Z prof. Elżbietą Mączyńską, prezesem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego rozmawia Anna Leszkowska
- Jakie problemy w teorii ekonomii i praktyce gospodarczej ekonomiści uważają dziś za fundamentalne?
- Fundamentalnym problemem dla ekonomistów jest obecnie przywrócenie utraconej reputacji ekonomii, bowiem w wyniku kryzysu z 2008 roku dobre imię ekonomii jako nauki, a tym samym i ekonomistów doznało poważnego uszczerbku.
Na łamach The Economist w 2009 r. stwierdzono wręcz, że wśród ekonomicznych, rynkowych, baniek, które pękły w wyniku kryzysu, szczególnie spektakularnie pękła reputacja samej ekonomii.
Ekonomiści oskarżani są o to, co się stało, o to że nie byli w stanie przewidzieć kryzysu. A w dodatku nieliczni, którzy go przewidzieli, nie byli słuchani.
Prof. Wilkin w jednej ze swych publikacji z 2009 r., zastanawiając się, „czy ekonomia może być piękna”, poddaje krytycznej analizie przedmiot i metodę ekonomii i dochodzi do wniosku, że współczesna ekonomia jest „rozdarta między pokusami służenia polityce a dążeniem do odkrywania ponadczasowych prawidłowości”.
Natomiast prof. Stiglitz, który w 2001 r. otrzymał Nagrodę Nobla za analizę rynków z asymetrią informacji, bez ogródek stwierdza, że jednak ekonomia została zdominowana przez takie właśnie „służenie”. Wskazuje w związku z tym na potrzebę jej zreformowania , uznając, że przemieniła się ona z dyscypliny naukowej w „najbardziej entuzjastyczną cheerleaderkę” wolnorynkowego, neoliberalnego kapitalizmu.
Jeszcze wcześniej, bo w latach 90. prof. Galbraith (m.in. w książce Ekonomia w perspektywie) oskarżał ekonomistów, że ulegają naciskom biznesu i nie zachowują należytego, niezbędnego w każdej nauce obiektywizmu w ocenie faktów, a nawet wypaczają je.
Poza tym ekonomia zdoktrynalizowała się, została zdominowana przez neoliberalny nurt z bezkrytyczną wiarą w nieomylność i efektywność wolnego rynku. Oddaliło to ekonomię od rzeczywistości gospodarczej, którą cechuje rosnąca, wręcz wybuchowa złożoność powiązań i relacji gospodarczych oraz zachowań ludzkich. A przecież ekonomia jest nauką społeczną, nauką o człowieku w procesie gospodarowania. Człowiek natomiast nie jest maszyną, nie jest automatem, podlega emocjom, nastrojom i nie zawsze podejmuje racjonalne decyzje.
Ekonomia tradycyjna, neoklasyczna, nie radzi sobie ze złożonością, zwłaszcza złożonością systemu finansowego. Zawodzą też modele matematyczne. Pod koniec swojego życia przyznawał to nawet tak zagorzały zwolennik wolnego rynku jak Milton Friedman, który ubolewał, że ekonomia staje się stopniowo tajemną gałęzią matematyki zamiast zajmować się realnymi problemami życia gospodarczego.
Ekonomia jako nauka społeczna musi się zmieniać, bo zmienia się świat. Stąd potrzeba różnorodności nurtów w ekonomii. Różnorodność stanowi przeciwwagę dla zdoktrynalizowania. Stopniowo zaczynają się wyłaniać alternatywne nurty ekonomii.
Symptomatyczne jest, że wśród tegorocznych trzech laureatów Nagrody Nobla z ekonomii znalazł się Robert Shiller, który od lat podkreśla, że ekonomia zanadto poszła w kierunku zmatematyzowania, poszukiwania czystości metodologicznej, jakby zapomniano o tym, że jest ona nauką społeczną, gdzie trzeba się liczyć z zachowaniami ludzi. Shiller reprezentuje właśnie ekonomię behawioralną, uwzględniającą zachowania ludzi – nasze uczucia, emocje, także zachowania ekonomicznie nieracjonalne. I pokazuje błędy, jakie popełniają ekonomiści.
W tej sytuacji dostrzegana jest potrzeba zmiany paradygmatu ekonomii. Z pewnością będzie to zmiana ewolucyjna, a nie wielki przełom. Zmiana taka wymaga bowiem czasu, nie będzie to łatwe właśnie z uwagi na zdoktrynalizowanie ekonomii. Dotyczy to także Polski. Przeszliśmy szybko i bezszmerowo od jednej „jedynie słusznej” doktryny socjalizmu do drugiej, „jedynie słusznej” doktryny neoliberalizmu. Przyjęliśmy model neoliberalny, całkowicie ignorując odmienne od neoliberalnego modele kapitalizmu, ignorując doświadczenia takich krajów jak np. Niemcy, czy kraje skandynawskie.
