banner

                                                             
                           Rozum w niełasce   

 

Upadły złe odpowiedzi, pozostały dobre pytania.

Octavio Paz

  Czarnecki-do zajawkiMotto otwierające niniejszy tekst pochodzi z wystąpienia Octavio Paza, meksykańskiego eseisty i pisarza, podczas wręczenia mu w 1990 roku literackiej Nagrody Nobla. Dotyczy ono historycznej chwili: zawalił się akurat bipolarny podział świata i upadł globalny system komunizmu (raczej winniśmy mówić o realnym socjalizmie) wraz z implozją imperium radzieckiego. Sens oraz istota tej wypowiedzi są szczególnie ważkie po tym, co się wydarzyło 05.07.2015 w Grecji.     
W dzisiejszym świecie zachodnim, którego Oświecenie stanowić winno rudyment, rozum znalazł się w niełasce, jakby na wygnaniu, o czym pisze A. C. Robert („Co się stało z Oświeceniem (rozum w niełasce)?”, Le Monde diplomatique, nr 2/15).  Nie używamy już pojęcia „lud” – którego wstydliwie się unika, a które – wespół z rozumem - stanowi podstawę Oświecenia. Chodzi przede wszystkim o dyskurs i narrację elit, medialny przekaz oraz pewien klimat intelektualnej podejrzliwości – lub nawet wrogości – wobec tych kategorii porządkowania rzeczywistości.
 

Ale jeśli fundamentalistyczne religie, namiętności, mętna duchowość, pospolity szamanizm, charyzmatycy w rodzaju Bashobory stają się z dnia na dzień przewodnikami myśli europejskiej, gwiazdami narracji i mediów, trudno się temu dziwić. I nie wszystko można zwalić tu na postmodernizm oraz formę niezobowiązującej narracji.

Zamiast ludu - konsumenci       

20.09.1792 roku pod miejscowością Valmy (francuski departament Marna-Ardeny) starły się w bitwie dwie armie: rewolucyjna i interwencyjna - europejskich monarchów - mająca bronić starego porządku. Norman Davies (Europa) pisze o tym:  „tu i teraz zaczyna się dla świata nowa era”. Armia ochotnicza, niewyszkolona, obdarta i źle uzbrojona - ale wyposażona w ideę - powstrzymuje obcych interwentów i francuskich rojalistów.


Dzień po bitwie, podczas otwarcia obrad Konwentu Narodowego w Paryżu, padły po raz pierwszy słowa: „My, naród….”, które w kontekście oświeceniowego dorobku myślicieli francuskich oraz słynnej triady liberté, égalite, fraternité zmieniają optykę spojrzenia i funkcjonowania świata. Przynajmniej w zachodnio-europejskim wymiarze. Rządzić i decydować winien lud (tu: „my, naród”).
Zaczynają się tworzyć podwaliny pod porządek demokratyczny i państwo prawa stanowionego przez lud - nie w oparciu o urodzenie, majątek czy rodowe koneksje. Lud – przy wsparciu rozumu – staje się zasadniczym  i jedynym  suwerenem.

Bitwa nie została rozstrzygnięta, lecz interwencja prusko-austriacka (wspierana finansami i poparciem moralnym Szwecji, Rosji i Hiszpanii) się załamała. Rewolucja i Republika przetrwały. Wojska rewolucyjne wraz z niesionymi ideami rozlewają się od Atlantyku po Moskwę i Ural, powodując zamieszanie, chaos pojęciowy (wedle postfeudalnego porządku rzeczy), rewolty i irredenty. Triada: liberté, égalite, fraternité okazuje się mieć moc wybuchową. To pewien symbol i rudyment Oświecenia – tak, jak Rewolucja Francuska.


Greckie referendum z lipca 2015 ma podobny - moim zdaniem - wymiar: to symboliczne przywrócenie znaczenia i rangi pojęciu „lud”, naród w oświeceniowo-rewolucyjnym, XVIII- i XIX – wiecznym, wymiarze. Bo demokracja – wedle tego, co powiedział kilka dekad po bitwie pod Valmy,  Abraham Lincoln – to „władza ludu, dla ludu, sprawowana przez lud”.


Dziś naród należy traktować jako wspólnotę globalną, ponadgraniczną, ponadkontynentalną, ponadkulturowo-cywilizacyjną i transreligijną. Za Julianem Huxleyem (p. E. Drewermann, Chrześcijaństwo i przemoc) możemy myśleć, iż ta „światowa wspólnota, którą widzimy przed nami i którą mamy nadzieję urzeczywistnić, jest wielością w jedności. Proces ludzkiego rozwoju jest dzięki swej zdolności do przezwyciężania zróżnicowań na drodze konwergencji zjawiskiem jedynym w swoim  rodzaju”.
 
