Z licznych raportów, które informują o nowinkach hiperkapitalizmu (te, które dopiero się rodzą w głowach, nie są ujawniane) wyłaniają się cztery megatrendy:
„Myślące przedmioty” (Things that think)
Ekspansja sztucznego środowiska człowieka, które wymaga innego typu adaptacji niż środowisko naturalne. Bogate, nasycone w ICT, media pełną trzy funkcje: są nomadyczne, wędrują razem z użytkownikiem wymuszając jego mobilność, wszędobylskie (Internet wszędzie, dostępny zawsze, użytkownik always on, możliwość podłączenia w każdym miejscu i czasie, niewidoczny), a zarazem umiejscowione (embedded) w obiektach (ambient intelligence), RFID, NFC (Near Field Communication). Będą nas one lokalizować, dostarczając informacji handlowej, kulturalnej i wszelkiej innej. Będą zarazem coraz bardziej „synestetyczne”, współczulne (sentient technologies), uczące się użytkownika, myślące o jego potrzebach i wybierające za niego najlepsze opcje. Wszystko ma być smart: domy, samochody, zmywarki, spłuczki klozetowe, itp.: każde z tych urządzeń ma być samo w sobie „bogate w media”.
Budynki, jakie dziś się wznosi, tworzą soft architecture, wyposażoną w zaawansowaną domotykę, która monitoruje sama siebie i przestrzeń wokół niej z jej użytkownikami włącznie. Komputery w nią wmontowane są ukryte przed naszymi oczami jak silniki i kable, są cichymi agentami obecnymi wszędzie i nigdzie (stąd nazwy: disappearing computers, calm technology, ubicomputing). Można to nazwać przestrzenią monitorowanego komfortu życia. Mark Weiser na początku lat 90. w książce Computing for the 21th century przewidywał, że będzie to nowy paradygmat technologii, napędzający najmocniej przemysł komputerowy.
Hipertekst i interfejs to dwie mantry wyznaczające współrzędne kondycji ludzkiej w epoce cyfrowej. Poszerza się numeryzacja naszego przetrwania. Dla bankomatów i banków jesteśmy oznaczeni przez ciąg cyfr składających się na piny, numery kont; policja identyfikuje nas po numerach rejestracyjnych; przez urzędy jesteśmy identyfikowani jako numery PESEL i NIP; liczne urządzenia rozpoznają nas przez kody dostępu; linie papilarne, siatkówka oka i in. są dekodowane przez czytniki cyfrowe; kolory, rozmiary, producenci, części zamienne, to co na sobie nosimy, wszystko ma swoje kody, kolory; technologia GPS – to wszystko przywoływane jest na interfejsach. W przestrzeni realnej i wirtualnej funkcjonujemy coraz bardziej jako cząstki kodu cyfrowego. Stajemy się zakodowanym społeczeństwem hiperaktywnym.
Imperatyw „szukaj”
Jak pisze autor książki o fenomenie Google’a, John Battelle „…w najbliższej przyszłości wyszukiwanie opuści swoją kołyskę, sieć WWW, rozprzestrzeniając się swobodnie na wszelkiego rodzaju urządzenia …wyszukiwanie zostanie wbudowane we wszystkie istniejące urządzenia cyfrowe. Telefon, samochód, telewizor, wieża stereo, najdrobniejszy przedmiot z układem scalonym i możliwością łączenia się – wszystko będzie umożliwiało wyszukiwanie w sieci”.
Z każdą nową osobą, instytucją czy książką, która znajduje swą drogę do sieci nakaz wyszukiwania staje się coraz bardziej przemożny. W Polsce tego tak mocno nie odczuwamy, skala dygitalizacji zasobów jest bowiem jeszcze relatywnie mała. Tam, gdzie jest wysoka, czuje się siłę Internetu i potencjał jego zasobów. W USA rutyną staje się szperanie za wszystkim - każda decyzja biznesowa, ba, nawiązanie kontaktu z nieznaną osobą, pierwsza randka, zaczyna się od Google, Yahoo! czy MSN. Naturalnie, aby takie wyszukiwanie było skuteczne, nie wystarczy tylko duża skala ucyfrowienia zasobów, ale także transparentność systemu społecznego, wola umieszczania w sieci wszystkiego co zostało ujawnione, każdego wyroku sądowego, problemów ludzi z prawem, obyczajem, przyzwoitością, alkową itp.
