banner

 

Nie jest łatwo badać problematykę polskiej pamięci historycznej w dzisiejszych uwarunkowaniach politycznych. Naukowe interpretacje tego zjawiska nie są pozbawione aspektu wartościującego, a wiele publikacji ma wyraźny kontekst polityczny, by nie powiedzieć partyjny. Wielu polskich intelektualistów wcale nie kryje się ze swoimi sympatiami czy antypatiami politycznymi, co rzutuje negatywnie na ich obiektywizm i wiarygodność badawczą.

Przy wielu okazjach ujawnia się mizeria intelektualna, brak wiedzy,

kwalifikacji moralnych i merytorycznych, ale także brak dobrej woli w ocenie realiów rosyjskich. Uderza przede wszystkim przypisywanie Rosjanom „apologii przeszłości dyktatorsko-reformatorskiej i przeszłości czarnosecinnej, przeszłości prawosławno-słowianofilskiej i przeszłości bolszewicko- stalinowskiej” (A. Michnik, Polityka historyczna, wariant rosyjski, „Gazeta Wyborcza”, 28.09.06).


A przecież w Rosji istnieją różne warianty myślenia o historii. Poza tym nie ma ona innej historii i nie dokona jej rewizji na zasadzie całkowitego odrzucenia, gdyż to oznaczałoby irracjonalne zaprzeczenie własnej tożsamości. Takie oczekiwania wobec niej świadczą raczej o naiwnym i utopijnym myśleniu oczekujących, albo o świadomym manipulowaniu opinią publiczną.

Niestety, badacze historii współczesnej odegrali negatywną rolę w budowaniu pamięci historycznej. Nie dokonali rekonstrukcji polskiej historii z punktu widzenia nauki, lecz kolejny raz zajęli miejsce obrońców doktryny politycznej, dopasowując się do oczekiwań władzy.
Pamięć historyczna została poddana ideologizacji. Doświadczenie jednostkowe i zbiorowe zostało podporządkowane narzuconej przez polityków narracji. W odniesieniu do historii najnowszej górę bierze – co widać choćby po kulcie żołnierzy wyklętych – narracja insurekcyjna i romantyczna, patetyczna i egzaltowana, odwołująca się do kultu śmierci pozbawionej sensu. W kontekście pamięci historycznej wypromowano slogan „polityki historycznej”, mający charakter „wytrychu”, którym posługują się politycy i propagandyści.


Hasło wylansowane w 2005 r. w programie wyborczym Prawa i Sprawiedliwości od początku miało bardzo instrumentalny charakter. Nie odnosiło się do naukowej refleksji nad historią, lecz raczej do jej interpretacji, przydatnej w budowaniu wizerunku partii i w umacnianiu jej linii politycznej. Chodziło o zweryfikowanie historii ostatnich dekad na swoją korzyść, przemodelowanie świadomości historycznej społeczeństwa tak, aby zdobyć poklask i poparcie dla określonego programu politycznego. Tzw. polityka historyczna weszła w ten sposób do instrumentarium polityczno-ideologicznego partii politycznych, stała

się elementem marketingu politycznego, przejęta przez media masowe stała się inspiracją dla programów informacyjnych i narzędziem propagandy. Jej cechą stała się selektywność poznawcza, patrzenie na przeszłość w sposób wybiórczy i dobierający zdarzenia na potrzeby konkretnej koncepcji politycznej.


Jest powszechnie przyjęte, że historia stanowi punkt wyjścia do działania

politycznego. „Jednak skuteczność tego działania – pisze Krzysztof Zamorski („Nostalgia i wzniosłość a refleksja krytyczna o dziejach”)– zależy od koncepcji historii, która leży u jego podstaw. Działania z natury rzeczy skierowanego na przyszłość. Jeśli jako punkt wyjścia przyjmiemy nostalgiczną wizję przeszłości, wyprowadzone z takiej historii wskazówki do działania politycznego narażone są na ograniczoną obserwację pola działania.

Jeśli zaś za podstawę przyjmiemy krytyczną wizję dziejów, obserwacja

pola przyszłego działania i możliwych jego skutków zwiększa się znacząco.

