banner

jank.3 1Przejdźmy do projektów o najwyższej półce zaszeregowania i mających do dyspozycji największe środki. Chodzi mi o tzw. rządowe projekty strategiczne.

Projekty strategiczne ustanawiane były przez Radę Ministrów miały zapewnione finansowanie w budżecie państwa, a przez to stabilne warunki realizacji. Jak widać, starania rządu i możliwości finansowania ważnych, strategicznych programów istniały. Przejdźmy do realizacji. Do rozliczania tych projektów powoływane były przy odpowiedzialnym ministerstwie specjalne, specjalistyczne sekcje. Przez pewien czas uczestniczyłem w pracach takiej sekcji (byłem jej przewodniczącym). Było to wyjątkowe doświadczenie, warto odnieść się do niego oddzielnie.

Pozbawiony instynktu samozachowawczego, dałem się namówić prof. Włodzimierzowi Janke przewodniczącemu Zespołu T-11 odpowiedzialnego za rozliczania w MNiSW programów badawczych z tego zakresu specjalności, na objęcie przewodnictwa takiej specjalistycznej sekcji oceniającej program rządowy nazywany w skrócie „niebieską optoelektroniką”. Profesor Janke wyjaśnił mi, że dotychczas otrzymują zbiór opinii poszczególnych członków sekcji, z których trudno o pełną orientację dotyczącą stanu realizacji programu. Chcieliby otrzymywać opinię uśrednioną, popartą autorytetem większości członków sekcji. Przyznawałem mu rację. Był specjalistą w zakresu układów elektronicznych i w zawiłościach technologii optoelektronicznych przyrządów półprzewodnikowych mógł się gubić.

Sekcja, którą miałem objąć, była dość liczna i reprezentatywna. W jej składzie byli specjaliści z zakresu projektowania struktur półprzewodnikowych (Politechnika Łódzka), a także technologii wykonywania warstw i ich charakteryzacji (Instytut Technologii Elektronowej). Wszystko wyglądało normalnie. Nie miałem obaw odnośnie kłopotów z oceną rozliczanego projektu.

Zapoznałem się dokładniej z problematyką projektu, w szczególności z jego częścią dotyczącą struktur generacyjnych. Ta była ciekawsza i rzeczywiście innowacyjna w stosunku do propozycji Nakamury z japońskiej firmy Nichia. Trzeba bowiem nadmienić, że pierwszą generację na długości fali 405 nm (czasem dłuższej 420 nm) z półprzewodnikowych struktur GaN (azotku galu) uzyskał w 1995 r. właśnie S. Nakamura (Nobel 2014). Lasery Nakamury budowane były na podłożach z szafiru. Propozycja polska (prof. Sylwestra Porowskiego z CBW - Centrum Badań Wysokociśnieniowych PAN) była inna. Prof. Porowski proponował jako podłoża użyć kryształy GaN. Dowodził, że warstwy epitaksjalne na tym podłożu będą dopasowane do jego struktury i wolne od naprężeń i wad. Przewidywał, że lasery wykonane tym sposobem będą generowały znacząco większe moce.

Wytwarzanie kryształów GaN było od wielu lat specjalizacją CBW. Kryształy te wytwarzano w Centrum właśnie metodą wysokociśnieniową. Uzyski były jednak dość mizerne, a rozmiar wytwarzanych płytek krystalicznych sięgał zaledwie 2 mm. Aby myśleć o produkcji laserów lub detektorów, należało dysponować podłożami o średnicy dwóch cali, a nie dwóch milimetrów. Nie zrażony tym dyrektor Centrum dotarł do najwyższych władz Rzeczpospolitej, przekonał ich do swoich racji i obiecał nie tylko opracowanie znacznie lepszych od japońskich struktur półprzewodnikowych GaN, ale zdobycie znaczącej części rynku ich produkcji (2% światowej produkcji). Utworzony został wielomilionowy rządowy program strategiczny do realizacji tych pomysłów nazwany „niebieską optoelektroniką” (wg raportu NIK wydatkowano na niego 28,9 mln zł., chociaż niektórzy mnożą tą liczbę przez 3 – „Elektronik”, listopad 2006).
Pozwolę sobie na subiektywną ocenę kierownika projektu części laserowej. Zacząłem podejrzewać, że mam do czynienia z profesorem – celebrytą; (to moje określenie, utworzone na własny użytek). Podstawowym celem działań celebryty jest zawsze on sam. Wszelkie inne działania są środkiem, drogą, nie celem. Miałem szefów nawet z nadmiarem spełniających celebryckie cechy i chyba nie powinienem się mylić. Celebryta w nauce zawsze ma rację i wie lepiej, czasem zanim jeszcze rozpocznie badania. Czarną robotę zresztą pozostawia przeważnie innym. Wyniki uzyskanych badań przedstawia, przeważnie swoje osiągnięcia, w mediach: w wywiadach prasowych, radiowych i telewizyjnych. Tam ma dobre układy. Zdobywa w ten sposób rozgłos i popularność. Staje się właśnie celebrytą.
A fakty? Co zrobić, gdy fakty nie potwierdzają wygłaszanych celebryckich poglądów? Nie ma sprawy, należy zmieniać, naginać fakty. Celebryta jest niezniszczalny.