Rzecznicy systemu search wskazują na korzyści w sferze bezpieczeństwa. Istotnie, nie ujdzie potencjalnie uwagi żaden podejrzany przedmiot np. podczas kontroli na lotnisku, a to dziś spędza sen z oczu wszystkim. Będzie można wreszcie zrezygnować z pasów cnoty; już dziś są one niepraktyczne, bo naruszają intymność, alarmując wykrywacze metali podczas odpraw. Obiekt będzie chroniony cyfrowo i uprawniony jego użytkownik będzie zawsze wiedział w jakiej jest on (obiekt) kondycji.
Jest jednak pewne zagrożenie: skoro Google zna nasze tajemnice, to może inni też zechcą je poznać, na przykład władza. A to już ociera się o rząd dusz. Bowiem, jak powiada Batelle, Google to nie tylko wyszukiwarka, ale także bank intencji. Oferta jest intrygująca My będziemy Twoim bankiem szwajcarskim – pozwól nam indeksować (zaksięgować) i przechowywać twoją zawartość, a kiedy ktoś ją za naszym pośrednictwem znajdzie, umożliwimy jej sprzedaż z zyskiem dla ciebie. Tu już nie czas, a zawartość to pieniądz. Szefom Google oczywiście zależy na dobrym wizerunku wśród użytkowników, ale jako spółka giełdowa działa w interesie przede wszystkim swych udziałowców oraz CEO. To rządy są odpowiedzialne przed obywatelami i na nich spoczywa obowiązek demokratycznej kontroli i stania na straży praw jednostki.
Google jest pierwszym w dziejach posłańcem, który wiele wie zarówno o posyłającym jak i adresacie. Rejestruje nasze myśli, tworząc w ten sposób wzorce zachowań i portrety, dzięki czemu poszukiwanie jest bardzo skuteczne i pożyteczne. Daje wiele satysfakcji, na przykład, gdy uda nam się odszukać dawną sympatię po latach i dowiedzieć się o jej/jego kolejach losu. Ale co będzie, gdy ktoś to zindeksuje i udostępni?
Masowe wyszukiwanie wszystkiego przez wszystkich zmienia środowisko społeczno-kulturowe, każe przyjrzeć się na nowo sformułowanej przed kilkunastu laty przez francuskich socjologów Michela Callona i Bruno Latoura Actor-Network Theory. ‘Internet ludzi i rzeczy” stale w zasięgu to nowy dyspozytyw techno-ludzki: każdy przedmiot czy symbol mający postać cyfrową staje się medium sam w sobie, elementem Sieci, którą tworzy podmiot (aktor jako podmiot działający i poznawczy) z innymi ludźmi, ale także z przedmiotami, ideami, informacjami i innymi bytami bezosobowymi zawsze dostępnymi. Dziś można powiedzieć, że tych przedmiotów i narzędzi potrzeba obecnie coraz więcej do realizacji każdego projektu. Na procesy poznawcze coraz istotniejszy wpływ mają przedmioty materialne i niematerialne, którymi się otaczamy i w których zawarta jest wiedza (komputery, oprogramowanie, bazy danych itp.). Każdy posługuje się narzędziem, ideami, itp. po swojemu, „przepuszcza” je przez swój filtr mentalny i kulturowy, tworzy ich własne reprezentacje, za pomocą których jednostki organizują otaczający je świat. To efekt kumulacyjny kultury wyszukiwania.
Czy ten megatrend jest pewny, czy nie grozi mu zakłócenie albo załamanie?
Kultura, obyczaj, autonomia jednostki będą się jednak bronić przed upublicznianiem wszystkiego. Ale nie tylko kultura, także a może przede wszystkim, biznes. Przed 6 laty Gary Price i Chris Sherman w książce The Invisible Web, trafnie przewidywali proces rozwarstwiania Internetu na płytki, dostępny dla wszystkich i głęboki, którego zawartość nie jest z różnych względów (komercyjnych, dyskrecjonalnych i in.) indeksowana, a więc jest wyłączona z poszukiwania. Trudno powiedzieć, czy w przyszłości będzie ona dostępna, a jeśli tak, to na jakich warunkach. Chodzi przede wszystkim o kwestie własności intelektualnej, przeciwdziałanie pokusom „skomunalizowania” wszystkiego.
Szefowie Google wypisują na swym sztandarze misję uporządkowania światowych zasobów informacji, aby w każdej chwili były pod ręką (czy raczej pod myszką, a w przyszłości w zasięgu głosu). Jeśli śledzenie naszych prywatnych informacji będzie w interesie Google, to nic go przed tym nie powstrzyma. A osiąga to dzięki oferowaniu programów, które bardzo ułatwiają życie, jak Gmail, Google Desktop, Google BookSearch. Dane z Gmaila to jednak nasze własne myśli, które mogą być analizowane poza naszą kontrolą, podobnie jak Google Desktop – doskonałe narzędzie zarządzania danymi, wiedzą i informacją, które gromadzimy w naszych komputerach. W skali masowej to przebogate i bezcenne pokłady.