- Czy istnieją nowe szkoły ekonomiczne, wpływowe środowiska ekonomistów zdolne doprowadzić do zmian? Bo Nagrodami Nobla obdarza się pojedynczych naukowców.
- One się stopniowo wyłaniają. Rozwija się ekonomia złożoności, czerpiąca inspiracje z ekonomii behawioralnej, ekonomia wiedzy niedoskonałej, ekonomia instytucjonalna, ale to musi trwać lata. Bo ludziom, którzy przekonali się do neoliberalizmu, przyswoili jego zasady i długo wierzyli, że jest to jedynie słuszna koncepcja, obecnie trudno uznać jej błędność.
W takich warunkach niezwykle istotny jest rozwój m.in. ekonomii złożoności, w ramach której dąży się do pokazania każdego zjawiska ekonomicznego z uwzględnieniem możliwie wszystkich stron, aspektów, nie tylko w wymiarze ilościowym, ale także jakościowym, z uwzględnieniem dorobku innych dyscyplin naukowych, w tym np. socjologii, psychologii, a nawet medycyny czy ekologii. Te nowe nurty ekonomii uwzględniają to, czego brakuje w ekonomii głównego nurtu, w ekonomii neoklasycznej.
W odróżnieniu od doktryny neoliberalnej, ukierunkowanej na uniformizm rozwiązań i rekomendacji dla wszystkich krajów o gospodarce rynkowej, w nowych nurtach ekonomii uwzględniana jest gospodarcza, społeczna i kulturowa specyfika poszczególnych krajów i społeczeństw.
W ramach nowych nurtów rekomendowany jest „garnitur szyty na miarę”, zamiast uniformu, czyli przeciwieństwo uniwersalnych recept Konsensusu Waszyngtońskiego - deregulacji, obniżaniu podatków, a tym samym marginalizowania roli państwa i równoważenia budżetu. Bo recepty te nie zawsze przystają do warunków poszczególnych krajów, co obecnie przyznają nawet ekonomiści z MFW.
Ciekawa jest w tym względzie książka Kupowany czas (Gekaufte Zeit) niemieckiego politologa Wolfganga Streecka. Autor analizuje rolę państwa w doktrynie Konsensusu Waszyngtońskiego, dochodząc do wniosku, że następuje wyraźna ewolucja modelu państwa, jego przekształcanie z „państwa podatków” w „państwo długu”.
Przejście od modelu „państwa podatków” do modelu „państwa długu” sprawia, że obecnie w polityce społeczno - gospodarczej wielu państw podstawowym pytaniem przy podejmowaniu rozmaitych decyzji jest: co na to powiedzą i jak zareagują rynki finansowe oraz agencje ratingowe. Można to uznać za oznakę wytracania przez rządy wielu krajów suwerenności na rzecz rynków finansowych. Zarazem stwarza to ryzyko erozji systemów demokratycznych. W demokratycznym państwie bowiem podstawowym (z definicji) pytaniem powinno być: co powiedzą wyborcy, a nie co powiedzą rynki.
- Kiedy przegląda się portale związane z ekonomią, widać, że jest sporo takich, które popularyzują liberalną ekonomię z przełomu XIX i XX wieku. Czy to jest tylko wygodny intelektualnie zwrot w kierunku rozwiązań sprawdzonych, czy może nowe idee nie są zbyt atrakcyjne do dyskusji?
- Można to uznać za swego rodzaju powrót do korzeni. Jednak dokładniejsze odniesienie się do tego pytania wymaga doprecyzowania pojęcia „liberalizm”. Dzisiejszy neoliberalizm w sposób nieuprawniony utożsamiany jest z liberalizmem w ogóle. Liberalizm jest piękną, szlachetną, ideą wolnościową. Wolność oznacza jednak również odpowiedzialność, co silnie eksponowane jest w filozofii. Tymczasem doktryna neoliberalna „wyprana” jest z etyki i odpowiedzialności. Te kwestie ma bowiem rozwiązywać mechanizm wolnorynkowy. Stąd popularność hasła „chciwość jest dobra”.