Impuls czy praca ciągła?

Gdy nieświadom tego wszystkiego co przed chwilą napisałem pojawiłem się w sekcji, wykonawcy części laserowej napotkali na przysłowiowe schody. Proszę mi wybaczyć, że będę używał tu nieco fachowej terminologii. Wykonawcy powinni uruchomić laser ciągłego działania o mocy 5 mW (miliwatów). To typowa, dość mała moc, jaką przeważnie wytwarzają lasery małej mocy. „Ciągłe działanie” (jak sama nazwa wskazuje) oznacza, że po włączeniu laser emituje w sposób nieprzerwany tę moc, aż do jego wyłączenia.
Zbudowane lasery generowały przy zasilaniu ich krótkimi (200 nanosekundowymi) impulsami, ale przy zasilaniu w sposób ciągły, generować już nie chciały. Zdarzenia takie bywają i mają fizyczne przyczyny. Należy je wykryć i usunąć. Tak postąpiono by w każdym zespole. Tu postąpiono inaczej. Zaczęto naginać fakty, majstrować przy definicjach.

W warunkach odbioru tego tematu zaistniał absurdalny zapis, że fakt generacji ciągłej (continuous wave) będzie uznany za spełniony, gdy laser będzie generował w ciągu jednej minuty (może jednej sekundy, dokładnie nie pamiętam). Wszystko jedno jaki czas tu podamy, jeden i drugi jest nie do przyjęcia. Określenia te są niezgodne z ogólnie przyjętą definicją fali ciągłej. Podobno ktoś, (chyba prof. Woliński), na naradzie poświęconej realizacji projektu tak zażartował. Żartować można, ale wpisywać absurdalne warunki do dokumentów odbioru wielomilionowego projektu już nie. Widoczne jest już tu naginanie rzeczywistości. Nie ostatnie, niestety.
Następna propozycja, (nie przyjęta tym razem przez sekcję), dotyczyła uznania nieprzerwanej generacji impulsowej za ciągłą – impulsowa ciągła, tyle, co fala ciągła. Zastanawiam się, co bym zrobił, gdyby ten laser rzeczywiście zaczął generować falę ciągłą w czasie nie dłuższym niż 1 minuta. Zgodnie z warunkami odbioru, należałoby uznać otrzymanie przez wykonawcę generacji ciągłej. Tytuł profesora mógłbym sobie wtedy zatrzymać, ale dyplom inżyniera powinienem oddać.

Wszystkie te zdarzenia dotyczyły lasera o mocy 5 mW. Czas płynął i nieuchronnie zaczął zbliżać się termin oddania lasera o mocy 50 mW. Na świecie (Japonia) takie już były oferowane. Wtedy (po czasie) w dokumentach wykonania programu pojawił się przy owych 50 mW dopisek „w impulsie”. Przy pracy impulsowej podawana jest z reguły moc średnia. Podając moc szczytową impulsu należy określić parametry impulsów: czasy trwania i częstotliwość powtarzania. W nowym zapisie w projekcie nikt nie wiedział o jaki impuls chodzi, ale czy to ważne? To nie było już naginanie rzeczywistości. Stworzona została nowa rzeczywistość. Postępowanie takie ma swoją nazwę, której celowo nie będę tu używał.

