banner


Z prof. Longinem Pastusiakiem, dyrektorem Instytutu Stosunków Międzynarodowych w Akademii Finansów i Biznesu Vistula rozmawia Anna Leszkowska


- Panie Profesorze, John Perkins, autor bestsellerowej książki Hitman, były „ekonomista od brudnej roboty”, twierdzi, że dzisiejszy ekspansjonizm USA wynika z doktryny Boskiego Przeznaczenia, która od początków państwowości Stanów Zjednoczonych Ameryki odgrywa decydującą rolę w kształtowaniu polityki zagranicznej tego państwa. Czy rzeczywiście jej znaczenie nie maleje od ponad 170 lat?


pastusiak2- Doktryna Boskiego Przeznaczenia – Manifest Destiny - pojawiła się później niż powstały Stany Zjednoczone Ameryki (1776) i odegrała bardzo ważną rolę w zagospodarowaniu terytorium Ameryki Północnej przez Stany Zjednoczone.
Autorem pierwszej wersji Boskiego Przeznaczenia był John O’Sullivan, redaktor nowojorskiego dziennika Democratic Review, który w jednym ze swoich artykułów w 1845 roku pisał, że „naszym Boskim Przeznaczeniem jest rozprzestrzenić się i zająć cały kontynent, który Opatrzność ofiarowała nam. Bóg natury i narodów określił te prawa dla nas. Z jego błogosławieństwem zdecydowanie podtrzymamy obowiązki nałożone przez niego”.
W różnych okresach doktryna ta miała jednak różne wersje: najpierw celem było dojście Amerykanów do rzeki Missisipi, potem – do Oceanu Spokojnego, a później ambicje ekspansjonistów amerykańskich coraz bardziej rosły i wykraczały poza półkulę zachodnią.

Trzeba pamiętać, że Stany Zjednoczone pojawiły się na mapie politycznej świata jako kraj bardzo słaby, nieduży, złożony z 13 kolonii. Ekspansja na terytorium prawie całego kontynentu zajęła kolonistom kilkadziesiąt lat, bo przecież Północna Ameryka nie była terytorium całkowicie wolnym. Swoje kolonie mieli tam Hiszpanie, Francuzi, Anglicy. Jednak duży napływ imigrantów do Stanów Zjednoczonych powodował, że zwiększały się ich ambicje i potrzeby terytorialne, zwłaszcza że na kontynencie amerykańskim były bardzo żyzne ziemie.
To oczywiście rodziło konflikty i z Indianami, których Amerykanie spychali do rezerwatów, i z kolonistami, co skończyło się wojną z Anglią w roku 1812. Jej podłożem były właśnie ambicje amerykańskie związane z wyzwoleniem Kanady, która była kolonią angielską. Anglicy się temu przeciwstawili, zajęli wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, w tym Waszyngton, i spalili Kapitol. Nie zniszczyli Białego Domu, ale zabrali z niego całe wyposażenie – ocalał jedynie portret Jerzego Waszyngtona, uratowany przez żonę prezydenta Madisona.


- W 1785 roku John Adams twierdził, że USA jest przeznaczona rola największej potęgi na Ziemi, z kolei dyplomata Joel Barlow przepowiadał, że owoce rewolucji amerykańskiej zostaną rozciągnięte na cały obszar kuli ziemskiej…
Propagatorzy Boskiego Przeznaczenia ten ekspansjonizm tłumaczyli potrzebą wprowadzenia wszędzie republiki, sprawiedliwości i równości społecznej, społeczeństwa bezklasowego, państwa bez wyzysku, w którym panują swobody i równość.


- Pamiętajmy, że Stany Zjednoczone pojawiły się na politycznej mapie świata jako zwycięzca nad ustrojem monarchistycznym, jako republika sprawiedliwa, ludzi wolnych, która respektuje prawa człowieka. W związku z tym ta ideologia w sposób naturalny była zawarta w doktrynie Boskiego Przeznaczenia.
USA jednak, jako kraj kapitalistyczny, przede wszystkim dbały o swoje interesy gospodarcze. Kiedy rozwinęły się gospodarczo i po opanowaniu kontynentu szukały rynków zbytu w różnych regionach świata, doktryna Manifest Destiny zmieniła swój charakter na ekspansję zewnętrzną i dała temu religijne uzasadnienie.
Zwycięska wojna hiszpańsko - amerykańska w 1898 roku, w której Hiszpanie stracili większość swoich posiadłości w Ameryce Środkowej i nad Pacyfikiem, uzasadniła poczynania Stanów Zjednoczonych jako kraju, który ma obowiązek walczyć z kolonializmem, wspierać wszystkie społeczności uciskane. Świat wówczas już był podzielony, ale Amerykanie zaczęli interesować się wzmocnieniem swojej pozycji przede wszystkim w Ameryce Łacińskiej i Azji, gdzie próbowali „wypchnąć” Anglików m.in. z Chin.


- Ekspansjonistyczna doktryna Boskiego Przeznaczenia, podkreślająca szczególną rolę USA jako państwa woli Boga, niosącego innym wolność i sprawiedliwość, jest niejako rewersem wcześniejszej, z 1823 roku, doktryny Monroe’a, zakładającej désintéressement USA w wojnach i polityce europejskiej, także kolonialnej. Zatem z jednej strony izolacjonizm, a z drugiej –ekspansjonizm – co przeważa w polityce USA?


