Bić się potrafi każdy głupi.
Jak, kiedy, z kim i o co się bić – rozumieją nieliczni.
Konrad Rękas
W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że czynnikiem wyróżniającym naród i państwo w środowisku społeczności światowej jest jego tożsamość kulturowa ukształtowana historycznie. O zachowaniu państwa w środowisku międzynarodowym, mającym na celu jego bezpieczeństwo, tj. sposobie prowadzenia polityki zagranicznej, postrzegania szans, wyzwań, zagrożeń i ryzyka oraz sposobów wykorzystania w polityce siły militarnej - decyduje kultura strategiczna. Także ukształtowana historycznie.
Jak poprzez te czynniki jesteśmy postrzegani i jakie z tego płyną wnioski?
Za podstawę do odpowiedzi na pierwszą część pytania mogą posłużyć słowa J. Le Carre’a, oficera wywiadu brytyjskiego i pisarza, pełniącego służbę w latach pięćdziesiątych, który stwierdził: „Nigdy nie zrozumiałem, dlaczego tylu Polaków ma do nas słabość. Zdradziliśmy ich kraj w sposób haniebny tyle razy, że gdybym był Polakiem, spluwałbym za każdym przechodzącym Brytyjczykiem, nieważne, czy cierpiałbym pod jarzmem hitlerowców czy sowietów. Brytyjczycy w swoim czasie zostawili biednych Polaków na pastwę jednych i drugich. Mimo to, moja służba szczyciła się nieprawdopodobnymi wręcz sukcesami w Polsce, gdzie niemal żenująca liczba Polaków i Polek ze słynną polską brawurą narażała życie swoje i swoich najbliższych, żeby szpiegować dla Anglii”.
Uogólniając, można dodać, że w historii niejeden raz wystawiono nas do wiatru, handlowano nami, używano jako narzędzia, jeszcze wyśmiewano i kpiono (nigdy i nikt nie chciał za Polskę umierać). My jednak jesteśmy bardzo odporni na naukę, wiedzę i praktyki prakseologiczne. Mimo, że wszystko jest budowane w oparciu o tzw. politykę historyczną, nie wyciągamy żadnych wniosków z historii. Natura postępowania zawsze jest taka sama, cele identyczne, metody porównywalne – skutki analogiczne.
Z porażek i klęsk robimy zwycięstwa (Polska wyspecjalizowała się w składaniu laurów przegranym) i w oparciu o taką filozofię budujemy przyszłość. Wobec powyższego wniosek może być jeden: nie da się zrozumieć naiwności Polaków, polskiej dyplomacji, polskiej polityki wyrażanej każdorazowo niemal w podobnym ujęciu poprzez rację stanu i interes narodowy oraz strategię bezpieczeństwa. Po prostu brak tu głębszej racjonalności.
Wiara we własną propagandę
Widać, że także obecne siły polityczne w kraju widzą w Polsce wzorzec funkcjonowania i rozwoju osadzony w przeszłości, silnie warunkowany przez tradycje i religię, który – jak uważają, wierząc we własną propagandę – powinien być zastosowany przez najbliższe subregionalne otoczenie, a także całą jednoczącą się Europę (Unię Europejską).
Specyficznym tego przejawem jest motywowanie swojej polityki koniecznością obrony „jedynie słusznych zasad” („podstawowych wartości cywilizacyjnych” – „prawdy”, „uczciwości” i „sprawiedliwości”), co w praktyce oznacza łamanie obowiązujących powszechnie norm, lub brak zasad. Sprawiło to, że w UE termin Polska nie jest już tożsamy z rządem w Warszawie.
Stopień przeświadczenia o słuszności swojej ideologii wydaje się być chorobliwy, a nawet paranoiczny. Tu mają zastosowanie słowa Ch. Mackaye’a, który powiedział: „Zdarza się, że całe społeczności ogarnia nagle obsesja na jakimś punkcie i szaleją, żeby swój upragniony cel osiągnąć. Miliony ludzi zostają jednocześnie dotknięte jednym złudzeniem i za nim podążają, dopóki ich uwagi nie zaprzątnie nowe szaleństwo, jeszcze bardziej urzekające niż poprzednie”.
