Przebieg ostatnich kilku miesięcy gospodarczej konfrontacji pomiędzy Federacją Rosyjską a Unią Europejską, zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami wielu ekspertów, potwierdza tezę, iż w starciu tym nie ma zwycięzców, lecz sami przegrani. Koszty dostosowania się dotychczasowych bliskich partnerów handlowych do nowej sytuacji są zdecydowanie wyższe od spodziewanych.
Straty ponoszone przez europejskie gospodarki, i tak znajdujące się co najmniej od 2008 roku w poważnym kryzysie, są na tyle znaczące, że skutkować mogą poważnymi konsekwencjami również natury społecznej, a następnie politycznej. Jedynym zwycięzcą europejsko-rosyjskiego konfliktu wydaje się być, przynajmniej w krótkiej perspektywie, jego inicjator i architekt – Stany Zjednoczone.
Źródła geoekonomiczne obecnej sytuacji sięgają kilku lat wstecz. Podczas kampanii wyborczej przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w Rosji Władimir Putin opublikował kilka istotnych artykułów o charakterze programowym. W gazecie „Moskowskie Nowosti” z 27 lutego 2012 r. ukazał się jego tekst pod tytułem „Rosja i zmieniający się świat”, będący swoistym manifestem programowym byłego i przyszłego prezydenta w sferze polityki zagranicznej. Rosyjski przywódca po raz kolejny, ale tym razem zdecydowanie bardziej jednoznacznie, stanął na gruncie integracji eurazjatyckiej, choć terminu „eurazjatyzm” w swych wywodach bezpośrednio nie użył. „Rosja jest nieodłączną, organiczną częścią Wielkiej Europy, szeroko rozumianej cywilizacji europejskiej” – pisał. – „Właśnie dlatego Rosja proponuje dążyć do stworzenia zintegrowanej przestrzeni gospodarczej i społecznej od Atlantyku do Pacyfiku – wspólnoty nazwanej przez rosyjskich ekspertów ‘Unią Europy’, która z pewnością wzmocni potencjał i zwielokrotni możliwości Rosji w jej gospodarczej strategii zwrócenia się ku ‘nowej Azji’”.
W. Putin zaakcentował też, że Rosja odczuwa solidarność z pogrążonymi w kryzysie państwami Unii Europejskiej, a bliskie relacje handlowe sprawiają, że stan ich gospodarek pośrednio odbija się na perspektywach rozwoju Federacji Rosyjskiej. Zadeklarował, iż Moskwa gotowa jest wręcz do udzielenia daleko idącej pomocy finansowej tym z krajów UE, które znalazły się w najtrudniejszej sytuacji. „Obecny stan współpracy Rosji z UE nie daje odpowiedzi na globalne wyzwania, przede wszystkim w sferze podniesienia konkurencyjności naszego wspólnego kontynentu. Po raz kolejny proponuję podjęcie prac na rzecz powołania harmonijnej wspólnoty gospodarczej od Lizbony do Władywostoku. W przyszłości zaś możemy doprowadzić do powstania strefy wolnego handlu, a także dalej idących form integracji ekonomicznej. Powstanie wówczas wspólny, kontynentalny rynek o wartości trylionów euro. Chyba nikt nie wątpi, że byłoby to korzystne i odpowiadałoby interesom i Rosjan, i Europejczyków” – twierdził W. Putin.
Propozycja dla Europy
Tekst, podobnie jak inne wystąpienia rosyjskiego przywódcy utrzymane w podobnym duchu, nie pozostawiał wątpliwości: po okrzepnięciu na obszarze poradzieckim i odzyskaniu pozycji kontynentalnego centrum siły geopolitycznej i geoekonomicznej, Federacja Rosyjska składa propozycję Europie. Propozycję, do której konkretyzacji miało dojść podczas trzeciej kadencji urzędowania W. Putina.
Geopolityczna waga państwa rosyjskiego została zademonstrowana w 2008 r. w Gruzji, gdy Moskwa w sposób jednoznaczny i dalece symboliczny dokonała wyłomu w jednobiegunowej interpretacji porządku międzynarodowego.
Geoekonomiczny wymiar rosnącego znaczenia Rosji podkreślony został przez przyspieszenie transformacji istniejącej już Unii Celnej w kierunku Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej, z udziałem coraz większej grupy państw powstałych na gruzach Związku Radzieckiego.
Wywołane kryzysem gospodarczym poszukiwania alternatywnych rozwiązań dały o sobie znać też w szeregu krajów europejskich, w których z czasem zaczęły pojawiać się głosy, że integracja eurazjatycka może stać się, jeśli nie alternatywą, to przynajmniej dopełnieniem europejskich procesów integracyjnych, które po wejściu w życie dwuznacznych zapisów Traktatu Lizbońskiego znalazły się na rozstaju dróg. Rosja miała stać się centrum integracji kontynentalnej, jako nowego projektu, mającego ogromny potencjał i gigantyczne perspektywy, choć jego realizacja wymagałaby uruchomienia wieloletnich procesów standaryzacyjnych i żmudnych negocjacji.