Rzecz jednak w tym, że zwolennicy »polityki historycznej« w Polsce zazwyczaj pozostają pod silnym wpływem historii nostalgicznej, będącej wytworem i reprezentowanej głównie przez historiografię tradycyjną”.

Koncepcja historii nostalgicznej negatywnie wpływa na sposób myślenia o przeszłości i jej opis. Przede wszystkim nawiązuje do zadanego kiedyś przez obcych bólu, wyrządzonych krzywd, cierpienia i poświęceń, a jednocześnie satysfakcji ze złożonej ofiary. Skuteczne uprawianie polityki z wykorzystaniem historii ma sens jedynie wtedy, gdy tzw. polityka historyczna stanie się źródłem analiz możliwych zagrożeń, próbą oceny szans na sukces konkretnych decyzji, nie zaś ideologią i próbą narzucania innym własnej wizji świata.

 

Martyrologia i heroizm

 

Elity polityczne Polski nie potrafią wykorzystać bogatego i złożonego doświadczenia historycznego w relacjach z Rosją inaczej, jak tylko w celu konfrontacyjnym. Polityka, niesłusznie i niepotrzebnie nazywana historyczną, jest demonizowana, opiera się na emocjonalnym wartościowaniu, co niewiele ma wspólnego ze sztuką racjonalnego osiągania celów. Ma ona przede wszystkim rywalizacyjny charakter, jest sztuką walki, dzielenia wszystkich na wrogów i przyjaciół, szerzeniem jednostronnej wizji Polski jako skrzywdzonej ofiary XX-wiecznych totalitaryzmów.

Polscy politycy uciekają od innych odmian politycznego działania: akomodacyjnego, konsensualnego czy kooperacyjnego. Nie potrafią przestawić polskiej świadomości politycznej na wyzwania przyszłości, nie umieją dokonać rzetelnej i odważnej weryfikacji możliwości, które są stosunkowo skromne, jeśli chodzi o aktywność międzynarodową.

W tym kontekście nie mają racji ci badacze polskiej i rosyjskiej pamięci

historycznej, którzy przypisują polskim decydentom silne przywiązanie

do tradycji liberalnej, a decydentom rosyjskim – do tradycji realistycznej.

Owszem, Polska przez wiele lat rzeczywiście polegała na instytucjach międzynarodowych, broniąc ładu normatywnego i instytucjonalnego, opartego na wartościach zachodnich. Istotą tych wartości jest sztuka budowania porozumień, oparta na gotowości brania pod uwagę odmiennych punktów widzenia o różnym stopniu złożoności, czyli na osiąganiu kompromisu.


Kompromis uznaje się za zasadę wspólnego dochodzenia do prawdy, co

oznacza, że żaden z partnerów nie zmusza drugiego do bezwzględnego podporządkowania się swoim poglądom i przekonaniom. Wręcz przeciwnie, pozostawia drugiej stronie niezależność w definiowaniu swoich racji. Istotą relacji jest „wczuwanie się” w punkt widzenia drugiej strony, aby przy dobrej woli przyznać jej choć trochę słuszności. Partnerzy gotowi do dialogu są tym samym gotowi prawdę drugiego partnera uczynić częścią swojej prawdy.


Zdolność do pójścia na kompromis jest często warunkowana przez stosunek sił między stronami. Państwa zajmują postawy nieustępliwe w wielu sprawach, co może być wynikiem poczucia przewag i wynikającego z nich lekceważenia oponenta oraz niedoceniania jego determinacji.
Na przykład, w Rosji panuje przekonanie, że postawy kompromisowe i koncyliacyjne są mniej skuteczne i opłacalne niż postawy bezkompromisowe. Wyrazy dobrej woli i wspaniałomyślności mogą być potraktowane przez drugą stronę jako oznaka słabości, uległości czy podstępu.