Odbyła się, poświęcona programowi, rozmowa na wysokim szczeblu w PAN, gdzie usłyszałem, że nie mamy spektakularnych osiągnięć w nauce i szkoda, by jeden z najpoważniejszych programów dotyczący tak ważnych i nowoczesnych zagadnień nie został pozytywnie zakończony. Byłem tam razem z prof. Antonim Rogalskim. Sądzę, że mimo upływu wielu lat oddaję wiernie atmosferę tego spotkania. Odczułem, jakoby na drodze do pozytywnego rozliczenia programu stała sekcja. Ręce opadają. Zacząłem zastanawiać się, po co powoływano sekcję. Mogła ona dopomóc w rzetelnym rozliczeniu programu. By rozliczyć program pozytywnie, zleceniodawca pomocy nie potrzebował. W takim razie zleceniodawca potrzebował alibi do pozytywnego rozliczenia programu, a nie pomocy w jego rozliczeniu rzetelnym.
Jak na złość, wszystkie decyzje na posiedzeniach sekcji były podejmowane w drodze głosowania (taki wprowadziłem zwyczaj) i protokołowane. Można było zgłaszać pisemne zdania odrębne, gdy ktoś z werdyktem ogólnym się nie zgadzał. Nie pamiętam, by któreś z głosowań nie było jednogłośne, jeżeli chodzi jej merytorycznych członków. Nie było natomiast przypadku, by przedstawiciel ministerstwa nie był zdania przeciwnego. Nie dawało się z nim dyskutować, ponieważ nie rozumiał tych zagadnień, reprezentował natomiast pogląd władzy.

Tak działający twór (sekcja) nie mógł długo przetrwać. Przy powoływaniu otrzymałem z ministerstwa stosowne pismo wyznaczające mnie na funkcję przewodniczącego sekcji. Koniec jej działalności odbył się bez fanfar. Po prostu nie było powiadomienia o kolejnym jej posiedzeniu. Nie było też pisma zawiadamiającego o wypełnieniu naszej misji. Nie wspomnę o podziękowaniu. Uczestnictwo w tego typu ciałach jest honorowe. To nie znaczy, że nie docierały do mnie żadne wiadomości czy oceny.

Rozliczenia i refleksje

Brak kompetencji. Do oceny przedstawionych wyników badań nie trzeba było wyjątkowej wiedzy. Raczej kompetencji etycznych.
Zawiść. Nie pracowałem nigdy w technologii laserów półprzewodnikowych i nie miałem powodu zazdrościć sukcesów wykonawcom projektu. Jeżeli można było czegoś zazdrościć wykonawcom, to jedynie podziwu godnej pozycji, która upoważnia do otrzymania znaczących środków na prace, których potem można nie wykonać. Takiej pozycji, jak sądzę, nie pragnąłbym.

Najbardziej chyba spektakularnym echem (przypuszczam, bo dowodu nie mam) moich poczynań jako przewodniczącego sekcji oceny postępów w „niebieskiej optoelektronice” było rozliczenie kierowanego przeze mnie PBZ-023-10. Właśnie wtedy się skończył i był rozliczany. Zostałem powiadomiony, że program będzie przedmiotem kontroli NIK. Jak mnie później poinformowano, był to dotąd jedyny program badawczy poddany takiej kontroli (potem się zdarzały).

Kontroler NIK (Franciszek Karpiński, bardzo konkretny, rzeczowy, skrupulatny i jak sądzę bardzo przyzwoity człowiek) siedział w ITME (jednostka koordynacyjna) przeszło trzy miesiące, wertując wszelkie dokumenty. Były to jednak dokumenty finansowe. Tam było wszystko w porządku. Zadbałem o to, nie pozwoliłem, by chociaż jedna złotówka z puli przeznaczonej na badania była wydana na co innego. To właśnie było szczególnie poszukiwane. Kontroler miał oczywiście uwagi, np. dotyczące rytmiczności wydatkowania środków. Tak się jednak złożyło, że w tej sprawie winę ponosiło ministerstwo. Potrafiliśmy to udowodnić, ale w ministerstwie Pan kontroler niewiele mógł wskórać.
Na kanwie tych zdarzeń nasuwają się inne uwagi. Wykonawca programu rządowego „niebieska optoelektronika” (CBW) specjalizował się w hodowli kryształów GaN. W zakresie technologii laserów półprzewodnikowych nie miał żadnych doświadczeń. Ta tymczasem nie należy do prostych. Moje wcześniejsze uwagi o prostocie budowy pierwszych laserów nie dotyczą ich półprzewodnikowej wersji. Nie czas omawiać tu zawiłości technologii tych laserów, ale nawet najprostsze diody arsenkowe miały wyjątkowo trudne dzieciństwo i wieloletnie dojrzewanie. Pochopne podjęcie się budowy diod GaN (wtedy najtrudniejszych) może rzeczywiście wywoływać skojarzenia o kompetencjach.

