Stary kooperatyzm i nowi wyznawcy
- Autor: Krystyna Hanyga
- Odsłon: 2729
Obserwujemy ostatnio wzrost zainteresowania kooperatyzmem. Do łask powróciły pisma naszych wielkich teoretyków, z Edwardem Abramowskim na czele, którzy szerzyli spółdzielcze idee, budowali wizję nowego alternatywnego ładu społeczno-gospodarczego, mającego przezwyciężyć zacofanie i biedę, i stworzyć „lepszego człowieka”. To była jedna z najważniejszych i najbardziej nośnych idei społecznikowskich pozytywizmu i później również okresu odbudowy niepodległej Polski. Czy te tradycje intelektualne kooperatyzmu i także praktyka działania mogą być inspiracją, wzorcem dla dzisiejszych kooperatystów? Z dr. hab. Markiem Rymszą z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW rozmawia Krystyna Hanyga. - Skąd się wzięło to obecne zainteresowanie kooperatyzmem? Jeszcze niedawno spółdzielczość uważano za anachroniczną.
- Wskazałbym na trzy źródła nośności tej idei. Pierwszym z nich jest proces społecznego odreagowywania w młodszym pokoleniu Polaków daleko idącego indywidualizmu czasów transformacyjnych.
Wprowadzaniu mechanizmów gospodarki rynkowej towarzyszyło hasło indywidualnego bogacenia się.
To, co wspólnotowe, zostało utożsamione ze starym porządkiem, z komunizmem. Skoro stary porządek był kolektywny, to nowy porządek miał być liberalny, gdzie każdy człowiek jest motorem swego własnego sukcesu na rynku czy w życiu.
Rwaliśmy więc więzi społeczne, nie budowaliśmy nowych i zakładaliśmy, że niewidzialna ręka jakoś nam ułoży nowy ład zbiorowy.
Na dwie dekady wahadło wychyliło się po czasach kolektywnych w stronę indywidualizmu i teraz to wahadło powraca. Metodą prób i błędów zdajemy się szukać złotego środka: widząc potrzebę sensownego łączenia indywidualizmu ze wspólnotowością.
- Przecież powszechna jest opinia, że indywidualizm Polaków pogłębia się i utrudnia jakiekolwiek wspólne działania.
- Czym innym jest realna zdolność działania wspólnotowego, a czym innym szukanie pewnej wspólnotowej idei i jej społeczna atrakcyjność. Na kooperatyzm jako ideę pojawia się społeczne zapotrzebowanie; ma ono jednak charakter niszowy, nie masowy. Korporacjonizm to nośna idea w środowiskach młodzieżowych krytykujących kapitalizm jako niesprawiedliwy ustrój społeczny.
Jest to krytyka radykalna, ale bezpieczna zarazem, bo prowadzona w sytuacji, w której powrót do realnego socjalizmu czasów PRL nam nie grozi. Kontestatorzy są w jakiejś mierze konsumentami poprawy poziomu życia, jaka dokonała się przez ostatnie 25 lat, podobnie jak na Zachodzie kontestatorzy porządku mieszczańskiego z lat 60. XX wieku byli konsumentami mieszczańskich państw dobrobytu.
Jest i trzecia okoliczność, którą warto brać pod uwagę. Część młodego pokolenia Polaków – zresztą nie tylko Polaków, bo to jest trend ogólnoeuropejski – po prostu nie odnajduje się w ramach globalizującej się gospodarki wolnorynkowej. W ich przypadku nie chodzi o sferę poglądów, tylko o styl życia, o możliwość funkcjonowania poza przysłowiowym „wyścigiem szczurów” i podkręcaną konsumpcją, a więc: omijać duże markety, żyć trochę wolniej, za mniejsze pieniądze...
W pojedynkę takie dążenie kończy się społeczną marginalizacją, młodzi Polacy szukają więc form grupowych. I niektórzy natrafiają na kooperatywy.
Natomiast spółdzielczość jako taka nie przeżywa bynajmniej w Polsce renesansu. Nie jest przypadkiem, że nośna jest kooperatywa, ale już słowo spółdzielnia brzmi gorzej, jego atrakcyjność jest mniejsza.
Badacze analizujący polską spółdzielczość zwracają uwagę, że krok po kroku postępuje komercjalizacja tego sektora gospodarki. Coraz większa liczba spółdzielni zmienia się w wyniku przekształceń własnościowych w podmioty komercyjne.
