Chłopi w Polsce z powodu tyranii swych panów niewiele różnią się wyglądem i świadomością od własnego bydła, trudno się więc po nich wiele spodziewać.
Johann Michael von Loen
(niemiecki pisarz i propagator idei Oświecenia z XVIII wielu)
Niedawno ukazał się w Le Monde Diplomatique (nr 8/138/2017) tekst Pawła Tomczoka (literaturoznawca z US w Katowicach) pt. „Pańszczyzna i przemoc”. Jest to doskonałe studium nie tylko wiążące przemoc tak współcześnie wszechobecną w polskiej przestrzeni publicznej z różnicami politycznymi, ale również materiał ilustrujący historyczne przyczyny głębokich podziałów istniejących w polskim społeczeństwie.
Owe głębokie rowy wykopane dziś między dwoma stronami polskiego konfliktu nie są wyłącznie pochodną polityki ostatnich lat. To nie tylko różnice polityczne, kulturowe, czy towarzysko-familijne konotacje liderów wywodzących się z opozycji demoliberalnej lat PRL leżą u podstaw tych antagonizmów, zagrażających substancji społecznej. Geneza tego starcia jest głębsza i swymi korzeniami sięga tzw. długiego trwania.
Ów tekst może być także zaliczony do tych nielicznych, skrzętnie omijanych przez badaczy, komentatorów i publicystów materiałów poruszających historię polskiego kolonializmu i rzeczywistości postkolonialnej, jaka po nim została i rzutuje na współczesną świadomość oraz mentalność Polaków. My, Polacy, bowiem jak ognia unikamy interdyscyplinarnych studiów postkolonialnych, tak popularnych i dogłębnie prowadzonych w Wielkiej Brytanii, Holandii czy Francji. Usuwamy z naszej pamięci niechlubną tradycję kolonializmu (a może i imperializmu), co doskonale koreluje z polską predylekcją do cierpiętnictwa, romantycznego i idealistycznego misjonizmu. W Polsce tymi zagadnieniami zajmują się głównie literaturoznawcy, co obrazuje przywoływany tu materiał i jego autor. Brak tego natomiast w studiach politologicznych, socjologicznych, kulturoznawczych czy religioznawczych.
Z chłopa król
Podobnymi zagadnieniami, choć przedstawionymi w innym kontekście zajmuje się Dariusz Łukasiewicz w tekście pt. „Ludzkie pany +” (Bez Dogmatu, nr 2/12/2017). Owa kolonialna rzeczywistość, (ale w feudalnym wymiarze, nie wczesno-kapitalistycznym, jak to było w Anglii, Francji czy Holandii), trwająca na terenach I RP nawet długo po jej upadku, pod rządami zaborców, kształtująca na stulecia polską mentalność, sprawia, że w dzisiejszej Polsce „redystrybucja podatkowa jest jednak przedstawiana jako łaska pańska i przybiera często formę obraźliwej jałmużny. Tak samo było zresztą w PRL, gdzie władza zachowywała się dobrotliwie i paternalistycznie, jak gospodarz kraju, a sekretarze partii rządzącej byli bardzo łaskawie pańscy”.
Ten nawrót do paternalizmu, kultywowanie sarmacko-feudalnej tożsamości oraz poczucia wyższości „wobec chamów”, daje się zaobserwować już w technokratycznych elitach wykształconych w latach 70-tych. Ten socjologiczny proces ukazali m.in. KTT i Jerzy Gruza w serialu „Czterdziestolatek”, gdzie zaprezentowano pokraczność portretów przodków, mody na polowania, mauretańskie łuki i trofea myśliwskie w blokowym mieszkanku w zderzeniu ze stylem ówczesnego życia.
Już przecież Stefan Czarnowski w swych badaniach i publikacjach sprzed 1939 roku pokazywał jak ten sarmacko-feudalny ideał prowadzi do lekceważenia słabszych, ubogich, tym którym się wiedzie gorzej (zdaniem elit). Nieudacznicy, nieroby, lenie… Skąd my to znamy?
