W roku 1994 przestałem pełnić funkcję Komendanta Instytutu Optoelektroniki Wojskowej Akademii Technicznej. Praktycznie już wcześniej zapadła decyzja o połączeniu instytutów IOE WAT (Instytutu Optoelektroniki) i IEK WAT (Instytutu Elektroniki Kwantowej). Rzeczywiście instytuty te miały może nie tożsamy, ale bardzo podobny zakres zainteresowań i istnienie ich w jednej uczelni należy uznać za dziwne.
Komendant WAT gen. prof. Edward Włodarczyk rozmawiał ze mną, że zamierza powierzyć mi kierowanie połączonymi instytutami. Miałem koncepcję organizacji takiego znacznie powiększonego organizmu i zakres tematyczny prac tam realizowanych, ale z ich ujawnieniem czekałem na oficjalny rozkaz organizacyjny. Wiedziałem, że komendant ma wpływowych przeciwników i jego koncepcje niekoniecznie muszą się zrealizować. Nie pomyliłem się.
Była jednak ważniejsza kwestia, która poważnie mnie niepokoiła. Przez przeszło rok starałem się uruchomić Badawczy Program Zamawiany (PBZ) dotyczący techniki laserowej.
Programy zamawiane zostały wprowadzone przez Komitet Badań Naukowych w 1993 roku. W założeniu miały dotyczyć kluczowych zagadnień dla rozwoju kraju i być realizowane na zamówienie naczelnych organów administracji państwowej. Ich realizację miały podejmować liczne konsorcja złożone z różnych placówek naukowych zarówno uczelni, jak i instytutów PAN i resortowych. Jak zwykle u nas bywało, założenia sobie, a życie sobie. Programy nazywały się „zamawiane” chociaż oczywiście nikt ich nie zamawiał. Taki nasz folklor. To, że PBZ dotyczyły szerszych tematycznie zagadnień i były wykonywane przez liczniejsze grono wykonawców pozostawało w mocy.
Do ustanowienia programu zamawianego należało przekonać odpowiedniego ministra. W Departamencie Uzbrojenia w Ministerstwie Przemysłu pracowali oficerowie, nasi wychowankowie. To ich przekonałem, że w technice laserowej dzieją się na świecie ciekawe zmiany, którymi w Polsce powinniśmy się zainteresować. Rzeczywiście nastąpił w tym czasie gwałtowny postęp w konstrukcji i zastosowaniach półprzewodnikowych diod laserowych. Powszechnie stosowane w wojsku lasery ciała stałego (Nd:YAG i inne) otrzymały nowe, znacznie sprawniejsze pompy w postaci tych laserów.
Wojskowe dalmierze i oświetlacze laserowe zyskują wtedy nowe możliwości. Program badawczy w tym zakresie był wtedy u nas jak najbardziej na czasie. Nasi wychowankowie poparli nas i program był bliski uruchomienia. Kilkuosobowe grono specjalistów, które nakreśliło zręby merytoryczne tego programu, zaproponowało mnie na jego kierownika. Mogłem nim być w WAT z pozycji komendanta instytutu (miał niezbędne upoważnienia reprezentowania go na zewnątrz), ale nie z pozycji szeregowego profesora. Znałem dobrze działanie naszej WAT-owskiej centralnej administracji, by wiedzieć, jakie niebezpieczeństwa mnie by czekały.
Wyjściem z tej sytuacji była zmiana osoby kierującej programem i automatyczne przekazanie go do innej instytucji realizującej. Nie było takiego chętnego, może z powodu tego, że poświęciłem najwięcej czasu i energii, by program uruchomić. Innym rozwiązaniem było przeniesienie realizacji programu do innej instytucji z zachowaniem przeze mnie funkcji jego kierownika. Uwolniony od obciążeń administracyjnych komendanta instytutu w WAT, taką możliwość brałem pod uwagę. Eliminując WAT i Politechnikę Warszawską jako instytucje odpowiedzialne za realizację projektu, faktycznie tylko jedna mogła być brana pod uwagę – ITME (Instytut Technologii Materiałów Elektronicznych). Prawdę mówiąc, wybór ten byłby ze wszech miar uzasadniony. Nazwa programu, wielokrotnie modyfikowana, brzmiała: „Diody laserowe dużej mocy i lasery z ciałem stałym pompowane diodami laserowymi - opracowanie technologii wytwarzania materiałów i podzespołów oraz konstrukcji urządzeń laserowych”.
