banner

Perskim okiem

                                                                     Przypowieść polska wiosenna

mikolajczyk_trzcinskaDokąd idą – nie wie nikt. Po co idą – też nie bardzo. Chodzą i chodzą. Do niedawna chodzili tylko w Warszawie. Teraz chodzą już w Krakowie, w Poznaniu, w Rzeszowie – a w ogóle, gdzie oni już nie chodzą?! Kto? Różni. Słuchacze Radia Maryja i sympatycy szeroko pojmowanej „Manify”, kibole i związki zawodowe, lokatorzy mieszkań komunalnych, spółdzielczych, zakładowych i domów sprzedanych razem z lokatorami, kamienicznicy i bezdomni, konserwatyści i anarchiści, pisowcy i lewicowcy, antyglobaliści i narodowcy, przeciwnicy ACTA i zwolennicy licencjonowania, ekolodzy i smakosze mutowanych ogórków…

Chodzą z pochodniami i chodzą bez pochodni. Chodzą z transparentami i bez, z gwizdkami i z instrumentami pn. „vuvuzela”, którego dźwięk świdruje w uszach przez godzinę. Raczej pojawiają się zapowiedziani, ale nie rzadko – bez zapowiedzi. Nazwy „chodziarzy” często są mylące – jak ich hasła zresztą. Wydaje się nawet, że te same używane są przez miłośników zbiorowego chodzenia w sprawach całkiem różnych i odmiennych. Stąd podejrzenie, że chodzą wciąż ci sami – pod różnym przywództwem. I jeżeli nawet wśród nich są tacy, którzy idą w celu szlachetnym, nikt tego celu nawet nie dojrzy, bo – za dużo i za często chodzą…


Do niedawna „chodziarze” z prowincji zjeżdżali do Warszawy, ale gdy przy okazji chodzenia zwiedzili już stolicę wzdłuż i w poprzek – ruszyli w Polskę, a nawet poza jej granice, np. do Budapesztu. I słusznie – podróże kształcą, a w Warszawie zaczynają im dokuczać. Nie, wcale nie władze, które najczęściej są zupełnie gdzie indziej niż chodzą „chodziarze”. Na przykład – w Brukseli, albo innym Davos i całe to chodzenie po prostu mają gdzieś. W stolicy „chodziarzom” dokuczają jej mieszkańcy, którzy nie tylko, że nie włączają się masowo w chodzenie, ale klną i pyskują, bo nawet bez „chodziarzy” mają zapewnione stanie w korkach. Nie biorą pod uwagę, że chodzenie jest modne i zdrowe, oczywiście, jeśli nie liczyć miejskiego smogu. Zresztą – przeciwko smogowi też chodzą. I co?

I – nic!


W zamierzchłej epoce tzw. zimnej wojny, gdy w pewnej eleganckiej górskiej miejscowości toczyły się w nieskończoność amerykańsko - radzieckie rozmowy, pewien dyplomata wzniósł w mojej obecności toast: „Oby te rozmowy trwały jak najdłużej” – w podtekście: dopóki rozmawiają – wojny nie będzie. Chyba w podobny sposób kwitowane jest polskie „chodziarzy” chodzenie: „Niech chodzą! Póki chodzą – nie dzieje się nic”.

Bo rzeczywiście: nie dzieje się nic.

Gorzej: nawet stacjom telewizyjnym „chodziarze” już spowszednieli, więc coraz rzadziej informują, kto i po co idzie. Za to polskim „chodziarstwem” interesują się zagraniczni turyści rzucając się na polskich przechodniów z durnymi pytaniami: „Dokąd ci Polacy idą? Czemu nie pracują, nie modlą się, nie uprawiają ogródków i nie odpoczywają w cieniu palm?!”

Ależ oni pracują, modlą się i uprawiają ogródki. Nie odpoczywają w cieniu palm, bo tych, co chodzą, na taki odpoczynek nie stać. Poza tym - najczęściej wiek ich taki, że upał szkodzi. Chodzą, bo są rozczarowani i źli. Chodzą, bo to jedyny sposób pokazania, że są, że jeszcze żyją. I – że są razem, a razem jest ich dużo. Przynajmniej tak się im zdaje. Bo co to jest te pięć, dziesięć, piętnaście tysięcy narodu? To tyle, co nic wobec ponad 38 milionów Rodaków.


Jednak wiele wskazuje na to, że polskie chodzenie rozpowszechni się jeszcze bardziej. Chociażby z powodu, że ci, co chodzą nie mają czasu… stanąć. A gdyby stanęli, rozejrzeli się, może by dostrzegli, że mimo ich chodzenia, wszystko wokół jest coraz bardziej nieuporządkowane, poplątane, mętne. I że nie zmieni tego żadne chodzenie, gwizdki i vuvuzele. Bo całe to chodzenie jest tylko jeszcze jedną odmianą bicia piany.

A bicie piany sprzyja dalszemu mąceniu mętnej wody.

A mętna woda służy nie rybom, jeno tym, co te ryby łowią. Głoszą to stare, mądre przysłowia: nie ma to, jak dobrze wodę zmącić i w mętnej wodzie ryby łowić.

Morał wiosenny:

Nie patrzmy na tych, co chodzą, ale na tych, co – dzięki ich chodzeniu – ryby łowią.

Walentyna Trzcińska