Szczególnym polem, które w naszym kraju jest wykorzystywane do spełniania osobistych ambicji i prowadzenia konfrontacyjnej polityki jest obszar bezpieczeństwa - wyjątkowo delikatny, m.in. ze względu na geopolityczne położenie Polski, co pokazały doświadczenia historyczne. Delikatność problemu jest potęgowana poprzez skomplikowaną sytuację międzynarodową, w tym - eskalację napięcia w postaci coraz bardziej jawnego demonstrowania gotowości użycia potencjałów militarnych do obrony lub przeforsowania swoich racji i interesów przez głównych aktorów polityki światowej. Tych, którzy są gotowi (bo wszystko na to wskazuje) na kolejny konflikt zbrojny, wojnę pośrednią, tzn. prowadzoną cudzymi rękoma na obcym terytorium.
Jednocześnie z wielu faktów można wnioskować, że może to być wojna z ograniczonym użyciem broni masowego rażenia, prowadząca do totalnego resetu, co będzie miało katastrofalne skutki dla terytoriów państw, gdzie ona się rozegra.
Mimo to, Polska (prawie wszystkie liczące się siły polityczne) bezkrytycznie i entuzjastycznie opowiada się za utrzymaniem dotychczasowego ładu polityki światowej. Tym samym wpisuje się w procesy obrony i ekspansji jednobiegunowego świata, którego obrońcą są Stany Zjednoczone, a w szerszym rozumieniu Zachód - opierający swoją politykę na ciągłym poszukiwaniu wroga, „zarządzaniu światem” przez kryzysy, konflikty i wojny.
F. Wheen w tej kwestii pisał: /…/ „po upadku komunizmu „przeżyliśmy ciężkie czasy, szukając odpowiedniego wroga”. Znamienne, że argumentacja w tej sprawie została przeprowadzona na zorganizowanym przez Amerykańskie Stowarzyszenie Psychiatrów seminarium na temat nowego ładu światowego”.
W tym miejscu warto stwierdzić, że co do sprawności kreowania wroga, Polskę można traktować jak niedościgniony wzór do naśladowania. Biorąc pod uwagę doświadczenia historyczne oraz narrację wynikającą z ideologicznych założeń prowadzonej polityki bezpieczeństwa (prób kształtowania starego/nowego romantycznego modelu „Polaka patrioty”, zdolnego w przypadku sprowokowanego konfliktu do bezmyślnego uczestniczenia w wyniszczającej naród i kraj, nie mającej sensu, wojnie) proroczymi mogą być słowa cytowanego już Ch. Mackaye’a, który konstatował: „Widzimy, jak jeden naród, od wyżyn do nizin społecznych, ogarnia żarliwe pragnienie wojennej sławy, inny niespodziewanie dostaje szału na punkcie zasad religijnych, i ani jeden, ani drugi nie otrzeźwieje, póki nie przeleje całych rzek krwi i nie pozostawi potomnym gorzkiego siewu łez i cierpień”.
Obie wymienione w cytacie cechy (pragnienie wojennej sławy i szał na punkcie zasad religijnych) dotyczą w całej rozciągłości naszego kraju, a ich synergia, jak pokazuje historia, może być wyjątkowo niebezpieczna w warunkach, gdy wciąż jesteśmy zdolni kopiować historyczne błędy. Dziś, jak nigdy wcześniej, partykularne interesy przesłaniają istotne sprawy, w tym konstruktywne myślenie nad przyszłością.
Wodzu, prowadź!, czyli polska polityka wojenna
J. Kirschner, analizując możliwości osiągania zwycięstw bez walki, bez agresji, zauważa, że żyjemy „w czasach, gdy na każdym rogu czają się ludzie chcący włączyć nas do swoich planów i sprawić, abyśmy walczyli za nich, większość z nich nie ma pojęcia o tym, czym są prawdziwe zwycięstwa”. Odpieranie agresji – wojna sprawiedliwa - jest niezwykle szlachetną, patriotyczną i konieczną czynnością państwa. Czym innym jest jednak demonstracyjne wpisywanie się w politykę prowokowania i stymulowania przez wielkie mocarstwa kolejnej wojny leżącej tylko w ich interesie („Wielkie państwa mają skłonność do prowadzenia wojen, w ich polityce rodzą się wielkie ambicje i zamiłowanie do wojny”).