Możliwe było wszakże inne wyjście. Istniały w kraju ośrodki, które od wielu lat zajmowały się technologią optoelektroniki półprzewodnikowej (ITE, ITME, PWr.). Sukces krajowy w budowie laserów GaN z wykorzystaniem dopasowanych strukturalnie podłoży byłby bardziej prawdopodobny, gdyby włączyć do niego te ośrodki i wykorzystać ich doświadczenie. Tak się nie stało. Może w takim razie na drodze stała zazdrość o ewentualny sukces innych zespołów?

Przepraszam za te dywagacje, ale czuję się sprowokowany. Osobiście przychyliłbym wykonawcom „przysłowiowego nieba”, aby osiągnęli sukces w szczególności dotyczący zdobycia 2% światowego rynku. Jednak przyznanie się, że nie wiem na czym polega „praca ciągła” było niestety zbyt dużym wymaganiem wobec mnie. Dając tu skromną garść informacji o niebieskiej optoelektronice, pragnę dodać, że znacznie więcej danych można znaleźć w artykule zamieszczonym w „Elektroniku” (raport specjalny, czerwiec 2006) pt.: Polski niebieski laser – wielki sukces czy manipulacja doskonała?

A co z „niebieską optoelektroniką”? Ma się dobrze - urządzenia są na rynku, którego 2% do nas niestety nie należy. W Internecie jeszcze niedawno można było znaleźć informacje, jak to Japończycy skradli nam genialne pomysły z tej tematyki.
Zapomniałem dodać, że podłoża o rozmiarach 2 cali zostały w kraju opracowane. Zrobiono to jednak nie w CBW (obecnie IWC – Instytut Wysokich Ciśnień), a w małej firmie o wdzięcznej nazwie Ammono*. Lasera GaN na nim także nie uruchomiono.
Prof. Sylwester Porowski otrzymał ostatnio z rąk Prezydenta RP najwyższe odznaczenie.

Post factum

Przedstawiłem tu bardzo pesymistyczny obraz zarządzania sztandarowym projektem strategicznym pierwszej dekady XXI wieku. Z innymi projektami lepiej nie było i zmarnowano w dużej mierze potencjał znacznie więcej niż jednego pokolenia wykształconych pracowników ośrodków naukowych i badawczych różnych szczebli. Nigdy nie jest jednak za późno na odnowę, zmianę stylu zarządzania i pracy.
Taką nadzieją na przyszłą odnowę mogłaby kończyć się ta opowieść. Miło, cicho, spokojnie. Radzili mi tak zakończyć niektórzy znajomi.
Mnie jednak dręczy ciągle pytanie: dlaczego?
Czy istnieje wspólny mianownik, zasadnicza przyczyna niepowodzeń nie tylko programów strategicznych, ale wszystkich innych, które w tym cyklu starałem się nieudolnie opisać?
Odpowiedź na to pytanie, a właściwie serię pytań, nie jest prosta. Gdyby tak było, nie trzeba byłoby tak długo jej szukać. Może jestem naiwny. Proszę mi to uświadomić, traktując to, co napiszę, jako głos w dyskusji.

Z moich obserwacji wynika, że środki przeznaczone na naukowe programy badawcze dotyczą (w odpowiednich proporcjach) trzech poniższych zasadniczych grup:
 granty indywidualne (niewielkie) – chodzi o to, by żaden pomysł nie umknął;
 granty na rozwój kadry naukowej – zdobywanie stopni naukowych, współpraca międzynarodowa itp.;
 projekty badawcze dla gospodarki.

Zasadniczym założeniem, które powinno być uczynione, to traktowanie wszystkich powyższych trzech rodzajów grantów jako inwestycje.
Nie mogą być one uważane za dotacje, wspomaganie czy coś podobnego. Dodatkowe, wspomagające finansowanie jednostek badawczych na pewno jest potrzebne, ale to zupełnie inne zagadnienie.