Reakcja USA
Czymś najzupełniej oczywistym jest, że zapowiedź realizacji projektu kontynentalnego musiała wywołać określoną reakcję innych podmiotów globalnej rozgrywki geopolitycznej i geoekonomicznej. Najbardziej zagrożone poczuły się Stany Zjednoczone, przekonane o konieczności zachowania pozycji hegemonicznej i nastawione na prewencyjne uderzenie przeciwko wszelkim możliwym, kształtującym się alternatywnym ośrodkom siły.
Skoncentrowany za czasów pierwszej kadencji prezydenta Baracka Obamy bardziej na projekcie Partnerstwa Transpacyficznego (ang. Trans-Pacific Partnership) Waszyngton, w trybie pilnym wczesną wiosną 2012 r. sformułował kontrpropozycję – podpisanie Transatlantyckiego Partnerstwa Handlowego i Inwestycyjnego (ang. Trans-Atlantic Trade and Investment Partnership, TTIP).
Pojawiły się pierwsze zapowiedzi powołania bloku geoekonomicznego, który miałby swym potencjałem przyćmić wszystkie dotychczasowe idee integracyjne, pozostawiając daleko w tyle korzyści płynące z kontynentalnej propozycji prezydenta W. Putina.
Szczegóły projektu, pomimo rozpoczęcia pospiesznych negocjacji, pozostawały szerzej nieznane opinii publicznej, co zresztą stało się przyczyną kolejnych protestów.
Prof. Noam Chomsky stwierdził, że „Zasadnicze, mające ogromne znaczenie umowy handlowe, które są w tej chwili negocjowane – transpacyficzna i transatlantycka – są wciąż tajne, ale nie dla wszystkich. Nie są takie dla setek korporacyjnych prawników i lobbystów, którzy opiniują poszczególne regulacje. Możemy się tylko domyślać, czego one dotyczą i dlaczego pozostają niejawne”.
Strzępki informacji docierające do środowisk eksperckich z Komisji Europejskiej wskazywały na skrajnie niekorzystne dla strony europejskiej propozycje USA, utrzymane w duchu korporacyjnego neoliberalizmu i odrzucenia wszelkich standardów, którymi szczyciła się dotychczas Unia Europejska, stojąca na stanowisku wyjątkowości swego projektu integracyjnego.
Możliwe skutki TTIP
Fala krytyki kwestionującej ekonomiczną zasadność porozumienia pojawiła się wkrótce w szeregu krajów europejskich, choć pozostawała na obrzeżach głównego nurtu debaty publicznej. Obliczenia dyrektora amerykańskiego Centrum Badań Ekonomicznych i Politycznych (ang. Center for Economic and Policy Reasearch) prof. Deana Bakera wyraźnie wskazywały, że efekty powstania strefy wolnego handlu będą dla Europejczyków raczej iluzoryczne, zaś do negatywnych następstw procesu integracji transatlantyckiej zaliczył on przede wszystkim likwidację norm ekologicznych i standardów jakości obowiązujących w UE oraz wzmocnienie restrykcji w dziedzinie praw własności intelektualnej, prowadzące do ograniczenia wymiany myśli.
Potwierdzeniem ultrakapitalistycznego charakteru promowanego przez Waszyngton projektu było dołączenie do umowy zasad rozwiązywania sporów pomiędzy inwestorem a agendami państwa (ang. Investor-State Dispute Settlement, ISDS), zakładających asymetryczne relacje w arbitrażu pomiędzy korporacjami i kapitałem a podmiotami państwowymi. W ich efekcie operujące z USA korporacje uzyskiwałyby znaczną przewagę nad swoimi europejskimi partnerami państwowymi.
Projekt transatlantycki zaproponowany przez USA opiera się na zasadach diametralnie odmiennych od założeń projektu kontynentalnego, zaproponowanego przez Moskwę. Oznaczałby zwycięstwo logiki wyższości i dominacji kapitału nad politycznymi ośrodkami decyzyjnymi, kontynuację hegemonii Konsensusu Waszyngtońskiego i anglosaskiego rozumienia roli państwa i kształtu gospodarki, znajdującego się na antypodach kontynentalnego rozumienia tych pojęć.
Państwo narodowe czy korporacje?
Europa – „panna na wydaniu”, choć nieco podstarzała i utykająca na obie nogi – postawiona została zatem przed strategicznym i długofalowym wyborem. Władimir Putin symbolizował w nim rozumienie polityki oparte na przekonaniu o niezbędności państwa; amerykańscy zwolennicy transatlantyzmu – postpolitykę zakładającą, iż organizatorami politycznego spektaklu dla mas są zakulisowe siły korporacyjne, czyli aktorzy pozapaństwowi, których rzecznikiem interesów było wszakże dążące do zachowania hegemonii globalnej państwo – USA.