Trzeba zatem odróżniać klasyczny liberalizm Smitha od neoliberalizmu i ordoliberalizmu. Adam Smith, który napisał nie tylko traktat o bogactwie narodów, ale wcześniej Teorię uczuć moralnych, zaznaczał, iż podstawą kształtowania systemów gospodarczych jest etyka. W neoliberalizmie etykę zastępuje rynek, a rzeczywistość dowodzi, jak bardzo w obszarze etyki on zawodzi.
Z kolei w ordoliberalizmie (ordo = ład) wolność realizowana jest w pewnych ramach instytucjonalnych, porządkujących funkcjonowanie gospodarki i społeczeństwa. Model ordoliberalny oparty jest na założeniu, że nie można wszystkiego pozostawiać rynkowi. Nie można bowiem, a na pewno nie powinno się kupować wszystkiego za pieniądze, jak na to wskazuje Michael Sandel – autor książki Czego nie można kupić za pieniądze; moralne granice rynku. Jakieś ramy muszą być, nie powinno się dopuszczać do tego, że np. kupuje się głosy wyborcze, dzieciom płaci za oceny w szkole, itp.
- Bo ekonomia to jednak nauka społeczna, humanistyczna...
- Kiedyś ekonomia i etyka stanowiły jedność - jeszcze w epoce Adama Smitha tak było. Później drogi tych dziedzin zaczęły się rozchodzić. W Polsce w okresie transformacji ustrojowej etyka została potraktowana zgodnie z doktryną neoliberalną – skoro jest rynek, to automatycznie mechanizm niewidzialnej ręki rozwiąże wszystkie problemy, także etyczne. Po co zatem etyka? W wielu ekonomicznych szkołach zlikwidowano przedmiot etyka biznesu czy etyka działalności gospodarczej.
- Teraz mówi się o społecznej odpowiedzialności biznesu...
- To hasło (Corporate Social Responsibility - CSR), znane od dawna, niestety silnie się zdewaluowało w okresie kryzysu. Stało się hasłem czczym, pod którym kryje się pozbawiona hamulców moralnych i etycznych biznesowa chciwość.
Obecnie pojawiają się nowe, przeciwstawiające się koncepcji CSR, idee, m. in. harvardzkich profesorów: Marka Kramera i Michaela Portera – dotyczące kreowania wartości wspólnych, społecznych - Creating Shared Value (CSV). Koncepcja CSV bazuje na założeniu, że przedsiębiorstwa funkcjonujące w dotychczasowej formule, tj. nastawione na szybki zysk per se, przestają być efektywne, czego spektakularnie dowiódł kryzys globalny. Autorzy tej koncepcji usiłują znaleźć rozwiązanie umożliwiające pogodzenie kwestii ekonomicznych, ekologicznych i społecznych.
My ciągle nie wyciągamy wniosków z tego, co piszą nobliści. Warto tu jeszcze raz wskazać na nagrodzone noblowskimi laurami kwestie asymetrii informacyjną. Oznacza ona, że kupujący ma mniejszą wiedzę niż sprzedający. Gdyby ich wiedza była porównywalna, kupujący być może nigdy by nie dokonał zakupu. To zjawisko wystąpiło w 2008 roku, kiedy ludzie kupowali bezwartościowe aktywa, będąc przekonanymi, że mają one wielką wartość. Z tej asymetrii, która jest ważną kwestią, nie wyciągnięto żadnych wniosków. Gdyby tak było, nie dopuszczono by do kryzysu 2008. Jednak żarłoczne interesy, doktryna neoliberalna, wiara w to, że rynek zdmuchnie każdą bańkę, doprowadziły do tego, co się stało.
- Jaką pozycję ma polska ekonomia?
- To trudne pytanie. Wśród ekonomistów - noblistów nie ma Polaków – chyba że zaliczymy do nich Leonida Hurwicza. Najbardziej znanymi w świecie polskimi ekonomistami są Michał Kalecki i Oskar Lange.
- Ale to przeszłość...
- Wydawałoby się, że tak, ale niedawno brytyjski dziennik The Guardian cytował tezy i rekomendacje właśnie Michała Kaleckiego. Rekomendacje te zostały wskazane jako remedium na współczesne problemy gospodarcze, w tym problemy z rosnącym zadłużeniem publicznym.
- Szkół ekonomii – na wzór historycznych, związanych z ośrodkami naukowymi – też nie ma?