W ostatnim czasie można było usłyszeć z ust wpływowych ludzi dwie niepokojące informacje - dalekie od racjonalnego myślenia i realizmu politycznego, nie biorące pod uwagę możliwych konsekwencji. W pierwszej nawoływano do otwartej wojny przeciwko jednemu z sąsiednich państw. W drugiej akcentowano potrzebę (w ramach „odstraszania”) wyposażenia naszych sił zbrojnych w broń jądrową.
Pomysły takie w warunkach realizacji obecnej polityki światowej, której stan jest określany jako „tląca się III Wojna Światowa”, mogąca w każdej chwili przejść w katastrofalną nuklearną fazę, są ze względu na możliwe skutki dla kraju, głęboko nie na miejscu. A jednocześnie wpisują się w historyczną logikę polskiej polityki nie liczącej się z zasadą, że w polityce nie uruchamia się procedur i działań, jeżeli nie da się przewidzieć możliwych skutków (rzeczywistość nie może wyprzedzać wyobraźni).
Wszystko wskazuje, że żadne kalkulacje w tym względzie nie były prowadzone. Do działań daleko, ale słowa padły. Jakie więc w aktualnej sytuacji geopolitycznej mogą być skutki takiego rozwoju sytuacji?
Problem pierwszy jest ściśle związany z naszą fobią wobec państwa, które jest uznawane za odwiecznego wroga, a w sytuacji gdy stało się jednym z ostatnich podmiotów na drodze do celu, który nazywa się „Nowy porządek świata”, wpisuje się idealnie w ten megatrend. Ludzka natura ma ciemną stronę.
„Nienawiść jest rzeczą ludzką. /…/ Wrogowie są niezbędni, bo zapewniają nam autoafirmację i dostarczają motywacji. /…/ Rozwiązanie jednego konfliktu i zniknięcie jednego wroga rodzi siły psychiczne, społeczne i polityczne, które stwarzają nowych” - twierdzi S. Huntington. My mamy ciągle jednego wroga - wszystkie opcje polityczne licytują się w nienawiści do niego. Był, jest i będzie. Dlaczego? – bo tak być musi, więc najważniejszym celem jest szkodzenie mu za wszelką cenę, nawet cenę ewentualnej własnej zagłady.
Nikt nie zważa, że jedną z najniebezpieczniejszych opcji budowania bezpieczeństwa jest obsesja, która całkowicie wypacza rozsądek myślenia. W naszym przypadku w celu usunięcia „zagrożenia” prowadzi się agresywną politykę i nawołuje do wojny. Politycy odpowiedzialni za bezpieczeństwo naiwnie twierdzą - bez kalkulacji operacyjnych oraz analizy rzeczywistej sytuacji strategicznej - że w każdej chwili grozi nam agresja i trzeba przygotowywać się do wojny. Jednak taka ocena może wynikać z interesów i strategii innych - prezydent bowiem publicznie usłyszał słowa: „Myślę, że jednym z krajów, który zostanie poddany pewnej presji, jest pański”.
Wciągnięcie Polski i jej terytorium (w pewnym sensie na własne życzenie) w kolejną kontrolowaną wojnę pośrednią wpisującą się w ciąg sterowanych konfliktów i „rewolucji” mających na celu ukształtowanie nowego ładu światowego, jest niebezpiecznym precedensem. Niestety, realnym.
Trzeba zaznaczyć, że niekoniecznie chodzi tutaj wyłącznie o wojnę z zewnętrznym podmiotem, czy uczynienie z nas pola bitwy dla potęg nuklearnych, które nie są skłonne do konfrontacji (mogącej skończyć się obopólną zagładą) na własnym terytorium. Jak pokazują doświadczenia ostatnich lat, strategią „rozwiązywania” geopolitycznych problemów w wybranych regionach są sterowane konflikty wewnętrzne, które kończą się fatalnymi bezpośrednimi konsekwencjami dla tych państw. W Polsce wojna domowa wszystkich ze wszystkimi nie jest nierealna. Polityczna sytuacja wewnętrzna temu sprzyja.
Prowokowanie do wojny
Jednym z najczęściej używanych pojęć w narracji na temat bezpieczeństwa jest „odstraszanie”, które jest mylnie rozumiane i interpretowane i wymagałoby dookreślenia. Zwiększanie wydatków na zbrojenia, tworzenie nowych sił, wyposażanie ich w nową broń winno wynikać ze strategicznych kalkulacji operacyjnych.
