Jesteśmy bardzo związani z naszymi pupilami i trudno nam uwierzyć, że ten milutki, wylegujący się na kanapie kotek może stanowić dla nas poważne zagrożenie. A jednak zwierzęta, także domowe, mają liczne pasożyty i są nosicielami wielu groźnych chorób dla człowieka.
Choroby odzwierzęce (tzw. zoonozy) mogą być spowodowane m.in. przez bakterie, wirusy, tasiemce czy pierwotniaki. Czy powinniśmy zatem zrezygnować z posiadania zwierząt domowych?
Niebezpieczne koty
Najbardziej znaną zoonozą przenoszoną przez koty wydaje się być toksoplazmoza, wywoływana przez pierwotniaka Toxoplasma gondii. Do zarażenia dochodzi zazwyczaj poprzez kontakt z odchodami chorych kotów, które zjadły zarażonego pierwotniakiem gryzonia lub miały kontakt z kałem innego zainfekowanego kota. Niewielu z nas jednak wie, że Toxoplasma gondii może występować w mięsie owiec, bydła czy niektórych ptaków i jedynym sposobem na pozbycie się pierwotniaka jest albo gotowanie mięsa przez co najmniej 10 minut w temperaturze wyższej niż 58oC, albo jego głębokie mrożenie w temperaturze niższej niż -12oC przez co najmniej 3 dni. Oznacza to, że zagrożenie stanowić może nawet niedokładnie umyta deska, na której kroiliśmy mięso!
Toksoplazmoza u większości chorych przebiega bezobjawowo. Powinny jednak na nią uważać kobiety w ciąży, ponieważ prowadzi do uszkodzeń płodu, a nawet do poronienia.
Oocysty pierwotniaka mogą przetrwać w glebie 2 lata. Wydalona z kałem oocysta musi jednak najpierw nabrać inwazyjności, co zajmuje jej około 1-5 dni. Oznacza to, że teoretycznie wystarczy codzienna zmiana żwirku oraz dezynfekcja kuwety, by kot domowy nie stanowił dla nas zagrożenia. Głównym rezerwuarem choroby są zatem koty dzikie i bezdomne, zostawiające odchody w piaskownicach i ogródkach.
Warto również pamiętać, że oocysty pierwotniaka wydalane są przez zwierzęta jedynie podczas pierwszego zarażenia. Po około 2 tygodniach, kiedy kot wyprodukuje przeciwciała i stanie się seropozytywny, rozsiewanie oocyst zostaje zakończone. Co ciekawe, psy nie roznoszą toksoplazmozy, ponieważ mimo iż oocysty pierwotniaka mogą występować w ich tkankach i mięśniach, nie mają one możliwości wydostania się na zewnątrz.
Inną chorobą, którą potencjalnie możemy się zarazić od naszego kota, jest bartoneloza, potocznie nazywana chorobą kociego pazura. Do zarażenia dochodzi poprzez podrapanie lub pogryzienie, nazwa choroby jest zatem jak najbardziej odpowiednia. Pierwszym symptomem po wniknięciu bakterii Bartonella henselae do krwi jest pojawienie się na skórze w miejscu uszkodzenia guzka lub pęcherza. W późniejszym etapie zauważyć można powiększenie węzłów chłonnych. Zazwyczaj objawy trwają 2-3 tygodnie, po czym… mijają.
Kolejną zoonozą przenoszoną przez koty jest toksokaroza. Glistą kocią (Toxocara cati) lub psią (T. canis) zarazić się można poprzez spożycie zanieczyszczonej żywności (nieumyte owoce i warzywa) lub wody, podczas zabawy z pupilem (jaja glisty są lepkie i przyklejają się do sierści zwierząt) czy po prostu poprzez… nieumycie rąk.
Państwowa Inspekcja Sanitarna notuje bardzo wysokie skażenie gleby jajami Toxocara. Najwyższe zanieczyszczenie stwierdzono w Krakowie, gdzie nawet 60% badanych prób z podwórek, trawników czy skwerów wykazało występowanie jaj glisty. W Warszawie było to nawet 29%, natomiast w Poznaniu 27%.
Samice glisty zamieszkują w przewodach pokarmowych psów i kotów, gdzie składają bardzo dużo jaj. Dziennie ich liczba może sięgać nawet 200 tysięcy! Wraz z kałem zwierząt jaja wydostają się do środowiska, gdzie muszą „dojrzeć” do formy inwazyjnej, czyli takiej, kiedy w środku znajduje się larwa. Proces ten zajmuje około 6-15 dni (najlepszymi warunkami dla tego procesu są wilgotna gleba i temperatura wynosząca 10-35oC). Jajo inwazyjne może bezpiecznie zalegać w glebie, zachowując zdolność do zakażania przez kilka kolejnych lat.