- Kiedyś były, ale obecnie, w związku z narastającą złożonością świata, ekonomia potrzebuje wsparcia innych dyscyplin i zacierają się podziały na szkoły, jeśli nie liczyć podziału na ekonomistów „słodkowodnych”-(Freshwater School, Sweetwater School) i „słonowodnych” (Saltwater School). Mówiąc w uproszczeniu, ci „słonowodni” wywodzą się z Europy Północnej, Skandynawii, natomiast „słodkowodni” to głównie tzw. „Chicago boys”, czyli szkoła chicagowska. Jednych od drugich różni podejście do kwestii społecznych, roli państwa, etyki. W koncepcji „słonowodnej” jest miejsce dla roli państwa, w „słodkowodnej” zaś wszystkie problemy ma rozwiązywać mechanizm rynkowy.
Obecnie jednak przychodzi refleksja, żeby nie traktować państwa w wymiarze minimum czy maksimum, ale optimum. Choć trudno to optimum wyznaczyć, to jednak wyraźnie widać, że w krajach skandynawskich znaleziono rozwiązania lepsze niż te rekomendowane przez ekonomistów „słodkowodnych”. Dowodzi tego chociażby fakt, że kryzys w mniejszym stopniu dotknął kraje realizujące „słonowodne” recepty, aniżeli te, które realizowały model „słodkowodny”. Przy tym kraje skandynawskie, „słonowodne” są też bardziej innowacyjne i zajmują czołowe miejsca w rankingach innowacyjności.
Mimo wyodrębniania szkoły „słodko-” i „słonowodnej”, w świecie wielkiej zmienności, narastającej dynamiki przemian i niepewności jest coraz mniej miejsca dla wielkich szkół ekonomicznych. Dotyczy to także Polski.
W opublikowanej przed paroma laty przez PTE książce O tych z najwyższej półki, czyli rzecz w sprawie naszego środowiska ekonomicznego jej autor, Edward Łukawer przypomina, że w przeszłości w Polsce wyłoniły się teoretyczne szkoły naukowe, w tym Aleksego Wakara i Michała Kaleckiego. Obecnie jednak tak wyraziste klasyfikacje nie występują. Książkę Edwarda Łukawera można potraktować jako swego rodzaju pożegnanie z tymi szkołami, z podziałami na szkoły ekonomii.
- Podobno dziś nie powstają nowe szkoły, bo nauka stała się przyczynkarska, każdy zajęty jest zdobywaniem grantów, a czas na refleksje i książki ma się dopiero na emeryturze.
- Zarazem są jednak dzieła pokazujące, że ekonomia musi nawiązywać do przeszłości, dotyczyć teraźniejszości, ale nie może nie uwzględniać przyszłości. Szczególnie wyraziście eksponuje to w swych publikacjach prof. Grzegorz Kołodko, wskazując na „niechlubną spuściznę neoliberalizmu". Neoliberalizm z definicji bowiem marginalizuje refleksję strategiczną. Polska uległa tej doktrynie i obecnie mamy trudne do rozwiązania problemy m.in. demograficzne. Gwałtowne kurczenie się liczby ludności w Polsce, czego nie zmieni się w krótkim czasie, to efekt bezrefleksyjnego podejścia i do teorii, i do praktyki.
Bezzasadna okazała się tu wiara w efektywność i niezawodność rynku, który miał rozwiązać wszystkie te problemy. Dysfunkcje demograficzne wskazują zarazem jak ważne jest spojrzenie holistyczne na gospodarkę, społeczeństwo, jak bardzo jest potrzebna kompleksowa i długofalowa społeczno-gospodarcza polityka państwa.
- W jakim stopniu ekonomiści wpływają na klasę polityczną? Jakie są między nimi relacje?
- Prof. Julian Auleytner ostatnio celnie to określił: politycy uciekają od nauki, a naukowcy wciągani są do polityki – uważam, że tak właśnie jest. I zgadzam się z opinią, że to naukę degraduje.
- Ale nie są rzadkie przypadki uczestniczenia ekonomistów w rządzie...
- Przez 11 lat (1994-2005) byłam sekretarzem naukowym Rady Strategii Społeczno-Gospodarczej przy Radzie Ministrów (RSSG). Jej pracami kierował prof. Jan Mujżel. Był to zespół całkowicie niezależnych naukowców, którzy pokazywali rządzącym zagrożenia długoterminowe dla społeczeństwa i gospodarki. RSSG przedstawiła rządowi kilkadziesiąt raportów. Niestety, większość zwartych w nich rekomendacji nie doczekała się realizacji.
Rząd bowiem podlega terrorowi cyklu wyborczego, dla polityków nie tyle liczą się losy przyszłych pokoleń, co losy przyszłych wyborów. W związku z tym nie było większego zapotrzebowania na raporty strategiczne, uwzględniające dłuższy horyzont czasowy. Warto tu przypomnieć, że w latach 90. XX. wieku, kiedy przygotowywano wprowadzenie OFE, RSSG przestrzegała – i to w dwóch raportach - że nie wolno społeczeństwu zafundować takiego – w dodatku przymusowego – asymetrycznego systemu, w którym OFE mają zagwarantowane opłaty i zyski, a ryzyko strat w pełni obciąża przyszłych emerytów.
