banner

W Polskim Towarzystwie Ekonomicznym odbyła się 21.05.15 promocja książki prof. Ryszarda Bugaja pt. Plusy dodatnie i ujemne, czyli polski kapitalizm bez solidarności.
Promocja książki wywołała ożywioną debatę na temat budzący ciągle wielkie emocje społeczne, czyli co w 1989 r. obiecywano, a co z tego zrealizowano. Dyskusję prowadził  prof. Stanisław Rudolf, wiceprezes PTE.


Prof. Bugaj na wstępie przedstawił genezę książki: „Uważałem, że ludzie, którzy się przyczynili do polskichprzemian ustrojowych winni się odnieść do nich po latach, ocenić, co z tego wyszło. Początkowo wszyscy zaproszeni do takich refleksji się zgodzili, ale po pół roku okazało się, że nikt nic nie napisał, wobec tego zrobiłem to sam. Po 25 latach od zmiany ustroju warto się jednak zastanowić przez co przeszliśmy, gdzie się znajdujemy i co z tego może wynikać, zwłaszcza, że przyszłość jest dla nas trudna do przewidzenia.


Nasza transformacja była skuteczna o tyle, że pozwoliła nam wyjść z zaułka, w jakim znajdowaliśmy się kilkadziesiąt lat. Tamten ustrój okazał się niefunkcjonalny i konieczna była jego zmiana. Trzeba pamiętać, że w sejmie w 89 r. wszystkie zmiany zostały wprowadzone jednomyślnie. Rezultat tych zmian na pewno jest instytucjonalny. Mamy wzrost gospodarczy – to kolejny argument, wielki atut dla apologetów tych zmian. Ale w latach 90. Polska była krajem doganiającym i mogła zastosować wszelkie sposoby tego doganiania. Transformacja polska jest zatem sukcesem, ale nie nadzwyczajnym, choć dobrym.
 

Rezultat transformacji musi być jednak oceniany i w innych kategoriach – np. co ta zmiana wniosła do przyszłości. O tempie wzrostu decydował przez lata napływ kapitału zagranicznego, co było  możliwe z powodu relatywnie taniej siły roboczej w Polsce i stabilności politycznej. Kluczowym pytaniem jest jednak, czy te atuty, ta taniość pracy będzie w przyszłości? Otóż wiadomo, że nie. Awans polskiej gospodarki jest tylko ilościowy, nie dokonał się jakościowy. W ciągu 25 lat w Polsce nie powstało ani jedno przedsiębiorstwo globalne.

Czy będziemy więc mogli w następnych latach przezwyciężać status montowni? Mamy co prawda, dzięki środkom z UE, sukcesy w rolnictwie, ale już sektor krajowych usług pracuje głównie na rynek krajowy.
 

W Polsce jest bardzo dotkliwy deficyt myślenia strategicznego. I to nie chodzi tylko o rady mędrców, ale dialog społeczny, zwłaszcza, że neoliberalizm trzeszczy w szwach i tylko nieliczni go podtrzymują. Niestety, nie ma innego pomysłu, bo nie zbadano jeszcze, czy neoliberalizm jest reformowalny i nie wiadomo, kto miałby go zmienić.
 

Prof. Maciej Bałtowski (UMCS), pierwszy z panelistów, zwrócił uwagę, iż książka prof. Bugaja nie ma czysto naukowego charakteru, gdyż takich poglądów nie da się opisać na zimno, ale autor ustrzegł się populizmu. Zwrócił przy tym uwagę, że krytyczna ocena transformacji przez zwykłych ludzi jest determinowana otwartymi granicami i możliwością porównywania Polski z najwyżej rozwiniętymi państwami. Stamtąd więc biorą wzorce oceny tego, co jest w Polsce.

Autor książki, wywołując dyskusję wokół podstawowych pytań dotyczących skutków przemian skłania do dywagacji, czy można było je zrobić inaczej, ale pomija jednocześnie porównania międzynarodowe. A warto byłoby porównać Polskę z Węgrami, Czechami czy Słowakami. Okazałoby się, że po 25 latach Polska właśnie odniosła z tych przemian największe korzyści – mamy m.in. najwyższą z tych państw konkurencyjność gospodarki, brak oligarchii czy korupcji – jak to jest w Czechach (tu sala zareagowała gromkim śmiechem).
 