Słowo „lud” zdewaluowało się dziś nie tylko z racji ideologiczno-historycznych doświadczeń, konserwatywno-prawicowych manipulacji czy antyoświeceniowej agitacji. „Lud” w narracji oświeceniowej znaczy suwerena, racjonalnego i realistycznego, a współcześnie, „w kulturze płynnej nowoczesności nie ma miejsca dla ludu, który musi być przedmiotem kulturalizacji. Istnieją tylko klienci, których należy uwieść”, jak pisze Z. Bauman44 listach ze świata płynnej nowoczesności.

„Lud” to również społeczność „kulturalizująca” (nieustanny i nieuchronny proces ewolucji). Stoi to na antypodach czegoś, co jawi się klientem, konsumentem, uczestnikiem zakupizmu, jak mówi B. R. Barber („W  mackach Mc Świata”, Gazeta Wyborcza, 14-15.05.89). Tę zbiorowość trzeba poddać działaniom emocji - wzbudzić afekt, podgrzać namiętności, spowodować mentalną onanizację zbliżającymi się (i możliwymi) zakupami, co czyni m.in. reklama.

Byt sprowadzono  tym samym do „nieustannego podtrzymywania własnego istnienia poprzez nadawanie tymczasowego charakteru wszystkim aspektom życia dawnych podopiecznych i świeżo nawróconych wyznawców, którzy narodzili się na nowo w postaci klientów” i funkcjonowania w stanie ciągłego podniecenia, euforyczności. Doświadczenie i racjonalizm – niczym. Chaos i przypadkowość oraz emocje – wszystkim. Rozum musi tym samym udać się na spoczynek.  

Nowa wiara       

Czy mamy więc mówić
o epoce postoświeceniowej? Jeśli tak, to rzeczywiście rozum należy odstawić do lamusa, a w jego miejsce niech wchodzą owi Kaszpirowscy, Bashobory, teleewangeliści, taroty, homeopatia, pospolite szamaństwo i horoskopy. Niech emocje -namiętności, fobie i stereotypy zawładną do reszty naszą świadomością,  reakcjami, naszym oglądem świata.       Neoliberalna narracja obiecująca wszystkim, którzy się jej poddadzą i jej uwierzą, zbawienie w postaci doczesnego szczęścia, popularność, czyli swoiste dopuszczenie „do stołu Pańskiego”, jest  tym samym, co każdy dogmat i doktrynerstwo - pewną formą wierzenia religijnego.


Neoliberalna narracja nie mówi, iż to szczęście, owo zadowolenie, ów prymitywny hedonizm (wszystko chwilą, jutro nieważne, dziś na Olimpie, jutro – w Hadesie), w rzeczywistości opanowanej przez chaos i emocje, może nieść tylko wieczne zagrożenia, powodować stres i obawy o przyszłość. A ona istnieje, mimo wyparcia jej ze świadomości i mimo zapewnień prestidigitatorów i kapłanów liberalizmu, że istnieje tylko dzisiaj.

To wizja religijnego – judeochrześcijańskiego na wskroś – chowu. To wizja, w której kapitał jest przed jednostką, dzisiejszy sukces przed szczęściem rozumianym nie tylko w kategoriach materialnych i poczuciem bezpieczeństwa, konkurencja przed współpracą i kolektywnym współdziałaniem na rzecz szeroko pojętego bonum communae, „wyścig szczurów” przed humanizmem  i empatią, jałmużna i charytatywne bale przed zorganizowaną i usystematyzowaną pomocą społeczną, egotyzm przed solidarnością.
Wolność, tak wynoszona na piedestał przez neoliberałów, nie jest bowiem dogmatycznie widzianym  totemem i bez pozostałych elementów oświeceniowej narracji – fraternité i égalite – staje się wykastrowanym sloganem pozbawionym jakiegokolwiek uniwersalizmu, mało mówiącym o tamtych ideach i niewiele wnoszącym do naszego poznania. O humanizowaniu rzeczywistości i nas, ludzi, nie wspominając. 

Neoliberalna destrukcja

Ale jeśli tak ma być, jeśli nad przestrzenią medialną i publiczną narracją mają królować znów jak w średniowieczu, baroku czy romantyzmie uczucia i emocje, a neoliberalny dogmatyzm  i retoryczne doktrynerstwo z nimi związane wyjaśniać mają wszystko, poczynając od aksjologii, postaw życiowych, poprzez psychologię, wzorzec osobowy i filozofię, po ekonomię oraz politykę, to po co rozum? Po co racjonalność?