W tych warunkach doszło do wybuchu kryzysu politycznego na Ukrainie, a właściwie do aktu rozpadu państwa ukraińskiego w dotychczasowym kształcie w wyniku inspirowanego z zewnątrz przewrotu. Miejsce uderzenia nie było przy tym przypadkowe; o kluczowej roli Ukrainy dla realizacji jakichkolwiek projektów na obszarze eurazjatyckim pisał m.in. w 1997 roku prof. Zbigniew Brzeziński, który ostatnio twierdzi, że tamtejsza wojna domowa powinna być podtrzymywana przez dostawy broni dla Kijowa z Zachodu.
Reakcja Rosji na wydarzenia nad Dnieprem była nietrudna do przewidzenia, podobnie, jak jej interpretacja przez ośrodki atlantyckie. Sekwencja zdarzeń zmierzała konsekwentnie w kierunku doprowadzenia do sytuacji uzasadniającej wypowiedzenie wojny ekonomicznej Moskwie. Wojny, która została wypowiedziana przez UE pod jednoznacznym i bezkompromisowym naciskiem Waszyngtonu.
Efekty konfrontacji
Spowolnienie gospodarek europejskich, które dziś obserwujemy, jest w dużym stopniu właśnie rezultatem owej inspirowanej z zewnątrz konfrontacji. Gospodarczym jądrem Europy są bez wątpienia Niemcy, które swój wzrost opierały w dużej mierze na inwestycjach i eksporcie związanym z kolejnymi planami modernizacji infrastrukturalnej w Rosji.
Jeszcze w przedstawionym przed rozpoczęciem wojny handlowej raporcie Komisji Europejskiej na temat możliwych konsekwencji kolejnych pakietów sankcji, prognozowano, że wzrost PKB najsilniejszej unijnej gospodarki będzie w związku z konfliktem przynajmniej o 1% niższy od zakładanego wcześniej. Ewentualna recesja w Niemczech odbije się na kondycji gospodarek Europy Środkowej, w tym Polski.
Cały obszar określany niegdyś w geopolityce niemieckiej mianem Grossraumwirtschaft (gospodarki wielkiego obszaru) i Mitteleuropa znajduje się bowiem w stanie ścisłej zależności od przemysłu niemieckiego; kraje byłego bloku wschodniego położone w tym regionie ponad 30% swego eksportu kierują właśnie na rynek niemiecki.
Sankcje uderzają również w te państwa europejskie, które dążyły do dywersyfikacji kierunków swego handlu zagranicznego, w tym np. Czechy, Węgry i Słowację. Trudno w tym kontekście nie rozumieć braku entuzjazmu przywódców tych krajów dla idei dalszej konfrontacji z Moskwą.
Wreszcie, ogłoszenie przez UE czarnej listy firm i banków rosyjskich objętych sankcjami stawia pod znakiem zapytania cały szereg kontraktów zawartych z partnerami rosyjskimi przez podmioty europejskie, czego przykładem mogło być zagrożenie dla realizacji ambitnych planów ekspansji na rynek Federacji Rosyjskiej bydgoskiej firmy kolejowej Pesa, współpracującej z rosyjskim UralWagonZawodem. Skala możliwych strat pozwala stwierdzić, że sankcje nałożone na produkty rolne i spożywcze przez stronę rosyjską będą tylko nieznaczącym elementem dużo poważniejszych problemów.
Geoekonomiczne cele Stanów Zjednoczonych zostały natomiast już dziś w dużej mierze osiągnięte. Konsekwencje wyników rozgrywki na tym etapie będą przede wszystkim następujące:
– zdecydowane opóźnienie realizacji wszelkich projektów integracji kontynentalnej;
– osłabienie perspektyw rozwojowych gospodarki rosyjskiej i obszaru Grossraumwirtschaft UE.
Niewykluczone jednak, że obecna sytuacja stanie się katalizatorem nowych tendencji, nie do końca korzystnych z punktu widzenia dalekosiężnych celów polityki amerykańskiej. Pierwszą z nich może być reakcja polityczna w krajach UE, która doprowadzić może do wzrostu znaczenia sił suwerenistycznych, co najmniej krytycznie oceniających rolę Waszyngtonu na kontynencie (Lewica i być może Alternatywa dla Niemiec w Niemczech, Front Narodowy we Francji).
Druga tendencja uwidacznia się coraz wyraźniej i polega na przesunięciu zainteresowania Rosji na wschód, zbliżeniu gospodarczym i politycznym z Chinami, czy wzmocnieniu współpracy w ramach alternatywnych bloków takich, jak BRICS czy Szanghajska Organizacja Współpracy.
Mateusz Piskorski
Dr Mateusz Piskorski jest politologiem w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w Warszawie.
Tekst pochodzi z portalu geopolityka.org -
Śródtytuły i wytłuszczenia pochodzą od redakcji SN.