Kolejny panelista, prof. Krzysztof Jasiecki (IFIS PAN) podkreślił atuty książki szczególnie w aspekcie nędznej jakości debaty publicznej w Polsce. Zgodził się tu z prof. Bugajem, iż myślenie długookresowe jest u nas rzadkie – możliwe, iż wpływ na to ma peryferyjność Polski i niemożliwość dogonienia czołowych światowych gospodarek. Polska intelektualnie jest w innej epoce – podkreślił.

Zaletą książki jest ciekawy i porządkujący przegląd zdarzeń i osób biorących w nich udział. Autor pokazuje też jak budowano w Polsce system przywilejów, jak instrumenty finansowe generowały i generują nierówności (np. nasze podatki to system podobny do XVIII-wiecznego). Prof. Bugaj stara się więc policzyć koszty i zyski, zwłaszcza że pole manewru było wówczas niewielkie. Pokazują to choćby nieduże różnice między prawicowymi a lewicowymi rządami w prowadzeniu polityki gospodarczej.
 

Dzisiaj widzimy to inaczej, bo mamy wiedzę, znamy kapitalizm zachodni. Wówczas tego wszystkiego nie wiedzieliśmy. Ale dzisiaj widać jednak brak nowego programu, koncepcji – idziemy na jałowym biegu. Ludzie władzy nie wiedzą, co robić dalej, po 2020, kiedy skończą się środki unijne. Bo w debacie publicznej unika się tematu integracji europejskiej. To świadczy o słabości intelektualnej zaplecza rządzących. Nikt też nie dyskutuje o statusie gospodarki peryferyjnej, jaką jesteśmy – częściej mówią o tym socjolodzy niż ekonomiści. To samo dotyczy napływu kapitałów – czy one nas uzależniają, czy budują polską gospodarkę? Trzeba być zdystansowanym do takich działań, aby uniknąć losu Argentyny.
 

Przez te 25 lat nie zbudowaliśmy silnych instytucji, a to one pozwalają państwu  łatwiej znosić kryzysy. Jakość instytucji a radzenie sobie państwa w kryzysie najlepiej widać na przykładzie Grecji i Włoch. Kto jednak winien to zmieniać? Czy polski biznes nie powinien się jednoczyć, stworzyć samorząd? Jak widzimy, że prezydent przed wyborami w ciągu tygodnia zgłosił więcej propozycji legislacyjnych niż w ciągu 5 lat (podobnie jak Hanna Gronkiewicz-Waltz w swoim czasie), to mamy problem. I książka prof. Bugaja wszystko to dobrze pokazuje.
 

Prof. Elżbieta Mączyńska (SGH), gospodarz debaty, stwierdziła, iż ta „zielona wyspa” nas tak oślepia, że brakuje dyskusji na temat ustroju społeczno-gospodarczego, ładu, modelu ustrojowego. I to doprowadziło do wielu szkód. Zapomniano, że ekonomia jest nauką społeczną i nie rozwiązano spraw społecznych, tworzy się bariery popytu. Nierówności społeczne wytknęła nam w tym roku KE. W Polsce 25% ludności jest zagrożone ubóstwem, a także co trzecie dziecko. Dyskusja o nierównościach w Polsce jest o 25 lat za późno, nie wykorzystano przez to potencjału społecznego. Nie ma w tej chwili ważniejszego tematu jak nierówności i gospodarka winna zmniejszać rozwarstwienie społeczne. jeśli nie zmieni się więc model ustrojowy, przyszłość czeka nas nieciekawa.


W dyskusji, jaka wywiązała się po wystąpieniach panelistów zwracano uwagę, że mamy bardzo niski poziom życia, podczas gdy zagraniczni inwestorzy wywożą co roku z Polski 100 mld zł. Zostaliśmy wyrwani z pewnego systemu gospodarczego, a nie wiedzieliśmy jak przejść w inny. Że w 1989 r. zapomniano czym jest kapitalizm i nadprodukcja. Już na samym początku zabrakło myśli strategicznej. Błędem było wejście w układ waszyngtoński z Jeffreyem Sachsem. Mamy wątpliwości, czy transformacja przyniosła sukces, skoro znaczna część potencjału została stracona. Jak to odbudować – nie wiadomo – mówił prof. Jerzy Żyżyński.
 