Dobre miejsce dla laserów
Jak widać, zasadniczy ciężar merytoryczny programu dotyczył opracowań w zakresie technologii diod laserowych, materiałów i podzespołów ukierunkowanych na wykorzystanie ich w laserach ciała stałego. ITME dobrze spełniało wymogi merytoryczne: dysponowało piecami do hodowli kryształów metodą Czochralskiego i miało doświadczenia w produkcji granatów itrowo-aluminiowych (YAG) domieszkowanych pierwiastkami ziem rzadkich, np. neodymem (p. SN nr 2/20 - Maser i laser (1) ). Dysponowało też reaktorami MOCVD do epitaksji struktur półprzewodnikowych na diody laserowe i detektory fotonowe, wieżami do wyciągania włókien optycznych, a nawet syntezowało szkła o określonym składzie i odpowiednich parametrach. Było również nieźle wyposażone w aparaturę pomiarową. Istniejące braki można było uzupełnić ze środków przeznaczonych na realizację programu. Co ważniejsze, w ITME istniały zespoły doświadczonych technologów i można było z marszu rozpoczynać niektóre prace.
Prawdę mówiąc, ITME bardziej nadawało się na głównego realizatora tego programu niż Instytut Optoelektroniki WAT. IOE WAT specjalizował się jedynie w opracowaniach laserów ciała stałego i w żadnym razie technologiami materiałowymi nie dysponował. Oczywiście swój udział w opracowaniu laserów i ocenie wytwarzanych materiałów i podzespołów WAT zawsze miałby zagwarantowany.
Rozmowa z dyrektorem ITME dr. Zygmuntem Łuczyńskim wypadła korzystnie. Odniosłem wrażenie, że moja propozycja została przyjęta przez niego bardzo przychylnie, a podjęcie się roli koordynatora za korzystne dla Instytutu i (jak mnie przekonywał) także dla tematyki projektu. Jeżeli chodzi o kierowanie programem, miałem zagwarantowany decydujący głos (był to głos nie tyle mój, co zespołu koordynacyjnego) w sprawach merytorycznych, a dyrektor w sprawach formalnych. Sprawy administracyjne załatwiane były przez specjalnie wyznaczoną osobę, podległą mi w zagadnieniach dotyczących projektu. Warunki idealne. Co ważniejsze, były dotrzymane przez cały czas trwania nie tylko pierwszego, ale dwóch realizowanych w ITME programów, których byłem kierownikiem.
Realizując programy badawcze w ITME, zapoznałem się bliżej ze specyfiką tych instytucji badawczych. Wkrótce z powodu bliskiej współpracy pomiędzy ITME a INOS (Instytutem Optyki Stosowanej) wszedłem do Rady Naukowej tego instytutu i zostałem jej przewodniczącym. Funkcję tę piastowałem przez długie lata, praktycznie do likwidacji INOS tzn. włączenia go Instytutu Tele- i Radiotechnicznego, a obydwu do Sieci Badawczej Łukasiewicz. Połączenie było nieco dziwne. Merytorycznie instytuty te zajmowały się odległymi zagadnieniami. Łączyła je chyba tylko lokalizacja po prawej stronie Wisły – na Pradze.
Dziwne losy JBR-ów
Wspominam o tym dlatego, że miałem prawie dwudziestoletnią możliwość obserwacji przedziwnych losów tych instytucji. Chyba nie ma w Polsce tak niechcianych, śmiało można nawet powiedzieć zwalczanych „tworów”, jakimi były instytuty badawcze. Dlaczego tak było, a właściwie nadal jest? To dłuższa historia, sięgająca czasów ich powstania i związków z przemysłem. Istnieją dwa obszerne opracowania dokumentujące to zagadnienie: Stanisława Łobejki (Stan i tendencje rozwojowe sektora jednostek badawczo-rozwojowych w Polsce, Warszawa, 2008) oraz dr. Marka Daszkiewicza (Jednostki badawczo-rozwojowe jako źródło innowacyjności w gospodarce i pomoc dla małych i średnich przedsiębiorstw, Warszawa, 2008). Obydwie publikacje powstały w związku z wprowadzaniem strategii lizbońskiej, mającej zdynamizować rozwój europejskiej gospodarki w oparciu o wiedzę i uczynienie jej bardziej innowacyjnej, konkurencyjnej w stosunku do amerykańskiej.