- Doktryna Monoroe’a dotyczyła wyłącznie Ameryki Południowej i Środkowej – ich wyzwolenia spod panowania Hiszpanów, Portugalczyków czy Anglików. Nie miała zresztą praktycznego znaczenia, bo jak wspominałem, Stany Zjednoczone były krajem słabym i nie były w stanie wyzwolić krajów tego kontynentu. O tej doktrynie Stany Zjednoczone przypomniały sobie w połowie XIX wieku, bo dopiero wówczas zaczęła ich interesować ekspansja w kierunku południowym i zaczęli lansować hasło „Ameryka dla Amerykanów”.

Ta zmiana doktryny z izolacyjności na ekspansjonizm wynikała ze wzmocnienia pozycji USA. Początkowo państwo musiało przede wszystkim zadbać o wewnętrzną konsolidację, stąd USA trzymały się z dala od wszelkich konfliktów światowych, obawiając się porażki. Było to zgodne z doktryną zawartą w pożegnalnym przemówieniu (nb. nigdy nie wygłoszonym) pierwszego prezydenta USA, Jerzego Waszyngtona, że podstawowym zadaniem Stanów Zjednoczonych jest trzymanie się z dala od konfliktów z mocarstwami europejskimi.

Doktryna izolacjonizmu w gruncie rzeczy towarzyszyła amerykańskiej myśli dyplomatycznej do wybuchu II wojny światowej. USA trzymały się z dala od konfliktów w Europie w latach 30. XX w., także wówczas, kiedy Niemcy rozpoczęły II wojnę światową - zadeklarowały wtedy neutralność. Zaangażowały się w wojnę dopiero wówczas, kiedy same zostały zaatakowane. Historycy amerykańscy uważają, że doktryna izolacjonizmu dotrwała do grudnia 1941 roku, do ataku na Pearl Harbour.


- Dr Alicja Curanović z Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW uważa, że zarówno USA jak i Rosję cechują mesjanizmy, które można metaforycznie przedstawić jako miecz (USA) i tarczę (Rosja). Ich cel jest taki sam, różnią się tylko typem misji – USA akcentują krucjatę, Rosjanie – zamknięcie się w twierdzy, aby uchronić misję.


- Amerykanie w pewnym sensie są mistykami i w polityce USA ten mesjanizm jest ciągle widoczny. Uważają, iż są narodem wybranym przez Boga, że mają misję do spełnienia w świecie. Stąd też popularność w USA różnych misjonarzy, religii, sekt, które akcentują tę misję. Żaden kraj nie ma na świecie tylu aktywnych misjonarzy co USA. Amerykanie uważają, iż mają moralny obowiązek szerzyć prawdę, religię, prawa człowieka itd., choć sami mają w tym względzie wiele do zrobienia w swoim kraju, do czego rząd amerykański rzadko się przyznaje.
Ekspansja Stanów Zjednoczonych miała różne etapy, ale dopiero II wojna światowa pozwoliła USA zająć pierwsze miejsce w świecie i zdobyć pozycję mocarstwa globalnego o globalnych interesach. Stąd też późniejszy konflikt ze ZSRR, Wschód-Zachód, stworzenie NATO, doktryna globalizmu, powstrzymania komunizmu, itd. - wszystko to służyło umacnianiu pozycji USA. Nigdy wcześniej kraj ten nie zajmował tak dominującej pozycji w świecie jak w pierwszym dziesięcioleciu po II wojnie światowej.

Ale kraje Europy Zachodniej nie stały w miejscu, odbudowały się i dystans między Europą Zachodnią a USA zmniejszał się, podobnie z Chinami. I dzisiaj mamy taką sytuację, że Stany Zjednoczone są bogatsze i silniejsze niż kiedykolwiek przedtem, ale ich pozycja w międzynarodowym układzie sił jest słabsza niż 20 - 30 lat temu. To jest zjawisko relatywnego słabnięcia pozycji amerykańskiej w świecie, bo inni zmniejszyli dystans do USA rozwijając się szybciej.
Prezydent Trump zapewne zdaje sobie sprawę z tego, że dzisiaj możliwości ekspansji amerykańskiej są ograniczone i nie do utrzymania jest ta pozycja, którą USA zajmowały przez ostatnie kilkadziesiąt lat po II wojnie światowej. Stąd ta zapowiedź lekkiego wycofywania się USA z pozycji światowych.


- A czy wskutek tego zmienia się doktryna USA znów na izolacjonizm?


- Hasłem wyborczym i politycznym prezydenta Trumpa jest America first! Ale to można rozumieć dwojako. Albo jako zajęcie się przede wszystkim sprawami wewnętrznymi, albo jako próbę odzyskania pozycji globalnych USA. Jednak prezydent Trump jest człowiekiem wyjątkowo nieprzewidywalnym, więc tę jego doktrynę America first! można rozumieć różnie, tak jak on różnie ją interpretuje w swoich wypowiedziach.


- Czy w zglobalizowanym świecie, gdzie rządzą silne ponadnarodowe koncerny, doktryny polityczne państw – często słabszych niż one - mają jeszcze znaczenie?


- Tak, gdyż te koncerny oczekują, iż właśnie państwa będą je wspierać. I tak się dzieje. Jeżeli interesy jakiegoś amerykańskiego koncernu gdzieś na świecie są zagrożone, to Amerykanie nie mają żadnych zahamowań, żeby wysłać tam interwencyjny korpus w celu przywrócenia pozycji koncernu. I to zjawisko będzie trwało.
Dziękuję za rozmowę.