W przypadku słabszej Polski ma ona w porównaniu z Rosją bardziej ograniczone pole manewru. Powoduje to wzrost determinacji

na rzecz obrony swoich racji. Ponadto, zamiast odwołania się do praktycznych celów (co jest typowe dla etosu kupieckiego), Polacy odwołują się do dumy i godności (do etosu rycerskiego). Stąd nastawienia kompromisowe uchodzą za „nierycerskie” i „niehonorowe”. Nawet, gdy kompromis może być uznawany za efekt nadmiernej ustępliwości, jest jednak zawsze z pragmatycznego punktu widzenia lepszym rozwiązaniem niż klęska, choćby nawet najbardziej „rycerska” i „honorowa”.


Polska nie jest w stanie pogodzić się z istniejącą asymetryczną współzależnością
(a nawet zależnością od Rosji, zwłaszcza w sferze energetycznej) i jako słabsza strona relacji traktuje tę asymetrię nie jako wyzwanie, ale jako śmiertelne zagrożenie. Nawołuje więc swoich zachodnich sojuszników do „wojowania z Rosją”. Gdzie tu miejsce na postawy kompromisowe, zgodne z tradycją liberalną?


Zdaniem Bronisława Łagowskiego, w Polsce koegzystują ze sobą doskonale dwie na pozór sprzeczne tradycje – martyrologiczna i heroistyczna. Wykraczają one poza pamięć historyczną, dostarczając kryteriów słuszności w polityce, zwłaszcza zagranicznej. „Martyrologia narodowa pobudza wieczną urazę do narodów sąsiednich, które kiedyś wykorzystały swoją przewagę, by nas sobie podporządkować, i rzekomo tylko czekają na okazję, żeby to powtórzyć.

Mitologia heroistyczna z kolei każe państwu demonstrować przede

wszystkim ‘odwagę’ w stosunku do innych państw, każe wysuwać roszczenia do ich ‘solidarności’, czyli obsługiwania polskich interesów, wreszcie żądać, by podporządkowały się one polskim wyobrażeniom o historii”.
W innym miejscu tenże autor jeszcze dosadniej przedstawił istotę heroistycznej koncepcji państwa, pisząc: „odwołuje się ono do cnoty odwagi, ale ta odwaga jest oderwana od okoliczności. Klęski narodowe są idealizowane z powodu odwagi, jaką wykazali zabici, trzeba mieć odwagę lądowania we mgle, trzeba zachęcać sojuszników do polityki wojowniczej, wiedząc, że własny kraj stałby się pierwszą ofiarą wymiany ciosów rakietowych. Trzeba wyszukiwać powody do wrogości wobec innych narodów, rytualizować doznane krzywdy, żeby je zachować w pamięci na wieki i odnawiać w sobie uczucia mściwości niezbędne w utrzymywaniu gotowości do wojny”.
Spór toczy się nie o fakty czy prawdę historyczną (to slogan). Idzie raczej o różne wizje, wyobrażenia, które częściej mają charakter wizualny i audialny, niż refleksyjno-intelektualny.

Stosunek do pamięci historycznej jest wynikiem „traum i wiktymizacji,

lat niewoli, dominującej roli Kościoła z jego nauką o uwznioślającej roli cierpienia, a także niskiego czynnika realnej skolaryzacji”.

 

Deformacje w pojmowaniu interesu narodowego

 

Dzisiejsza Europa jest bardziej zdominowana przez pamięć niż przez historię. Pamięć jest kwestią indywidualnych rejestrów z przeszłości, każdy ma swoją i trudno o niej dyskutować czy też przekonywać się nawzajem. O historii można dyskutować, spierać się co do jej wersji, pamięć pozostaje jednostkowa, niepowtarzalna. „Zjednoczona Europa nie wymaga wspólnej narracji historycznej – bo taka jest nierealna – ale rozumienia historii” (Timothy Snyder, Zakładnicy pamięci, GW, 28-29.03.09).  