Następuje też tzw. demutualizacja wkładu, w części spółdzielni pojawiają się inwestorzy, który dokapitalizowują je, przejmując co prawda relatywnie niewielką część udziałów, np. 20% , ale gdy pozostałe udziały są rozproszone, owe 20% pozwala menedżersko zarządzać. Sektor spółdzielczy się więc kurczy. Z jednym wyjątkiem – spółdzielczości socjalnej. Polityka państwa kreuje zakładanie nowych spółdzielni socjalnych, podczas gdy rozwój spółdzielczości tradycyjnej nie wydaje się być priorytetem tej polityki. To taki paradoks.
- Warto przyjrzeć się temu, co mamy w sektorze spółdzielczości. Na wsi on się jeszcze jakoś trzyma. Zamiast dawnych spółdzielni rolniczych tworzone są tzw. grupy producenckie, upowszechniające się dość opornie, choć mają oparcie w tradycji i powinny służyć rozwojowi przedsiębiorczości na wsi. Jednak nie pokonały dotąd tego negatywnego wizerunku z przeszłości. Natomiast kwitną np. spółdzielnie mleczarskie.
W mieście są małe spółdzielnie mieszkaniowe, odradzają się, tworząc nową tkankę obok tradycyjnych molochów, spadku po PRL-u. Powstają spółdzielnie socjalne i jako nowość – kooperatywy spożywcze. Co jest „nową spółdzielczością” i co ją odróżnia od „tradycyjnej”? Czym się charakteryzują te nowe formy spółdzielczości? Kim są nowi spółdzielcy i jakie są ich motywacje? Już chyba nie misja, jak przed wiekiem.
- Zacznijmy od tego, że tradycyjna spółdzielczość jest w marnej kondycji nie tylko ekonomicznej, o czym już mówiłem, ale i moralnej. Generalnie rzecz biorąc, w spółdzielniach jest niedobór kapitału społecznego i tego, co jest istotą spółdzielczości – gotowości wspólnego działania. W związku z tym często te spółdzielnie są spółdzielniami jedynie formalnie, ale funkcjonują niekoniecznie jak spółdzielnie. W części z nich nadal obecne są, wywodzące się jeszcze z socjalizmu, złe wzory działania, bo socjalizm wynaturzył spółdzielczość.
Spółdzielczość socjalistyczna była spółdzielczością nomenklaturową, tak naprawdę nie członkostwo było elementem sprawczym, tylko nadanie z góry. Spółdzielczość w PRL to był ruch o przetrąconym kręgosłupie. Nie wiem, co socjalizm bardziej niszczył – czy to, z czym walczył, czy to, co teoretycznie wspierał. Temu, z czym walczył, zabraniał istnienia, a to, co wspierał, po prostu wypaczał. To drugie spotkało ruch spółdzielczy.
W ‘89 roku uznano, że spółdzielczość stanowi relikt socjalizmu. Tymczasem w gospodarce rynkowej jest miejsce na spółdzielczość, ona nie musi być alternatywą dla stosunków wolnorynkowych. Jest po prostu pewną formą działania na rynku, tyle że zawiera elementy kolektywnego zarządzania.
W spółce siła głosu udziałowca jest proporcjonalna do wielkości jego udziałów, w spółdzielni stosowana jest formuła stowarzyszeniowa: jeden udziałowiec – jeden głos. Ale takie zarządzanie także może być ekonomicznie racjonalne. Przykłady Włoch, Hiszpanii, Francji pokazują, że spółdzielczość to spory segment rynku, i że spółdzielnie potrafią efektywnie funkcjonować w konkurencyjnych warunkach gospodarki wolnorynkowej.
Ale u nas uznano, że spółdzielczość nie ma przyszłości i powinna być wygaszana, niejako zadekretowano jej uwiąd. Pewna, niewielka zmiana politycznego kursu nastąpiła dopiero wraz z akcesją Polski do Unii Europejskiej. Przejdźmy teraz do kooperatyw jako realnych bytów. Zakładanie kooperatyw to zjawisko ewidentnie niszowe. Przy czym można wyróżnić dwa rodzaje nowozakładanych kooperatyw.
Pierwszy typ to kooperatywy o mocno ideologicznym profilu, będące formą manifestacji wspomnianego buntu wobec stosunków rynkowych. Spółdzielcy chcą pokazać, że można funkcjonować na rynku w sposób ideowo odmienny – przestrzegać zasad fair trade, nie dążyć do maksymalizacji zysku, itp.
