Pocałunek Machiavellego
Samuel Huntington w książce Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego (1996), opisując po rozpadzie ZSRR perypetie Kijowa z rosyjskojęzyczną ludnością półwyspu przekazanego przez Kreml Ukrainie w 1954 r. przewidywał, że „Krym może stać się drugim Górnym Karabachem lub Abchazją”.
Amerykański politolog, przewidując u zarania państwowości ukraińskiej jakąś formę jej dezintegracji czy pełzający rozpad, cytuje anonimowego generała (jeszcze) radzieckiego, który przy okazji wycofywania armii rosyjskiej z nowopowstających na gruzach radzieckiego imperium państw miał powiedzieć: „Ukraina, a raczej wschodnia jej część, wróci do nas za 5, 10 czy 20 lat. Zachodnia Ukraina może sobie iść do diabła”. A taki kadłubowy kraj przeżyć może tylko z pomocą Zachodu, skazany na jego łaskę/nie-łaskę, pełniąc rolę kolonii czy półkolonii i rezerwuaru taniej siły roboczej.
Czyż takie sarmackie, postszlacheckie, kontrreformacyjne i misyjno-mesjanistyczne (a przede wszystkim postkolonialne i postziemiańskie) rozwiązanie nie jest zakodowane w świadomości znacznej części polskich elit rządzących współcześnie nad Wisłą? Trudno tu dać jednoznaczną odpowiedź, choć wiele elementów wskazuje, że tak jest. Taki też wymiar miały ostatnimi czasy wypowiedzi enfant terrible rosyjskiej sceny publicznej, Władimira Żyrinowskiego, będące supozycją udziału Polski (także Słowacji, Węgier, Rumunii) w rozbiorze, czy segmentacji Ukrainy wespół z Rosją.
George Soros, finansista, rekin giełdowy, ale i założyciel kilkunastu fundacji promujących cywilizacyjne wartości Zachodu (a w zasadzie Ameryki) na całym świecie – przede wszystkim na obszarze postradzieckiego imperium – napisał w jednej ze swych książek (Kryzys światowego kapitalizmu), że tzw. reformy Borysa Jelcyna, ich wymiar i sposób przeprowadzenia, zakorzeniły tak głęboką niechęć, wręcz odrazę i pogardę zwykłych Rosjan (czy obywateli Federacji Rosyjskiej), do zachodniej wersji demokracji, iż niezwykle trudno będzie sterować Rosją w tym kierunku.
Zresztą doświadczenia cywilizacyjne tego kraju-kontynentu, jego historia, tradycje, skład etniczny (bogactwo kultur) ludności – o ile się je zna choć trochę – wykluczały i wykluczają w najbliższej przyszłości funkcjonowanie tego państwa formie praktykowanej obecnie w przestrzeni łacińsko-atlantyckiej. Szybkie, bezrefleksyjne wprowadzenie tam demokracji na wzór zachodni (jak chcą liczni polscy tzw. spece od Wschodu), skutkować może tylko dezintegracją kraju w każdym wymiarze: politycznym, ekonomicznym, kulturowym, religijnym – jak było za prezydentury Jelcyna. I tego boją się zwykli ludzie.
Ibi Patria, ubi bene
Gdy górnik z jednej z licznych kopalń (węgla kamiennego, rtęci, soli kamiennej i innych kopalin, z jakich słynie Donbas), mówi, że jego „drug”, mieszkający i pracujący w takiej samej kopalni w Rosji, zarabia trzy razy tyle co on (tyle, że u niego nie ma żadnej nadziei na poprawę sytuacji, Kijów daleko i to nie „jego władza”), to w Polsce takiej argumentacji media nie prezentują. Bo zaburza to jasny i wyraźny, acz doktrynalny i dogmatyczny obraz całego ukraińskiego konfliktu.