Ponadto, Zachód żyje przyszłością, ulega kosmopolityzacji, podczas gdy Wschód Europy pogrążony jest w przeszłości.
Na tym tle świat polskiej polityki nawiązuje do tradycji nasyconej treściami ksenofobicznymi. Interes narodowy jest definiowany w kategoriach egoistycznych, jako konieczność walki z historycznymi wrogami, którzy czyhają na polską niepodległość i suwerenność.
Jedynie patriotyczne elity polityczne (definicja patriotyzmu zależy od nich samych) są świadome istoty interesu narodowego. Wszyscy wątpiący czy krytykujący je za uzurpatorskie zapędy zasługują na pogardę, albo na anatemę.

Jest to nawiązanie do tradycji, która nakazuje wpajanie narodowi kolektywnej świadomości, budowanie wyłącznej lojalności wobec własnego narodowego państwa, a raczej jego władz. Konsekwencją tego podejścia są rozmaite skłonności cenzorskie, aby przeciwstawiać się wszelkiej krytyce, która kolidowałaby z tak pojętym interesem narodowym.


W Polsce mamy do czynienia z wielością zbiorowych pamięci, a tzw. polityka historyczna państwa w formie ofensywnej ma tę wielość delegalizować i uniformizować. Stworzenie jednolitej, wspólnej „całemu narodowi” pamięci historycznej jest obiektywnie niemożliwe, gdyż różne są losy i doświadczenia historyczne Polaków, zróżnicowana jest wiedza na temat historii i podzielone są narracje historyczne.

Gdyby zastosować modną obecnie w socjologii analizę dyskursów, to okaże się, że w Polsce mamy do czynienia z kilkoma rodzajami pamięci historycznej w odniesieniu do stosunków polsko-rosyjskich, a to na poziomie programów i decyzji politycznych partii i organów władzy państwowej, na poziomie medialnym, na poziomie akademickim i edukacyjnym oraz na poziomie wspólnot religijnych. Jest wreszcie pamięć potoczna.

Zwłaszcza na poziomie politycznym i medialnym, ale chyba i edukacyjnym dokonuje się w polskiej przestrzeni publicznej stygmatyzacja pamięci historycznej wobec Rosjan. Proces ten oznacza naznaczanie, piętnowanie, przypisywanie negatywnych etykiet, odrzucanie czy niszczenie wizerunku.

Działania te mają charakter intencjonalny i metodyczny, zorganizowany

i celowy, oparty na pewnej polityce, dlatego można orzec, że są prowadzone z namysłem i premedytacją. Nie można jednak wskazać jednej instytucji, która koordynowałaby tę politykę. Wiele działań ma charakter reaktywny stereotypów Sowietów na współczesną Rosję.

Strach przed Rosją


Stygmatyzacja Rosji jako wroga jest pochodną przeczulenia na tle rosyjskiej potęgi, jej zaborczych intencji i ekspansji imperialnej. Strach przed Rosją stanowi obecnie ważne narzędzie podsycania napięcia, ale i deprecjonowania jej roli mocarstwowej.

Stygmatyzowanie oznacza utrwalanie w zbiorowej świadomości i pamięci

tego, co najgorsze w odniesieniu do Rosjan. Nie ma w tym procesie miejsca na wybaczenie, zapomnienie, czy świadomą amnezję.

W stosunku do Rosjan – państwa i jego polityków – trwa ciągłe przypominanie niechlubnych wydarzeń ze stosunków wzajemnych z jednoczesnym przemilczaniem epizodów niewygodnych, demonizowanie roli sprawczej w historii i współcześnie, kreowanie klimatu „odwiecznej” wrogości. Szczególną rolę odgrywa w tym względzie propaganda nastawiona na wskazywanie historycznego wroga, który nie przestaje grozić i szkodzić Polsce.


Negatywne spojrzenie na dzisiejszą Rosję jest obciążone antyrosyjskim dyskursem ukształtowanym jeszcze w dobie romantyzmu, pod zaborami, w czasie zrywów powstańczych. Ta insurekcyjna skaza na polskiej pamięci historycznej determinuje „kultywowanie megalomańskiej heroicznej wizji dziejów” z Rosją jako „spadkobiercą wszelkiego zła” i sprawczynią wszelkich krzywd, jakich Polacy doznawali od czasów carskich.