Prof. Adam Wernik z kolei przestrzegał przed czarnowidztwem, przypominając, że prawda jak zwykle leży pośrodku. Nierówności w Polsce były, są i będą. Ludzie o najniższych dochodach nie są problemem ekonomicznym, ale humanitarnym. Problemem jest rozpiętość dochodowa między średnimi a najwyższymi, ale podniesienie płac jest niemożliwe, bo nie ma z czego.
 

Dr Bogdan Miedziński z kolei zwrócił uwagę, że autor książki nie pisze o braku kapitału w Polsce 25 lat temu, bez którego nie można zbudować gospodarki. Kapitał zagraniczny napływał do Polski w ogromnej skali, a jego wpływ na gospodarkę miał też charakter nieoficjalny. Ten czynnik powodował ogromne niezadowolenie społeczne. Był wówczas problem wsparcia kapitału rodzimego, bo nie było pieniędzy. W Polsce nie ma oszczędności (mamy najmniejsze w Europie), trzeba więc zachęcać do oszczędzania i pomyśleć, jak je przekształcać w kapitał.
 

Prof. Maria Szyszkowska pytała też prof. Bugaja, co się stało z 21 postulatami „Solidarność”, bo zrealizowano z nich tylko dwa: msze w radio i wolne soboty.

W odpowiedzi, prof. Bugaj stwierdził, iż 21 postulatów nie można czytać dosłownie. To była potrzeba zmiany ustroju. Przesłanie egalitarne tych postulatów nie powiodło się. Demokracja nie zawsze jest systemem, który antycypuje problemy i rozwiązuje je na czas. Dziś kluczem wzrostu jest podział dochodu narodowego. Ludzie o dochodach 1,5 – 3 tys. zł żyją w niedostatku (ci o najmniejszych dochodach objęci są bowiem jakąś ochroną) i to jest problem. Minął ten czas, że Polacy z satysfakcją przyjmują hasło iż „przywracamy normalność”. Nie przywróciliśmy bowiem normalności nawet w podatkach - najzamożniejsi płacą podatek liniowy, nie mamy w Polsce podatku majątkowego.
 

Jest też pytanie, czy w dobie globalizacji państwo może się wybić? Jeśli dziś mamy dobre polskie przedsiębiorstwo, to ono jest kupowane przez podmioty zagraniczne – każdy przecież może sprzedać i kupić firmę, bo mamy jednolity, wspólny rynek. Czy zatem sektor państwowy nie jest koniecznością? (obecnie kadrę spółek skarbu państwa na ogół stanowią krewni).
 

Prof. Jasiecki w odpowiedzi na pytania stwierdził, iż różne są standardy normalności, a krytyka rozwiązań przyjętych w Polsce jest za delikatna. Co do peryferyjności polskiej gospodarki: udział kapitału zagranicznego w grupie 500 (największych zakładów) to ok. 53%. Tu widać efekt odkurzacza – zderzenia mrówki ze słoniem. My rozbijaliśmy duże firmy, ale małych nie wspieraliśmy i nie wspieramy. Oddaliśmy zupełnie OFE zagranicznym podmiotom, choć winny one stanowić rodzime kapitały, a zyski ze sprzedaży NFI pozwoliliśmy wytransferować za granicę.

Co prawda, udział sektora zagranicznego w polskich bankach zmniejszył się z ponad 70% do 60%, ale z kolei w centrach usług finansowych wyprowadza się dane i nie zwraca uwagi na nieprzejrzystość ich działania. Pułapka średniego rozwoju w Polsce jest więc faktem. Wydawało się, że wejście Polski do UE przyniesie efekty w zarządzaniu instytucjami, ale udało się to tylko częściowo. Procesami gospodarczymi trzeba jednak  sterować, bo jak mawiają Chińczycy – „nim otworzysz okno, załóż moskitierę”. Skutkiem braku tej moskitiery są np. nierówności społeczne, które blokują rozwój państwa.

Anna Leszkowska