„Bycie w zasięgu” stanie się kluczowe w cyfrowym świecie z punktu widzenia szans, uczestnictwa, edukacji, sukcesu ekonomicznego, upowszechniania kultury i czego tam jeszcze. Nie całkiem fantastycznie czy hipotetycznie rysuje się więc taka oto scenka: umierasz w swoim inteligentnym mieszkanku. Czujniki wykrywają zanik tętna, spadek ciśnienia i temperatury ciała. To wszystko jest podłączone do sieci, przez którą komputer łączy się z zakładem pogrzebowym, notariuszem i najbliższą rodziną. A rodzinka już nie może doczekać się otwarcia testamentu. Komu przypadnie w udziale to wspaniałe inteligentne mieszkanko?
Wizjonika – wszechobecne „maszyny widzenia”
Częścią tego zjawiska stają się technologie, nazywane przez Andrzeja Gwoździa, badacza rzeczywistości ekranowej, „maszynami widzenia”. Od dawna toczą się spory o to, czy cywilizacja przyszłości będzie obrazkowa. Ona poniekąd była taką zawsze, człowiekowi od zarania towarzyszyły obrazy naturalne i te, które sam tworzył (malowidła naskalne, malarstwo). Z czasem te obrazy zdejmował z rzeczywistości (fotografia, telewizja), albo je kreował jako fikcyjną wideosferę (kino).
Dzisiejsza cywilizacja, jest ekranowa, ale też coraz bardziej monitorowa. Smart cameras będą wizualizować niemal wszystko w skali makro i mikro. One wydzierają tajemnice światu i ludziom, bez nich lekarz nie jest już w stanie diagnozować stanu organów, inżynier - stanu mechanizmu, konserwator – stanu zabytku, w niedługiej przyszłości rolnik – stanu upraw itp.
Przestrzeń niemonitorowana będzie niepoznana. Jean Baudrillard nazywa to obscenicznością hiperrzeczywistości. Jest ona obsceniczna dlatego, że media czynią ją bardziej widzialną niż rzeczywistość fizyczną, pozbawiają przyrodę jej intymności. Google Earth nie „widzi” jeszcze wszystkiego, ale w przyszłości nic się przed nim nie ukryje w trójwymiarowej cyfrowej kopii świata. To oznacza, że mamy do czynienia z jakąś inwersją kultury: technologie stają się bardziej widoczne, niż człowiek, który się nimi posługuje.
„Komunitacja”
Komutacja (komunikacja plus komutacja) to koniec komunikacji w znanym nam rozumieniu. Na razie poruszamy się bardziej w kręgu wyobraźni niż rzeczywistości. Chodzi o dezintermediację procesu przekazu związaną z bioelektroniczną hybrydyzacją człowieka. Wymaga to nowej wiedzy z zakresu symbiotyki technoludzkiej, której powinny dostarczyć antropo-, psycho- i socjotechnologia oraz cognitive science. To logiczna konsekwencja rozwoju biotechnologii i biometrii.
Wiadomo, że już dziś wydaje się duże pieniądze na eksperymenty z implantami domózgowymi, które mają usunąć dysfunkcje zmysłów (wzroku, słuchu), a także przywrócić zdolności motoryczne osobom sparaliżowanym. Tu także informatyczny biznes medyczny spotyka się z potrzebami ludzi dotkniętych tymi ułomnościami. Ale co będzie dalej? Czy ktoś powstrzyma ten pęd, który w prostej linii prowadzi do komutacji danych z sieci neuronalnej wprost do chipa i z powrotem?
Dotychczas rozwój cywilizacji i kultury wiódł do powiększania obszarów zapośredniczenia; obecnie ten natrafił na wspomnianą kontrtendencję. Co by powiedział Marshall McLuhan, gdyby stwierdził, że medium przestaje być przekazem, bo przekaz wchłania przekaźnik. Koniec medium, tak jak je dotychczas pojmowaliśmy – bezmedialny transfer danych. Nie zabraknie chętnych, którzy zapłacą duże pieniądze, by się w ten sposób intelektualnie doładować. A tam gdzie są pieniądze, tam natychmiast pojawia się oferta rynkowa. Powstaje – na razie bez odpowiedzi - pytanie, czy etyka będzie tu jakimś powściągiem, czy też człowiek dokona kolejnej transgresji i sięgnie po nieznane mu wcześniej moce, nie znając skutków tego przekroczenia granic.