Drugi rodzaj nowych kooperatyw zakładają ludzie, którzy chcą mieć dostęp to do określonych produktów, np. do lepszej żywności: a to zdrowej, a to pochodzącej bezpośrednio od producenta i przede wszystkim tańszej. Uruchamiają oni pewien rodzaj zbiorowego działania, który ma obniżyć koszty transakcyjne i zapewnić dostępność poszukiwanych towarów przy ograniczonej roli komercyjnych pośredników.
Oba te nurty łączy zainteresowanie określonym stylem życia: bardziej wspólnotowo, w miarę tanio, bez ostentacyjnej konsumpcji. Ale jednocześnie jest to swoista forma praktykowania świadomego konsumeryzmu: właściwy wzór konsumpcji zyskuje wysoką wartość etyczną i ideologiczną, przykłada się więc dużą wagę do tego, co się je, ile, skąd pochodzi żywność. To jest więc pewien rodzaj koncentrowania się na akcie konsumpcji, chodzi tu raczej o jakość konsumpcji niż o ucieczkę od niej. - Te kooperatywy spożywcze należą do całego ruchu alternatywnych sieci żywnościowych, który rozlał się po całym świecie i w Polsce funkcjonuje nie tylko w takiej formie. - To próba zbiorowej reakcji na przeregulowane na poziomie unijnym warunki produkcji, przechowywania i dystrybucji żywności. System unijny jest wysoce zbiurokratyzowany i chroni w pierwszej kolejności interesy dużych producentów. Oddolne reakcje na nadregulację przyjmują formułę nowych ruchów społecznych, o niskim poziomie sterowności. - W tej nowej spółdzielczości wątek społeczny nie jest tak wyraźny jak dawniej. Akcentowany jest tylko w spółdzielniach socjalnych, które mają specyficzny charakter. Natomiast nowa spółdzielczość jest wyraźnie wiązana z cechą obywatelskości, nowe spółdzielnie określa się nawet niekiedy jako instytucje społeczeństwa obywatelskiego, szkołę demokracji, odpowiedzialności i wspólnego działania. To chyba mocno na wyrost? - To jest manifestacja pewnych idei, natomiast na poziomie operacyjnym nowa spółdzielczość spod znaku kooperatyw to w Polsce, podkreślam raz jeszcze, rynkowa i społeczna nisza. Dopóki jest to zjawisko niszowe, trudno ocenić jego rzeczywistą ekonomiczną rentowność, a także trudno oszacować, czy przynosi realną społeczną wartość dodaną. Ale bez wątpienia kooperatywy to forma społecznej samoorganizacji, której praktykowanie jest przekraczaniem socjalizacji opartej na konformistycznym dostosowaniu się do reguł ładu zbiorowego odgórnie ustanawianego przez państwo i biznes spod znaku wielkich korporacji.
Na razie nowa spółdzielczość nie jest żadną ekonomiczną alternatywą dla sklepów wielkopowierzchniowych. Natomiast być może w przyszłości, gdy kooperatywy spożywcze okrzepną i staną się trwałym elementem funkcjonowania jakiejś znaczącej grupy polskich rodzin, gospodarstw domowych, okaże się ona również formą rozwiązania alternatywnego mającego cechy niszowego, ale jednak „systemu”. - Na pewno spółdzielczość nie będzie taką alternatywą dla systemu, jaką miała być za czasów Abramowskiego. - Ale idee Abramowskiego też pozostały społeczną utopią, może dlatego właśnie są dzisiaj atrakcyjne? W Drugiej Rzeczpospolitej ruch spółdzielczy był silny, ale nie stanowił ekonomicznej alternatywy, tylko element zagospodarowania ówczesnego systemu rynkowego. Owszem, można przyjąć, że spółdzielczość dla części uczestników tego ruchu była pewnego rodzaju bezkrwawą rewolucją, sposobem trwałego zmieniania stosunków społecznych poprzez takie, a nie inne, organizowanie systemu produkcji, konsumpcji czy dystrybucji określonych dóbr i usług. Ale to był taki kapitalizm bardziej uspołeczniony, ale jednak kapitalizm, a nie socjalizm.
I tak sprofilowany ruch spółdzielczy funkcjonuje także obecnie w krajach południowej Europy, gdzie jest trwałym elementem tamtejszych gospodarek. Tamtejsze spółdzielnie i kooperatywy to przedsiębiorstwa różnego formatu: i duże, i średnie, i małe. Ale wszystkie one funkcjonują w ramach stosunków rynkowych, także wówczas, gdy ich liderzy manifestują ideologiczny anarchizm. Po prostu, gdyby nie trzymały się na poziomie operacyjnym reguł rynkowej efektywności, wypadłyby z rynku.