W czasie publikacji tych opracowań w Polsce istniało przeszło sto JBR-ów (jednostek badawczo-rozwojowych) zatrudniających około dwudziestu kilku tysięcy pracowników. To znaczny potencjał, który można było skutecznie wykorzystać w powiększeniu innowacyjności naszej, opartej o wiedzę, gospodarce. Czy tak się stało?
Sięgając do historii, instytucje te powstawały jako zaplecze badawczo-rozwojowe dla tworzonego w PRL przemysłu. Niezależnie od pierwotnych nazw: biura konstrukcyjne, laboratoria lub ośrodki badawczo-rozwojowe, w końcu przyjęły nazwę instytutów badawczych. Zapewniało to im samodzielność i możliwość finansowania z centralnie przyznawanych środków na naukę. Te niestety były niewielkie w stosunku do innych krajów (ok. 0,3 % PKB na całą naukę), co nie tworzyło w szczególności instytutom badawczym komfortowych warunków bytu.
ITME – nadzieja polskiej elektroniki
Podobny cel towarzyszył powstaniu ITME, chociaż w tym przypadku istniała pewna specyfika. Instytut powstał w roku 1978, równocześnie z Centrum Naukowo-Produkcyjnym Materiałów Elektronicznych (CNPME, obecnie CEMAT 70), których celem miała być produkcja wysokiej czystości materiałów dla potrzeb półprzewodnikowej elektroniki oraz produkcja syntetycznych kamieni szlachetnych. Syntetyczne kamienie szlachetne to rubiny i granaty itrowo-aluminiowe (YAG) domieszkowane jonami metali ziem rzadkich dla potrzeb techniki laserowej (szczególnie w zastosowaniach militarnych) oraz syntetyczne diamenty wykorzystywane do obróbki wszelkiego rodzaju twardych materiałów (kryształów, kwarcu itp.). Identyczny obszar zainteresowań przewidziany był dla Instytutu, tylko w sferze badawczej.
Zakres przewidywanych dla centrum i instytutu prac świadczy o tym, iż zdawano sobie sprawę ze znaczenia nowych trendów rozwoju elektroniki dla potrzeb techniki i gospodarki. Niektórzy z pracowników biorących udział w nich przekonywali mnie, że istniała w tym zakresie ścisła współpraca pomiędzy Polską a Związkiem Radzieckim. Należy pamiętać, że był to okres, gdy pierwszym sekretarzem PZPR był Edward Gierek. Otrzymał nie tylko znaczne pożyczki w dolarach, ale także pewne ułatwienia w zakupie za nie nowoczesnych urządzeń technologicznych. Bez takich zakupów realizacja zamierzeń zarówno centrum, jak i instytutu byłaby niemożliwa.
Czy Polska ułatwiała transfer uradzeń technologicznych będących na listach objętych embargiem COCOM (Coordinating Committee for Multilateral Export) do ZSRR? Nie wiem. Zdaniem moich rozmówców, było to możliwe, gdyż łatwiej było obejść zakaz eksportu do Polski urządzeń tzw. podwójnego przeznaczenia, a więc takich, które mogły być wykorzystywane także w przemyśle zbrojeniowym. Embargo w przypadku ZSRR było raczej ściślej przestrzegane.
