banner


Amerykanie nie powinni zawsze tak się denerwować, kiedy inne państwa mają poglądy odmienne od amerykańskich.
Indira Gandhi


Czarnecki do zajawkiZacytowany bon mot Indiry Ghandi, pierwszoplanowej osobistości w hinduskiej polityce II połowy XX wieku, córki pierwszego premiera suwerennych Indii po ustąpieniu brytyjskich kolonizatorów, Jawahariala Nehru oddaje clou rozumowania polityków z kręgu kultury Zachodu wobec reszty świata. Megalomania i kult wyższości własnych dokonań, kultury, cywilizacyjnych osiągnięć, poparty do końca nieprzezwyciężoną świadomością kolonialną i postkolonialną oraz postreligijną misjologią dały i dają o sobie znać wielokrotnie po dziś dzień.

Współcześnie – w wyniku utylitarnie i w stylu kolonialnym uprawianej polityki z pozycji hegemona – odnieść to możemy do promocji „praw człowieka”, idei (i sposobów jej szerzenia) wolności i demokracji, liberalizmu (w euroatlantyckim stylu), które mimo swej wzniosłości, wartości i humanizmu nie ogarniają jednak jednego z podstawowych elementów cywilizacji naszego gatunku: różnorodności kulturowej, doświadczeń i tożsamości poszczególnych społeczeństw, narodów, zbiorowości i plemion zamieszkujących Ziemię.

Regis Debray, francuski filozof i publicysta, zauważa, iż „nie zrozumie wydarzeń i nastrojów w XXI wieku ten, kto nie dostrzeże, że dziś żyją obok siebie dwa rodzaje ludzi, którzy wzajemnie siebie nie widzą: upokarzający i upokorzeni. /…/ Upokarzający uwielbiają krzyżowe miecze, ale nie chcą skrzyżować spojrzenia ze wzrokiem upokarzanego”. Zdjęli już co prawda swój hełm, ale umysł pozostaje nadal kolonialny.
Bo „Zachód, a zwłaszcza USA, które zawsze miały poczucie posłannictwa, jest przekonany, że inne narody powinny przyjąć zachodnie wartości demokracji, wolnego rynku, ograniczonego rządu, praw człowieka, indywidualizmu i praworządności oraz oprzeć na nich swoje instytucje. W innych cywilizacjach mniejszość przyjmuje i propaguje te wartości, ale przeważające postawy są całkiem inne – od rozpowszechnionego sceptycyzmu po zaciekły opór. To co dla Zachodu jest uniwersalistyczne, innym kojarzy się z imperializmem” – pisze Samuel P. Huntington w „Zderzeniu cywilizacji”.

Współcześnie Zachód – według Fernanda Braudela – to definiowanie się przede wszystkim przez sposób produkcji, czyli formę gospodarki rynkowej w wersji neoliberalnego kapitalizmu. „Bardziej niż kiedykolwiek spojony jest on dążeniem do zdominowania świata. Opiera się na monopolu praw i czynów, nawet jeśli – mimo globalizacji – nie zajmuje całej przestrzeni społecznej ani na terytoriach zdobytych, ani w miejscu pochodzenia”.

Zajścia w Rotterdamie, płonące suburbia Paryża, katastrofa humanitarna na Lampedusie i Lesbos, zamachy w różnych miastach Europy Zachodniej, radykalni mułłowie zdobywający coraz szersze uznanie i posłuch w społecznościach Hindusów i Pakistańczyków na Wyspach Brytyjskich, zabójstwo Theo van Gogha w Hadze, mroczna sława brukselskiej dzielnicy Molenbeek, szturmowane płoty na granicy Hiszpanii i Maroka w Ceucie czy Tangerze, setki tysięcy uchodźców w obozach na terenie Turcji, Libanu i Jordanii, którzy tylko marzą, aby dostać się do mitycznej Unii Europejskiej, zamachy w Zachodniej Europie - to obrazki często widziane na ekranach TV różnych stacji, w różnych krajach i częściach świata. Do tego dodać trzeba – choć to na razie nie konfliktowy i nie agresywny problem – ok. 1 mln obywateli Ukrainy w Polsce (wg danych rządzących) i ponad 2 mln takich samych ludzi w Rosji.

