagrodzenia zapłacono podatek i dzięki temu zresztą sprawa została wykryta przez właściwe służby. I one uznały, że takie „zatajenie” było przestępstwem. I tak to również ocenił sąd. I to mimo tego, że nikt nie kwestionował wyniku przetargu ani nie wskazywał na jakikolwiek podejrzany wpływ na wynik Mariusza L.
Smaczku historii dodaje fakt, że szpital miesięcznie płaci Mariuszowi L. dwa i pół tysiąca złotych, więc żeby zarobić na grzywnę i adwokata profesor musiał pracować ze cztery miesiące. I po co? Z punktu widzenia konfliktu interesów idealnie byłoby, aby o treści książek mieli prawo wypowiadać się wyłącznie analfabeci.
Wiesław Wiktor Jędrzejczak