Po przedostaniu się do organizmu człowieka, larwy z przewodu pokarmowego wędrują z krwią do wątroby, by następnie trafić do płuc. Niektóre poruszają się dalej, docierając nawet do mózgu i rdzenia kręgowego, mięśni szkieletowych czy dna oka. Od tego, gdzie ostatecznie trafią larwy zależą objawy choroby i ich nasilenie.
Często toksokaroza przebiega w sposób utajony, powodując jedynie ogólne osłabienie, bezsenność, utratę apetytu i bóle głowy czy brzucha. Leczenie glistnicy jest bardzo trudne i nie zawsze skuteczne. Podawane leki z trudnością docierają do chronionych torbielą larw i pasożyty mogą przeżywać w organizmie człowieka, zachowując zdolność do przemieszczania się nawet przez kolejne 10 lat.
Na jagody?
Kto z nas nie lubi podczas spaceru w lesie posmakować dojrzałych jagód, malin, poziomek? Jednak jedzenie niemytych owoców leśnych może skończyć się połknięciem już mniej smacznych, a niestety niewidocznych dla ludzkiego oka jaj tasiemca Echinococcus multilocularis, wywołującego bąblowicę. Choroba ta może być przenoszona także przez nasze psy i koty, na sierści, języku czy pysku. W Polsce co roku notuje się kilkadziesiąt przypadków zachorowań na bąblowicę, najwięcej w województwach warmińsko-mazurskim oraz podlaskim.
Występujący u lisów E. multilcularis nie może poszczycić się imponującymi rozmiarami. Mierzy zaledwie 2 milimetry. Posiada główkę zaopatrzoną w haki oraz 3-5 członów, z których ostatni jest członem macicznym, mieszczącym nawet 200-600 jaj! Tasiemiec jest bardzo odporny na warunki środowiskowe, w tym niskie temperatury – występuje nawet w okolicach koła podbiegunowego! W glebie jaja pasożyta potrafią zachować inwazyjność przez rok.
Leczenie bąblowca jest bardzo trudne i wymaga interwencji chirurga. Bąblowica przebiega jak choroba nowotworowa z przerzutami – tasiemiec zajmuje kolejne organy, docierając nawet do mózgu. Wątroba, która atakowana jest zawsze, często podczas leczenia okazuje się tak zniszczona, że wymaga przeszczepu. Torbiel otaczająca pasożyta (może być jednokomorowa, jeśli doszło do zarażenia tasiemcem E. granulosus lub wielokomorowa w przypadku zarażenia E. multilcularis) stopniowo rozrasta się, osiągając po kilku latach do 20 cm! Objawy mogą zatem pojawić się dopiero po kilku-kilkunastu latach od zainfekowania. Torbiel powoduje ucisk i niszczenie zaatakowanych narządów, a jej pęknięcie skutkuje rozsianiem tasiemca w organizmie i wstrząsem anafilaktycznym. Zagnieżdżona w kości może doprowadzić do jej złamania!
I apetyt na jagody prosto z krzaka od razu znika.
Uważajmy na kleszcze
Przed kleszczami chyba nikogo już nie trzeba ostrzegać. Te małe pajęczaki (głównie Ixodes ricinus) stanowią poważne zagrożenie zarówno dla człowieka, jak i zwierząt domowych. Często trudno je wypatrzeć na skórze, gdyż nimfy (forma przejściowa pomiędzy larwą a stadium osobnika dorosłego) są bardzo małe. Nimfa wygląda jak czarna kropka, jest wielkości ziarenka maku. Kleszcza możemy „złapać” podczas spaceru w parku miejskim, może też zostać przywleczony do domu przez nasze psy i koty.
Niestety, zimy są coraz cieplejsze, przez co okres aktywności kleszczy wydłużył się. Kiedyś przypadał on na przełom maja i czerwca oraz września i października, obecnie trwa nieprzerwanie od marca do listopada. Okazuje się zatem, że klimat umiarkowany stanowi dla kleszczy idealne warunki do życia. Pajęczaki zapadają bowiem w letarg w temperaturze poniżej 4oC, są też bardzo podatne na wysychanie.
Kleszcze stanowią rezerwuar różnych pasożytów, z których najpopularniejszym są bakterie Borrelia burgdorferi sensu lato. Jest to kompleks kilku gatunków krętków Borrelia, które wywołują u ludzi boreliozę. Bakteria wnika do komórek ludzkich (m.in. do makrofagów i limfocytów), gdzie intensywnie namnaża się. Ma ona niezwykłą zdolność do zmian struktury oraz potrzebuje bardzo długiego (jak na bakterie) czasu do rozmnożenia się (około 12-24 godzin). Dzięki temu z łatwością nabiera odporności na antybiotyki.