- Które spośród tych rozmaitych rodzajów spółdzielni mają, Pana zdaniem, największą przyszłość w Polsce? Według różnych ocen, będą to rolnicze, socjalne i kooperatywy żywnościowe. - Zapotrzebowanie na bezpośredni lub z małą liczbą pośredników dostęp do produktów rolnych będzie najprawdopodobniej rosnąć. Obecna sytuacja, kiedy pośrednik (np. sklep wielkopowierzchniowy) czerpie tak duże zyski z obrotu, nie jest korzystna ani dla producenta, ani dla konsumenta, a nie przekłada się również na korzyści personelu pracowniczego sieci tych sklepów.
Racjonalne ekonomicznie jest w tej sytuacji dążenie do ominięcia takich „wsobnych” pośredników. Kooperatywy spożywcze to także dostęp do zdrowej żywności, która nie musi być certyfikowana ekologicznie, bo takie produkty certyfikowane okazują się bardzo drogie; nurt certyfikowanej zdrowej żywności to w dużej mierze odnoga biznesu z głównego nurtu, tyle że w odróżnieniu od sklepów wielko powierzchniowych, adresowana raczej do ludzi zamożnych.
Dla mniej zamożnych to kooperatywa spożywcza jest miejscem, gdzie można znaleźć to, czego się szuka: dobre jakościowo produkty spożywcze za niską cenę. Wydaje mi się, że w warunkach polskich jest również miejsce na niszowe, drobne przedsięwzięcia spółdzielcze, gdzie wspólnotowy, oparty na zaufaniu charakter działań jest po porostu efektywny. Ale to mogą być małe przedsięwzięcia, gdzie zgeneralizowane zaufanie wzajemne jest oparte na zaufaniu prywatnym: znamy tych, z którymi współdziałamy i liczymy na ich uczciwość.
Pojawia się pytanie o przyszłość spółdzielczości socjalnej. Zauważmy, że spółdzielczość socjalna została wypromowana odgórnie, nie przez ruch oddolny. Tworzenie, a w szczególności wspieranie spółdzielni socjalnych to sposób zagospodarowania środków unijnych na tzw. aktywną politykę rynku pracy i przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu. Nie wiadomo, co będzie, gdy te środki za kilka lat się skończą. To dotyczy zresztą i wielu innych przedsięwzięć, które były wspierane w tej unijnej logice projektowo-dotacyjnej. Ale marka została rozpropagowana i można powiedzieć, że zyskała społeczną legitymację. Wiedza o tym, że spółdzielnie socjalne mogą być instrumentem wykorzystanym na rzecz rozwoju lokalnego, czy reintegracji zawodowej i społecznej stała się wśród decydentów samorządowych oraz liderów organizacji trzeciego sektora dosyć powszechna. - Pierwszą próbą odświeżenia idei kooperatyzmu i spółdzielczości socjalnej był projekt Budujemy nowy Lisków, odwołujący się do tradycji z początku XX wieku. Chodziło o stworzenie miejsc pracy i reintegrację na rynku osób trwale bezrobotnych. Nie przyniósł wielkiego sukcesu. - Ten projekt realizowaliśmy w latach 2004-2006, w ramach Inicjatywy Wspólnotowej EQUAL w partnerstwie Fundacji Instytut Spraw Publicznych, Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce i WRZOSu, we współpracy z czterema partnerstwami lokalnymi z województwa warmińsko-mazurskiego oraz lubelskiego. Rzeczywiście, chcieliśmy przywrócić przekonanie, że mamy polskie korzenie przedsiębiorczości społecznej, że nie jest to implant z Włoch, tylko nasze własne tradycje, których ikoną jest tzw. wieś wzorcowa - Lisków.
Siła tego projektu equalowskiego polegała na tym, że można było realnie dokapitalizować konkretne przedsięwzięcie gospodarcze, czyli dostać i przekazać pieniądze na rozkręcenie takich lokalnych inicjatyw. Później, po zakończeniu Inicjatywy EQUAL, można było pozyskiwać pieniądze już głównie na „obudowywanie” spółdzielczości, a więc na szkolenia dla spółdzielców, na doradztwo, ale nie można było już dokapitalizować samych inwestycji. Wydaje się więc, że w EQUALu pieniądze były dobrze alokowane.