Późniejszy dyrektor instytutu dr Z. Łuczyński (został dyrektorem w 1994 r.) wspominał, że w 1996 roku, w trakcie zwiedzania lwowskiego instytutu badawczego KARAT, spotkał tam urządzenia francuskiej firmy LPA do monokrystalizacji związków półprzewodnikowych grupy III/V (arsenku galu i fosforku indu) oraz ciekłej epitaksji materiałów tlenkowych domieszkowanych pierwiastkami ziem rzadkich, wykorzystywanych do wytwarzania materiałów niezbędnych do produkcji mikrolaserów ciała stałego. Identyczne urządzenia zakupiono również dla ITME. Drugie urządzenie (do ciekłej epitaksji) instytut gdzieś odprzedał. Mówiono, że do Chin. W takim razie prawdą było, że kupowano je nie tylko na własny użytek. Trzeba wiedzieć, że instytut badawczy KARAT wchodził w skład grupy przedsiębiorstw wytwarzających przede wszystkim sprzęt wojskowy oparty na szybkiej elektronice i optoelektronice, w tym rakietowy (systemy śledzenia i naprowadzania) i kosmiczny. Dr Z. Łuczyński jest przekonany, że inwestycje czynione w ITME i w KARAT miały wspólny zamysł, a Polska czynnie uczestniczyła we wspólnej ich realizacji.
Początki z rozmachem
Pierwszym dyrektorem centrum i jednocześnie instytutu został prof. Bolesław Jakowlew. To bardzo interesująca, nietuzinkowa postać. Był synem osiadłego przed wojną w Polsce oficera carskiej armii. Pomimo takiego pochodzenia studia ukończył w Związku Radzieckim, w mieście Gorki.
Inwestycje organizowane przez B. Jakowlewa realizowane były z rozmachem. Nawet materiały budowlane (oprócz kilku hal wybudowano osiemnastopiętrowy wieżowiec przeznaczony dla dyrekcji i administracji centrum i instytutu) pochodziły z reguły z dolarowego importu. Jeżeli chodzi o urządzenia technologiczne i pomiarowe, kupowano je u czołowych światowych producentów w tej dziedzinie: firm niemieckich, brytyjskich, francuskich i japońskich (np. Leybold, Malvern, Peter Wolters, Meyer Burger, LPA, Ulvac).
W przypadku, gdy były to urządzenia objęte embargiem, sięgano do pośredników z Wiednia, a transakcje w imieniu Banku Handlowego Oddział w Luksemburgu (przez niego realizowano zakupy) często negocjowali panowie na co dzień ubrani w zielone mundury. Ważnym elementem całego przedsięwzięcia była kadra. W pobliżu Centrum, przy ul. Kwitnącej, wybudowano dwa dziesięciopiętrowe bloki mieszkalne. Stanowiły one magnes przyciągający najlepszych specjalistów z całej Polski do pracy w centrum i instytucie.
Należy podkreślić, że działo się to w latach 80., gdy Polska znajdowała się w głębokim kryzysie. Wszystkiego brakowało, ale na przemysł elektroniczny pieniądze były.
W 1982 roku prof. B. Jakowlew został wiceministrem nauki i odszedł z Centrum. Jego miejsce, zarówno jako dyrektora centrum jak i instytutu, zajął dr Mieczysław Frącki. Dr M. Frącki ukończył Wydział Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego i niewątpliwie był człowiekiem merytorycznie przygotowanym do pełnienia tej funkcji. Niezależnie od tego był zaangażowanym działaczem politycznym, aktywnym członkiem PZPR i posłem na Sejm.
Dr M. Frącki, równie jak jego poprzednik, z rozmachem kontynuował rozpoczęte inwestycje. Kompletował także załogę zakładu i instytutu. To wtedy przyjęty został do pracy w instytucie jeden z następnych dyrektorów ITME – dr Zygmunt Łuczyński. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Z. Łuczyński był działaczem Solidarności, w stanie wojennym był internowany, a w maju 1983 został usunięty z Instytutu Badań Jądrowych z wilczym biletem. Dr. Frąckiemu mało przeszkadzała jego działalność polityczna. W październiku tego samego roku przyjął go do pracy w Instytucie. Nie dotyczyło to tylko dr. Z. Łuczyńskiego. Kilku innych pracowników Instytutu miało podobne życiorysy.
Inwestycja była w sferze szczególnego zainteresowania władz, o czym świadczyło i jej nieprzerwane finansowanie, i wyjazdowe posiedzenie rządu gen. Jaruzelskiego poświęcone elektronizacji kraju w październiku 1984. W 1986 cały kompleks odwiedził też premier ZSRR Nikołaj Ryżkow.