Dodać tu należy, że z tak ukształtowaną mentalnością współgra polska wersja katolicyzmu sprzęgniętego doskonale z ideologią sarmacko-feudalną. Kościół katolicki w I RP był największym instytucjonalnym feudałem i posiadaczem ziemskim, który poprzez swą naukę, m.in. takie sentencje jak: „życie jest cierpieniem”, „trzeba nieść swój krzyż”, „cierpiąc na ziemi, zapracowujesz na zbawienie i pobyt po śmierci w niebie”, „władza pochodzi od Boga” itd. utrwalał postawy niewolnicze, zgodę na wyzysk oraz poddaństwo, a przez to – aprobatę paternalizmu pańskiego i trwanie tzw. ludu w uniżeniu.
Niewolnicza mentalność wyrasta z ciemnoty, ignorancji, obskurantyzmu, co rodzi z kolei kołtuństwo, prowincjonalizm, nietolerancję, wąskie horyzonty myślowe i brak zrozumienia dla inności. Zwracało uwagę na ten fakt wielu autorów, np. Frederick Douglass, XIX-wieczny afro-amerykański abolicjonista, który w swoich publikacjach i pamfletach nawoływał do edukacji i samokształcenia czarnych niewolników w Ameryce, gdyż samo formalne, administracyjne wyzwolenie nie spowoduje ich wolności w sensie świadomościowym, kulturowym i osobowym.
Chyba najdobitniej na ten aspekt zwrócił uwagę w jednej ze swych wypowiedzi prof. Bruno Drweski, pokazując jak niewolnicza mentalność powoduje, iż wczorajsza totalnie poddana i ubezwłasnowolniona jednostka, przeniesiona z folwarcznych czworaków na pańskie pokoje, ubrana w liberię lokaja, grzejąc sie w świetle pańskiego splendoru, pogardza wczorajszymi czworakowymi towarzyszami niedoli.
Lichość takiego horyzontu myślowego owocuje tym, iż awans z czworaków na lokaja jest szczytem marzeń i pragnień. Ten „splendor” (według wyobrażeń niewolnika mentalnego) pańskiego domu jest Edenem, rajem i ideałem bytu, gdyż stoi o ten szczebelek wyżej w hierarchii społecznej niż pogardzane czworaki.
Klasycznym tego przykładem jest Nikodem Dyzma, bohater powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, umieszczony w czasach międzywojnia. Prostak, grubianin, impertynent i typowy człowiek z gminu wyniesiony przez przypadek na wyżyny społecznej hierarchii, a potem wykorzystujący swój spryt i cwaniactwo dla prywatnych korzyści, ledwie wszedł na elitarne salony, ledwie posiadł służbowy samochód z kierowcą, a już podczas jazdy krytykuje innych użytkowników ruchu drogowego mówiąc do kierowcy: zatrąb pan, zatrąb. Jak to chamstwo jeździ.
I tu mamy kolejny element układanki, która w zbiorowym imaginarium przenosi to skrywane uniżoność i poddaństwo, które następnie transponują się w nienawiść, agresję, pogardę folwarczno-feudalnego poddaństwa tzw. ludu do każdego Innego.
To wszystko Oni
Niewola, poniżenie, upodlenie rodzą zawiść, a w dalszej kolejności – złość, agresję, nienawiść, skrytą, podświadomą, z racji obostrzeń obowiązujących w powszechnie przyjętym oglądzie świata (tu znaczną rolę odgrywa religia i Kościół), wybuchającą w najmniej spodziewanych momentach i przejawiającą się w niespodziewanych reakcjach. Andrzej Leder (filozof i terapeuta z UW w Warszawie) ukazuje doskonale to zjawisko w „Prześnionej rewolucji”, posługując się pojęciami obrazu dialektycznego, fantazmatu czy transpasywności. Przywołując Miłosza „Wyprawę w XX-lecie”,* ujmuje jednocześnie tak charakterystyczny problem Onych, ciągle pokutujący w naszym kraju i nie pozwalający wybić się polskiej zbiorowości na obywatelskość w nowoczesnym wymiarze. Ten problem, nie zauważany absolutnie przez demoliberalną elitę III RP, jest kulą u nogi dalszego postępu polskiego społeczeństwa. Podobnie jak zagadnienie polskiego kolonializmu.