Aktualnie mamy taką sytuację, że NATO, które ma nawet kilkunastokrotną przewagę nad każdym innym podmiotem polityki światowej i nie jest przez nikogo zagrożone, aby „zmniejszyć ryzyko bycia zaatakowanym” rozbudowuje swój potencjał militarny, dyslokuje swoje siły w nowych regionach, stymuluje też nastroje społeczne w kierunku niepewności. Tym samym w oczach innych zwiększa swoje możliwości ataku na podmioty uznane prze tę organizację za stanowiące zagrożenie.
Taka polityka nie ma nic wspólnego z odstraszaniem, jest wręcz zastraszaniem i prowokowaniem do wojny, bo odstraszanie staje się czynnością ofensywną. Polska, wpisując się w tę politykę, jest automatycznie postrzegana jako źródło zagrożenia i daje powód do uczynienia z nas pola bitwy dla wojsk państw trzecich.
Specyficzną formą tego mechanizmu jest „odstraszanie nuklearne”. My, w przypadku wejścia w posiadanie broni jądrowej (co zadeklarowaliśmy) lub udzielenia pozwolenia na jej rozmieszczenie u nas przez inne państwo, automatycznie stajemy się celem potencjalnego ataku. Jakie to pociąga za sobą konsekwencje?
Broń jądrowa ze względu na możliwości rażenia ma szczególny statut moralny. Ani użycia tej broni, ani nawet groźby jej użycia w uprawnionych celach nie da się usprawiedliwić – jej skutki są wszystkim znane. Już pobieżna analiza pozwala sformułować konkluzję, iż Polska z geopolitycznego punktu widzenia to miejsce „zgniotu”. Jako obszar konfliktu militarnego, z góry skazana jest na potworne zniszczenia, a w przypadku globalnej wojny z użyciem broni atomowej, na unicestwienie. Musimy zrobić wszystko, żeby nasze terytorium lub terytorium subregionu nie zamieniło się nawet przez przypadek, w jądrowy teatr działań wojennych. Z punktu widzenia możliwych skutków nie ma znaczenia, czyja broń jądrowa będzie eksplodować na naszej ziemi – następstwa będą jednakowe.
I jeszcze jeden argument. Arsenały broni masowego rażenia wymagają kontroli w postaci logiki i zdrowego rozsądku, twierdzi S. Hawking. Z tego względu powierzenie jej Polsce wydaje się mało prawdopodobne.
Problem odpowiedzialności, czyli granice szaleństwa
Wspominany Ch. Mackay w kontekście bezmyślnego prowadzenia wojen powiedział: „szaleństwo ogarnia całe tłumy, rozum zaś ludzie odzyskują powoli, i pojedynczo”. W dzisiejszym świecie, gdzie „wszystkim” przyświeca jeden cel – bezpieczeństwo zbiorowe (czyli pokój), na co dzień prowadzone są bardzo okrutne wojny.
W warunkach globalizacji, każdy podmiot prawa międzynarodowego jest w mniejszym lub większym stopniu w te wojny zaangażowany i w konsekwencji staje się ich, przynajmniej pośrednią, stroną. Musi realizować politykę wpisującą się w scenariusze pisane przez głównych aktorów polityki światowej. Dotyczy to także Polski. Należy jednak wziąć pod uwagę, że takim jak my, entuzjastycznym (świadomym, podświadomym lub nieświadomym) podwykonawcom czyichś interesów, zgodnie ze słowami T. Nagela, „świat może zgotować (a może już zgotował – ZS) sytuacje, w których nie da się obrać uczciwego czy moralnego kierunku działania, wolnego od winy i odpowiedzialności za zło”.
Władze polskie, mające aspiracje do bycia elitą intelektualną, z trudnością znoszące prawdę o swojej omylności, mimo wszystko muszą pamiętać, że gdzieś są granice każdego szaleństwa. Bo „są takie rozstrzygnięcia, których musimy unikać za wszelką cenę i są takie koszta, na które nie wolno się godzić”. Sytuacja geopolityczna Polski jest taka, jaka jest. Trzeba nauczyć się żyć z tym, co nam dano i pamiętać, że zwyciężają ci, którzy wiedzą, kiedy walczyć, a kiedy nie. Prawda jest bezlitosna, ale logiczna i racjonalna.
Zbigniew Sabak
dr hab. Zbigniew Sabak jest profesorem Państwowej Szkoły Wyższej w Białej Podlaskiej
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.