Jeśli po ukąszeniu kleszcza na skórze pojawia się tzw. rumień wędrujący, diagnoza jest łatwa. Jest to lekko wypukłe, ciepłe, bolesne w dotyku zaczerwienienie, jaśniejsze od środka. Rumień występuje jednak tylko w około 30% przypadków, często choroba przebiega bez początkowych objawów, a jej stwierdzenie okazuje się bardzo trudne. Poprawna i szybka diagnoza stawiana jest tylko w co dziesiątym przypadku!
Przez około 1-3 tygodnie od zarażenia pojawiają się niespecyficzne objawy grypopodobne. W tym czasie powinny być podane antybiotyki, aby zapobiec przekształceniu się choroby w formę rozsianą, skutkującą m.in. dolegliwościami stawowymi, zaburzeniami kardiologicznymi, neurologicznymi oraz silnymi zmianami skórnymi (dlatego bywa mylona z reumatyzmem czy toczniem). Po roku borelioza przechodzi w postać przewlekłą, charakteryzującą się m.in. silnymi bólami głowy, sztywnością stawów, podwójnym widzeniem, paraliżem mięśni, a nawet problemami z mówieniem i orientacją przestrzenną.
Okazuje się, że aby doszło do zarażenia, kleszcz nie musi nawet wbić się w skórę. Siedliskiem bakterii jest treść przewodu pokarmowego pajęczaka, wystarczy zatem, żeby zostawił on na uszkodzonej skórze swoje odchody.
Niestety, żadnym z dostępnych testów nie można jednoznacznie potwierdzić lub wykluczyć boreliozy. W najpopularniejszych badaniach serologicznych krwi wykorzystuje się analizę obecności przeciwciał IgM oraz IgG przeciw bakteriom Borrelia. Przeciwciała pojawiają się jednak w krwi dopiero po kilku tygodniach od zarażenia, dodatkowo bakterie przenoszą się z krwi do płynu stawowego czy centralnego układu nerwowego, co może skutkować wynikiem fałszywie negatywnym.
Najlepszą metodą jest wykonanie testu PCR, który poszukuje w krwi obecności DNA bakterii. Jest to bardzo czuła, a przez to znacznie skuteczniejsza metoda wykrywania boreliozy, nawet na kilka dni po ukąszeniu. Analizę tę wykonuje kilka laboratoriów w Polsce.
Na boreliozę wciąż nie ma skutecznej szczepionki, warto się jednak zaszczepić na kleszczowe zapalenie opon mózgowych (KZM). Szacuje się, że w Polsce około 3-15% kleszczy może być zarażonych wirusem wywołującym tę chorobę. Wirus należy do rodziny flawiwirusów, odpowiedzialnych m.in. za dengę, żółtą febrę, zapalenie wątroby typu C czy Ebolę. Po 1-2 tygodniach od zarażenia pojawiają się gorączka, bóle mięśni, dreszcze. Leczenie KZM odbywa się w warunkach szpitalnych i może trwać wiele tygodni, nawet rok.
Mniej znaną chorobą odkleszczową jest babeszjoza, wywoływana przez pierwotniaki Babesia microti. Pierwotniaki te po raz pierwszy zaobserwował w erytrocytach bydlęcych rumuński lekarz, Victor Babeş, od którego nazwiska nadano im nazwę. Szacuje się, że kontakt z Babesia miało 4-7% populacji ludzkiej, częściej choroba dotyka nasze psy. Zróżnicowanie gatunkowe pierwotniaków wywołujących babeszjozę sprawia, że w różnych częściach świata przebieg tej zoonozy różni się. W Europie jest ona rzadsza, ale cięższa niż na przykład w USA. Objawy babeszjozy są bardzo podobne do obserwowanych podczas zachorowania na malarię (gorączka, dreszcze, ogólne osłabienie, bóle mięśni, nudności, wymioty). Z czasem dochodzi jednak do hemolizy (rozpadu czerwonych krwinek) i uszkodzenia wątroby.
Czy zombie istnieją?
Oglądając horrory sądzimy, że ludzie zamieniający się w potwory po zarażeniu nieznanym wirusem to tylko fikcja. Nic bardziej błędnego! Taki wirus istnieje i wywołuje jedną z najgroźniejszych zoonoz. Mowa oczywiście o wściekliźnie, która co roku powoduje na świecie zgon około 50 tysięcy osób. Największym problemem jest w Indiach, gdzie co 30 minut umiera z jej powodu jedna osoba. Dlaczego akurat tam? W Indiach mieszka bardzo dużo bezdomnych, wałęsających się po ulicach psów, które są głównym rezerwuarem wścieklizny.