Projekty (granty) naukowe traktowane jako inwestycje powinny być:
1. Potrzebne, może nawet niezbędne. W każdym z nich winien być postawiony do osiągnięcia realny cel, zaplanowany konkretny wynik.
2. Merytorycznie sprawdzone, rozliczone. Otrzymane wyniki porównane z planowanymi i oceniony stopień zbliżenia się do osiągnięcia zaplanowanego celu.

Dwie pierwsze grupy grantów to inwestycje w naukę. Podlegać powinny ministerstwu nauki. Tematykę w pierwszej grupie proponują wykonawcy – to oni wiedzą, jaki cel im przyświeca. Zleceniodawca (ministerstwo) ocenia i decyduje, czy grant sfinansować. Tematykę w drugiej grupie grantów wyznacza zleceniodawca (ministerstwo ewentualnie na wniosek uczelni) – realizujące politykę rozwoju kadr.
Projekty grupy trzeciej, najważniejszej, są inwestycją w rozwój kraju, chociaż nauka może na nich wiele skorzystać. Środki na te projekty nie powinny pochodzić z puli ministerstwa nauki, może raczej z puli Ministerstwa Rozwoju lub innych resortów, które mogą mieć również potrzeby rozwiązania podobnego typu zagadnień. Dalej będę pisał tylko o Ministerstwie Rozwoju, pamiętając, że w jego roli może występować dowolny inny resort.

Ministerstwo Rozwoju jest zleceniodawcą, właścicielem otrzymanych wyników tych projektów i jako taki powinien mieć decydujący wpływ na:
a. wyznaczanie tematyki projektów;
b. negocjowanie zawartości merytorycznej wniosku i jego etapów;
c. negocjowanie ceny projektu i jej części składowych (etapów);
d. wyznaczenie sposobu kontroli realizacji projektu i formy jego rozliczenia.

Zadawane jest mi pytanie: skąd minister rozwoju ma wiedzieć, jakie ważne dla gospodarki tematy powinny być prowadzone i jakie zadanie naukowe rozwiązywane? To ważne pytanie i musi być na nie dana jasna odpowiedź. Moim zdaniem, ministra rozwoju należy traktować dwojako: jako urząd i jako osobę sprawującą ten urząd.

Ministerstwo Rozwoju jako urząd musi mieć wizję (plan) rozwoju gospodarczego kraju. Newralgiczne punkty tej wizji, węzły decydujące o tempie rozwoju lub opóźniające tempo wzrostu to między innymi miejsca, gdzie może i powinna ingerować nauka, a jednocześnie stanowią one cele do osiągnięcia programów badawczych. Ministerstwo Rozwoju powinno, a nawet musi wiedzieć, jakie zagadnienia dla gospodarki ma rozwijać nauka.
To jaka jest rola osoby sprawującej funkcję ministra? Ma firmować tworzenie tej wizji (planu), utożsamiać się z nią, konsekwentnie ją realizować i osobiście odpowiadać za podejmowane decyzje i osiągane wyniki. Jeżeli mentalnie nie uświadamia sobie tej roli i nie ma pomysłu, jak ją sprawować, nie nadaje się do pełnienia tej funkcji. By nie było wątpliwości, powtórzę, że wymaganiom tym powinni odpowiadać także pozostali ministrowie.

a. Tematyka projektów badawczych jako inwestycji w rozwój.

Stawiając sprawę jasno, w zasadzie nigdy nie spotkałem się z przypadkiem wyznaczenia tematyki pracy badawczej, która byłaby potrzebna (niezbędna) do rozwoju określonej dziedziny krajowej gospodarki. Może takie były, ale jeżeli się z nimi nie spotkałem, to pewno były nieliczne.
Stawianie wymagań dla opracowań pożądanych dla rozwoju kraju było i jest możliwe. Nie musi dotyczyć tematów szczegółowych, ale ogólnych, w których mogłyby znaleźć ujście pomysły z wielu różnych ośrodków z różnych branż, w tym z instytutów badawczych.
Wymienię jeden, na pewno potrzebny i użyteczny - oszczędność energii. Tam skierowane środki na badania mogły uruchamiać ośrodki badawcze z zakresu budownictwa mieszkaniowego, przemysłu wydobywczego, sprawności wytwarzania i przetwarzania energii, modernizacji sieci przesyłowych itd., itd.
Mamy także inne zaniedbane branże, jak gospodarka odpadami (ich przetwarzanie), ochrona klimatu, rolnictwo. To tematy jak najbardziej godne naukowego podejścia.

