To już 10 lat jak wydarzyła się wolność. Postawmy sobie przy okazji tej pytanie: czy te 10 lat, to jest również okres istotnych przemian w języku polskim? Czy przyszli, już XXI-wieczni historycy języka napiszą w swoich książkach, podręcznikach, że rok 1989 to nie tylko cezura w historii politycznej, gospodarczej, ekonomicznej Polski, ale to również cezura w dziejach języka polskiego?
Każdy, kto zetknął się z lingwistyką jako nauką, kto ma w sobie pewien zasób wiedzy wyraźnej, jak mówi epistemologia o języku, ten wie, że 300, 400 lat w życiu każdego języka to metaforycznie – błysk. A 10 lat – to błysk do jeszcze większej potęgi. Bo każdy język, aby żyć – musi się nieustannie zmieniać. Ale by procesy ludzkiej komunikacji mogły przebiegać bez zakłóceń, to owe konieczne zmiany przebiegają bardzo wolno. Wiedzą też historycy języków indoeuropejskich, że języki słowiańskie – z polszczyzną – zmieniają się szczególnie wolno. Dlatego bez większych kłopotów czytamy teksty staropolskie. Francuz musi mieć teksty starofrancuskie przełożone na język nowofrancuski, a Anglik musi mieć średniowieczne teksty staroangielskie przełożone na język nowoangielski – by móc je zrozumieć. My tego nie potrzebujemy – poza niewielkimi preparacjami leksykalnymi. A mimo wszystko śmiem twierdzić, że przyszli historycy języka napiszą o roku 1989 jako cezurze w dziejach naszego języka. To rok przemian politycznych, gospodarczych, ekonomicznych, ale to również bardzo istotna data w dziejach polszczyzny.
W zwartej formie będę się starał pokazać gramatyczne i stylistyczne znaki czasu po roku 1989 r. Historycy języka napiszą, że od 10 lat napłynęło do polszczyzny bardzo wiele anglicyzmów, że od 1989 r. angielski - także i w Polsce - stał się najważniejszym językiem międzynarodowym. To jest język spółek joint-ventures, leasingów, holdingów, joisticów, monitoringów, marketingów. Oczywiście niepokoje społeczne związane z funkcjonowaniem polszczyzny dotyczą głównie tego lawinowego przyrostu słownictwa angielskiego. Z pełną odpowiedzialnością za słowo chciałbym wszystkich uspokoić i zapewnić, że niczym to polszczyźnie nie grozi. W roku 2005 r i 20020 – jeśli się nic złego w Europie nie stanie – będą Polacy, którzy będą mówić językiem polskim, od 1000 lat radzącym sobie z zapożyczeniami w nieustannych procesach adaptacyjnych, przystosowawczych. Poradził sobie z zapożyczeniami z łaciny, greki, języka niemieckiego, włoskiego, tureckiego, tatarskiego, hiszpańskiego, francuskiego – poradzi sobie z anglicyzmami. Jestem o tym przekonany.
Jednak jak każde społeczeństwo na dorobku – możemy powiedzieć, że przeżywamy czas aż nadto wyraźnej neofickiej nadgorliwości w stosunku do konstrukcji pochodzących z języka angielskiego. A ta nadgorliwość przejawia się w próbach odczytywania z angielska nawet takich konstrukcji, które mają utrwalony inny zwyczaj wymawiania. Podam ekstremalne przykłady takich zachowań: oto sprawozdawca sportowy relacjonujący pewien pojedynek narciarski mówi, że to był pojedynek „Dejwida” z Goliatem. Z króla żydowskiego Dawida, utrwalonego, zakrzepłego w formie językowej (chociażby w tytule dzieła Kochanowskiego „Psałterz Dawidów”), ale i w wyrażeniu „walka Dawida z Goliatem”, używanego w polszczyźnie codziennej do określenia pojedynku, w którym siły są nierówne – ktoś robi „Dejwida”. A z Izaaka robi „Ajzaaka”, a z Benjamina robi „Bendżamina”, z rzymskiego poety Wergiliusza czy Wergilego robi „Werdżilego”.
Trwa mecz z Anglią: chęć bycia autentycznym fonetycznie prowadzi sprawozdawcę w pierwszej połowie spotkania od konstrukcji Schirer do Szirar, a w drugiej połowie już piłkarze angielscy podawali do Sziry, już Schirer stał się konstrukcją seminatywną, funkcjonującą tak jak Videra, czy Kaleta: do Videry, czy do Kalety tak jak do Sziry. Odczułem niewątpliwą satysfakcję intelektualną, kiedy w czasie zabawy z synem i jego rówieśnikami w pewnej miejscowości dolnośląskiej usłyszałem jak ci chłopcy – bez mojego poduszczenia, czy podpuszczenia, mówiąc bardzo potocznie – właśnie podawali sobie piłkę „do Sziry” śmiejąc się. To tak w myśl zasady mądrego biskupa Krasickiego, iż „I śmiech niekiedy może być nauką, kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa”.