Tu akurat zagadnienie jest trochę inne, gdyż zależy to głównie od regionu Ukrainy, z jakiego emigrują ludzie, a ten kraj jest niesłychanie złożony tak kulturowo, jak i językowo i mentalnie, czego w Polsce nie potrafimy sobie uzmysłowić. W dodatku sporo rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy utożsamia się silnie z cywilizacją prawosławno-rosyjską. Zresztą w Federacji Rosyjskiej, na olbrzymim terytorium i pośród prawie 150 mln populacji, przebywa aktualnie ok. 10-12 mln gastarbeiterów, głównie z azjatyckiej części dawnego ZSRR, a także z Iranu, Afganistanu czy Mongolii.

Dzieła „białych ludzi”

Jeszcze w latach 60-tych XX w. na Zachodzie rozpowszechniony był pogląd (głosił go m.in. Raymond Aron), że „Europa widziana z Azji nie składa się z dwóch zasadniczo różnych światów, świata radzieckiego i świata zachodniego. Stanowi jedną rzeczywistość: rzeczywistość cywilizacji przemysłowej. Społeczeństwo radzieckie i kapitalistyczne są tylko dwiema odmianami tego samego gatunku – albo dwiema wersjami tego samego typu społecznego – postępowego społeczeństwa przemysłowego” („18 Lectures on Industrial Society”).
Podobnie sądziło wielu, pozaeuropejskich myślicieli i komentatorów.

Jeden z najwybitniejszych współczesnych socjologów, profesor Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, Szlomo N. Eisenstadt zauważył, iż „komunizm (…) to silny projekt modernistyczny, wywodzący swe korzenie z Oświecenia i Rewolucji Francuskiej. Podstawowym celem komunizmu była przemiana niemal feudalnych społeczności środkowo- i wschodnioeuropejskich w nowoczesne zbiorowości przemysłowe. Z tym bezpośrednio trzeba wiązać wizję nowej kultury, którą miał wprowadzić ten ustrój” („Nowoczesność ma wiele twarzy”, Gazeta Wyborcza, 5-6. 11. 2005).

Przykłady te potwierdzają zgodność ludzi pozaeuropejskich kultur w ocenie tego, co niesie ludom tzw. Trzeciego Świata Europejczyk, „biały” Amerykanin (czyli WASP) i … Rosjanin (nie „Ruski”).
Także prezydent Indonezji (od 1950 roku) Ahmed Sukarno wielokrotnie podczas swoich wystąpień (m.in. w czasie inauguracyjnego posiedzenia Konferencji Państw Niezaangażowanych w Bandungu 18-24.04.1955) używał terminu „biali ludzie”, dając do zrozumienia, iż nie uważa, by ZSRR prowadził zasadniczo różną w tej materii politykę niż kraje Zachodu.

Najlepszym tego przykładem była sytuacja w Afganistanie, gdzie dla walczącej w latach 80-tych z radziecką interwencją koalicji różnych sił i plemion po wycofaniu Armii Czerwonej, takim samym priorytetem stała się walka z Zachodem. Dla trzonu współczesnej opozycji antyzachodniej w tej części Azji, jakim jawią się afgańsko-pasztuńscy talibowie – współczesna wojna z interwencją koalicji pod egidą USA (trwająca od 7.10.2001) jest przedłużeniem walki z radzieckim komunizmem.

To wszystko sprawia wrażenie, iż jesteśmy - Europejczycy („biali ludzie”) - o krok od jakiejś Apokalipsy, zapowiadanego, biblijnego Armagedonu, w czym utwierdzają „konsumentów produkcji medialnych” wolne i demokratyczne media. Wolne – chciałoby się zapytać - od czego? Na pewno od zdystansowania, poważnych analiz, a przede wszystkim starających się odpowiedzieć na zasadnicze dla człowieka od początku jego istnienia jako gatunku pytanie: dlaczego?

Ale nie zdajemy sobie sprawy (zapominając o tym przez ignorancję, lub cywilizacyjno-kulturowe zadufanie, megalomanię czy intelektualne lenistwo spowodowane dobrobytem i latami pokoju na Starym Kontynencie), iż za racjami naszych postępowań, za decyzjami naszych polityków i niczym nieograniczanej chciwości naszego kapitału, owego Armagedonu doznają dziesiątki milionów ludzi na świecie: Jemen, Palestyna, różne rejony Czarnej Afryki, Meksyk, Kolumbia, Afganistan, Syria, Irak, Libia, pogranicze Armenii i Azerbejdżanu, wschodnia Ukraina, Kaszmir, pogranicze afgańsko-pakistańskie, wschodnie Indie (tzw. „7 siostrzanych stanów”) czy zachodni Myanmar.