Wściekliznę wywołuje wirus Rabies z rodziny Rhabdoviridae, odporny na wysoką temperaturę i światło słoneczne, a także doskonale znoszący procesy gnilne, co pozwala mu długo zalegać w padlinie. Wirus przenoszony jest w ślinie zarażonych zwierząt, głównie dzikich (lis, jenot, borsuk, gryzonie czy nietoperze), ale także naszych psów i kotów.
Nazwa choroby odnosi się do znacznego podniecenia i agresji obserwowanych u zakażonych ludzi i zwierząt. Po ukąszeniu przez chore zwierzę, lub gdy doszło do kontaktu jego śliny z raną, wirus trafia do komórek mięśni szkieletowych, gdzie namnaża się i następnie przenosi do włókien nerwowych. Tą drogą dociera do rdzenia kręgowego i istoty szarej mózgu, gdzie dochodzi do masowej replikacji wirusa. Po replikacji patogen rozprzestrzenia się po całym organizmie, trafiając głównie do ślinianek.
Choroba bardzo długo pozostaje w stanie utajenia, nawet do 3 miesięcy. Dopiero później pojawiają się silne objawy, które sprawiają, że chory dosłownie przemienia się w… zombie. Nadmiernemu pobudzeniu towarzyszą silne halucynacje, torsje i gorączka. W przypadku tzw. cichej wścieklizny chory jest skrajnie wyciszony. Pojawiają się ślinotok, światło- i wodowstręt, mimowolne skurcze mięśni. Śmierć następuje po tygodniu od wystąpienia objawów.
Należy pamiętać, że nadal nie ma leku na tę chorobę. Dostępne są jednak szczepionki, które uodparniają organizm na ewentualny kontakt z wirusem. W przypadku ekspozycji na wściekliznę (np. po ugryzieniu przez zwierzę) stosuje się serię szczepień w mięsień naramienny wraz z podaniem antytoksyny. Zabieg ten ma na celu bierne uodpornienie organizmu, stanowiące jego ochronę w czasie, dopóki nie uzyska odporności czynnej.
Lisów zatem lepiej nie głaskać i zawsze warto stosować zasadę ograniczonego zaufania do obcych psów.
Cicho jak mysz pod miotłą
Ludzie nie darzą myszy zbyt dużą sympatią. Uważamy je za bezmyślne szkodniki. Okazuje się, że mogą być także rezerwuarem chorób. I tym razem nie chodzi o dżumę. Uważać powinni szczególnie mieszkańcy terenów wiejskich oraz osoby narażone na kontakt z gryzoniami i ich odchodami (zarówno osoby pracujące w ogródkach, jak i naukowcy prowadzący badania terenowe). Wszystko po to, by uniknąć spotkania z hantawirusami, o których wciąż wiemy bardzo mało oraz z którymi nie wiadomo jak sobie poradzić.
Wirusy te wywołują tzw. hantawirusowy zespół płucny (HZP), który zaczyna się jak zwykle w przypadku zoonoz bardzo niewinnie: gorączką, nudnościami, bólem mięśni i brzucha oraz zawrotami głowy. Po 11 dniach rozwija się forma płucna, objawiająca się spadkiem ciśnienia tętniczego, tachykardią (przyspieszenie akcji serca) oraz obrzękiem płuc, a w konsekwencji prowadzącą do niewydolności oddechowej i śmierci.
Niestety, ze względu na niecharakterystyczne objawy, szybkie rozpoznanie choroby jest prawie niemożliwe, a w leczeniu HZP czas jest kluczowym czynnikiem. Po rozpoznaniu, nawet w przypadku bardzo intensywnego leczenia, śmiertelność sięga 40-60%! Według danych Państwowego Inspektoratu Sanitarnego, najwięcej zachorowań notuje się w województwie podkarpackim. Wybierając się pod namiot w ten przepiękny region Polski, pamiętajmy o myszach.
Co robić?
Przede wszystkim nie unikać swoich pupili. Zoonoz można się wystrzec stosując proste kroki – dbać o higienę (nie bez powodu glistnica nazywana jest chorobą brudnych rąk), odrobaczać i szczepić zwierzęta domowe, stosować środki ostrożności (nie zbliżać się do obcych zwierząt czy przeprowadzać inspekcję siebie i zwierząt pod kątem obecności kleszczy po spacerze). I warto co roku wykonać kontrolną morfologię krwi. To proste i tanie badanie skutecznie informuje, czy mamy jakiekolwiek powody do niepokoju.
Joanna Stojak
Instytut Biologii Ssaków PAN