To są pewne ekstremalności naszych zachowań, ale niewątpliwie przyszli historycy języka napiszą, że dzięki otwarciu się Polski na świat, od roku 1989 niepomiernie wzrosła liczba zapożyczeń utrwalających się w wersji akustycznej, czyli słuchowej. Jeśli dana społeczność nie ma kontaktów ze światem – zapożyczenia utrwalają się raczej w wersji graficznej. W czasie gry w brydża robimy mniej lub bardziej udany impas, a nie „empa”, a więc tak, jak to jest napisane i mówimy o Niagarze i o Waszyngtonie. Proszę zauważyć, że jeszcze 30 lat temu, kiedy i w Polskę weszła najsłynniejsza grupa muzyczna, słynna czwórka w Liverpoolu, status równorzędnych wariantów miały formy: bitels – bitelsi, a więc wariant zbliżony do oryginalnego brzmienia oraz wariant bitles – bitlesi – wariant graficzny tej formy. Wydawnictwa poprawnościowe tamtych czasów tę równoważność, tę wariantywność rejestrowały. Dzisiaj możemy powiedzieć, że po biltlesach nie został nawet ślad, możemy mówić o absolutnym zwycięstwie wariantu akustycznego bitels – bitelsi. Gdyby mi 30 lat temu żona – wyciskając pikantną przyprawę pomidorową na kanapkę powiedziała, że to jest keczup, to chociaż jest to moja żona – powiedziałbym, że w tym momencie jest językową snobką. Dzisiaj, kiedy słyszę keczup – zwłaszcza w ustach młodych – już mnie to nie drażni. I to jest jeden z bardziej istotnych, gramatycznych znaków czasów. Lawinowy więc przyrost zapożyczeń akustycznych, to skutek otwarcia Polski na świat. Polacy jeżdżą, słyszą jaka jest oryginalna wymowa. Zamieniają zapożyczenia graficzne na zapożyczenia akustyczne.
Wpływ angielszczyzny daje się też zaobserwować w sferze faktów stylistycznych. Jak świat światem – we wszystkich językach – ludzie przetykają swoje codzienne wypowiedzi konstrukcjami obcojęzycznymi – by wzmóc ekspresję danej wypowiedzi. Kiedy jestem spokojny, powiem: a co mi tu jakiś papier podsuwasz! Kiedy jestem nabuzowany emocjami, powiem: a co ty mi tu jakąś bumagę podsuwasz! Kiedy jestem spokojny, powiem: to jest polecenie służbowe. Rozemocjonowany powiem: to jest prikaz! Ruki po szwam! Trzeba wykonać!
I tak w naszych codziennych językowych zachowaniach aż się roi od konstrukcji typu: z czeska: „to se ne wrati”, a kiedy ja i moje pokolenie nie posłużymy się polskim „przepraszam”, to na pewno powiemy z francuska ”pardon”. W tych samych sytuacjach życiowych młode pokolenie powie ”sorry”. To jest w ich języku. Było „full ludzi”, ale „boss”, ale ”men”, „dzięki za help” – dziękuje kolega koledze za pomoc. Proszę zobaczyć, co się dzieje na murach, nawet w Krakowie, gdzie od zawsze było: „Wisła – pany”, „Cracovia – pany”. Teraz jest „Wisła – king”, „Cracovia – king” i „Legia” – kingiem, i „Polonia”, i mój „Ruch”. Stylistyczne znaki czasu.