Taka degeneracja i  zawężenie szczytnej, humanistycznej i uniwersalnej idei liberalizmu do postrzegania człowieka wyłącznie w kategoriach homo oeconomicus  wyrządziła już niepowetowane szkody na całym świecie. Szkody w świadomości i mentalności ludzi. Zakodowano liberalizm jako przyzwolenie na oligarchizację życia, pozbawiającą ludzi poczucia bezpieczeństwa, tworzącą chimerę, w której rządzą chaos i zasady bezwzględnej walki zwanej eufeministycznie potrzebą konkurencji „wszystkich ze  wszystkimi” (T. Hobbes, Lewiatan). Chimerę, która  wiąże  się bezpośrednio z późnonowoczesnymi przyczynami drogi cierniowej epigonów Oświecenia (Z. Bauman, Ponowoczesność jako źródło cierpień).
Zawładnęły nami bowiem wszechogarniający egzystencjalny niepokój, niewiara w człowieka jako pozytywnego kreatora rzeczywistości oraz pesymizm teoriopoznawczy. A przy tym nastąpiła deprecjacja humanizmu oświeceniowego i poczucia globalnej wspólnotowości.     

Na ciekawą sprawę zwraca uwagę klasyk liberalnej myśli zachodnioeuropejskiej Isaiah Berlin (1909-1997). Pokazuje jak ewolucja tradycji liberalnej, z lewicowo-liberalnych idei welfare state (i związanym z nią „pluralizmem wartości”) ku neoliberalnej prawicy, (czyli do autokracji rynku i nadrzędności prawa własności nad instytucjami demokratycznymi), zniszczyła zasadnicze idee wiązane do tej pory z pojęciem liberalizmu i liberalnej myśli. I jakie ten proces poczynił spustoszenia w świadomości ludzkiej.


Uczeń i przyjaciel Berlina, prof. Andrzej Walicki, wspominając dorobek tego giganta XX-wiecznej myśli europejskiej – cytując przewrotnie Leszka Balcerowicza – zauważa, że w związku z tym „liberalizm i demokracja nie dadzą się pogodzić jako zasady organizacyjne, a termin liberalna demokracja to termin wewnętrznie sprzeczny” („Spotkanie z Isaiahem Berlinem”, Zdanie, 3-4/14). Autorytet Berlina jako przedstawiciela tradycji liberalno-humanistycznej dziś wyraźnie wzrasta w zderzeniu z neoliberalnie vel konserwatywno-liberalną rzeczywistością. Na tej podstawie m.in. Marcin Król mógł zauważyć, że współczesna demokracja jest bez serca, a dzisiejszy liberalizm nie wyczuwa czym jest naprawdę wolność.   
Walicki tłumaczy owo zjawisko w następujący sposób: „Słowo liberalizm bowiem zawłaszczone zostało przez wyznawców liberalizmu jednostronnie ekonomicznego, dla którego właściwym podmiotem wolności nie jest człowiek, lecz rynek. Demokracja zaś traktowana jest jako populizm próbujący wymusić na ustawodawcach ograniczenie wolności rynku w imię respektowania tzw. roszczeń czy przywilejów takich czy innych grup społecznych choćby nawet były to postulaty społecznie i moralnie uzasadnione.
Do kluczowych słów tak pojętego liberalizmu należą oczywiście prywatyzacja, reprywatyzacja i deregulacja” („Neoliberalna  kontrrewolucja”, Gazeta Wyborcza, 30.11.- 01.12.13).

Mówiąc kolokwialnie: to jest prosta droga wywiedziona ze znanego powiedzenia (i takiego też sposobu myślenia) Margaret Thatcher, że czegoś takiego jak społeczeństwo nie ma, są tylko wolne i przedsiębiorcze jednostki.
To clou takiego rozumowania i każdy, kto neguje istnienie zbiorowości jako takiej, jej wpływ na kształtowanie świadomości i bytu człowieka, musi nosić miano neoliberała. Szkodnika idei oświeconego racjonalizmu i realizmu w codziennym działaniu. De facto pracującego usilnie nad oddaniem pola emocjom, afektom, namiętnościom. 