Lekceważenie i ośmieszanie to typowe elementy retoryki stosowanej przeciw Rosji
. Wiąże się z tym poczucie wyższości wobec kultury i cywilizacji rosyjskiej. Warto zauważyć, że często osoby deprecjonujące dorobek cywilizacyjny Rosji mają nikłe pojęcie o bogactwie dziedzictwa historycznego wielkiego narodu rosyjskiego, ale także narodów tworzących olbrzymi konglomerat postimperialny.

Antyrosyjskość zlewa się z antysowietyzmem, co z kolei ma związek

z delegalizacją PRL, jako państwa satelickiego, „będącego sowieckim zaborem”. Związek Radziecki, a raczej Związek Sowiecki (mimo, że w dokumentach prawnomiędzynarodowych takiej nazwy nie używano) w tym

ujęciu był tak samo zbrodniczy (o ile nie bardziej), jak hitlerowskie Niemcy.


Stawianie znaku równości między komunizmem a nazizmem jest z jednej strony wynikiem ślepoty poznawczej i lenistwa intelektualnego, a z drugiej – świadomej ideologizacji. Nie ulega wątpliwości, że oba totalitaryzmy miały zbrodniczy charakter, ale jak zauważył Władysław Markiewicz, kierowały się całkowicie rozbieżnymi racjami etyczno-intelektualnymi i motywami praktyczno - politycznymi – do tego stopnia, że powszechnie uznawano je za skrajnie przeciwstawne. „To przekonanie o nieprzezwyciężalnej wrogości żywili przede wszystkim przywódcy i zwolennicy każdego z tych ruchów”(Dwa okresy PRL. Rozmowa z prof. Władysławem Markiewiczem, „Przegląd”, 14.03.10).


II wojna światowa w powszechnie obowiązującej narracji była starciem

dwóch totalitaryzmów, z których oba były antypolskie. Tak jak symbolem

zbrodni hitlerowskich stał się Auschwitz, tak symbolem zbrodni sowieckich

jest Katyń. O ile jednak dla hitlerowskiego nazizmu celem było fizyczne

unicestwienie wrogich ras, ludobójstwo zapoczątkowane i w zasadzie zrealizowane w stosunku do europejskich Żydów i Romów, a planowane także wobec Słowian, przede wszystkim Polaków i Rosjan, o tyle stalinowski reżim był nastawiony na likwidację wrogów wewnętrznych; dlatego najliczniejszymi jego ofiarami byli obywatele ZSRR, w pierwszej kolejności kamraci Stalina ze wspólnej ekipy bolszewickiej.

Zideologizowane ujęcia historii pomijają fakt, że gdyby III Rzesza nie została pokonana, zapewne Niemcy zrealizowaliby plan wyniszczenia polskiego społeczeństwa. Skoncentrowanie uwagi historyków i polityków w latach dziewięćdziesiątych ub. wieku na represjach sowieckich spowodowało odsunięcie w cień zbrodni niemieckich, jakby mniej zasługujących na pamięć, a w każdym razie nieporuszających już

w tym samym stopniu sumień i wyobraźni jak zbrodnie Sowietów. Jak pisał Paweł Machcewicz, w takim ujęciu nie liczą się fakty, ale idee i interpretacje. Pod ich wpływem znikła różnica między eksterminacyjną polityką III Rzeszy, zagrażającą biologicznemu istnieniu narodu a terrorem sowieckim i komunistycznym, dotykającym setek tysięcy ludzi, ale po zakończeniu wojny niegrożącym już wyniszczeniem polskiego społeczeństwa, a nawet jego elit.

Stanisław Bieleń

 

Jest to pierwsza część eseju Autora nt. stosunków polsko-rosyjskich, jaki ukazał się w książce „Pamięć i polityka historyczna w stosunkach polsko-rosyjskich” pod redakcją naukową prof. prof. Stanisława Bielenia i Andrzeja Skrzypka.
Drugą część eseju zamieścimy w numerze następnym SN.


Wszystkie wyróżnienia pochodzą od Redakcji.