Pierwsze problemy
Zbliżał się czas rozruchu podstawowych urządzeń technologicznych. Niestety wystąpiły wtedy nieprzewidziane problemy techniczne. Dr M. Frącki nie docenił roli infrastruktury. Stało się tak może z racji oszczędności, bądź nadmiernie zaufał polskim produktom. Zakupione za duże pieniądze urządzenia technologiczne wymagały odpowiednich parametrów zasilania i chłodzenia.
W warunkach centrum i instytutu bliskość Huty Warszawa powodowała często nadmierne spadki napięcia w sieci, a nawet jej awaryjne wyłączenia. Do tego dochodziły wymagania odnośnie czystości gazów technicznych i klimatyzacji. Jeżeli ich parametry odbiegały od przewidzianych przez producenta, zakupione urządzenia automatycznie się wyłączały, albo - co gorsze - ulegały awarii.
Zasadniczym problemem była klimatyzacja pomieszczeń. Technologia prowadzonych procesów wytwarzania materiałów dla półprzewodnikowej elektroniki i optoelektroniki wymagała niespotykanej w innych technologiach czystości powietrza. Podobnie temperatura i wilgotność powietrza musiały być utrzymywane w ściśle określonych granicach. Bez spełnienia tych warunków wszystkie wytworzone materiały nie nadawały się do użytku. Musiały być po prostu złomowane, wyrzucane na śmietnik.
Z tak wysokimi wymaganiami nasz przemysł elektroniczny nigdy dotąd się nie spotkał. Problemy właściwej infrastruktury nie tylko nie zostały w porę dostrzeżone, ale chyba zostały zlekceważone. Systemy automatycznego sterowania urządzeniami technologicznymi opracowane i wykonane przez Mera – Pnefel - Zakład Elementów Automatyki z Falenicy nie spełniły swego zadania. Nie pomogły żadne ich regulacje i poprawki. Zacząć należało od początku. Rzeczywiście dopiero kilka lat później dodatkowe zakupy nowoczesnych klimatyzatorów, dużej mocy urządzeń podtrzymujących zasilanie (UPS-ów) i zmiana całej organizacji infrastruktury obsługującej urządzenia technologiczne zapewniły ich właściwą pracę.
Zmiana właściciela
W sierpniu 1987 dr M. Frącki został odwołany, a zmiany organizacyjne dotyczące JBR spowodowały wyłączenie Instytutu z Centrum. Już jako jednostka samodzielna Instytut wszedł pod nadzór Ministerstwa Przemysłu. Nowym jego dyrektorem został prof. Wiesław Marciniak. Znałem go osobiście, był bowiem wcześniej oficerem, pracownikiem WAT, wybitnym specjalistą z zakresu półprzewodnikowych układów elektronicznych. W WAT raczej nie spotykał się z technologią półprzewodnikową, ale fizyka tych urządzeń była mu na pewno doskonale znana.
Prof. W. Marciniak odszedł z WAT w sposób wymuszony. Należał do tej odważniejszej części WAT-owskiej społeczności, która w sposób jawny dała wyraz swej dezaprobaty dla włączenia wojska do spacyfikowania ruchu Solidarności, tzn. wprowadzenia stanu wojennego. Nie znam wszystkich szczegółów tej sprawy, lecz skończyła się ona odejściem prof. W. Marciniaka z WAT i z wojska. Studia ukończył na Politechnice Kijowskiej. Nie wiem, na ile ten fakt brany był pod uwagę przy zwalnianiu go ze służby wojskowej i WAT. Może wcale mu nie pomagał.
Niektórzy są zdania, że mógł natomiast zaważyć przy powoływaniu go na stanowiska dyrektora ITME. Rzeczywiście, nie tylko był przygotowany merytorycznie, ale znał doskonale język rosyjski i w pewnym sensie stosunki tam panujące. Mógł, jeżeli zachodziła taka potrzeba, podjąć natychmiast współpracę ze stosownymi instytucjami zza wschodniej granicy. Przypuszcza się, że tak mogło być, chociaż osobiście takiej wiedzy nie mam i znając go, niezbyt w to wierzę. Trwał jednak wtedy wyścig zbrojeń i ZSRR potrzebował dostępu do nowoczesnych technologii, zwłaszcza w obszarze elektroniki i optoelektroniki.