Jest jeszcze jeden, który, nasz kraj tak ciężko doświadczony w przeszłości, zaniedbuje. To odbudowa naszego szeroko rozumianego potencjału obronnego. Mam tu na myśli odbudowę naszego przemysłu obronnego, w tym stoczniowego. Były i są nadal możliwości sterowanego wykorzystywania krajowego potencjału naukowego. Widzę niedosyt działań w tym kierunku gospodarczych agend rządowych. Tylko one są w stanie tak szerokie akcje prowadzić. Nie wydaje mi się, by można obarczać odpowiedzialnością pracowników nauki, że nie zgłaszają takich tematów.

Marzę o sytuacji, gdy na stronie internetowej Ministerstwa Rozwoju znajdzie się bogata lista tematów prac badawczych, które ministerstwo gotowe jest finansować „od zaraz” i czeka na chętnych do negocjacji w sprawie ich rozwiązania.
Nie chcę się wymądrzać, pokazując pola, w których pomysłowość i wiedza ludzi nauki mogą zmieniać obraz naszej gospodarki, wychodząc naprzeciw żywotnym potrzebom społecznym:
- korzystać z posiadanych zasobów drewna jako składowych budowy lekkich, oszczędnych energetycznie domów dla młodych małżeństw, zamiast budować betonowe bunkry;
- nie tylko zmniejszać emisję dwutlenku węgła, ale zwiększać jego konsumpcję, przez odpowiednią zmianę upraw rolnych i leśnych;
- znaleźć wykorzystanie dla posiadanych zasobów węgla nie tylko jako paliwa;
- zainteresować zespoły zajmujące się półprzewodnikami w podniesieniu sprawności ogniw fotowoltaicznych powyżej 50% (prace na świecie w toku);
- itd., itd.
Wydatkowane na podobne tematy pieniądze zwrócą się kilkukrotnie, jeżeli nawet kilka procent projektów zakończy się sukcesem.

b. i c. Negocjowanie zawartości merytorycznej i ceny całości i etapów wniosku.

Negocjacje powinny być wspomagane zespołem specjalistów z danej dziedziny, by brały pod uwagę stan wiedzy światowej i przygotowanie zespołu wykonawców. Zakres merytoryczny i wycena pierwszych etapów powinna być realna, ale w miarę dokładnie określona. Musi być pełna świadomość wykonawcy, że brak postępów w tych etapach może być podstawą przerwania dalszej realizacji tematu.

d. Sposoby kontroli realizacji projektu

Chcę się wypowiedzieć jedynie w sprawie kontroli wykonania projektu. Powinna ona dotyczyć w zasadzie jedynie postępów merytorycznych z udziałem specjalistów z danej dziadziny wiedzy. W innych sprawach wystarczy informacja zleceniodawcy, że nie zapłaci za niewłaściwie wydane pieniądze, by ogólnie obowiązujące zasady były przestrzegane. Postępy merytoryczne powinny być kontrolowane co najmniej dwa razy w roku z pełną świadomością o możliwości przerwania realizacji projektu w razie negatywnej oceny uzyskanych wyników.
Wykonawca zachowuje prawa autorskie do wyników, ma prawo do udziału w pracach rozwojowych i wdrożeniach, ale na publikacje, patenty i inne sposoby rozpowszechniania wyników musi mieć zezwolenie zleceniodawcy.
Zdzisław Jankiewicz

Od Redakcji: Jest to szósty odcinek wspomnień prof. Zdzisława Jankiewicza.

Dotychczas ukazały się:
- Maser i laser (1) w SN 2/20
- Lasery i fuzja (2) w SN 3/20
- Jak to było z bronią radiacyjną w WAT (3) w SN 4/20
- Od nauki do przemysłu (4) w SN 5/20
- Nauka i gospodarka (5) w SN 6-7/20

• Firma Ammono już nie istnieje (przyp. red.)