Nowa „wędrówka ludów”

Jesteśmy w związku z tym świadkami nowej „wędrówki ludów”. Europa przeżyła już taki ciąg wydarzeń w swej historii (I tysiąclecie n.e.), który spowodował diametralną zmianę całego układu sił w Imperium Romanum tworzącym podstawowe wartości, zasady polityki, kultury, nauki etc. Zapanował na wieki chaos, cywilizacyjna degrengolada (w stosunku do tego, co niosło panowanie Rzymu), kulturowa zapaść, pogorszenie się jakości i poziomu życia.
Rzymskie prawo i takaż jurysprudencja zostały zastąpione przez plemienne, klanowe zwyczaje najeźdźców stojących cywilizacyjnie u progu tego, co reprezentowali ich rzymscy poprzednicy. Nastały tzw. wieki ciemne.

Współczesna „wędrówka ludów” wynika jednak z innych przesłanek i zasadza się na innych warunkach niż te sprzed ponad 1500 lat. Doświadczają tego procesu wszystkie kraje uznawane przez migrantów za tereny stwarzające lepsze warunki codziennej egzystencji. Jak widzimy dotyczy to całej cywilizacji tzw. białego człowieka (czyli za Huntingtonem jest to Zachód i tzw. cywilizacja prawosławna, de facto chodzi o poradziecką Rosję).

Ta nowa „wędrówka ludów” jest też późnym efektem, odłożonym w czasie memento, epoki kolonialnej, która nie do końca została przez cywilizację „białego człowieka” przemyślana i skonsumowana (intelektualnie). Cywilizację klasyfikującą siebie samą w kategoriach tzw. korzeni judeochrześcijańskich.
Ale de facto – starożytni Izraelici, wyprowadzeni z Egiptu przez Mojżesza (jak podaje Biblia) też podbijają Kanaan, stając się kolonizatorami tych ziem, przy okazji dokonując eksterminacji autochtonicznych mieszkańców na masową skalę. Wystarczy sięgnąć po Pismo Św. i przekartkować Stary Testament. Cywilizowani, chrześcijańscy Europejczycy nie różnili się wiele w tej mierze, postępując kilka tysięcy lat później podobnie: w Ameryce Płn.(wszyscy kolonizatorzy), w Australii (Brytyjczycy), w Ameryce Płd. (Hiszpanie i Portugalczycy), czy w Kongo (Belgowie).

„Tylko w miastach należących do narodów, które ci daje Pan, twój Bóg, jako dziedzictwo, niczego nie zostawisz przy życiu. Gdyż klątwą obłożysz Hetytę, Amorytę, Kananejczyka, Peryzzytę, Chiwwitę i Jebusytę, jak ci rozkazał Pan, Bóg twój, abyście się nie nauczyli wszystkich obrzydliwości, które oni czynią ku czci bogów swoich i byście nie grzeszyli przeciw Panu, waszemu Bogu” („Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Księga Powtórzonego Prawa”).

Misyjność neoliberalizmu

Misja, szerzenie przez podbój swej kultury, a przede wszystkim – rozszerzanie rynków oraz zdobywanie siłą nowych terenów, niewolników, pracobiorców etc. dla osiągania kolejnych zysków, uzasadniana bądź religią, osiągnięciami cywilizacyjnymi, wyższością rasową czy zdobyczami rozwoju i postępu (vide – tzw. prawa człowieka, wolność i demokracja) stała się immanencją tej cywilizacji i kultury. Neoliberalizm, jaki zapanował w umysłach elit świata zachodniego jest kolejnym etapem tego ciągu zdarzeń.

Możemy jasno stwierdzić, że „międzywojenny język świętej wiary w cywilizację” z okresu kolonialnego i międzywojennego zastąpiono – i wzmagają ten przekaz bezrefleksyjnie i schematycznie globalne media – takimi terminami jak społeczeństwo obywatelskie, przeciwdziałanie klęskom humanitarnym, pomoc w tworzeniu zrębów państwa prawa, w zaprowadzeniu demokracji, odnośnie praw człowieka itd. To wszystko w połączeniu z fetyszem wolnego rynku tworzy jednoznaczne wrażenie opresji tzw. liberalnego imperium, czyli nowej wersji epoki kolonialnych podbojów (p. A. Colas, „Imperium”).