Rozwój tych technologii, zwłaszcza biometrii, bierze się po części z nieufności do człowieka jako źródła wiarygodnych informacji. Postęp badań nad mózgiem będzie temu sprzyjał. Już dziś wydające olbrzymie pieniądza na reklamę korporacje żądają maksymalnie zobiektywizowanych danych o reakcji klientów na komunikaty reklamowe, a najlepiej te reakcje rejestrują ciała migdałowate w mózgu. Wtedy już się nie da niczego konfabulować.
Produktousługa
Komunikacja wszystkiego ze wszystkim zapowiada rewolucję produktywności. Pisał już o niej Peter Drucker. Antonio Negri i Michael Hardt (2004) wiążą to z usieciowieniem wytwarzania, swoistą reakcją łańcuchową. Nie ma sieci, która nie byłaby powiązana z innymi przez jakiś węzeł pełniący funkcje switcha, co czyni z sieci układ policentryczny. W procesie wytwórczym osiągają one olbrzymią energię i akcelerację. Ich efektem są produktousługi:
-
Komunikacja i informacja odgrywają centralną rolę w produkcji.
-
W przestrzeni przepływów dokonują się akty twórcze i wytwórcze.
-
Ciągi komunikacyjne stają się decydującym elementem procesu generowania bogactwa.
-
Faza surowcowa i narzędziowa oraz komunikacyjna są splecione w informacyjnym procesie wytwórczym jak syjamskie bliźniaczki.
-
Produkt/ usługa oparta jest na ciągłej wymianie informacji i wiedzy między wytwórcą a rynkiem,
-
Wymiana informacji przepływa przez komputery i sieci (coraz mniej informacji nie przepływa przez nie). Od szybkości tej wymiany zależy efektywność wytwarzania.
-
Produktywność, bogactwo, wartość dodana wypływają z interaktywności sieci komunikacyjnej, która jest środowiskiem produktousługi.
-
Sieci wymuszają dekoncentrację produkcji, czynią z aparatu wytwórczego „fabrykę epistemologiczną” – fabrykę wiedzy.
-
Taśmę produkcyjną zastąpiła ‘taśma informacyjna’, która przepływy pracy zamienia w przepływy informacji. Wirtualne teamworks - przeniesienie taśmy Taylora do cybeprzestrzeni.
-
Każdy produkt staje się sieciowy. Tak jak wielu poddostawców dostarczało części do produktu finalnego, tak dziś wielu kooperantów sieciowych świadczy usługi przez sieć, w czym kluczową rolę odgrywać będzie technologia RFID, która może usieciowić każdy przedmiot dzięki wszczepionemu weń chipowi.
Druga, pozytywna konsekwencja to szansa na rozwój zrównoważony. Przed wdrożeniem idei postępu, czyli m.in. powszechną industrializacją, środowisko naturalne było niezagrożone, ale był to zrazem cywilizacyjny bezruch. Postęp niszczył środowisko, ale e-postęp może je uratować. Zdaniem Jacquesa Attali, w relatywnie niedługim czasie wynalazki (m.in. nanotechnologie) pozwolą na zastosowanie nowych sposobów przechowywania informacji i energii w małych przestrzeniach. Umożliwi to ograniczenie konsumpcji energii, surowców i wody i przyniesie pozytywne skutki dla środowiska naturalnego.
Postęp techniczny pozwoli zwiększyć wydajność surowców, napędów, aerodynamiki, struktur, paliw, silników i systemów. Nowe technologie w sposób istotny na plus zmienią reżymy produkcji dóbr materialnych. Dzięki temu będziemy zużywać o wiele mniej energii na jednostkę, lepiej zarządzać zasobami wody pitnej, odpadami i emisją zanieczyszczeń. Rezultatem tego będzie amelioracja właściwości produktów spożywczych, mieszkań, ubrań, pojazdów, sprzętu domowego i osobistego ekwipunku informacyjnego go (szybki bezprzewodowy Internet, telefony komórkowe nowej generacji itd.). Technologie umożliwią jednostkom i organizacjom nadzorować i regulować własne zużycie energii, wody, surowców, itd.; pozwolą także na nadzór nad gromadzonymi zasobami.
Kazimierz Krzysztofek
Od redakcji:
Jest to drugi odcinek (pierwszy - Pan Market - opublikowaliśmy w numerze 11/11 SN) tekstu „Hiperkapitalizm jako „najwyższe stadium” zamieszczonego w czasopiśmie „Transformacje” 2007-2008