Wspomniani Oni są jedną z takich pieczęci pokutujących od dekad w nadwiślańskim obiegu. I nie jest to tylko pokłosie 45 lat historii Polski Ludowej, jak starają się udowadniać mainstreamowi komentatorzy i propagandyści. Owi Oni są dalekim echem tych folwarcznych, niewolniczych stosunków społecznych przenoszonych ciągle do współczesności w postaci fantazmatów z minionych epok – niektórzy mówią o ukrytych „trupach w szafach” naszej świadomości wzmocnionych przez heroiczno-martyrologiczną narrację romantyczną, wdrukowywaną w umysły kolejnych pokoleń Polaków przez edukację, narrację czy retorykę medialną. Ma to miejsce bez względu na epokę i czas. Tak było m.in. również w czasach PRL-u, kiedy nauczanie szkolne i retoryka – zwłaszcza od połowy lat 60-tych XX wieku – kładły nacisk na romantyczno-emocjonalną i wspomnianą heroiczno-martyrologiczną (choć w innym kontekście i wyrazie) stronę naszych dziejów.
Ale gdy dokładnie i dogłębnie się obu zagadnieniom przyjrzymy - martyrologiczno-niewolniczy sposób postrzegania naszych dziejów i dzisiejszej rzeczywistości oraz korelujący z nim ów idom: Oni – łatwo zorientujemy się, iż są one ze sobą powiązane i wzajemnie karmią się.
Te złogi przeszłości zalegające podświadomość, ta niechęć i nienawiść do Onych, co to są „na górze i nami rządzą”, mają lepiej, są zaradniejsi, mądrzejsi, bardziej wykształceni, europejscy i światowi są immanencją chłopskiego, agrarnego postrzegania świata. Jest ono przywiązane do powtarzającego się cyklu przyrody, co sprzyja mentalności konserwatywnej i tradycjonalistycznej. Natomiast folwark, czyli utrzymujące się upodlenie i poddaństwo zakreślające poznanie świata i procesów w nim zachodzących do skali owego folwarku czy swojej parafii, taką mentalność dodatkowo wzmacnia. Kapitalną jej egzemplifikacją jest Józef Ślimak, bohater Placówki Bolesława Prusa, będący jednocześnie uosobieniem nadwiślańskich wad, folwarczno-niewolniczego zapyzienia oraz zagubienia w nowoczesnej rzeczywistości kapitalistycznego świata.
Oni byli zawsze: tak w II RP, jak w PRL i dziś, mimo zaklęć demoliberalnej inteligencji, dla której III RP miała być clou marzeń i pragnień całej populacji Polek i Polaków. I owa demoliberalna inteligencja, owe elity rządzące krajem od przeszło ćwierćwiecza nie zrobiły nic w tym względzie, aby tak zarysowanej dychotomii pozbywać się z opisu polskiej rzeczywistości, funkcjonującej w świadomości „ludu” (chodzi o edukację, zmianę relacji władza – obywatel, eliminację patriarchalizmu z przestrzeni publicznej, wyrugowanie klientyzmu, klasowego nepotyzmu czy partyjnej symonii).
„O piłsudczykach mówiono Oni. Nie my, nie Polacy, nie naród, nie społeczeństwo, ale Oni. Oni przegrali wojnę, oni uciekli za granicę, unosząc swój i narodowy dobytek. Oni okryli hańbą imię Polski w oczach oświeconego świata, Ich generałowie i pułkownicy zmarnowali dzielność, patriotyzm i męstwo polskiego żołnierza. Ich pyszałkowatość spowodowała podjęcie wojny z Niemcami bez zważania na słabość sił własnych. Ich dyplomaci i politycy nie mieli żadnej wiedzy o tym komu i jak dalece ufać. Głupcy, fantaści, niedołęgi i jak się okazało tchórze – to Oni” – pisał po wojnie na emigracji po wojnie prozaik i dramaturg Ferdynand Goetel, charakteryzując stosunki przed 1939 rokiem w naszym kraju.
Polski kolonializm
Polski kolonializm wiązał się z formą podboju podobną jak w przypadku Rosji czy Niemiec. Kolonizowano tereny pozostające w sąsiedztwie (tzw. bliska zagranica), najczęściej na wschód. W polskim przypadku kolonizacja województw odebranych Litwie po Unii Lubelskiej (1569) jest prezentowana w polskiej historiografii, literaturze, narracji jako apologia, mająca najczęściej wymiar ckliwego romantycznego i bezkonfliktowego mitu. Henryk Sienkiewicz, opisując w „Ogniem i mieczem” bunt chłopów ukraińskich, a de facto ludu ruskiego pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, drobnego szlachcica (ów konflikt był typowo klasowym starciem) - nie wspomina o genezie tej irredenty, która zachwiała potęgą I RP. Robi to z atencji do legendy kresowej, idyllicznej i romantycznej wizji tzw. polskości i kulturotwórczej (ponoć) roli Polaków na tamtych ziemiach.