RSSG opracowała też raport o reformie centrum. Wykazywano w nim, że mamy Polskę resortową, jest zbyt dużo ministerstw, np. w edukacji (ministerstwa: nauki, edukacji, sportu, kultury). Mimo rekomendacji RSSG , aby zmniejszyć liczbę ministerstw, działania rządu poszły w innym kierunku – ciągle powstają lub są planowane nowe ministerstwa. Czyli politycy korzystają z dorobku nauki niechętnie, z oporami, a często czynią odwrotnie niż pokazują naukowcy.
- A jakie są relacje naukowców z rządami w innych państwach?
- Wystarczy przytoczyć przykład Niemiec – gdzie jest tyle naukowych ośrodków badań gospodarki i społeczeństwa, ile landów (16).Rząd niemiecki regularnie otrzymuje od tych ośrodków analizy, zarówno w kontekście krajowym, jak i międzynarodowym, i z nich korzysta. My takich ośrodków nie mamy, choć wielekroć było to postulowane. Może u Niemców wynika to z racjonalności? A gdybyśmy się przyjrzeli temu, co robią Niemcy, np. w edukacji - nie mielibyśmy takiego bałaganu jaki mamy. Byłyby szkoły zawodowe na różnych poziomach, system boloński wyglądałby inaczej. Byłyby studia przemienne, średnie i wyższe szkoły zawodowe, łączące praktykę z nauką. Sprzyjałoby to zarazem rozwijaniu więzi nauki z biznesem.
- Co obecnie najbardziej zajmuje ekonomistów – wyjście z neoliberalizmu? Zmiana ustroju?
- Niewątpliwie świat znajduje się w okresie przełomu i to nie tylko cywilizacyjnego, czyli przechodzenia od cywilizacji industrialnej do innej, ciągle niezdefiniowanej (często określanej jako gospodarka oparta na wiedzy). W ramach tego przełomu poszukuje się nowych rozwiązań instytucjonalnych, czyli także ustrojowych. Ale to nie oznacza, że rezygnuje się z wolnego rynku i prywatnej własności, a to są podstawowe cechy kapitalizmu. Kapitalizm jednak niejedno ma imię i możliwe są różne jego modele.
Ważnym wyzwaniem jest poszukiwanie modelu optymalnego. Powstaje tu szereg pytań. Czy np. model państwa długu jest modelem pożądanym? Większość ekonomistów powie że nie, chyba że reprezentują sektor finansowy. Zawsze wyzwania dla ekonomistów wiążą się z gordyjskimi węzłami stojącymi przed rządzącymi. W Polsce konieczne jest rozwiązanie węzła demografii spętlonej z finansami publicznymi. Z tym związane są ściśle inne trudne problemy, takie jak bezrobocie, nierówności dochodowe, edukacja.
- W jakim stopniu ekonomiści są wiarygodni? Przecież cała nauka jest obarczona podejrzeniem, że wyniki badań są takie, jakich oczekują ich zleceniodawcy...
- Dlatego tak ważny jest obiektywizm badań. Jeśli np. ekonomiści uważają, że prywatyzacja nie przynosi takich efektów, jakie powinna, to doktryna polityczna nie powinna być z tymi poglądami w niezgodzie. Wiarygodność to jest kwestia zaufania. Zaufanie jest z kolei smarem dla biznesu.
Kryzys podważył zaufanie do ekonomistów, którzy zaniedbali kwestie etyki i holistycznego, ciągnionego rachunku, rachunku kosztów i efektów zewnętrznych, także długofalowych. Postępujemy z Matką Naturą w sposób grabieżczy i ona zaczyna nam za to wystawiać rachunek. Charakterystyczny dla USA model: kupuj, wyrzucaj, pożyczaj, zadłużaj się, aby kupować następne dobra traci - m.in. w wyniku kryzysu globalnego - na atrakcyjności.
Można zatem mieć nadzieję, że jeden z rekomendowanych przez francuskiego ekonomistę Daniela Cohena kierunków - tj. zmiana w zachowaniach ludzi i refleksja nad niepotrzebnymi elementami cywilizacji materialnej, którą Zachód wyeksportował na cały świat - będzie stopniowo urzeczywistniany.
- Dziękuję za rozmowę.