Przez 20 lat tzw. niepodległości Ukrainy związki jednoczące obywateli tego kraju można znaleźć jedynie w … futbolowej reprezentacji Ukrainy. Ale to epizody i peryferie życia publicznego. Bo – idąc za Cyceronem - ibi Patria, ubi bene. Czy Ukraińcy ze Wschodu nie mają prawa tak myśleć? Czy jest to gorszy sposób postrzegania swoich i rodzinnych spraw?
Prof. Jan Szczepański 40 lat temu napisał (w „Polityce”), że „polityka w Polsce ciągle rozgrywa sie w sferze emocji i ciągle sądzimy, że rozwój kraju zależy od patriotycznego zaangażowania, oddania sprawie, ofiarności, etc. I ciągle w wychowaniu i propagandzie kładziemy nacisk na emocje. Jest to z jednej strony nieefektywne, gdyż ludzie żyjący w podnieceniu emocjonalnym zużywają się szybciej, emocje często przeradzają się w przeciwieństwa, trwają krótko. A zatem jako metoda sterowania długofalowym wysiłkiem jest nieskuteczna, nieefektywna, zła. Z drugiej strony jest to igranie z ogniem, gdyż pobudzenie emocjonalne może zawsze przynieść nieprzewidywalne skutki”.
I jeszcze jeden cytat – tym razem z dorobku znamienitego znawcy Wschodu Europy, prof. Andrzeja Walickiego: „Martwi mnie uległość społeczeństwa [polskiego] wobec przemocy zbiorowości. To samo działo się w heroicznym okresie NSZZ Solidarność; wymuszano konformizm pod groźbą środowiskowych anatem i ostracyzmów, krytyczny sąd traktowano jako rodzaj odstępstwa. Organizowano nawet coś w rodzaju antykomunistycznej, totalnej indoktrynacji. Miało to wówczas uzasadnienie w etosie tzw. moralnej walki, ale pozostawiło po sobie fatalną tradycję nietolerancji wobec eksprzeciwników oraz przypisywanie kombatantom zbiorowej wyższości moralnej i wynikających z nich uprawnień”.
I to dokładnie widać w dyskursie publicznym, jaki się próbuje prowadzić w Polsce na temat Wschodu Europy - Rosji, Ukrainy, Białorusi.
Polak tego nie rozumie
Wielu ludziom w Polsce niepojętym się wydaje – z racji wspomnianej rusofobii - że ktoś może „chcieć do Rosji”, że ona ma jakąkolwiek siłę przyciągania cywilizacyjno-kulturowego. Tymczasem dla prawie 3 mln mieszkańców terytorium zwanego Ukrainą, którzy w Rosji pracują (i zasilają rodziny nad Dnieprem, Dniestrem czy Dońcem pokaźnymi sumami pieniędzy), poziom i jakość życia w Rosji są wyższe niż w innych poradzieckich republikach.
Polska rusofobia jest często podświadoma i stymulowana prostackim antykomunizmem (z jednej strony) utożsamianym z Rosją i rosyjskością en bloc, a z drugiej – wiąże się z zapleśniałymi ideami kontrreformacyjnymi: Polacy to naród wybrany, niczym plemiona żydowskie prowadzone przez Mojżesza do Ziemi Obiecanej, a Polska i Polacy dla Zachodu (w sprawach Rosji i całego Wschodu Europy) to niczym Aaron (Aaron był lingwistyczno-kulturowym pomocnikiem Mojżesza, jego translatorem, tzw. prawą ręką, przewodnikiem).
Polska rusofobia to zbitka mesjanizmu, religii katolickiej i sarmatyzmu, splecionych z pogardą dla prawosławnych schizmatyków. Niestety, to mit także współczesnego Polaka i stąd jego stosunek do Wschodu (a Rosji w szczególności): paternalistyczny, pański, konkwistadorski i krucjatowy (religijnie uzasadniony kontrreformacyjnymi miazmatami, gdzie Polak = katolik, który otrzymał od Boga misję szerzenia prawdziwej wiary na Wschodzie - obojętnie czy w wersji rzymskiej, brukselskiej czy waszyngtońskiej).