Kolonizacja przez polską szlachtę i magnaterię Wołynia, Podola i Dzikich Pól, Zadnieprza wiązała się z silną polonizacją i katolicyzacją. Na to dopiero nałożyły się różnice klasowe, językowe i religijne. Ten ostatni aspekt dotyczy zwłaszcza realizacji niesłychanie kontrowersyjnego pomysłu zwanego grekokatolicyzmem i inkorporacji – bez zgody znacznej części prawosławnego „ludu bożego” – hierarchii prawosławnej w obręb obediencji rzymsko-katolickiej, podporządkowując ją papieżowi.
Dominacja żywiołu szlacheckiego, polskiego i katolickiego, (kiedy lud na Kresach był ruski, prawosławny i zaprzęgnięty w dyby rabstwa), doprowadzić musiała do wielopłaszczyznowych konfliktów społecznych, przybierających często dramatyczny obrót.
Podobieństwo z sytuacją Francuzów w Algierii po jej podboju ze względu na tamtejszą skomplikowaną strukturę narodowo-religijną, relacje między kolonizatorami a autochtonami (czego dramatycznym efektem była sytuacja tzw. harkis podczas wojny domowej w Algierii i po wycofaniu się Paryża z okupacji płn. Afryki) są zdaniem wielu zagranicznych autorów zajmujących się studiami kolonialnymi, analogiczne, a przynajmniej zbliżone z polską obecnością na tzw. Kresach przez ponad 350 lat.
Naród wybrany to ideologia wczesnego judaizmu (a w zasadzie jego pierwotnej wersji tzw. mozaizmu). Naród wybrany przez swojego Boga jest najlepszy i predestynowany do rządzenia innymi, czynienia poddanymi na równi z ziemią i jej płodami („I bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili Ziemię i uczynili ją sobie poddaną”). Rządząca magnacko-szlachecka elita, podbechtana narracją kontrreformacyjną, hołubiąca ciemnotę zaścianka, kultywująca ideologię sarmacko-szlachecką, uznawała się za niedościgniony wzór w Europie, niemalże biblijny naród wybrany. Wszystkich sąsiadów traktowano „z góry”, „po pańsku”, z pogardą (podobnie jak poddany im niewolniczy, folwarczny „lud”).
Było to o tyle łatwe, iż wedle nauczania polskiego Kościoła katolickiego, żywo wcielającego w życie postanowienia Soboru Trydenckiego, owi kolonizowani na wschodzie autochtoni to heretycy lub „greccy schizmatycy”. Po wytrzebieniu z I RP wszelkiej inności religijno-kulturowej – arian, protestantów w Sejmie, braci czeskich - fanfaronada szlachetczyzny i jednocześnie jej intelektualny obskurantyzm mogły bez przeszkód szybować ku niebiosom. Normą stały się bigoteria, dewocja, kołtuństwo, wiara w okultyzm, czary i gusła – przy jednoczesnym ich ściganiu i tępieniu - idące w parze z ową manią wielkości i wyjątkowości, niczym nie popartą pewnością siebie, towarzyszącą zawsze prostakom, pospolitym kpom i hipokrytom.
Panowie Bracia Herbowi wyobrażali siebie jako potomków raz to Rzymian, raz to właśnie mitycznych Sarmatów czy Scytów, prawiąc o znakomitych łaskach, jakimi obdzielił kraj oraz ich kastę Bóg i Maryja, Matka Jezusa, katolicka Kybele.
Oto jak jeden z apologetów sarmatyzmu szlacheckiego, kanonik przemyski, piewca złotej wolności szlacheckiej, ks. Stanisław Orzechowski pisał w owym czasie: „Ja wolny Polak, dobrowolnie tobie niewolny Litwinie, ofiaruję, które dobrodziejstwo, ażebyś tym wdzięczniej ode mnie przyjął, obacz niedostatki swoje, a wielkie dostatki moje. W jarzmie ty Litwinie przyrodzonym jako wół chodzisz, albo jakby zniewolona munsztukiem szkapa pana przyrodzonego na grzbiecie swym nosisz, a ja Polak, jako orzeł bez pętlic, na swej przyrodzonej pod królem swym bujam swobodzie”. Pisał to w czasach, kiedy to wraz z podpisaniem Unii Lubelskiej Korona inkorporowała do swego terytorium 4 województwa – były to ogromne tereny dzisiejszej Ukrainy - Kijowskie, Bracławskie, Podolskie i Wołyń, które zostały odebrane Wielkiemu Księstwu Litewskiemu na mocy tego układu.