Jacek Kuroń u schyłku życia zauważył, porzucając chyba ostatecznie bezgraniczną wiarę w absolutną wyższość kultury zachodniej (na kanwie NATO-wskiej interwencji w Iraku), że zapewnienia o szerzeniu demokracji i wolności w stylu zachodnim nad Tygrysem i Eufratem tak, „aby Irakijczycy przyjęli nasze warunki” może się powieść tylko pod warunkiem: jeśli zastosujemy bezwzględny terror. „Jeśli zatem nie będziemy mogli ich nawrócić, pozostanie nam ich zabić” (J. Kuroń, „Rozpętaliśmy wojnę cywilizacji”, Gazeta Wyborcza, 5-6.04.2003).

Cała ta cywilizacja od mniej więcej 1300 lat jest oparta na idei kolonizacji polegającej nie na przyjaznej absorpcji i powiększaniu własnych walorów przez korzystanie z różnorodności pozaeuropejskich kultur, a tylko na opcji „nawracania”, bądź narzucania swych rozwiązań, swych sądów i swoich racji. Tym przedsięwzięciom towarzyszą stale rzezie, ludobójstwa, niszczenie – świadome, bądź nie - innych niż europejsko-chrześcijańskich kultur. A uzasadnienia i argumentacja zawsze się znajdywały w zależności od potrzeby, Zeitgeistu, mody, interesu, poprawności politycznej czy tzw. wyższych celów.

Przytoczone na wstępie wydarzenia, jakich doświadcza dziś świat „białego człowieka” są więc jak albedo wszystkich trudnych, dramatycznych i traumatycznych przeżyć: zarówno zbiorowości kolonialnych jak i kolonizowanych. Co prawda, studia postkolonialne w krajach Zachodu są o wiele bardziej zaawansowane niż w Polsce - gdzie de facto intelektualnej zadumy nad naszą kolonialną przeszłością absolutnie brak – lecz wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, iż bogactwo, stabilizacja i spokój, jakich od dekad doświadczają jest efektem właśnie epoki kolonialnej.

Tylko dla wybranych

Nie dość przerobionym w tym kontekście zagadnieniem jest istota pojęcia narodu wybranego. Ten biblijny termin immanentnie związany z tradycją judeochrześcijańską został implantowany w całości i totalnie do świadomości (i podświadomości) europejskich elit jak i „gminu”.
Koncepcja ta zawarta najpełniej w słowach z Pisma Świętego: „Pan was wybrał i znalazł upodobanie w was” jest obecna w wielu miejscach tak Starego jak i Nowego Testamentu. Chrześcijaństwo, jako „Nowy Izrael”, powiela ów schemat w narracji religijno-teologicznej, który potem znajdujemy w myśli oświeceniowej. Znaleźć go można tak w katolicyzmie jak i we wszystkich ogniwach protestanckiej galaktyki wyznań, sekt, zborów i wspólnot, w różnych epokach i czasach.

Do tej koncepcji, niosącej paternalizm, podporządkowanie i uzasadnienia do podbojów, odwołują się wszelkie ruchy charyzmatyczne, apokaliptyczne i milenarystyczne. Te same akcenty i myśli znajdujemy w retoryce oraz uzasadnieniach Juana G. de Sepulvedy (podczas sławnej dysputy na Uniwersytecie w Valladolid 1550-51 z Bartolomem de Las Casasem) jak i w literaturze zachodnio-europejskich myślicieli, filozofów, polityków XIX i pierwszej połowy XX wieku. Wystarczy poczytać komentarze do dyskusji na temat uzasadnienia kolonizacji, eksterminacji autochtonów, eugeniki, podbojów itd. z „wieku pary i żelaza”.

To państwa Zachodu na przełomie XIX i XX w. w eksterytorialnych faktoriach zlokalizowanych w Chinach, wymusiły na rządzie cesarskim w Pekinie, aby w restauracjach, kawiarniach i innych lokalach publicznych umieszczona była przy wejściu informacja: „Psom i Chińczykom wstęp wzbroniony”. Czyż nie ma tu analogii z kilkadziesiąt lat późniejszym: „Nur für Deutsche”?
To stąd czerpie swe ożywcze soki idea, cały czas żywa i się odradzająca w kolejnych postaciach, jakoby z tytułu swych osiągnięć cywilizacyjnych i kulturowych (dziś ta narracja zastąpiła średniowieczną mowę o prawdzie, miłości i nawróceniu „barbarzyńców i pogan” na naszą „jedynie prawdziwą wiarę religijną”) - Zachód był jednoznaczny z terminem „ludzkość” i tego co w niej najlepsze (I. Wallerstein, „Europejski uniwersalizm. Retoryka władzy”).