To także efekt procesu, w wyniku którego wszyscy Polacy ulegli pozornemu, mentalnemu uszlachceniu, stając się herbowymi panami w kontuszach, z karabelami i reprezentującymi cnoty – niecnoty stanu szlacheckiego. Tyle tylko, że tak wyobrażeni Polacy to naród, którego nigdy nie było. (Nb. stan magnacki, czy szlachecki, do którego Polacy ochoczo się przyznają nigdy nie dostrzegał narodu, ludu zamieszkującego obszar niekiedy ponad 800 tys. km2).
Z tych względów Polakom trudno sobie uświadomić, że ludzie ze Wschodu Ukrainy mogą pragnąć „do Rosji” (w Polsce pojmowanej jako diabeł wcielony, synonim wszelkiej wszeteczności).
Bezrozumne działania
Totalnie obsobaczając dziś Prezydenta Putina, zapomina się (a przede wszystkim nad Potomakiem) jak całkiem niedawno Biały Dom i otoczenie prezydenta Busha jr. - urabiając światową opinię publiczną przy pomocy służalczych mediów, zwolenników westernizacji świata wg modelu amerykańskiego oraz kontrolowanych organizacji międzynarodowych etc.- wykorzystało w sposób cyniczny i zbrodniczy szok po 11.09.2001 w celu zaatakowania i zniszczenia Iraku w imię zachodniej demokracji.
W wyniku tych działań na Bliskim Wschodzie pogłębił się chaos, anarchia, a umierająca po atakach w Afganistanie Al-Kaida (tu: jako symbol i pieczęć dżihadu) dostała nowych sił witalnych, nowy impuls do działania. Islamistom i zwolennikom świętej wojny przeciwko Zachodowi dostarczono kolejny argument do zwarcia szeregów i werbunku zwolenników. To m.in. jest też efektem bezrozumnych, czynionych na siłę (z pozycji kolonialno-krucjatowych) prób westernizacji świata. Uczyniono kolejny krok do skompromitowania i deprecjacji praw człowieka, dając do zrozumienia po raz kolejny, że są one zbiorem nic nie znaczących pojęć, ale także maczugą, którą z racji ich uniwersalności i atrakcyjności można okładać Innego.
Nie kto inny jak prezydent USA George W. Bush powiedział przy tej okazji, że „gdzie w grę wchodzi bezpieczeństwo Ameryki, nikogo o zgodę na użycie siły pytać nie będę”. A brytyjski znawca polityki i zagadnień rosyjskich Angus Roxburgh (w książce Strongman u szczytu władzy) stwierdza, iż „bylibyśmy (tzn. Zachód - rscz) bardziej przekonywujący, gdybyśmy sami byli przykładem cnoty. Wielu Rosjan nie rozumie, dlaczego mieliby przyjmować wykłady rządu, który sam niedawno napadał na inne kraje, torturował jeńców i łamał prawa człowieka” .
Pocałunek Kirke
Z tego, co piszę i głoszę w materii toczącego się od miesięcy konfliktu na Wschodzie Europy absolutnie nie wynika, że popieram bezwarunkowo (czy opowiadam się za metodami i sposobem realizowania swych interesów) Rosję, jak chcą to widzieć moi przeciwnicy, (z których niektórzy to subtelni intelektualiści, bojownicy o demokrację, wolność i anhelicznie postrzeganą polityczną poprawność wykastrowaną z kłamstw, oszustw i makiawelizmu).
Wypowiadam się na ten temat tylko w celu przedstawienia i klarowności prawdy oraz obiektywizmu – czyli w imię tzw. wartości, które rządzący Polską od ćwierćwiecza etosowo-solidarnościowy mainstream ciągle głosi. W rzeczywistości owe wartości są zmanipulowane i permanentnie wklepywane w umysły obywateli przez irracjonalny, intencjonalny, mistyczny i religiancki przekaz medialny płynący z ust polityków, elit, celebrytów i macherów od PR-u bezrefleksyjnie międlących o wolności, demokracji, wartościach i zasadach.