Nasz naród wybrany
Polska współczesna narracja w sferze publicznej, retoryka elit rządzących Polską od prawie trzech dekad, profil edukacji narzuconej dzieciom i młodzieży w tym czasie wybitnie sprzyjała – co widać – odrodzeniu się sarmackiego modelu Polaków jako narodu wybranego. Jest to z jednej strony echo epoki I RP - idealizowanej i prezentowanej w formie hagiograficznej, z drugiej – wspomnianą nieobecnością studiów postkolonialnych w polskiej nauce, a po trzecie – powszechnym „uszlachceniem” całego społeczeństwa. Nic bardziej mylnego, mitycznego i fantasmagorycznego.
Nawet Wincenty Witos, znaczący działacz ruchu ludowego grubo przed II wojną światową w swych wspomnieniach zauważał, iż „wielu polskich chłopów ujawnia maniery i przywary podobne do szlacheckich”.
Polski bohater narodowy, odmieniany na wszystkie możliwe sposoby, marszałek Józef Piłsudski tak był oceniany przez wytrawnego dyplomatę i polityka włoskiego, hr. Carla Sforzę: „Po prostu, był to syn szlachty polskiej, tej hałaśliwej klasy panujących wojowników, czasami samo ofiarnych i aktywnych, lecz przeważnie leniwych i darmozjadów, zawsze nieżyciowych, nierealnych, nietrzeźwych, gdyż marzenia ich zbyt górne, zbyt dalekie, niemogących zrozumieć mentalności europejskiej, ani też pojąć ludzi nieurodzonych do miecza” (za A. Micewski, „W cieniu marszałka Piłsudskiego”). Dodałbym jeszcze – nieurodzonych do życia, systematycznego, metodycznego, planowo zorganizowanego.
Polskie współczesne społeczeństwo jest w gruncie rzeczy zbiorowością postchłopską, postagrarną w swej zasadniczej masie, niosącą tym samym wszystkie mentalne ograniczenia, stygmaty, kulturowe i quasi-religijne pieczęcie zakamuflowane w zakamarkach podświadomości, dalekie od modernizmu i oświeceniowego sznytu, tak charakterystycznego dla nowoczesnych społeczeństw mieszczańsko-burżuazyjnych Zachodniej Europy. Europy, do której tak namiętnie aspirujemy, nie zdając sobie sprawy z czym ową nowoczesność, cywilizacyjne osiągnięcia powszechnie się winno kojarzyć.
Takim symbolem i rezultatem kompilacji idei narodu wybranego oraz postsarmackiej tradycji propagowanej jako idee fixe dzisiejszego Polaka jest mniemanie, iż „to ja znam jedyną drogę wiodącą do ostatecznego rozwiązania problemów społecznych, to ja wiem którędy poprowadzić karawanę ludzkości, a jako że wy nie wiecie tego co ja – zatem jeśli chce się osiągnąć cel, nie wolno pozostawić wam wolności wyboru, nawet w najwęższym zakresie” (I. Berlin, „Dwie koncepcje wolności”). Czyli paternalizm i feudalizm w czystej postaci.
Radosław S. Czarnecki
*Polska sprzed 1939 roku była jego zdaniem, a znał tę sytuację z autopsji, krajem urzędniczym, głęboko patriarchalnym, przenoszącym wszystkie podziały i hierarchię tak jak konflikty klasowe, z poprzedniej, przednowoczesnej (w zachodnio-europejskim wydaniu) epoki. „Było to przedłużenie dawnego podziału na szlachtę i chłopstwo. Chociaż urzędnicy niekoniecznie musieli już wywodzić się ze szlachty, a przecież trzeba do nich zaliczyć wszystkich mających stałe posady [….]. Posada państwowa nawet niskiego stopnia, dużo znaczyła wobec ubóstwa przeważającej części ludności czyli chłopów”. ([za]; Cz. Miłosz, Wyprawa w XX-lecie, 1999, s. 267)
Od Redakcji: Jest to pierwsza część eseju dr. Radosława S. Czarneckiego. Drugą zamieścimy w następnym numerze SN.