A wreszcie trzeba sobie powiedzieć, że po roku 1989 przyszło do nas jeszcze jedno nowe, zupełnie przedtem nieobecne. Mam na myśli świat reklamy i jej slogany. Możemy sobie, tak jak wszyscy, powiedzieć: jakie to głupie, durne, już bym chciał być na stadionie, a tu jeszcze jeden sponsor, drugi, trzeci. Tym, którzy oglądają filmy – przerywają w najciekawszym momencie. Ale z drugiej strony, mówią młodzi rodzice, że ich pociechy potrafią przez kilkanaście minut „dialogować” sloganami reklamowymi, oczywiście w celach ludycznych. A przecież sam łapię się na swoistych upadkach intelektualnych. Ktoś mi snuje jakieś wizje, a ja mam ochotę mu powiedzieć: stary, to nie wizje, to „vizir”. On mnie do czegoś przekonuje: wiesz, warto tam pójść, warto to zrobić, a ja mam ochotę mu odpowiedzieć: z „Wartą” warto. Tak jak mogą zaświadczyć moi najbliżsi współpracownicy i domownicy, że kiedy się kończy czas napięcia i wszystko wraca do normy, to zdarza mi się powiedzieć: jest „Leżajsk”, jest dobrze. A proszę zobaczyć, jaką karierę zrobiły pewne slogany reklamowe. Przecież wystarczyło, że jakiś tekst dziennikarski był leciutko związany z szeroko pojętym procesem czyszczenia, a był już pretekst, aby cały artykuł, czy notatka agencyjna nosiła tytuł „ociec prać”. Proszę zobaczyć, jaką w tej chwili karierę robi formuła składniowa „dwa w jednym”. A może być trzy, dziesięć, piętnaście i 77 – byleby w jednym! Informacja o tym, że twórca Jamesa Bonda, pisarz Fleming jest pochowany w grobowcu razem z synem, już wystarcza, by nagłówek brzmiał: dwa w jednym! A czy nie można wykropkować np. „czy lubi pani..., czy ... pani zna? Zaczęło się to od „czy lubi pani cza-czę, potem – czy lubi pani „Atlas” reklamowy, a teraz wszystko może być.
I wreszcie: że właściwie nasza uwaga odbiorców, użytkowników języka skupia się na spółce joint-ventures, na holdingu, monitoringu, leasingu, marketingu, sponsoringu. Ależ polszczyzna zachwaszczona! Przeciętny użytkownik polszczyzny nie chce zrozumieć, nie chce uwierzyć, że procesy adaptacyjne chronią polszczyznę przed tym, co określało się tradycyjnie mianem zepsucia ducha języka. A mówiąc językiem nowocześniejszym - groziło zaburzeniem tradycyjnych reguł funkcjonowania. A tymczasem jest jedno zjawisko gramatyczne, które – chyba bez przesady – można nazwać przewrotem kopernikańskim w polskiej morfologii. Bo czyż trzeba studiować polonistykę, aby wyczuć absolutną obcość strukturalną takiej konstrukcji: na nogach mam zamsz buty, a wczoraj mi żona ugotowała na obiad kartofel zupę. Wiadomo przecież, że po polsku to zupa kartoflana, potocznie kartoflanka, a buty - zamszowe, potocznie zamszaki. Mówiąc już precyzyjnie: w polskich złożeniach człon rozróżniający nie znajduje się na miejscu pierwszym – tak jest w językach germańskich.
Lat temu 50 gorszył się prof. Doroszewski, gdy gdzieś w Warszawie, czy Sopocie zobaczył Grand Hotel, mówiąc, że po polsku to może być tylko Hotel Grand. Co by prof. Doroszewski powiedział, gdyby usłyszał, tak jak ja: witam pana serdecznie w Park Hotelu! A do tego Park Hotelu dodajmy: Kredyt Bank, Handel - Bank, auto – naprawę, auto – komis. Przed paroma dniami miałem w ręku książkę zatytułowaną: „Jezus – biografia”, na jednej z kamienic Wrocławia wisi tablica z napisem „tenis – nauka”, w jednej z gazet zauważyłem „protest – marsz”. Proszę zauważyć, że nawet już mocno scalone połączenie wyrazowe „marsz protestacyjny” zostało zamienione w „protest – marsz”. Kiedy prezydent Havel po uroczystości w USA włączenia naszych trzech państw do struktur NATO nie wrócił od razu do Czech, ale pojechał na koncert rockowy – gazeta opatrzyła te informacje nagłówkiem: „Rock – prezydent”. „Goethe-kiełbasa” w Weimarze - tak te przykłady można mnożyć, ale czy to już nowa reguła konstrukcyjna w polszczyźnie? Chcę wierzyć, że ostatecznie każdy język zmieniając się staje się coraz sprawniejszym narzędziem porozumiewania się, ale nie ulega jednak wątpliwości, że tego typu struktury morfologiczne, to jest coś zupełnie nowego w dziejach polszczyzny. Chciałbym jednak na zakończenie wyrazić opinię optymistyczną – nie dlatego, że z natury jestem optymistą, ale podpowiada mi to historia języka: będzie dobrze: w środku Europy będzie żywy, silny język polski. On nie zginie.
Jan Miodek
Tekst wykładu inauguracyjnego na SGGW w październiku 2000 r.
(opr.AL.)