Sytuacja, jaka była wczoraj wokół Krymu, a dziś wkoło południowo-wschodniej Ukrainy oraz kilka lat temu w Kosowie, gdy separowało się ono od Serbii, jest moim zdaniem analogiczna (albo – niezwykle zbliżona). We wszystkich możliwych płaszczyznach. Wcześniejszy rozpad Jugosławii i jego okoliczności, (a także podteksty mu towarzyszące), dają asumpt do takich porównań i uogólnień przez niezależnych i obiektywnych ekspertów czy znawców od geopolityki.
Czy pamiętasz czytelniku, że Krym i Kosowo były autonomicznymi republikami w ramach większych jednostek państwowych (Krym w ramach Ukrainy, Kosowo w ramach Serbii) z dość szeroką autonomią? Odebranie przez Belgrad owej autonomii w roku 1989 spowodowało dramatyczny wzrost napięcia, nacjonalizmu i agresji - po obu stronach. Trzeba dodać, iż Kosowo - jak współczesna Ukraina (i w mniejszym stopniu Krym) - to także był wtedy tygiel narodowościowy, językowy, religijny, kulturowy etc. Oprócz kosowskich Albańczyków mieszkali tam Serbowie, (dziś w gettach chronionych drutami kolczastymi i przez międzynarodowe siły zbrojne), Goranie, Żydzi, Cyganie. Niepodległe i wolne już Kosowo zostało dokładnie wyczyszczone etnicznie przez zwolenników UCK po przejęciu przez nich władzy.
Dziś groźby ujednolicenia polityki narodowościowej przez nowe władze w Kijowie (na pewno bardziej antyrosyjskie i pronacjonalistyczne niż poprzednie) stały się iskrą, która wywołała aktualnie szalejący pożar - w podświadomości wielu ludzi ze Wschodu Ukrainy - tlący się od lat. Zbiegły się tu zarówno tendencje nacjonalistyczne i antyrosyjskie nowej władzy ukraińskiej, wcześniejsze działania samej Rosji, (o których już była tu mowa), pomoc i wsparcie Zachodu, (przede wszystkim USA i …. Polski), dla tzw. euro-Majdanu (przekształconego bardzo szybko w nacjonal-Majdan). W takich przypadkach zawsze działają różne siły (co było widać podczas agonii Jugosławii) - odśrodkowe, lokalne, międzynarodowe, polityczne i gospodarcze, ambicjonalne etc. I są to siły zarówno wewnętrzne jak i zewnętrzne.
Co do przekształcania się euro-Majdanu w nacjonal-Majdan trzeba jasno i wyraźnie stwierdzić, że ów proces i jego efekt są jawną antynomią wartości europejskich i kultury polityczno-jurydycznej Zachodu. USA wspierały tendencje antyrosyjskie z powodów geopolitycznych, Polska – z tytułu immanentnej i zżerającej umysłowość rządzących elit rusofobii (co zawsze owocuje irracjonalizmem i brakiem chłodnej oceny sytuacji).
Bezrefleksyjne przywiązanie do idei Giedroycia i Mieroszewskiego odnośnie Ukrainy jako bufora między Polską a agresywną (od zawsze i na zawsze) Rosją kilka dekad temu, w zupełnie innej sytuacji międzynarodowej i politycznej na Starym Kontynencie (i na świecie, zalatuje intelektualną stęchlizną i irracjonalno-niewolniczym przywiązaniem do autorytetów. Ewolucja dotyczy bowiem wszystkiego, zwłaszcza kiedy sytuacja – od chwili korespondencji Mieroszewskiego z Giedroyciem – zmieniła się diametralnie i to pod każdym względem.
Radosław Czarnecki