Generalnie jednak specyfiką działalności na rynku jest, że część inicjatyw, nawet najlepiej przygotowanych, po prostu nie wytrzymuje próby czasu. Istnieje ryzyko ekonomiczne, którego nie można zniwelować.
- Czy ten nowy kooperatyzm może być instrumentem polityki społecznej? Edukacji obywatelskiej? - Może, ale nie widzę tym zainteresowania wśród decydentów, którzy odpowiadają za politykę społeczną. Wydaje mi się, że większe szanse ma tu mikroprzedsiębiorczość, rozumiana bardziej w kategoriach indywidualnych działalności gospodarczych niż działań spółdzielczych. Ale czy owa mikroprzesiębiorczość ma od razu walor obywatelski? Może mieć, ale nie musi.
Obywatelskość to jest trwała orientacja na działanie na rzecz wspólnoty, to zdolność przekraczania prywatności. Można dojść do wniosku, że prowadzenie dobrego lokalnego biznesu wymaga pewnego zaangażowania społecznego czy obywatelskiego, bo wtedy po prostu są niższe koszty transakcyjne. A więc, jeśli robię pewne rzeczy na rzecz społeczności, to pewnych ludzi znam, mam do nich zaufanie, a oni do mnie, mój własny prywatny biznes prosperuje lepiej, po niższych kosztach, z mniejszym ryzykiem. Przy takim rozpoznaniu „definicji sytuacji” prowadzeniu działalności gospodarczej może towarzyszyć aktywność obywatelska. Podobnie rzecz się ma ze spółdzielczością.
Obywatelskość pojawia się wówczas, gdy aktywność przekracza element wzajemnościowej orientacji na korzyść spółdzielców i w ten sposób firma społeczna staje się kołem zamachowym rozwoju lokalnego. Tak, jak to było w przedwojennym Liskowie w przypadku animowanej przez księdza-społecznika Wacława Blizińskiego spółki „Gospodarz”. Tak być może, ale nie musi.
- Kooperatyzm wpisuje się w ogólnie obserwowane procesy społeczne, których przejawem są ruchy miejskie, tworzenie się małych wspólnot mieszkaniowych, itd.
- Nowe ruchy miejskie mają sporo wspólnego z renesansem idei kooperatyzmu, łączy je sprzeciw wobec stosunków ekonomicznych, w których zysk inwestora dominuje nad korzyścią społeczną. Kooperatywa jest formą sprzeciwu wobec handlu opartego na sklepach wielkopowierzchniowych, który maksymalizuje korzyść inwestora-pośrednika kosztem konsumentów, producentów i dostawców lokalnych. Nowy ruch miejski jest zaś sprzeciwem wobec grodzonych osiedli, gdzie stawia się stłoczone bloki wielorodzinne, nie ma przestrzeni wspólnej, ale jest wysoki zysk inwestora.
Współczesny korporacjonizm i nowe ruchy miejskie łączy także pewna wrażliwość lewicowa. Ale nie można z podkreślaniem tej orientacji lewicowej przesadzać, bo w ruchu spółdzielczym od początku funkcjonują równolegle nurty: lewicowy, chrześcijański i liberalny, i także we współczesnych ruchach miejskich odnajdziemy aktywistów o różnorodnej orientacji ideowej. Ważniejszym elementem łączącym jest tu, moim zdaniem, odpowiedź na realne potrzeby społeczne, pomijane lub marginalizowane przez korporacyjnie zorientowany biznes „głównego nurtu”.
- A nieformalne grupy, jak np. skłotersi. W jakimś sensie oni też tworzą kooperatywy.
- Ja bym podkreślił raczej znaczenie współczesnych prób rewitalizacji sąsiedztwa niż alternatywnych form zamieszkiwania. Ruchy sąsiedzkie to trzeci, obok renesansu idei kooperatyzmu oraz nowych ruchów miejskich, przejaw oddolnej społecznej samoorganizacji. Myślę, że owa praktyka społeczna jest tu ważniejsza niż aspekty ideologiczne. - Dziękuję za rozmowę. Niedawno powstało Laboratorium Kooperacji, które „tworzy przestrzeń do dzielenia się wiedzą i doświadczeniami na temat teorii i praktyki współdziałania”. Laboratorium jest nieformalną inicjatywą, której członkowie reprezentują różne ośrodki uniwersyteckie oraz instytucje społeczne. Wspierają ją dwa uniwersytety: Warszawski oraz im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Laboratorium zorganizowało cykl sympozjów poświęconych kooperatyzmowi.