Refreny współczesnej pieśni

Jeśli w obiegowej narracji europejskich elit synonimem współczesnych czasów – mających egzemplifikować ostateczne zwycięstwo wolności, demokracji i liberalizmu (czyli Oświecenia) – stał się dogmatyczny schlagwort (także autorstwa b. premier Wielkiej Brytanii) TINA, (There is not altenative – z ang. nie ma alternatywy), będący swoistą mantrą, wytrychem dla dogmatyzacji i doktrynerstwa tego, co zwano wcześniej liberalizmem, to trudno nie mówić o schyłku Oświecenia, którego jedną z podstawowych zasad był zawsze sceptycyzm i dystans poznawczy.

W tak skonstruowanej przestrzeni i w tak prowadzonej narracji nie ma miejsca na bezpieczeństwo socjalne, przewidywalność, stabilizację, solidarność, braterstwo, empatię, humanizm, równość, itd. Wolność jednostki w humanistycznym, oświeceniowym mniemaniu jest tym samym zagrożona i sprowadzona do jednego modelu funkcjonowania. Podczas gdy wolność, to przede wszystkim wybór!   
     Andrzej Walicki zauważa, iż gloryfikacja głównego  twórcy spod znaku neoliberalizmu, Friedricha von Hayeka, sprzyja środowiskom konserwatywnym, tradycjonalistycznym, prawicowym i nie ma absolutnie związku z liberalizmem pojmowanym jako wielka, europejska, wolnościowa tradycja, jako apoteoza modernizmu i ewolucjonizmu.


Hayekowska koncepcja tzw. klasycznego liberalizmu nie może być z racji empirycznych łączona z racjonalizmem i modernizmem, gdyż liberalizm ekonomiczny nie jest i nigdy nie był tożsamy z liberalną tradycją etyczno-polityczną. 
Na potwierdzenie tej tezy cytuje Friedricha von Hayeka mówiącego, iż „prawdopodobnym losem ludzi starych, niezdolnych do samodzielnego utrzymania się i zawdzięczających swe dochody przymusowi wywieranemu na młodych są obozy koncentracyjne” („Ideolog epoki postchlubnej”, Gazeta Wyborcza, 08-09.11.03 i 15-16.11.03). Wielce humanistyczna, empatyczna i liberalno-pro wolnościowa to wizja (oraz koncepcja).  

Neoliberałowie każdą krytykę rynku – postrzeganego jako jedynego sposobu opisu i oceny całej rzeczywistości - kwalifikują jako zamach na ich prawdę, na ich dogmaty, na ich doktrynę (absolutną i niepodważalną). To kolejny powód, że przy totalnej medialnej agitacji za tylko jedną – właśnie taką – formą patrzenia na rzeczywistość (i człowieka) rozum i jego racje odstawiane są do lamusa. Brać muszą górę emocje, płaska retoryka oparta o inwektywy i epitety (za którymi nic nie stoi, oprócz chęci poniżenia i dyskredytacji Innego), tani populizm. A rynek przecież - to jest właśnie tradycja Oświecenia i zasadniczy kanon racjonalizmu – podlega krytyce i sceptycznemu oglądowi.
 Prof. Jerzy Jedlicki, humanista i intelektualista,  na pytanie czy krytyka wolnego rynku będzie się nasilać odpowiada: „Z pewnością. Jeżeli przyjmiemy doktrynę radykalnie wolnorynkową, to właściwie człowiek nie ma wiele do roboty. Ma urządzić sobie życie i tyle. Bank centralny ma regulować strumień pieniądza, który wpływa na rynek i stopy procentowe. Policję, pocztę, więzienia można sprywatyzować. Szkoły różnego typu – także. To jest doktryna, która prowadzi do publicznej bierności, podczas gdy scedowanie sporej odpowiedzialności na demokratyczne państwo zmierza – w założeniach – do uobywatelnienia przynajmniej tej części społeczeństwa, która zechce śledzić debatę nad tym, co to państwo ma robić, jakie ma sobie stawiać zadania i w imię  jakich celów” („Jak  ogarnąć świat?”, Gazeta Wyborcza, 31.12.12-01.01.14)
Opisywane przez Jedlickiego procesy prowadzą więc nie tylko do bierności, ale też infantylizują społeczeństwo, czynią ludzi egoistami, nadętymi egotykami, zapatrzonymi w siebie narcyzami. Zajmij się sobą, coś takiego jak społeczeństwo nie istnieje, współczucie i empatię załatwi jałmużna lub charytatywny bal (a przy okazji – spokój sumienia).     
To kolejny czynnik promujący emocje (w tym przypadku – złe) kosztem rozumu, realizmu i związanym z nimi nieodłącznie – humanizmem oraz poczuciem wspólnotowości.
Radosław S. Czarnecki