Schyłek dobrobytu?

Tę nową „wędrówkę ludów” stymuluje też rozwój nowych technologii, zwłaszcza w sferze komunikacji, upowszechnianie się znaczenia wirtualnej przestrzeni i łączności satelitarnej. Czyli – globalizacja mediów (poprzez koncentrację kapitału, bez narodowych barw). Nie może dziwić widok nomadów wędrujących ze swoimi stadami w Sahelu czy na pustynnych stepach Arabii, którzy w namiotach obok zasilacza w prąd mają telewizor z satelitarną anteną i laptop. O smartfonach i telefonach komórkowych nie wspominając.

Zygmunt Bauman stworzył w swej koncepcji płynnej ponowoczesności pojęcie „nomadycznego kapitału”. Czy nowoczesne, demoliberalne (a de facto demoneoliberalne) imperium nie jest także „nomadycznym”? Ale jeśli kapitał jest nomadyczny, to nomadami „za pracą”, jakością życia i lepszą wizją przyszłości muszą być podążający za nimi ludzie. Przynajmniej teoretycznie nazywani i traktowani jako potencjalni „pracobiorcy”. Podążający za (znikającą) pracą oraz oglądaną „na żywo” na ekranach TV, laptopów czy smartfonów, inną jakością życia.

Zachód jako formacja kulturowo-cywilizacyjna, wykorzystująca ideę kolonialnego podboju i rozszerzania swego władania w imię różnych uzasadnień, na tereny niepodlegające nigdy Imperium Romanum, de facto po dziś dzień rządzi światem. Poczynając od rządów Karola Wielkiego, które są najlepszym przykładem owego „pęcznienia” na zewnątrz. Potem był „Drang nach Osten” niemieckich książąt i możnowładców, ale w imię wiary stanowiącej lepiszcze Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego: podbój Połabia i krucjaty północne zawsze w imię szerzenia wiary rzymskiej, a w międzyczasie – hiszpańska reconquista, wyprawy krzyżowe do Lewantu (od 1098 r.), no i rozpoczęcie właściwej epoki podbojów - odkrycie Ameryki przez Kolumba itd.
Clou tego procesu stał się eksport tradycji europejskiej za ocean i stworzenie hybrydy tej kultury w postaci Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej co wraz z podziałem świata nieeuropejskiego na terytoria zależne i zwasalizowane zakończyło w zasadzie podbój globu przez tę formację kulturowo-cywilizacyjną.

Ów napór ludów z krajów do niedawna tzw. Trzeciego Świata (źródłosłów tego terminu pochodzi z ery kolonialnej) jest też wynikiem wieków określonej polityki i grabieży, która zapewniała ludziom Zachodu dobrobyt, spokój, bezpieczeństwo (o ile sami się między sobą nie „wzięli za łby” – wspólne interwencje i podboje, uśmierzanie „niepokornych” i buntujących się „barbarzyńców” najlepiej widać, studiując historię XIX i XX-wiecznych Chin).

Kryzys i schyłek Imperium wiąże się zawsze z niepokojami, wzrostem zagrożeń (różnego rodzaju), upadkiem wartości, negacją dotychczasowej tożsamości, pesymizmem i dekadencją. Brak dalekosiężnych projektów, utopijnych (zdawałoby się) wizji i „dojutrkowość” elit rządzących dopełniają klimat zgorzknienia i defetyzmu. Obserwowano te procesy zarówno w Rzymie, Imperium Majów czy Osmanów, monarchii austrowęgierskiej, Rosji Romanowów (tuż przed Rewolucją) czy epoką zastoju w ZSRR. Są to elementy uniwersalne. I na ich podstawie można wiele rzeczy wywnioskować, opisać i ewentualnie pewne wydarzenia przewidzieć. Tylko czy w epoce tak dogłębnie skomercjalizowanej i wykastrowanej z jakiegokolwiek pozaekonomicznego i zyskownego myślenia jest to możliwe?
Radosław S. Czarnecki