Zasługą prof. Wiesława Marciniaka, ale też Przewodniczącego KBN (KBN pełnił wówczas rolę ministerstwa nauki) prof. Witolda Karczewskiego było zapewnienie poprawnego funkcjonowania nowoczesnych urządzeń zakupionych za ciężkie pieniądze. Dzięki dotacjom KBN Instytut uzyskał środki na gruntowną modernizację infrastruktury energetycznej, cieplnej i klimatycznej. Proces ten był kontynuowany przez wiele lat, także po odejściu prof. W. Marciniaka z funkcji dyrektora w 1994.
Prof. Marciniak zrezygnował z funkcji dyrektora w proteście na pominięcie ITME jako współwykonawcy chyba pierwszego w kraju PBZ dotyczącego niskowymiarowych przyrządów półprzewodnikowych dla elektroniki. Jedynie Instytut dysponował już wtedy potrzebną do jego realizacji aparaturą technologiczną, a także kompetencjami. Był to krok zupełnie niezrozumiały, biorąc pod uwagę, że Instytut, zakładając swój udział w projekcie, zakupił niezbędne do jego realizacji bardzo kosztowne urządzenie technologiczne do epitaksji MOCVD związków półprzewodnikowych. Zakupu w wysokości 1 mln niemieckich marek dokonał na kredyt.
Pominięcie Instytutu jako wykonawcy PBZ oznaczało, że zamiast przychodów związanych z realizacją projektu, Instytut będzie przez najbliższe lata spłacał kredyt na zakup niepotrzebnego w tym momencie urządzenia. Nie należy się dziwić, że w takiej sytuacji prof. Marciniak po siedmiu latach kierowania Instytutem złożył rezygnację.
Być może, że tak trudna sytuacja finansowa Instytutu spowodowała, że na stanowisko dyrektora nie zgłosił się żaden kandydat. Za namową prof. Marciniaka, zgodził się kandydować dr Zygmunt Łuczyński (był jedynym kandydatem) - pracownik Instytutu z dziesięcioletnim już stażem i konkurs wygrał.
Nowo wybranemu dyrektorowi udało się zdobyć dowody i przekonać przewodniczącego KBN, że prezentowane w PBZ pierwsze wyniki powstały wskutek indywidualnych podzleceń dla pracowników instytutu, którzy wykonywali je na zainstalowanej tam aparaturze technologicznej. Tę skandaliczną sytuację wyjaśniała powołana przez prof. Karczewskiego specjalna komisja kierowana przez znanego specjalistę z zakresu inżynierii materiałowej z PW, późniejszego prezesa Fundacji na rzecz Nauki Polskiej prof. Macieja Grabskiego. Zalecenia komisji i decyzja przewodniczącego KBN były jednoznaczne. Przywracały ITME w skład wykonawców PBZ, uznając jego autorstwo wyników już zgłoszonych jako wykonanych w ramach projektu. Był to spektakularny sukces nowego dyrektora. Prof. W. Marciniak pozostał z wieloma pracownikami, w tym z nowym dyrektorem, w dalszym ciągu w przyjaznych stosunkach. Wielokrotnie widywałem go w trakcie mojej w ITME pracy. O ile pamiętam, przez cały czas lat pełnił on funkcję doradcy dyrektora.
Zdzisław Jankiewicz
Jest to pierwsza część wspomnień prof. Zdzisława Jankiewicza związanych z pracą Autora w ITME, obserwatora przez ostatnich ponad 20 lat wzrostu pozycji naukowej znaczącego dla polskiej nauki i gospodarki instytutu oraz jego niszczenia przez organ założycielski. Kolejne odcinki zamieścimy w następnych numerach SN.
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
Całość wspomnień poświęconych ITME można czytać na blogu Autora – https://zdzislawjankiewicz.pl/bylem-pracownikiem-instytutu-technologii-materialow-elektronicznych/